-
Postów
23 314 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
53
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez ogqozo
-
Pierwszy Star Ocean nawet nie wyszedł po angielsku, więc wszyscy grali w dwójkę nie znając uniwersum mdr. (Chociaż ja nie, były fanowskie tłumaczenia w sieci). Są pewne smaczki, gwoli ścisłości (kilka wydarzeń z jedynki wspomnianych, pewne nawiązania w historiach paru postaci), ale naprawdę tylko fani takich rzeczy zwrócą na to uwagę. Trudno powiedzieć, jak w praktyce będzie się grało w Star Ocean 2 dzisiaj. Na pewno gra jest dobra, ale nie szalejmy. Już na PSX budziła mieszane uczucia. Dla jednych jest najlepszym RPG-iem na Szaraka, a dla innych nie jest nawet w top 30. Na pewno jest to gratka dla historyków jRPG i zainteresowanych historią, bo gra miała trochę ciekawych rozwiązań. Ze swoją walką "na żywca", jedynka była szalenie ekscytującym połączeniem akcji z jRPG na SNES-ie, ale nawet dwójka w 2000 roku wyróżniała się na plus, chociaż po Grandii nie miała już wiele specjalnego do pokazania. Podobnie z interaktywnym ekwipunkiem, wtedy gotowanie czy crafting były bardzo ekscytujące dla mnie. Ale przyznajmy - jRPG-ów z lat 90., które warto znać, jest cała masa. Na przykład wybitna Terranigma i cała jej seria, niesamowity Bahamut Lagoon, Mother 3 czy Treasure of Rudras, a z już wydanych np. Trials of Mana, różne odsłony Sagi czy też wydany nie przez Square-Enix niezwykle niszowy Moon. Star Ocean 2 ma ciekawe podejście do tematu stu zakończeń, roli postaci, questów i ogólnie konstrukcji scenariusza, ale pisarsko to nie jest taka intensywna historia jak w Final Fantasy, bliżej do dość typowego jRPG-a który po pierwsze to jest... długi. Na pewno robi wrażenie to jak zbudowana jest historia i jako gracz można poczuć, że odgrywamy sporą rolę, bo przy stu zakończeniach, wszystko co robimy może mieć jakieś znaczenie i to zazwyczaj całkiem mądrze pomyślane. To może będzie "ciekawsza" gra niż dość przyjemny i lajcikowy i funowy Sea of Star, ale wątpię że będzie dla kogoś dzisiaj równie dobrą grą. edit: Sea of Stars.
-
Dla mnie to był w pewnym sensie Baldur. Naprawdę poczułem, że nie ogarniam kompletnie, czemu musiałem wydać tyle kasy na tego ogromnego mamuta zajmującego pół pokoju, który taki miał być żeby naprawdę zdemolować szybkością i wyeliminować loadingi. Nie wyeliminował. Jasne, ogólnie gra robi takie wrażenie czkania pewnie bardziej przez wybory UI/perspektywy/sterowania itd. które na każdym możliwym sprzęcie by nie były wiele lepsze. Ale również po prostu przerosła sprzęt. No ale na pewno poczułem wtedy pierwszy raz - hej, czekałem, jaka gra pokaże mi, po co w ogóle powstała nowa generacja, i kurde wychodzi że nie ma takiej gry. Piksele mnie specjalnie nie obchodzą, ale w Baldurze najbardziej same obliczenia decyzji są odczuwalne, zwłaszcza jak jest wiele postaci z własnym bieżącym AI w mieście. Wcześniej myślałem, że FF XVI mi pokaże. Tuż po FF XVI cyknąłem FF VII Remake sprzed kilku lat dla porównania, i kurde on wygląda jak nowsza bardziej zaawansowana gra od tej robionej specjalnie pod PS5 mdr. Ale wniosek z tego mam tak naprawdę odwrotny. Zamiast ciśnienia że chcę jescze większe i jeszcze droższe i jeszcze nowsze PS5 Pro, bardziej ogólnie zastanawiam się, ile to daje klepanie tych nowych sprzętów i czemu muszę w to inwestować bo inaczej nowe gry będą dla mnie w ogóle niedostępne.
-
Dzisiaj mija 20 lat od debiutu LeBrona w lidze. Tak jak w debiucie, zagra dziś przeciw Sacramento Kings. Trafiając w debiucie 12-20 rzutów i mając 9 asyst, LeBron już 20 lat temu nie bał się wziąć na siebie ekipy NBA. LeBron nie tylko może pobić rekordy żywotności - w tym sezonie na pewno pobije rekord minut rozegranych w NBA wliczając playoffy; a jeśli by chciał powegetować gdzieś w bardziej marignalnej roli, na pewno mógłby pobić też popularne rekordy meczów - ale też należy do najlepszych graczy ligi przez prawie cały czas z tych 20 lat. Jasne, w playoffach tak naprawdę wyglądał średnio. Teraz wygląda na nieźle wypoczętego i mocnego.
-
No inny wybór to nie zwalniać, tak jak wyżej wymieniłem nie brak przykładów że z tym samym trenerem jest źle a potem dobrze, więc po prostu jest to możliwe ogólnie, to fakt. Fani Man United chyba to wiedzą najlepiej, bo jak płaczą że klub spadnie... Man United przez ostatnie 50 lat tylko z jednym trenerem lądowało w dolnej połowie tabeli. Z tym dobrym. 3 razy w ciągu jego pierwszych 4 sezonów. Zmiana może też być dobra z innym trenerem, ale jak ktoś jest tego pewien to się pytam, z jakim i jak on to zrobi, skoro ktoś wie że tak będzie to chyba też wie jak cnie.
-
Ale ja nie widzę nigdzie dowodów, że jest jakiś "właściwy trener", w tym się sypie ten argument. Miał nim być van Gaal, Mourinho, ten Hag na podstawie wizji fanów na pewno. Artetę już zwalniano z Arsenalu i wszyscy byli wściekli że Arsenal go nie wywala, a cała reszta się śmiała, teraz nikt się do tego nie przyznaje mdr. To jest Arteta właściwym czy niewłaściwym trenerem? Zależy jaki wynik ostatniego meczu. Kloppa też nieraz już niektórzy chcieli wywalać z Liverpoolu. To kto jest dobrym trenerem tak ogólnie? No może nikt kurde. kiedyś najlepszy na świecie był podobno Allegri, Pochettino, Mourinho, Nagelsmann, Jardim. Nie widzę naukowych dowodów, że jest jakiś "właściwy trener" z ustawioną stałą wartością "dobrotrenerstwa" i cały bajer to losować aż się takiego trafi. Gdyby tak było, to jasne, jeśli klub ma niezadowalające wyniki to zwalniać i losować aż się taki trafi co będzie wygrywał, automat. Pytanie tylko kto by wygrywał, kiedy wszystkie kluby by tak robiły i miały dobrych trenerów, w tym przeciwnicy Manchesteru. Nie mówię że zwalniać czy nie zwalniać, właściciele Man United i tak raczej forumka nie sprawdzają mdr, ot zastanawiam się, kto i jak dokładnie ma poprawić United, co on tam zrobi i skąd wiecie że tak będzie, ot takie pytanie jak to działa.
-
I kto tego ten Haga zastąpi i wreszcie będzie cudownie bo wreszcie nie ten nieudacznik (obecny trener) tylko ktokolwiek normalny? Słyszałem to wiele razy od czasu zatrudnienia Van Gaala. Ludzie piszą Zidane, De Zerbi. Nagelsmann. Jakoś nie wiem czy Zidane lub De Zerbi mają ochotę wchodzić w taką sytuację. Za wiele do zyskania nie ma. Kasę jak będą chcieli to jeszcze zarobią gdzie indziej. Arne Slot? Fani będą zachwyceni widząc łysą głowę i urodzenie w Holandii przy niemieckiej granicy. Graham Potter? No nie wiem co oni mają wymyślić.
-
Remedy bardzo o sobie mówi jakby o studiu indie. Mało który twórca cenionych gier w wywiadach tak często wspomina o problemach z kasą i braku środków na robienie tego, co by chcieli. Jednak pieniędzy po prostu trzeba, więc taka "niezależność" to imo trochę po prostu inny rodzaj zależności. Alan Wake II mógł powstać dawno temu, ale "nie było klimatu na takie gry". Tak więc ostatecznie Remedy znowu robi taką grę, jaką sponsor pozwoli - tyle że ten teraz pozwolił na taką. Microsoft w swoim czasie miał na nich ogromny wpływ. Pierwszy Alan miał być początkowo grą w stylu GTA, za to zapłacił Microsoft... i to "początkowo" trwało wiele lat i gra z mękami nie była w stanie się tym stać. Lake widocznie irytowany wspominał o tym, jak Microsoft zaczął im "doradzać" jak to naprawić, chociaż jak ktoś płaci, to trochę normalne, że wymaga, a Remedy nie wyrabiało z żadnym etapem na ustalony termin. Potem oczywiście jeszcze bardziej "projekty multimedialne" jak Quantum Break odpowiadały na wizję, jaką Microsoft miał na Xboxa One i to była ich decyzja. Alan Wake 2 nie mógł w ogóle powstać ot tak, bo Microsoft posiadał prawa wydawnicze. Potem Control też było dostosowane do tego, jaką grę można zrobić taniej, budżet ogłoszono z dumą na jedyne 30 mln euro. Więc pomyśleli, jaką grę można zrobić bez budżetu na masę assetów ani na masę scenek, stąd ta konstrukcja. Włosi dołożyli tylko trochę kasy, większość budżetu pokryło same Remedy - jednocześnie dostając mniej niż połowę zysku ze sztuki każdej sprzedanej gry. Ponadto Włosi musieli teraz pozwolić na zrobienie Control 2. Na szczęście Control było sukcesem jak na swój niski budżet, więc poszło łatwiej i dogadali się tym razem na podział i wydatków i zysków 50/50 z Włochami. Każdy ma swoje priorytety, ale coś za coś. Epic jak wiadomo może się bawić w mecenasa i to robi. Zarabiają miliardy na Fortnite, jeden zestaw skinów przyniósł im raz tyle, co cały budżet Alana Wake'a II. Obecny plan to m.in. poświęcenie 40% zysków z Fortnite dla twórców gier/wysp w Fortnite. Jasne, 50 milionów to nadal dużo, nikt tyle nie wyda kompletnie dla szpanu. No raczej nie było tak, że jakby Remedy powiedziało że zrobi skrzyżowanie Super Monkey Ball i Cho Aniki, to też by im to wydali bo wierzą w artystyczną pełną wolność, myślę że też określone warunki były. Przy tym budżecie, gra powinna być finansowo sporym sukcesem, więc się udało.
-
Trudno powiedzieć, że ekipa, która do 95. minuty prowadziła z Tottenhamem, nie mogła mieć więcej niż 1 punktu. Ale na luzie są najsłabszą ekipą ligi ogólnie, która w każdym meczu jest dużo słabsza od przeciwnika. Jasne, dzisiaj bramkarz wpuścił prawie wszystko, co się dało - mogło być np. 2-0. Ale bez praktycznie ani jednego prawdziwego strzału na bramkę (zaliczono 2, ale to były takie próby z daleka hen) trudno realistycznie liczyć na więcej. Sheffield nie może się utrzymać przy piłce, tworzyć okazji, nie mają piłkarzy robiących coś samemu, większość ich bramek to samobóje albo stałe fragmenty gry. Wszyscy chyba typowali ich do spadku, ogólnie chyba wszyscy typowali że spadną trzy ekipy z grona Sheffield, Luton i Burnley albo Bournemouth - i na razie wielkich historii tu nie ma, płotki to płotki. Jak na razie to Luton wygląda najmniej żałośnie, piłkarze może tacy sobie, ale coś tam grają ofensywnie a i solidnie.
-
Na Estadio Barcelona Cośtam
-
Zadatki lol. Koleś w 3 miesiące gry w Realu zrobił rzeczy które mało kto zrobił kiedykolwiek w karierze. To jest jakieś nienormalne. To jak zawsze gdy trzeba nawala gole. Ile można. Wyjść na 2-1 w pierwszym Klasyku? Na Camp Nou? W doliczonym czasie? Oczywiście oddając tylko te dwa strzały w całym meczu? Co dalej jeszcze można zrobić? I ile razy? Barcelona grała lepiej w piłkę, pod koniec myślałem że powinna strzelić na 2-1 zaraz, ale co z tego. Dla Bellinghama nie ma znaczenia jak cienki jest ten Real.
-
Gra wyszla na Switchu. Idealnie nie jest, chciałoby się szybsze loadingi i lepsze działanie, choć ogólnie mówimy o naprawdę minimalnych rzeczach. Gra powinna teraz dopiero ruszyć z kopyta, bo dla takich gier warto zawsze było mieć Switcha. Na pewno jedna z głównych gier tego roku, która jeśli będzie dalej rozwijana to może mieć podobne znaczenie w życiu ludzi co np. Stardew Valley. Bogactwo wydaje się nieskończone, choć tak naprawdę to pewnie gierka na max kilkadziesiąt godzin, po prostu ma szybkie tempo i zróżnicowanie. Ale właściwie można robić co się chce, po krótkim wstępie z dialogami szybko mamy tyle kierunków, że można sobie chillować, skupić się na karierze restauratora, albo nurkować ryzykując ŚMIERĆ i utratę wszystkich przedmiotów z rąk przerażających potworów jakie są na większych głębokościach itd.
-
W ogóle to James "co za debile nierozumiejący koszykówki śmieją wątpić że to gwarantowana supergwiazda i legenda ligi XDD" Wiseman zagrał 0 minut w pierwszym meczu. Wygląda na to, że przegrał jak na razie rywalizację z Marvinem Bagleyem o bycie drugim centrem w Pistons. Jalen Duren oraz Isiah Stewart wyglądali obiecująco, i wydaje się, że są znacznie lepiej usposobieni do współpracy z Cunninghamem niż Buster Bros. Cały czas grał albo Duren albo Bagley na centrze, a gdy siadał Stewart, Pistons wybierali mniejsze ustawienia, by mieć nadal czterech strzelców na parkiecie. W obu przypadkach defensywa nie wydawała się jakoś rozlatywać. Wydawałoby się, że dużo łatwiej niż w Pistons już nie będzie, i historia dopiero się zaczyna, talent, rozwój, bla bla. Ale Wiseman szybko stał się czwartym w kolejności, i patrząc na trajektorię ich karier, nie stawiałbym, że się to poprawi. Pora może myśleć o wymianie, by nie marnować kariery, ale dokąd to nie wiem. Pistons zaś mogą być naprawdę ciekawi pod Montym Williamsem. Duren, Ausar Thompson czy Hayes wyglądają na razie naprawdę na kolesi, których nie będzie można już lekceważyć. Naprawdę nieustępliwa i spektakularna defensywa. To rzadkie uczucie, mieć pozytywne wrażenia z Pistons, ale nagle wydają się dużo porządniejszą ekipą, mimo że średnia wieku piątki to nadal jakieś 20 lat lol.
-
Kilka gierek mocno komplementuje kolejny przemocny rok grania na Switchu. Dave the Diver - gra określana jako "GOTY indie" już na Switchu. Co tu dużo mówić. Dave the Diver to życie. World of Horror - może nie tak straszny jak Alan Wake, ale podobnie kreatywny na swój sposób. Gra ewidentnie inspirowana Junjim Ito, mocno, ale jest to na tyle rzadko ogrywany twórca, że to może dobrze. Po kilku latach hype'u, produkcja Pawła Koźmińskiego staje się rzeczywistością na konsolach. Gra to rogalik i cóż - nadal widać, że to gra robiona w paincie przez jednego dentystę, nie będzie tu najbardziej miodnej walki ani największej różnorodności na dłuższą metę. Ale klimat nie do podrobienia. Frog Detective: Entire Mystery - wydana na Gamepassie, ale jest też na konsoli przenośnej. Najlepsza okazja, by w jednym pliku nadrobić jedną z klasycznych opowieści współczesnego mumblecore gierkowania. Company of Heroes - Switch nigdy nie przestanie zaskakiwać portami różnych klasyków. Ten jest chyba jednym z cichszych i najbardziej zaskakujących ostatnimi czasy. Ale tak, można teraz zagrać w Company of Heroes. Wargroove 2 - nie ma co, ta gra nie miała wiele wnosić do gatunku i dwójka też po prostu rozwija oryginał. Każdy pewnie już wie, czy tego chce.
-
Bułka już nie pamięta, jak to jest stracić gola. Mimo że na rozkładzie było już PSG, Monaco, Marsylia, Lille czy Brest - Nicea straciła tylko kilka goli, żadnego od czasu niesamowitego 3-2 z PSG, i po raz kolejny wygrała 1-0, będąc póki co liderem. Polski golkiper wielu strzałów zazwyczaj nie musi bronić, ale robi co trzeba, żeby te 1-0 wyciskać.
-
Wszędzie jest napisane, że języki. Plus "bug fixes". Wygląda ze wszelkich oznak na to, że gra rusza bez patcha, a co dokładnie tracimy wobec tego - cóż, jak to bywa w dzisiejszych czasach, trudno powiedzieć. Może np. wideo z zakończeniem, na razie nie udowodniono. Ale ludzie tak się tym ekscytują, że na pewno niedługo będą relacje kogoś, kto włączył grę offline i cały czas grał offline i się dowiemy.
-
-
No w typowym współczesnym RPG są cuda, jak przegrasz walkę to masz opcję cofnięcia się do momentu tuż przed tym jak się zaczęła. Dlatego też mam pewnie już taki nawyk w grach że w sumie robię co chcę. Tutaj z racji sporych możliwości tym bardziej ciągnie do próbowania, ale często efekty są nieprzewidziane i bolesne. Teoretycznie jest chyba możliwość ucieczki, ale nieoficjalna i też mozolna, jak masz masę przeciwników to spędzisz kawał życia na samych ich turach zanim oddalisz się tak daleko, by móc "uciec".
-
Baldur's Gate 3 oferuje wiele świetnej zabawy, ale czasami naprawdę szlag mnie trafia od loadowania. Mam wrażenie, że praktycznie zawsze jak chwilę nie robię save'a (bo, mimo tego że PS5 zajmuje pół pokoju w celu historycznie szybkiego przesyłu, chwilę to trwa... oraz po prostu dlatego, że mnie nudzi save'owanie co chwila), to zaraz wpadnę na jakąś zgrają potężnych potworów, które będę próbował rozwalić przez długi czas - i gdybym zrobił odpoczynek w obozie tuż przed, to bym rozwalił - ale po dłuższym czasie muszę się pogodzić z faktem, że mnie zabiją. Ktoś powie, żyj z konsekwencjami. Scenariuszowo, spoko, puściłem już bez loada tak smutne czy powalone rozwoje wydarzeń losu, że czuję się jak zwyrodnialec. Walkowo, też nieco można - ale kurde po co mdr, skoro tak prosta rzecz jak odpoczynek i save czyni naszą ekipę niesamowicie bardziej potężną. W praktyce trudno znaleźć powód, by nie korzystać. Tyle że to spowalnia mocno grę, jest to mocno nieżyciowy wybór.
-
To jest oparte na tym co napisał jeden koleś który dostał wcześniej grę. Nie ma o tym żadnego innego info i okładki prezentowane przez sklepy nie zawierają tej informacji, która, jak się okazuje, tak naprawdę jest na okładce gry. Przynajmniej w Ameryce. Trudno powiedzieć na 100%, czy na pewno się w ogóle nie da, bo koleś zrobił jak konsola kazała i ściągnął i wtedy włączył. Ściągniętego patcha do gry nie można cofnąć bez resetowania całego systemu Switcha. Jednak required to required, brzmi dość kategorycznie. Sam ogram pewnie, bo po tylu latach to naprawdę kompletnie nic nie pamiętam z oryginału, będzie jak nowa gra, ale raczej na przecenie, za dużo faktycznie nowych gier i tak cały czas wychodzi.
-
Spurs nadal wyglądali, jakby mieli pobić kolejny rekord największej liczby straconych punktów w historii. Czasami ci brawurowi młodzieńcy pozwalali na takie rzuty, że tylko się cieszyć, że nie wpadały. Ale może to dlatego, że Dallas ma niebezpieczną ofensywę. Upgrade wśród dużych graczy może jeszcze pozwolić Dallas na rozwój. Grant Williams wygląda obiecująco, ale wszystkich przyćmił Derek Lively. Ja pierniczę! Co za debiut. Koleś przelatywał przez Sochana czy Collinsa jak przez pionki. Ten nastolatek wydaje się też ogarniać od razu podstawy obrony pnr. "He played fucking amazing", powiedział zawstydzony Luka Doncić podczas transmisji. To tylko kilka zagrań naprzeciw Spurs, więc może o niczym nie świadczy, ale piątka Irving-Doncić-Green-Williams-Lively wygląda dla mnie zaskakująco groźnie.
-
Liczba asyst gracza po prostu świadczy o tym, że ktoś rzuca z jego podań, nie trzeba jakoś specjalnie grać albo nie grać żeby ją mieć mdr. Różnica między topową drużyną NBA a denną to jakieś 10%, tak że liczenie asyst po prostu mówi o tym, kto ma jaką rolę w ekipe. Draymond Green bardzo mało dotykał piłki w 2013-14, chociaż był w tym dobry, ale jakoś stereotypy pozycji sprawiały, że nie taką miał rolę. Potem przez dwa lata to bardzo szybko mocno wzrosło, ale główny impuls to była kontuzja Lee i potem wykorzystanie potencjału na maksa przez Kerra i jego sztab. I tak szybko poszło jak na kolesia, który był wybrany z numerem 35. Ale za samą defensywę i ogólny spryt w każdej sytuacji, Draymond już był całkiem ok graczem jako rookie, i naprawdę naprawdę dobry w swoim drugim sezonie.
-
"Leap" Draymonda najbardziej opierał się na dwóch rzeczach, które trudno porównać do czegokolwiek: - nie było planu żeby on był rozgrywającym, ani w ogóle miał kluczową rolę (sami trenerzy to mówili), ale wobec kontuzji Davida Lee sam zaczął i przypadkiem okazał się wybitny - w sezonie 2015-16 trafiał trójki, co sprawiało, że i tak świetna ofensywa Warriors stała się absolutnie niemożliwa do zatrzymania. Do dzisiaj nie widziałem bardziej niemożliwej do obrony sytuacji, niż p-n-r Curry'ego i Draymonda trafiającego niekryte trójki. Nie ma dobrej opcji. Byli za dobrzy w zasłanianiu, ruchu po parkiecie, podawaniu, punktowaniu naraz. Albo celny otwarty rzut wpada, albo ktoś dostaje otwarte wejście pod kosz. ALE to był tylko jeden sezon. W żadnym innym Draymond Green nie był aż tak wybitny ofensywnie. To był jeden sezon. Rozgrywanie zostało. Defensorem był praktycznie od początku indywidualnie dobrym, a punktowaczem zawsze kiepskim. Sęk w tym, że kiedy używano go jako typowego skrzydłowego, jego brak rzutu był sporym ograniczeniem ofensywnie dla zespołu (zwłaszcza że też nie wierzono w niego jako centra i częściej grał z innymi niemającymi jumpera graczami). Także już od debiutanckiego sezonu Draymond dowodził zespołem, był bardzo głośny, krzyczał jakie zagrywki teraz będzie robić przeciwnik, do kogo pobiec itd. Już gdy był rookie, można było słyszeć podczas meczów jak dyryguje ekipą. W pierwszym sezonie, Draymond grywał nawet 25 minut w niespodziewanie wygranej serii playoff. W drugim sezonie grał już 30-40 minut w playoffach. W trzecim był już kompletnie kluczowy po obu stronach parkietu dla ekipy, która wygrała 67 meczów i zdobyła mistrzostwo. No... leap 4. sezonu z takiej sytuacji to już luksus. Kompletnie nic z tego nie ma Tillman, nie na tym poziomie oddziaływania na rywala, Grizzlies by tego chcieli, bo Jaren nie lubi specjalnie raczej grać jako center.
-
No raczej jest to, czego się można spodziewać, tyle. Special World to tym razem technicznie nie postgame, tak. Zostaje jeden etap za zebranie wszystkiego (w tym special world), i 6 medali widocznych obok save'a do cyknięcia na 100%. Za zaliczenie tego superetapu jest ostatnia odznaka, kilka innych odznak jest do kupienia wcześniej po zobaczeniu zakończenia.
-
Hironobu Sakaguchi mówił dawno, że jest uzależniony od FF14. Jak uściślił w Londynie, sprawa jest naprawdę pojebana. Twórca serii FF stwierdził, że grał codziennie po 12 godzin. "FF14 zajmowało jakieś 80% mojego czasu poza snem, a wyłączając jedzenie to 100%". Tydzień przed Fan Festem, Sakaguchi miał po raz pierwszy zaliczyć ultimate raid, z którego nagrodę pokazał zaskoczonemu Yoshidzie.
-
Na razie klub ocenia na możliwe, że zagrają Lewandowski, Pedri, de Jong oraz Raphinha. Jak nie to trzeba będzie znowu liczyć na cudy jakichś nastolatków w końcówce.