Ułożyłem listę właśnie, dziwki. Wklejam całą. Aby podkreślać, że nie jestem Obsem i moje ulubione płyty naprawdę zostały wydane - zamieszczam okładki.
Wstęp: To był dla mnie baardzo dobry rok. Nowe płyty wydała trójka moich ulubionych perkusistów. Pojawiły się nowe, za(pipi)iste kapele. A część starych wzniosła się na poziom bardzo wysoki. Wybrałem 10 płyt, z żalem pomijając co najmniej 20 takich, które w zeszłym roku walczyłyby o zwycięstwo
Top 10:
Jeśli Dave Grohl wraca do grania, to trudno mówić o konkurencji. Zwłaszcza, jeśli powraca też - po 30 latach - John Paul Jones. Ale nawet pomimo faktu, że oczekiwałem od Grohla cudów, ten i tak mnie zadziwił. Przede wszystkim niesamowitą różnorodnością beatów, jakie wyciąga na tej płycie. Niby większość z nich to zrzynka z Led Zeppelin, ale z polotem, fantazją, kreatywna i fantastycznie wykonana. To mogłaby być płyta roku za samą perkusję. Złe wieści są takie, że jest bardzo blisko, by faktycznie tak było. Część utworów bowiem (zwłaszcza "Bandoliere" czy "Warsaw") okazuje się przeraźliwie nudna, jeśli nie wsłu(pipi)emy się w mistrzowskie uderzenia Grohla. Josh Homme - jego gitary i wokal - to słaba strona tego albumu, ale to było do przewidzenia, kiedy ten młody człowiek założył zespół z ludźmi będącymi "na swojej pozycji" najlepsi na świecie. Kiedy czasami do tej zachwycającej sekcji rytmicznej trafi się dobry riff Homme'ego, jak w "No One Loves Me", wtedy otrzymujemy prawdziwą ekstazę - "odliczanie" przy graniu wymienionego kawałka należy do najfajniejszych, jakich zaznałem. O tej płycie można gadać godzinami. Dla mnie to już praktycznie klasyka.
Mastodon to obecnie najlepsza kapela na świecie. To już ich czwarta płyta i chociaż najbliższe mojemu sercu nadal pozostaje "Remission", to każda kolejna idzie w innym kierunku, zaskakuje, niektórych rozczarowuje, ale w swojej klasie ciągle pozostaje arcydziełem. Tym razem zespół postawił na tzw. klimat. Gitary jęczą, wokale jęczą, bas plumka, a perkusja Branna Dailora przygrywa nastrojowo. Dailor bardziej przypomina tu Neila Pearta, niż Kena Owena. Od czasu do czasu przypomni, że ma w duszy metal, wsadzając między takty jakiś niesamowicie szybki roll, wyczyniając nieludzkie rzeczy na talerzach w "Last Baron", ale przez cały album dominuje spokojne dudnienie, które zanurza słuchacza w kosmiczną otchłań wywoływanej przez chłystów duszy Rasputina.
Im więcej słucham tej płyty, tym bardziej nie mogę przestać - jestem po prostu fanem tych sympatycznych Szkotów. Niezwykle pasuje mi to, w jaki sposób Ben Johnston używa talerzy. Niby jest to proste, szybkie przydzwanianie na ride'zie, a jednak potrafi zrobić ze zwykłego utworu coś wyjątkowo energetycznego. Do tego Johnston ma świetną przygrywkę na kociołkach w "Whorses" oraz na drewnianym czymś w "Born on a Horse". Ten ostatni utwór to piękny przykład na to, jak mogą współpracować gitara, perkusja i bas, nie wchodząc sobie w ogóle w drogę. Prosta, dziecinna wręcz, urocza płyta.
Wielki zaskoczenie. "Red Album" olałem, więc odkryłem ze zdumieniem, że Baronowa na swojej drugiej płycie poczyniła prawdziwe arcydzieło. Inspiracje Mastodonem są zbyt oczywiste i mnogie, żeby je wymieniać. Ale jest w tym też własny styl, który najlepiej widać w powalającej perkusji Allena Blickle'a. Wszystko zaczyna się od jednego z najlepszych werbli, jakie słyszałem w tej dekadzie - brutalnego, nieokrzesanego, uderzającego w uszy niczym drewniany bat w plecy niewolnika. Blickle jest niezwykle żywiołowy. Energia praktycznie wylewa się z taktów, koleś ledwo nadąża ze zmieszczeniem tego wszystkiego, ale nigdy nie przekracza granicy. Ilość beatów jest powalająca i często (np. w "Horse Called Golgotha") zmieniają się one co kilka sekund. Płyta fascynująca od początku do końca.
Jeśli jakiś album kojarzy mi się z "Never Mind the Bollocks", to wiadomo, że jest dobrze. I tak jest z nowym Anti-Flag. Nie wiem do końca, dlaczego akurat te melodie i te teksty wydają mi się najwybitniejszym osiągnięciem punka od wielu lat, ale tak jest. Piosenki strasznie mi się podobają, są szybkie, prostackie, można podśpiewywać. Lirycznie - klasa sama w sobie. Przykładowo, pierwszy utwór nosi tytuł "Sodoma, Gomorrah, Washington D.C." i kończy się wywrzaskiwaną parafrazą Marksa. W drugim utworze wśród melodycznych podśpiewek są takie jak "we're so fucked, lalala" czy "when the cities burn down, we'll all keep warm". Dalej jest równie dobrze. Przezabawny i za(pipi)isty anarchopunk.
Dillinger się skończył na "Miss Machine"? Converge na "Kill Them All"? Na szczęście po 10 latach powróciło Coalesce i przypomniało wszystkim, kto tu jest patriarchą. Metalcore, math, noise - nawet nie wiem, co oni grają. Ale jest fajne i można mówić o "OX" jako o najlepszej płycie tego zespołu. Rozwijają się i to ich odróżnia od wyżej wymienionych.
W tym roku spora ilość moich faworytów powróciła z płytami genialnymi (Voivod, Sonic Youth, Trophy Scars...). Z Heaven & Hell sytuacja jest nieco inna. Oni nigdy nie byli moim faworytem. I chociaż nagrywają od 30 lat, to nigdy nie podobali mi się tak bardzo jak na "The Devil You Know". Kupa świetnych riffów i typowe dla oldschoolowego heavy metalu liryki o Szatanie.
Kolejny punk, który przypomina mi Sex Pistols. Za sprawą tekstów, które zioną nienawiścią do Wielkiej Brytanii. Muzycznie to dość typowy hardkor punk, tyle że strasznie fajny. "Grey Britain" wkręca się w banię jak cholera. Płyta jest przepełniona agresją i rozpaczą, słuchając całej po ciemku na słuchawkach można się aż przestraszyć podczas ostatnich utworów. Gallows to następna kapela, która swoją drugą płytą potrafiła błyskawicznie wbić się do grona moich ulubionych.
Wolę ten album shoegaze'owy od - również świetnego - nowego The Place to Bury Strangers (skąd oni biorą te nazwy?). Jak opisać muzykę The Pains of Being Pure at Heart jednym słowem? Cukierki. Słuchałem tego bardzo dużo, aż do przesłodzenia.
"Gin" zespołu Cobalt to "Assasins: Black Meddle" tego roku, "Massive Conspiracy" tego roku, plus nutka Toola. Ogólnie ciekawa kapela - wokalista jest żołnierzem i zabija Arabusów w Iraku, a jak przyjeżdża do domu, to odreagowuje nadmiar agresji tworząc jeden z bardziej szalonych black metali, jakie ostatnio słyszałem. Gościnnie na albumie występuje Jarboe. Mroczny szajs.
Wyróżnienia: Voivod, Manic Street Preachers, Kylesa, The Bronx (Mariachi El Bronx), Sonic Youth, Slayer.