-
Postów
23 313 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
53
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez ogqozo
-
Obejrzałem finał drugi raz i... dużo bardziej mi się podoba. Nie zwraca się już uwagi na aspekty filmotwórcze, tylko samą treść, a tu naprawdę jest wspaniale. Tyle ciekawych wątków, aluzji. Najbardziej podoba mi się spora doza charakterystycznej dla serialu ironii, dotyczącej sytuacji, w jakiej są bohaterowie. Drugi raz z rzędu największym zaskoczeniem finału jest to, że... John Locke nie żyje. Trzeci raz finał kończy się wybuchem w stacji "Łabędź". A jednak jak odmienna jest jego funkcja. Najlepszym zabiegiem jest jednak Samuel. Proszę popatrzeć, jak kilka scen z jego udziałem odwraca całą sytuację. Jeszcze niedawno mówiło się o wielkim konflikcie ekip Widmore'a i Bena - po ostatnich wydarzeniach oni dwaj wydają się tylko pionkami, oni nie są szefami, tylko tak udawali. "Bóg wyspy", Jacob, zostaje zabity i wrzucony do ogniska. To się nazywa zwrot akcji. Największe wrażenie w odcinku zrobiła na mnie postać Bena. Niedawno mówliśmy o nim jako o arcynemesis, a kim jest teraz? Zagubionym, zdesperowanym, przegranym człowieczkiem. Już nie manipuluje, tylko jest manipulowany. I był manipulowany od dłuższego czasu. Niby kierował ludźmi, a jednak robił właśnie to, czego chcieli Jacob lub Samuel. Sporo faktów nabiera nowego znaczenia. Jak fajnie się ogląda "nowego Locke'a", wiedząc, kim jest i po co tu przybył. No i ostateczne upokorzenie, czyli rozmowa z Jacobem. Ten, który przez cały odcinek wydaje się postacią pozytywną, zachowuje kamienną twarz podczas rozpaczliwego monologu Bena. Nawet w obliczu śmierci nie zaszczyca Bena choć jednym słowem wyjaśnienia. Bardzo to nawiązuje do religii i ogólnie jest czadowe.
-
Ta, bo dla mnie to był pierwszy dramat, jaki widziałem w życiu. Dla krytyków, którzy przyznawali mu nagrody, pewnie też. Silne masz argumenty... ...no silne. Cechą kina Krauzego nie jest oryginalność, nigdy nie była i "Plac Zbawiciela" w ogóle nie operuje tymi kategoriami. Te klisze są jakby wskazane i w sumie nie wiem, w czym ci teściowa nie pasuje do reszty. Ten film to zbiór klisz i schematów - które są po prostu ludzkim życiem. Ci bohaterowie muszą być maksymalnie standardowi, tak przewidywalni i reprezentujący przeciętnego Polaka, bo na tym polega ten film. Ta historia w ogóle nie miałaby mocy, gdyby tu wprowadzać jakieś "postaci". Tutaj trzeba mieć automatyczne wrażenie, że to może się przydarzyć każdemu, a jakakolwiek charakterystyczność w zachowaniu bohaterów by temu nie służyła. To jest (pipi)y realizm. Jeśli z wszystkich cech filmu wytykasz brak oryginalności postaci, to widać w ogóle do ciebie nie dotarł. Wiesz no, kwestia preferencji. Myslę, że skoro oceniasz film gorzej od "Długu", to ma chyba coś wspólnego z tym, że tamten było o facetach i przemocy, a ten o kobietach i mieszkaniach. Być może dlatego do ciebie to nie trafia. Źle oceniam, w sensie, że wolę silny, realny, robiący wrażenie dramat niż skeczowe komedyjki Barei albo przeciętną, uproszczoną do granic komedię romantyczną Allena? Kwestia gustu.
-
No cóż, nic się nie wyjaśniło w sprawie podróży w czasie. Ale wydaje mi się naturalne, że te dobiegną końca. Ogólnie trochę nie fair by było, po tylu zwodach, żeby jeszcze się okazało, że jednak są dwie linie czasowe. Zwłaszcza, że twórcy w wywiadach mówią, że już z tym koniec, "teraz już będzie normalnie". Nic też w sumie nie wyjaśniło się w kwestii Jacoba. Nie wiem, jakoś do mnie nie przemawia ta dramaturgia, zanim go poznałem to już go zabili. Nagminny błąd twórców w ostatnich sezonach. To samo było np. ze związkiem Sawyera i Juliet. Ledwo był zasygnalizowany, a my już się mamy przejmować, że on ją traci. Nie da rady, mniej zaangażowany widz będzie się tylko zastanawiał, czemu on teraz płacze za Juliet. Szkoda, bo ogólnie ostatnie sceny w Łabędziu były nawet całkiem epickie. A co do kontaktu cielesnego. Trochę to głupie jednak było. No sorry, ale wielki Jacob, władca wyspy od setek lat, pradawna i tajemnicza istota, która miała za kumpli Ra i Tutenhamona, pojawia się poza wyspą, by... podać Jackowi batonik. Można to zaliczyć jako "zaskoczenie widza", bo pewnie każdy spodziewał się jakiejś potęgi, ale... jego działalność przez wszystkie sezony sugeruje, że on jednak jest bardzo mądry i potężny. A tutaj - podaje batoniki, daje się ubić Benowi... Wydaje mi się, że nie ma innej opcji, niż utożsamienie jego starego "kumpla" z czarnym dymem - jedyną w świecie wyspy rzeczą, która potrafi zmieniać postać. Zauważcie, że jedyny raz, kiedy zobaczyliśmy ostatnio dymek, to wtedy, gdy Ben na chwilę rozłączył się z "Nowym Locke'iem". Wydawało mi się, że logiczne imię dla tego kolesia to Ezaw, ale podobno ta rola jest zakredytowana jako Samuel, tak że... dymek ma chyba na imię Samuel.
-
Ech, zawód. Najsłabszy finał na zwieńczenie najsłabszego sezonu. No nie wiem. Za słabe to było! Niby wielkie rzeczy się dzieją, ale ja to już gdzieś widziałem. Szkoda, że nic się w zasadzie nie wyjaśniło - poprzednie finały z reguły pokazywały nam jakieś nowe miejsca, nowe fakty, a tutaj w zasadzie same nowe pytania. Ba, nawet te pytania nie były zbytnio zaskakujące. Retrospekcje - wielki zawód, słabizna, czemu one miały służyć? Postać Jacoba ogółem - oczekiwałem więcej. Nie no, w ogóle, słabe to było. Nie jestem jednak tego pewien, bo chyba nie załapałem, o co chodziło w pierwszej scenie odcinka.
-
No, jakby wybrać jedną postać, to chyba będzie to Motomu Toriyama.
-
Nie dość, że odgrzewasz starocia, którego już wszyscy widzieli, to jeszcze źle go oceniasz. A tak naprawdę to chyba najlepszy polski film XXI wieku.
-
Widzeliście to? http://ps3.ign.com/dor/objects/826843/fina...ans1_42909.html Amerykański dubbing do sceny z początku gry. Prawdpodobnie nie jest to dzieło Square-Enix.
-
To jest niesamowite, co Celtics robią w tych play-offach. Nie jest to najsilniejsza drużyna tego sezonu, ale wyrasta na najbardziej emocjonującą. Drugi mecz z rzędu ostatnie minuty spędza się na przejściu z "okej, to Magic już wygrali" do "o cholera!". Decyduje jedna akcja, ale najważniejsza - dzięki niej zamiast zwycięstwa Magic mamy 3-2 dla Celtów. Oni mogą wiele rzeczy zepsuć w trakcie gry, ale jak jest ostatnie pół minuty, to rzucają jakiegoś skwara, po czym Orlando z Dwightem Howardem... nie potrafi zebrać piłki spod własnego z kosza. Magic ogólnie partaczą w końcówkach, brakuje im kogoś z charakterem i polotem. Tymczasem Celtics, choć niby pokontuzjowani i bez szans, fantazji mają sporo. Najbliższe mecze będą ciekawe, ale chyba pierwszy raz można postawić C's na miejscu faworyta do starcia w finale z Cavs. Na Zachodzie bywa... różnie. Lakers zmiażdżyli dziś Rockets (jak to piszę jest 30 pkt przewagi, przed chwilą było 40). Lakers trochę odbudowali wiarę po tym, jak ostatnio dostali baty od pozbawionych Yao Rakiet. Niemniej nadal wydaje się, że 7 meczów z Nuggets to będzie wyzwanie, którym nie podołają. Na pewno jednak można liczyć na spotkania efektowne.
-
No fajnie, ale co tu powiedzieć, koleś powtarza tylko, że go nudzą gry na DS-a... Kwestia gustu, wiadomo. Poza tym, to IMO dziwne podejście, ogłaszać konsolkę "antybohaterem swoich nud", cokolwiek to znaczy.
-
Na DS-a masz tylko jedną część. Jest to Diamond/Pearl/Platinum, no i oczywiście najlepiej grać w Platinum.
-
No (pipi)a. Takiej zniewagi się nie odpuszcza.
-
Ale bez Yao Rockets mają dość niski skład i można by pomyśleć, że będzie im ciężko pod koszami. Oczywiście, fakt, bilans w sezonie zasadniczym był nawet lepszy, gdy Chińczyk nie grał, ale w play-offach, cóż, widzieliśmy jak to wyglądało choćby rok temu, gdy go nie było. Ale nawet mniejsza z tym. Faworytem byli Lakers i tyle. Nie znam nikogo, kto by mi powiedział PRZED meczem, że Rockets wygrają. Widocznie nie robię tak świetnego researchu jak wszechwiedzący Obso, który po jednym zaskakującym meczu nagle się pojawia i wyśmiewa mnie, jakby desperacko potrzebował czyjejś porażki życiowej. No kurczę, ciesz się facet, Rockets wygrali bez swojego najlepszego gracza, naprawdę nie wiem, co teraz zrobię.
-
Nie wiem, o co ci chodzi. To nie jest żadna "moja analiza", tylko stwierdzenie faktu, że Rockets bez Yao nie wydają się silnym zespołem. Czytałem dzisiaj co najmniej trzech ludzi, którzy o koszu piszą za pieniądze, i oni też przewidywali, że bez Yao Rockets nie mają szans wygrać choćby jednego meczu. Ty oczywiście jesteś jedyną osobą (może jedną z trzech na świecie), która dzisiaj stawiała na Rockets. Możesz chodzić dumny. Łał. Ale jesteś zaje.bisty. No po prostu chowam się pod ziemię.
-
Hercules jest cool, lubię takie klimaty, "Blind" miecie. Hercules czy LCD Soundsystem to jest muzyka "dyskotekowa" która mi pasuje.
-
Pokemony zawsze były nastawione na multiplayer. Przecież większość funkcji gry w ogóle można sobie odpuścić, jeśli chce się tylko grać w singlu - trenerzy są głupi, mają kiepskie movesety, źle dobrany skład, nie zmieniają pokemonów i tak dalej... Nie ma sensu bawić się w trenowanie statystyk, dobór przedmiotów, hodowlę i tak dalej... chyba, że chcemy grać w multi. Na tym przecież polega rewolucyjność pokemonów - to była pierwsza gra przenośna z tak rozbudowanym multiplayerem i przez 10 lat nic nie miało do niej startu. Zresztą, chyba nadal nie ma. A teraz sporo barier upadło, bo "kabelek" już właśnie nie jest potrzebny. IMO trzeba inwestować zarówno w singla, jak i w multi, bo tryb on-line też kilka niedogodności ma, a on zawsze będzie solą tej gry.
-
No, to mnie zawsze irytuje w jRPG-u, zwłaszcza jeśli walki idą wolniej niż w mającym 15 lat Chrono Triggerze. Taki Dragon Quest - świetna gra... której nie da się przeżyć. Ale teraz już to się zmienia. Popatrz na walki w The World Ends With You. Pogram trochę w nowe dzieło Jupitera i jak wracam do Pokemonów, to nie mogę zdzierżyć tych losowych walk co 2 kroki, lekkiego opóźnienia przy każdym wyborze w menu, mozolnego przewijania na liście przedmiotów. Nie mówię już o Poketchu, który jest na maksa zmarnowanym potencjałem - to powinno być wszystko ładne i intuicyjne, duże przyciski do mapy, listy pokemonów, przedmiotów itp. A nie - na dolnym ekranie jakieś pierdółki, a najczęściej używane menu dalej trzeba sobie "doklikać". Nie chodzi mi już o grafikę czy dźwięk, na które wielu narzeka, ale naprawdę poprzednie Pokemony strasznie słabo wykorzystują możliwości DS-a w kwestii gameplayu i ja chcę to poprawione. Nie wiem tylko, czy remake starych (nota bene - doskonałych) części będzie miał to na celu, czy - podobnie jak remake'i na GBA - będzie mniej grywalny od oryginału.
-
To był standardowy mecz Marcina "Zasłona" Gortata. Zasłaniał swoich graczy przed rywalami równie często, jak zasłaniał siebie przed piłką. Innymi słowy, nie odnalazł sobie zbyt wielu dogodnych pozycji do łapania piłki lub rzucania. Ot, taki mało widoczny, ale gdzieś tam burczący robaczek na boisku. Osobiście wydaje mi się, że Rockets po wczorajszym meczu są skończeni, i nie chodzi o kolejny flagrant Artesta, tylko o kontuzję Yao. Aż przykro było obserwować, jak Chińczyk płacze z bólu na ławce, a Rakiety przegrywają mecz i tracą przewagę własnego parkietu. Wydaje mi się, że w podobnej sytuacji są Mavericks - stawiałem, że będzie trochę walki, ale po kontuzji Josha Howarda i aresztowaniu partnerki Dirka Nowitzkiego można podejrzewać, że zrobi się z tego sweep. Co do trzeciej serii, która wydaje się przesądzona - Cavs-Hawks - to dzisiaj zobaczymy na pewno więcej wysiłku ze strony LeBrona "w ostatniej kwarcie siedzę" Jamesa, bo Hawks grają na swoim boisku dużo lepiej. Zobaczymy, czy to "dużo lepiej" wystarczy chociażby na tyle, by spotkanie było zacięte.
-
Ściągnąłem tę płytę, no i cóż. Chętnie bym się zbuntował i powiedział: "o wy głupcy! To dobra płyta", ale jednak nie da rady. Jest bardzo słaba.
-
Śmiałe stwierdzenie, biorąc pod uwagę, że hasło "Film twórców Lejdis" jest - wielkie jak byk - na każdym plakacie tego filmu.
-
Skorża wygrał, jak dostał w pierwszym meczu 4-0 i wiesz co? Ten wynik naprawdę wydaje się nie taki zły, jeśli popatrzeć, że Barca w tym sezonie rozwalała w podobnych proporcjach Real, Valencię, Sevillę, Lyon, Bayern, no generalnie wszystkie mocne zespoły, z jakimi wcześniej grała. Miała słabsze momenty, ale myślę, że liczenie na słabszy moment, tak jak to robiły ww. drużyny, nie byłoby takim wielkim przejawem trenerskiego geniuszu. Mimo wszystko uważam, że trzeba docenić Hiddinka za 180 minut bezradności Barcy. Trudno powiedzieć, czy można było poradzić sobie lepiej. Zobaczymy, jak będzie wyglądać finał. Jeśli Manchester rozjedzie Hiszpanów 5-0 to będzie można zrewidować swój pogląd na temat wyniku Chelsea.
-
W zasadzie się zgadzam z tobą, ale myślę, że jednak przesadzasz w kwestii tego, co zrobił Hiddink z Chelsea. To manipulacja stwierdzić, że zawiódł, bo przegrał mecz, który zdawał się wygrany, mimo złej postawy sędziego. Bo czyja to niby zasługa, że ten mecz zdawał się wygrany? Czyja drużyna jako jedyna w tym sezonie potrafiła sprawić, by Barcelona przez 2 mecze waliła głową w mur? A może w Chelsea to są tacy piłkarze, że oni zatrzymują ataki piłkarskich geniuszy bez trenera, po prostu wiedzą instynktownie, gdzie się ustawić? Jakby Hiddink ustawił zespół bardziej ofensywnie, to zaraz by Barca się zaczaiła, strzeliła gola i też byś śmiał z trenera, że bronił się dobrze przez 135 minut i zamiast tak robić dalej, to musiał im kazać atakować. Nie zmienia to faktu, że Hiddink jest przeceniany. Myślę, że nie jest to absolutnie najwyższa półka, taka jak Ferguson, Capello czy choćby Del Bosque, który kiedyś zrobił z Realu jedną z najefektowniejszych drużyn ostatniej dekady, a Hiszpania jak na razie wygrała wszystkie mecze za jego kadencji.
-
Nie wiem w sumie, po co robić taki remake. Zbyt wiele dobrych rzeczy się w serii nie pojawiło od czasu Gold/Silver. Ba, mam wrażenie, że ten remake będzie gorszy od oryginału, tak jak poprzednie. Grało się w nie gorzej niż w Blue/Red, bo było wolniej, za dużo za długich animacji itp. Szczerze mówiąc, to dla mnie ta seria jest skończona, dopóki nie będzie działać szybciej. Tymczasem z każdą częścią jest coraz wolniej. Tak że niezbyt na to czekam. Chcę nowe Pokemony, ale takie na serio nowe, z wygodnym designem. W sumie nie wiem, jak to jest, że studio należące do Nintendo robi grę przez tyle lat, gra nie szarżuje jakoś strasznie pod względem technicznym, a i tak się okazuje, że tyle możnaby w niej zrobić lepiej.
-
Artest nie został zawieszony przez NBA, za to jutro nie zagrają Fisher i Rafer Alston z Orlando (który pacnął Eddie'ego House'a). Fisher pół biedy, Alston już bardziej, bo wobec kontuzji Nelsona to bardzo ważny gracz Magic.
-
Fisher walnął z bara w szczękę Luisa Scoli. http://www.youtube.com/watch?v=CENZNnn0G1A Z kolei Artest podbiegł do Kobe'ego i groził mu śmiercią. Jednak ma usprawiedliwienie, bo Kobe sprzedał mu łokcia.
-
Tak to jest w sporcie, którego zasady są bez sensu. Wygrał zespół, który gwarantuje ciekawszy finał, więc się cieszysz. Ale wygrał dzięki sędziemu, więc wypada jakoś wytłumaczyć, że i tak "zasługiwał" (bo najważniejsze w piłce nożnej jest ten, kto "zasługuje"). Więc wymyślasz nowe reguły gry w piłkę nożną, które usprawiedliwą rękę w polu karnym. Genialne. Generalnie mogę się zgodzić z Mashterem, że ta losowość i pewna doza absurdu chyba przyczyniają się do popularności piłki nożnej - obojętnie, kto wygra, i tak można się kłócić, kto był lepszy. Jest w tym sporo uroku, ale czasami naprawdę się zastanawiam nad sensem tego sportu.