-
Postów
415 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
2
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Josh the Boy
-
Zabawna rzecz, która nie zdarzyła mi się od wielu lat. Wstałem w sobotę gdzieś tak w okolicach dziewiątej rano, z zamiarem popykania paru szybkich godzinek na konsoli. Spośród kilku niedawno zaczętych tytułów wybór padł na nową Castlevanie. I tak jak zacząłem grać o tej dziewiątej, to... skończyłem dopiero jakieś pół godziny temu. Na current-genową Castlevanię nawet specjalnie nie czekałem, nie śledziłem uważnie zapowiedzi, premiery nawet nie zauważyłem, a sama gra trafiła w moje łapska zupełnie przypadkiem. Raz przeszedłem tylko ze 3 chaptery, potem zacząłem FFXIII i Mass Effect 2 i nastąpiła długa pauza . Aż do dzisiejszego maratonu, po którym stwierdzam, że było to kilkanaście najlepiej spędzonych godzin przy moim ps3. Wspaniała gra. Zdecydowanie nie produkcja z najwyższej półki, ale jednak posiadająca w sobie niesamowite pokłady grywalności, mająca to "coś" co nie pozwala oderwać się na długie godziny. Z jednej strony nieco irytuje jej brak własnej tożsamości, twardo atakują zapożyczenia z innych gier (tutaj GoW, tam Shadow of Collosus), ale ostatecznie tytuł wybrania się za sprawą kilku bardzo mocnych elementów. Przede wszystkim genialny design - absolutnie niesamowite, ociekające klimatem miejscówki oraz świetny bestiariusz.. Po skostniałych odcinkach God of War i próbujących go imitować podróbkach, z szerokim bananem na pysku przywitałem świat przedstawiony w Lords of Shadow - spalone osady, ruiny świątyń, górskie knieje, no i oczywiście ponure zamczyska pełne demonicznego ścierwa. Niby nic nowego, ale często wykonane z takim artyzmem i wyczuwalnym charakterem, że aż nie sposób się nie zakochać. Spore wrażenie zrobiła też na mnie strona dźwiękowa, pomijając już nawet w pełni zawodowy voice-acting, to na pierwszy plan wysuwa się muzyka. Raz przyjemnie masująca bębenki delikatnymi brzmieniami, innym razem zagrzewająca do walki, przy większych starciach epicka jak cholera. Dość powiedzieć, że po skończeniu gry z miejsca zapragnąłem sprawić sobie soundtrack. Nie wypada od razu nie wspomnieć o równie epickich starciach z bossami, zwłaszcza o kozackich pojedynkach z panami Cienia jak i pojawiających się od czasu do czasu kolosach, coś pięknego. Ostatnia walka z kolei, to jedno z najmocniejszych spotkań z bossami na tej generacji konsol, bez dwóch zdań. Bardzo in plus wypadają łamigłówki - te wprawdzie nie porażają szczególnie skomplikowaniem, ale już pomysłowością jak najbardziej (za najlepszy przykład niech posłuży tu motyw a'la szachy czy... pinball). Tak czy inaczej cieszy, że w czasach królowania bezmózgich shooterów pojawiają się jeszcze tytuły w których trzeba nieco ruszyć głową. Generalnie od początku nie było dla mnie tajemnicą, że nie mam do czynienia z żadnym mega hitem, a "jedynie" z porządną gierką, taką na mocne "8". Jednak to, że ta "zaledwie" porządna gierka dała radę utrzymać mnie na konsoli dłużej niż nawet taki Mass Effect 2, to już okazało się dla mnie lekkim szokiem. Długa, pięknie wykonana, zapadająca w pamięci przygoda, z kopiącym jaja końcowym twistem fabularnym (epilog) - taka jest dla mnie ta gra. I teraz na sequel czekam już z wywieszonym jęzorem.
-
Masteruję NFS Hot Pursuit i sieję pogrom online w Uncharted 2.
-
W pierwszej kolejności zdecydowanie polecałbym Resonance of Fate, w dobie spadku jakości Japońskich erpegów tytuł ten jawi się jako prawdziwe objawienie - świetny klimat, wciągające i dynamiczne walki, przyjemnie wysoki poziom trudności. Później ME2 lub Dead Rising 2, gry chociaż różne gatunkowo, to jednak w moim mniemaniu na podobnym poziomie (ME2 jest wręcz przesadnie IMO wychwalany). Enslaved to średniak, radziłbym obadać dopiero po zaliczeniu gier z wyższej półki.
-
Coś uber prostego, bo chwilowo brak weny na wymyślanie:
-
Takie se. Powiedzmy, że może robić wrażenie jeżeli wcześniej nie słuchało się soundtracku do Naruto czy Katekyo Reborna. A DB GT nie jest aż takie tragiczne, Pikol dobrze prawi.
-
Właśnie ogarnąłem recenzje Bulletstorma. Rozumiem, że te wulgaryzmy, to tak dla lepszego oddania klimatu miały być, ale mimo wszystko nie mogło mnie opuścić wrażenie jakbym czytał tekst napisany przez jakiegoś rozwydrzonego dwunastolatka. Poza tym numer raczej średni, newsy które zna każdy odwiedzający regularnie PPE, mało zajmująca publicystyka i żenujące już komiksy Kleja. Plus za zgrentgen GT5 z udziałem czytelników.
-
Cloudy with a Chance of Meatballs?
-
Z natury jestem pesymistą, więc wolę założyć najgorszy możliwy scenariusz. Poza tym nie rozumiem, skoro gra ma realne szanse na odniesienie sukcesu poza Japonią, a wydanie jej jest tylko kwestią czasu, to czemu Atlus zamiast bawić się w kotka i myszkę, nie ulży po prostu fanom Catherine i od razu jej nie zapowie?
-
Może Need for Speed? :tongue:
-
Nom, ślicznie to wygląda. Tak patrzę na te dwie babki i... wygląda na to, że tym razem częściej będę opowiadał się po stronie dobra :tongue:
-
Obejrzałem pierwszy odcinek. Świetna muza i niezła dawka brutalności, ale poza tym...zresztą, co się będę rozpisywał. Moje wrażenia przedstawię za pomocą jednego obrazka.
-
Nadzieja jednak umiera ostatnia?
-
Chciałbym teraz roześmiać się Wam w twarz i powiedzieć "a nie mówiłem?". Jednak wcale nie jest mi do śmiechu: http://ppe.pl/news-6050-Catherine_nie_opusci_granic_Japonii.html sayonara Catherine...
-
Ale jeszcze oficjalnie nic nie potwierdzono, więc do końca nie można być pewnym. Nie śledzę uważnie danych na temat sprzedaży, więc nie wiem jak tam sobie radzi Catherine w Japonii, ale oczywistym jest, że od tego ewentualnego sukcesu zależy czy gra w ogóle ukaże się u nas. Zresztą, tak czy inaczej wydanie tak cholernie specyficznego tytułu poza KKW wiąże się ze sporym ryzykiem i ostatecznie nie zdziwiłoby mnie, gdyby jednak się okazało, że ta gra do nas nie dotrze.
-
Lubiłem go do pewnego momentu. W piątym sezonie ładowali go co drugi odcinek i mi po prostu obrzydł. Co jednak nie znaczy, że czasem się nie uśmiechnę jak palnie coś głupiego.
-
Skoro już nawinął się Dragon Age, to od razu zadam takie pytanko - wersja ps3, to jest 100% konwersja z X'a czy jakaś pocięta niedoróbka? Yakuza 3, Mirror's Edge czy Demon's Souls?
-
Piąty był dla mnie beznadziejny, po jego zakończeniu nie brałem nawet pod uwagę opcji, że następny mógłby być gorszy. Kolejnego pieprzenia o końcu świata, wałkowania wątku z aniołami, powrotu Lucka i zajaranej gęby Castiela już bym nie zniósł (na szczęście kolo pojawia się bardzo rzadko). Żałuję jedynie, że tak szybko zrezygnowali z wrednego Sama, bo ten motyw był zajebisty.
-
Brat pograł trochę w demko, ja tylko popatrzyłem, ale ogólne wrażenie zbyt pozytywne nie jest. Graficznie padaczka (lekko przesadzam), żenujący design lokacji, beznadziejne animacje, o efektach podczas walk nawet nie chcę z grzeczności wspominać, muzycznie zdecydowanie bez rewelacji, same starcia z kolei jakieś takie bez wyrazu. Raczej nie jest to gra, którą kupiłbym przy premierze, jednak kiedy już stanieje do stówki, to chętnie chapnę. A tymczasem wracam do Mass Effecta ...
-
Nom, od razu mogą dać przeciwników ginących po jednym strzale z pistoletu. Albo całkowicie kuloodpornego Drake'a i checkpoint co jednego zabitego wroga, żeby czasem nie było za trudno. U2 tak naprawdę nie ważne na jakim stopniu się nie grało, jakieś problemy mógł sprawiać jedynie pod koniec, kiedy pojawiały się dzikusy (wytrzymałe i szybko zabijające). Poza tym trudnościowo jest porażka, istny festiwal checkpointów (giniesz = zaczynasz 2 min. wcześniej) i praktycznie nieśmiertelny bohater (no bo jak tu paść trupem skoro życie regeneruje się w ułamku sekundy?). Teraz jeszcze chcą ułatwić i tak już prościutkie sekcje stealh, no bez przesady (pipi)a.
-
Wychodzę z założenia, że masa ludzka pozbawiona jest dobrego gustu, więc im bardziej hejtuje ona (lub podnieca się) jakimś produktem, to tym bardziej czuję się w obowiązku, żeby zweryfikować tą opinię. Na razie obejrzałem 3 odcinki i IMO nie jest tak najgorzej. Daleko temu do żenującego poziomu Zmierzchu, chociaż o świetnym True Blood też nie ma mowy. Takie The O.C. tylko z wampirami i bardzo fajnymi dupeczkami, do obiadu się nadaje
-
Nie będę chyba zbyt oryginalny jeżeli napiszę, że we współczesnych grach (ogólnie) brakuje mi wyższego poziomu tudności, po prostu prawdziwych wyzwań które motywowałyby mnie do siedzenia nad daną grą dziesiątki godzin i powolnym masterowaniem jej (nie, nie mam tutaj na myśli żadnych pucharków czy innych achievementów, które w większości ograniczają się do zaliczania prostych zadań, co by jak najszybciej osiągnąć maksymalny level). Kiedy ginę w takim Uncharted i zaczynam zaraz obok momentu w którym poległem, to odnoszę wrażenie, ze twórcy traktują mnie jak skończoną ciamajdę. Multum checkpointów rozsianych po całym levelu, motyw nieograniczonej regeneracji zdrowia (wystarczy, że schowam się na 2 sek. za skrzynką i już mogę grzać dalej), stopnie trudności dumnie zwane "very hard", "insane", "impossible", które w rzeczywistości niewiele różnią się od zwykłego normala. Totalnym przegięciem jest mapka i wbudowany GPS wskazujący drogę do celu, bo o ile w grach typu GTA jest to jeszcze zrozumiałe, tak już w takim Mass Effect lub FFXIII ewidentnie ktoś ma graczy za skończonych kretynów, skoro implementuje coś takiego. Jakiś czas temu Prince of Persia był jechany za to, że nie da się zginąć, że "przechodzi się sam", ale żeby tak naprawdę było sprawiedliwie, to jeszcze trzeba by podobnie zjechać również takie tuzy jak God of War, Batman:AA, wspomnianego Uncharted i w ogóle co druga grę. Dobrze, że wychodzą jeszcze takie produkcje jak Demon's Soul i Resonance of Fate.
-
Szczerze, to przez cały czas gry nie przykładałem specjalnej uwagi do upgradeowana przedmiotów, po prostu nie widziałem takiej potrzeby. Motyw jest średnio przydatny i wydaje mi się, że pojawił się w tej grze tylko po to, żeby nadać nieco większej głębi raczej ubogiemu systemowi rozwoju. Czy opłaca się czekać za lepszymi weaponami? Moim zdaniem nie, gdyż przez bardzo długi czas nie pojawiają się żadne konkretne, a te lepsze znajdujemy zdecydowanie zbyt późno. Do większości walk spokojnie styknie jeden Commander, więc warto jednej postaci posługującą się tą klasą od początku ładować w daną broń maksując ją jak się tylko da (ja zużywałem na to wszystkie itemy), dzięki czemu po pewnym czasie otrzymamy niezłego zabijakę zadającego świetne obrażenia fizyczne.
-
Z mega prostej gry robią jeszcze prostszą. Fajnie.
-
Musiałbyś zakopać modem od internetu w ogródku, a w ogóle to najlepiej przestać wychodzić z domu. Dobra mniejsza już z tym. Tak z czystej ciekawości, bo ostatnio sporo mówiło się o wyparowujących save'ach z ME2 - przytrafiła się tutaj komuś ta przykra rzecz? Osobiście natrafiłem w grze na całą masę różnych niedoróbek i bugów, ale motyw z zapisem u mnie się nie pojawił. Mogę uważać się za szczęściarza?