-
Postów
23 367 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
53
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez ogqozo
-
Dobrze wiesz, że jest to porównanie bardzo stronnicze, nie wiem po co to robisz. Kobe jako wyraźny lider swojej drużyny (bez Shaqa lub Gasola) nie wygrał ani jednej serii w PO. Zero. LeBron tych serii wygrał osiem. To były "jego" zwycięstwa, tak bardzo, jak w zespołowym sporcie można mówić o zwycięstwie jednego zawodnika - LeBron był najlepszym graczem każdego meczu Cavaliers, mając inicjatywę przez 90% czasu gry, co jest bardzo rzadkie w NBA i niespotykane w ogóle w drużynach mistrzowskich, które opierają się na sile gry zespołowej. Wade natomiast miał dużą pomoc w sezonie mistrzowskim, ale na pewno nie był drugorzędną postacią w zespole Heat. Mówienie, że "pierścień wygrał Shaq" jest po prostu kłamstwem, bo wystarczy sobie pobieżnie przejrzeć boxscore'y i relacje, by zdać sobie sprawę, że Wade miał ewidentnie wielki wkład w sukcesy Heat, zwłaszcza w finale z Dallas, i to dla nikogo nie robiło wątpliwości. To znaczy - dla nikogo, kto nie zawziął się, żeby z jakiegoś nieznanego mi powodu cały czas deprecjonować umiejętności i zasługi tego zawodnika. Poprzestańmy chociażby na tym, że średnio 35 pkt. przez sześć meczów finałów nie zdobywa się "przez Shaka" - to się nie zdarza i już, zaznaczam to na wypadek, gdybyś tych meczów nie oglądał i nie wiedział, że faktycznie były one zasługą inicjatywy i umiejętności Wade'a. Warto też zaznaczyć, że takich finałów nie miał nigdy w swojej karierze Kobe Bryant. No cóż, chyba muszę się pogodzić, że "kibicowanie" nienawiścią stoi i aż do czerwca będę musiał czytać na wszelkich stronkach non-stop tego typu komentarze, które nie mają na celu dyskusji, a tylko mówienie złych rzeczy o graczach Heat każdą możliwą metodą. Po prostu szkoda, bo jednak wolałbym w internecie pogadać z kimś po prostu o tym, co jest na boisku, a nie stosować jakąś formę wojny poprzez proxy, która kojarzy mi się bardziej z polską piłką nożną, niż tak fajnymi rozgrywkami, jak NBA.
-
Lakers dostali przed chwilą takie same lanie od Milwaukee Bucks. Owszem, było widać różnicę w zaangażowaniu, ale też Lakers powinni takie zespoły jak Bucks po prostu pokonywać. W sumie jednak koszykówka to sport, tak jak większość, dynamiczny. Po wczorajszym meczu możemy powiedzieć tyle, że DZISIAJ LeBron to najlepszy gracz ligi, Bosh jest w świetnej formie, Kobe w nie najlepszej, a Gasol w słabej. Natomiast gra się o mistrzostwo i dlatego wielu obserwatorów najbardziej interesuje, kto będzie w jakiej formie na wiosnę. Czy Gasol będzie wtedy w lepszej formie, a LeBron w gorzej? Któż to wie. W zeszłym roku tak było. LeBron miał kontuzję, nie mógł wyprostować ręki i jego drużyna łatwo odpadła, z kolei Lakers, mimo wahań formy, w decydujących meczach grali po prostu lepiej niż rywale (inna sprawa, że inny humor sędziego w Game 7 i mistrzostwa by nie zdobyli). Jest po prostu wiele zmiennych. Dlatego uważam, że wynik niech sobie będzie (i tak widać, jaki jest), a lepiej gadać po prostu o grze. Tak, to wszystko co się teraz dzieje, w playoffs nie będzie miało znaczenia. I co z tego? Są mecze, są ciekawe, można o nich gadać. Lakers grają słabo, a Heat dobrze. Orlando po transferach odżyło, a za chwilę będzie mógł się pokazać w mało ważnym meczu Marcin Gortat. Jak ktoś lubi koszykówkę, to takie rzeczy nadal są ciekawe, choć do historii nie przejdą.
-
Jak nie będziesz grał w kapeli, tylko dla przyjemności, to IMO nie ma sensu wydawać za dużo kasiory na brzmienie. Dla ciebie to i tak będzie brzmiało dobrze. Metalowcy biorą na początek Ibanezy. Natomiast Motorhead to jeszcze nie tak "ciężkie" brzmienie i w sumie na gitarze "rockowej", z pasywnymi przetwornikami i w ogóle wszystkim standardowym, spoko muzykę Lemmy'ego sobie pograsz, o Guns n' Roses nie wspominając. Epiphone to sprawdzona marka, każdy od niej zaczynał. Ale chyba najlepszy będzie Squier. Chociaż zbyt dobrego Squiera za 800 nie kupisz, to można poszukać. Patrząc pobieżnie na Allegro mogę ci polecić to: http://allegro.pl/jackson-js20-blk-dinky-gitara-elektryczna-i1382669662.html Jackson za tę kasę to jest tzw. okazja. Dobry szajs.
-
Dzisiaj święta i fajne mecze. Pisałem trochę o Lakers-Heat, ale coś internet mi się zwalił. W każdym razie Knicks pewnie wygrali z Bulls. Jednak nadal uważam, że Amar'e nie jest żadnym liderem tego zespołu i że bez Feltona oraz kapitalnego Landry'ego Fieldsa NYK byliby jak co roku w dolnej części tabeli. Stąd ciągle utrzymująca się druga pozycja w rankingu MVP na NBA.com wydaje mi się absurdem. Zaraz Orlando-Boston, ciekawie to się zapowiada dzięki ostatniemu meczowi, w którym Magic rozwalili Spurs. Świetnie zagrał zwłaszcza Gilbert Arenas, który może być najważniejszą postacią ostatnich transferów. O godz. 23 Lakers-Heat. Mecz grany wczesnym popołudniem zazwyczaj ma piknikową atmosferę, jak obecny w Nowym Jorku, ale Lakers i Heat raczej naprawdę nie będą chcieli przegrać tego spotkania ze względów prestiżowych. LeBron będzie chciał udowodnić, że jest lepszy od Kobe'ego w ważnych momentach. Pewnie mu się to uda, jak to zwykle bywa, ale Lakers mają dużo więcej atutów poza będącym w średniej formie Bryantem. Przede wszystkim, wielką przewagę pod koszami, gdzie chudzina Bosh i jeden z grona emerytowanych centrów będą musieli walczyć z większymi i silniejszymi Bynumem, Gasolem, Odomem. Mimo wszystko kasę stawiałbym na Miami, zachęcony wyższym kursem.
-
Sparks > Mike Patton
-
E tam. Blog Zawszepopierwsze jest spoczko. Robią go mniej więcej ci sami kolesie, co opisują NBA na wp.pl oraz robią magazyn MVP. Czytałem parę razy "MVP Basketball Magazyn" (co za tytuł) i poziom ogólnie jest tam niższy niż na ZP-1. Są tam szczegółowo opisane najważniejsze mecze, co jakiś czas bystre analizy, wszystkie większe newsy szczegółowo opisane, często dyskusje w komentarzach. Zdecydowanie najlepsza polska strona o NBA, nawet jeśli od czasu "układu" z WP jest nieco rzadziej aktualizowana.
-
Brzmi jak "Współlokatorki" Mike'a Leigh.
-
Tak, chociaż po jednym wspólnym treningu trudno oczekiwać, żeby jakąś ważną rolę odgrywał na boisku.
-
Te filmy są tak wybitnie niekreatywne i infantylne, że nawet nie irytują: napełniają mnie tylko pewnością, że nigdy nie były tworzone z myślą o dorosłym widzu. W swój target (12-latki i ludzie, którzy zapomnieli, że nie są 12-latkami) trafiają jak widać dobrze, natomiast ocenianie ich jak normalnego filmu to jakiś absurd.
-
prychłem
-
Gwyneth Paltrow śpiewająca "Fuck You" Cee-Lo Greena jako "Forget You", z tekstem przerobionym na przeciwne płci, przejdzie do historii jako jeden z najgorszych, najbardziej bezmyślnych, pomylonych i wręcz niesmacznie obraźliwych coverów wszech czasów. Wyprzedza nawet Celine Dion śpiewającą AC/DC, zwłaszcza po dodaniu video z najaranymi nastolatkami robiącymi chórki, skandalicznie poniżającego dla samej aktorki.
-
Raczej "dysputa" się nie szykuje, bo piszesz randomowe rzeczy bez żadnej myśli przewodniej. Myślałem, że negujesz zdanie "Social Network opowiada o współczesnym świecie", ale z kolei w tej posto-epopei napisałeś chyba o wszystkim, tylko nie o tym. Jakieś gadki o Facebooku (fakt: społeczeństwo go używa, twój "argument": eee, no używają ALE NIE MA CZASU), o jakimś klękaniu na kolana (skąd ty to wziąłeś?). Nie wiem, czy ktoś jeszcze ma chęć pisać swoje losowo wybrane opinie i zbijać je w 3 tys. znaków litego tekstu, ja mam ciekawsze zajęcia. Obczajanie lasek na Fejsie, Farmville itp.
-
Czy ty nie masz przypadkiem wrażenia,że nadinterpretujesz filmy? Ja rozumiem,że filmy to esencja życia ,ale na rany i krew tego najwyższego rangą to TYLKO filmy .Kieślowski zapytany pewnego razu przez jakiegoś fascynata co pan chciał przez tą scenę powiedzieć ? A on odparł ,że NIC. Tak po prostu . No i...? Sorkin zapytany o to, co chciał powiedzieć w danej scenie, też może odpowiedzieć, że NIC. Zrobi to jakąś różnicę? Social Network" jest o współczesnym społeczeństwie, tu nie ma nawet co "interpretować" (cokolwiek to znaczy), bo dzieło Sorkina po prostu o tym jest. Powierzchownie, dosłownie, opowiada ono o współczesnym społeczeństwie. Sama ostatnia scena, trwająca może z 15 sekund, mówi więcej o współczesnym społeczeństwie, niż cały pozostały dorobek kina amerykańskiego tego roku. W tradycyjnym kinie, w tradycyjnym świecie - Zuckerberg po prostu by zadzwonił. Powiedziałby "I'm sorry". Happy end. Ale w dzisiejszym społeczeństwie Zuckerberg napieprza w F5. Niby tylko kwestia techniczna. A ile się w praktyce zmienia? WSZYSTKO. Nie wiem, ilu twoich znajomych używa FB, jeśli jesteś przed trzydziestką to pewnie z 90%. Teza Sorkina (niekoniecznie prawdziwa - dyskutujemy tylko o tym, czy film COŚ mówi) jest taka, że ci wszyscy twoi znajomi korzystają z tworu człowieka, który był po prostu zbyt wsteczny i zapatrzony w siebie, żeby się odzywać do ludzi normalnie. A oni tam spędzają średnio ponad godzinę dziennie. I stają się poprzez zmechanizowanie swoich relacji tacy, jak on, chociaż gdy on to robił, to nikt nie chciał być taki, jak on.
-
W skrócie: M kłamie, film jest spoczko.
-
Pisałem recenzję, oczywiście nie mogę jej zacytować. Film uważam za... udany. Pomysł jest świetny i nie został zmarnowany. Paradoksalnie, film dziejący się w trumnie jest całkiem Hollywoodzki, zwłaszcza jeśli chodzi o często bardzo płytkie dialogi. Jednak przesłanie jest bardzo mroczne: każdy z nas umiera sam. Straszny film, ale czy w czołówce roku? Pozostanę przy zdaniu, że dobry.
-
Olszu Tak, już wszyscy się zgodzili. Pamiętam do dziś, jak siedziałem na kanapie i poznałem detektywa Kavanaugh, ten sezon już się wtedy skończył więc oglądałem po cztery odcinki naraz. Masakra, pos'rany byłem konkretnie. Jako że nie wszyscy tutaj to oglądali, to osobno dla fanów: P.S. Fanom głębokiego kina akcji polecam "Carlosa" Oliviera Assayasa. Nie jest to serial, ale też więcej niż film, trwa 5,5 godziny (trzy części) i widać, że można ładnie rozwinąć historię, mając tyle czasu do dyspoyzcji.
-
Te wątki się zaczynają w danym sezonie, natomiast nie są tylko wątkami danego sezonu. W przeciwieństwie do twórców większości seriali, Shawn Ryan nie zapomina.
-
poziomy scroll <3
-
Na pewno wszystkich obchodzi, co mam do powiedzenia o "Boardwalk Empire". Otóż nie jest to tak wielkie wydarzenie, jak mogło być. Serial jest dobry... aż za bardzo. Jest zbyt "bezpieczny". Czego nie znamy z filmów, znamy z "Rodziny Soprano". Jeśli ktoś miał ciary podczas sceny chrztu, to zastanawiam się, co przeżywał podczas ostatniego sezonu "Breaking Bad" - robił w gacie co 5 minut? "Chrzest" charakteryzuje kilka zalet i wad BE bardzo dobrze. Zalety - pogoń za niekonwencjonalnymi rozwiązaniami formalnymi, wystawność i bardzo wysoki poziom realizacji. Nadal jednak niższy, niż "Breaking Bad", wskutek braku odwagi, bo na pewno nie budżetu ("BB" ma wielokrotnie niższy). Wady? Po pierwsze, scena jest przegięta. Tak jak cała postać agenta Van Aldena. Koleś lata z odcinka na odcinek w różne regiony moralności jak chorągiewka, a wszystko jest wytłumaczalne czym? Że jego determinacja czyni go zwykłym świrem? Kiepskie. W momencie, gdy agent zaczął się biczować, a Michael Shannon przyjął "Zawziętą Minę nr 3", zdałem sobie sprawę, że nie mamy do czynienia z żywym, dynamicznym charakterem, tylko ładnie zrobioną kalką filmów gangsterskich z lat 30. Tak samo jak Van Alden, tak i postaci Michaela Pitta, Kelly McDonald czy Kennetha Williamsa mogły być świetne, gdyby miały w sobie... coś więcej. A tak, cóż, schemat. Buscemi zresztą też z tego schematu rzadko wychodzi. W "Boardwalk Empire" na pierwszym planie jest produkcja, a postaci dopiero na drugim. Z tego powodu akcja leci za szybko jak na serial, w każdym odcinku dzieje się za dużo, zwroty akcji następują, zanim się rozgościmy w status quo. Chyba głównie dlatego historię się tu obserwuje, a nie przeżywa. W samej historii brakuje tego samego... czegoś więcej. Motyw przemiany człowieka i świata wokół niego? Wow, nigdy tego nie widziałem. Bohaterowie, którzy patrzą pod koniec sezonu w lustro i zdają sobie sprawę, że po serii wygodnych kompromisów są gorszym człowiekiem, niż kiedyś? Straszne. To było w "Sopranos", "Wire", "Deadwood", "Shield" i wielu innych. Tak samo jak były montaże muzyczne czy "zaskakujące" spontaniczne morderstwa w ciszy (tutaj tak naprawdę zbyt przewidywalne, by wywołać prawdziwy szok, mimo wizualnego piękna). Generalnie, jak mówię, serial jest dobry, dobrze się go ogląda. Jest wśród najlepszych serii emitowanych w tym roku. Jednak widać różnicę klas w porównaniu do dwóch arcydzieł współczesnej TV, "Mad Men" i "Breaking Bad". Liczyłem na to, że Terrence Winter znajdzie sposób, by wnieść coś bardzo osobistego i świeżego do seriali, tak jak Matthew Weiner, ale (na razie?) tego nie ma.
-
Obaj panowie to ogromne kontrakty i gracze, którzy stracili nieco formę, mając tylko okazjonalne przebłyski swojej świetności. Mimo wszystko wydaje mi się, że 28-letni Arenas może bardziej zyskać na przejściu do innego klubu. Natomiast Lewis utracił fizycznie i chyba All-Starem już nigdy nie będzie, ale ma w sobie ze dwa lata solidnej gry. Mimo wszystko, jeśli Lewis pójdzie na trójkę, może nieco wzmonić Wizards, bo Arenas sprawdzał się bardziej jak zmiennik kontuzjowanego Johna Walla. Piątka Wall-Hinrich-Rashard-Blatche-McGee może nie zniszczy systemu, ale też nie wygląda to na najgorszy zespół ligi, jakim do tej pory byli Wizards. W Polsce każdego interesuje Gortat. No cóż, daje mu to szansę na bycie podstawowym centrem i kluczowym zawodnikiem swojej drużyny. Robin Lopez ma wielki potencjał, ale od dzisiaj polscy kibice będą mu życzyć, żeby nigdy go nie realizował. Amerykańskie media widzą Gortata bardziej jako uzupełnienie składu, ale może te 20-25 minut średnio będzie grał. Jak to wyjdzie dla Suns i Magic, nikt nie wie. Teoretycznie szybki Gortat to świetne uzupełnienie dla Nasha. Tylko że zanim się zgrają, Kanadyjczyk będzie już się powoli zbierał na emeryturę. W każdym razie chyba dostaniemy okazję przekonać się, czy Gortat faktycznie jest tak wielkim drewnem w ofensywie, czy - jak sam twierdzi - po prostu system gry i mało minut nie pozwalały mu rozwinąć skrzydeł.
-
Jak dla mnie w takich rankingach powinni jednak być wymienieni najlepsi zawodnicy sezonu. Aczkolwiek rozumiem, że się podkreśla postęp Amar'e, żeby był jakiś ruch z tygodnia na tydzień. Sądzę, że po dzisiejszym meczu nie będzie już przed LeBronem, Rose'em i paru innymi, bo ani lepiej nie gra, ani wyniki nie tak dobre, więc niby czemu? Oglądając dzisiejszy mecz z Heat odniosłem nie pierwszy raz wrażenie, że Amar'e nawet nie jest najlepszym zawodnikiem Knicks, tylko Landry Fields. LBJ zaliczył 32/11/10 i generalnie jeden z lepszych meczów sezonu, jak to zwykle bywa w hali Madison Square Garden. To 30. triple-double w karierze LeBrona - zawodnik wskoczył na 7. pozycję na liście wszech czasów. Można zakładać, że w ciągu swojej kariery wejdzie do Top 5, a kto wie, może i dogoni będącego na podium Jasona Kidda (Kidd po siedmiu sezonach gry miał 30 t-d, LeBron miał ich 28). Magic Johnson i Oscar Robertson wydają się nie do doścignięcia przy obecnym typie gry w NBA.
-
Amar'e jest na drugim miejscu w Race to MVP na NBA.com. Co? Ja wiem, że rzucanie dużej ilości punktów jest fajne, ale bez przesady. Zresztą i tak Durant ma nadal wyższą średnią z sezonu. Na ESPN już lepiej, Amar'e na 5. miejcu, tylko jedno przed LeBronem (który jest, jakby, eee, lepszym koszykarzem). Dzisiaj Knicks grają z Miami w Nowym Jorku. Pamiętamy mecz z zeszłego sezonu, gdzie LeBron dostał świra, ale też zaliczył chore statystyki 50-10-9. Wiemy, że obie ekipy przegrały minimalnie z Celtics, ale poza tym mają bardzo solidne wyniki, przy zachowaniu proporcji. Miami czeka do końca grudnia parę poważniejszych sprawdzianów, bo ostatnio mieli dość łatwy terminarz i nie ma co mówić, że się rozkręcili, po jednej wygranej z Jazz. Trójka gwiazd coraz lepiej współpracuje. Wade wreszcie rzuca na świetnej skuteczności, a LeBron się w zasadzie wycofał do roli zawodnika uzupełniającego akcję, co nie znaczy, że się leni. 50 pkt. może nie rzuci, ale przy obecnym sposobie gry obu zespołów (Heat zaczęli ostatnio naprawdę szybko biegać w kontrach) zapowiada się sporo beztroskiej, ofensywnej gry.
-
Nic nie jest pewne. To jest Europa League, znana też jako Random League. Rafał Stec dobrze napisał, czemu życzyłby sobie, by Lech trafił na Liverpool: http://rafalstec.blox.pl/2010/12/Zelazna-kurtyna-grubieje.html Umiejętności zawodników są na papierze i tak niskie, więc lepiej trafić na zespół, któremu po prostu nie zależy na zwycięstwie. City i Juve takimi były. Braga - trudno powiedzieć. Patrząc na historię EL, równie dobrze mogą dojść do finału, jak i odpaść z Lechem.
-
No takiego wyrażenia zagraniczna prasa, czy właśnie Goal.com, używała nieraz jako synonim Lecha Poznań.