Finał jak finał, podobnie jak cały sezon - w porządku, z przebłyskami, jednak to nie to samo, co genialne pierwsze sezony. Takie moje zdanie. "Lost" wpada w te same pułapki, co 99% seriali. No i nie da się ukryć, że wydarzenia trochę tracą na dramatyzmie, jeśli się wie, jak to się skończy. To jedno. Drugie - że widać, iż ten odcinek początkowo był pisany na 45 minut i dopiero później wydłużony. Tak jak z całym sezonem, braki scenariuszowe rzucają się w oczy tu i ówdzie (choćby w scenie "bitewnej", która bardziej mnie rozbawiła, niż przejęła).
W tej chwili oglądam ten odcinek drugi raz i widać, że rozkminy jest masa. Wiele smaczków, które tłumaczą lub dopowiadają co nieco, albo zadają nowe, ciekawe pytania.
Aha. Ja chcę więcej Milesa! To jest taka fajna postać. Czemu nie dadzą jej dłużej pogadać? Mina, z którą mówi "What do I mean?", jest kapitalna.
Aha 2. Charles Widmore grał w nowym "Indianie Jonesie". Tam to dopiero jest nonsens i bzdura.