Jako że u mnie grane jest ostro to opędzę dzisiaj cztery gierki hurtowo
Na pierwszy ogień leci całkiem sympatyczny i luzacki platformer na PC. Shrek 2 w wersji pecetowej to zupełnie inny tytuł niż to co znane jest graczom konsolowym. Moim zdaniem wersja na komputery jest o wiele ciekawsza i bardziej przystępna. Jest to dosyć liniowy platformer pozwalający wcielić się w kilka postaci znanych z kinowej animacji i wspólnie przebrnąć przez wydarzenia znane z drugiej części tejże. Nie jest to gra trudna, śmiem nawet pokusić się o twierdzenie, że jest dziecinnie prosta. Tytuł ten polecić można nawet najmłodszym, którzy jakimś cudem znają i lubią uniwersum Shreka. Dla starych pierników jest to gierka do "opędzlowania" w kilka godzin na miękko. Nie przeszkadza to jednak w żaden sposób w czerpaniu przyjemności z grania. To co może zaciekawić, to pełna polska lokalizacja zawierająca oryginalne głosy postaci znane z filmu. Nie zabraknie więc tutaj głupkowatych tekstów osła w którego rolę wcielił się już świętej pamięci Jerzy Stuhr, czy kultowego głosu Shreka któremu głosu użyczył Zbigniew Zamachowski. Moim zdaniem jest to jeden z przyjemniejszych i moich ulubionych platformerów bazowanych na filmie animowanym. Szybka gierka dla odpoczęcia od nieco cięższych wyzwań w bardziej "poważnych" tytułach. Od siebie serdecznie polecam
Kolejnym ogranym przeze mnie tytułem jest wspomiany już w jednym z moich ostatnich "statusów" Max Payne, tym razem na PlayStation 2. Pierwsze pytanie jakie może się pojawić, to oczywiście - Dlaczego akurat najgorsza możliwa wersja? Odpowiedź jest banalnie prosta. Ostatnimi czasy trwa u mnie swego rodzaju maraton gier na PlayStation 2, więc to właśnie ten port postanowiłem ograć jako pierwszy w kolejności. W ciągu roku zapewne jeszcze najdzie mnie ochota na powrót do tej gry, więc wówczas wyciągnę wersję na pierwszego Xboxa lub PC. A może akurat doczekam tak zapowiadanego odświeżonego wydania dwóch pierwszych odsłon na konsole obecnej generacji? Oby!
Na temat samego Maxa chyba nie muszę za dużo pisać. Gra ma na karku już ponad 23 lata i o ile oprawa graficzna mogła się już wyraźnie "zestarzeć" to klimat Nowego Jorku opanowanego przez zimę stulecia nadal robi tutaj mega robotę. Ja osobiście lubię nawet ten pokraczny i kanciasty styl grafiki tej gry, tak bardzo oddający realia początku lat 2000. Do części pierwszej powracam zdecydowanie najczęściej i wam również polecam wybrać się w podróż do NY wraz z Maxem No, może tylko faktycznie w innym wydaniu, bo wersja PS2 ma swoje "bolączki", które ja osobiście akceptuję, ale wiem że wielu mogą zrazić i niepotrzebnie zepsuć odbiór tak fantastycznej gry.
Trzecim tytułem o jakim chciałbym pokrótce opowiedzieć jest Crash Bandicoot The Wrath of Cortex. Tytuł moim zdaniem niesłusznie zapomniany i z jakiegoś powodu pominięty przy okazji odświeżania trylogii znanej z szaraka. Jest to de facto czwarta część, czyli bezpośredni następca "Warped!" z PSXa i zarazem pierwsza odsłona wydana multiplatformowo na 6tej generacji konsol. Wielu z was nowsze odsłony Crasha kojarzyć może z czymś w rodzaju "klonów" rozwiązań znanych z ówcześnie bardziej popularnych serii jak Jak & Daxter czy Ratchet & Clank, gdzie poziomy są bardziej "otwarte" czy też rozległe a rozgrywka sprawia wrażenie nieco mniej liniowej. W przypadku Wrath of Cortex jest zupełnie inaczej. Jak wspominałem, jest to następca trzeciej części z pierwszego plejaka i gra nadal mocno trzyma się rozwiązań znanych z klasycznej trylogii. Mamy tu klasyczne rozwiązanie w postaci "hubu" podzielonego na kilka części, wśród których do ukończenia mamy po pięć poziomów oraz pojedynek z bossem. Gra wyraźnie przypomina to co znane jest z PSXa i dlatego też nie rozumiem dlaczego nie uwzględniono jej przy okazji tworzenia "N Sane Trilogy". W internecie można trafić na wiele mieszanych opinii na temat tej odsłony, częściej chyba tych niezbyt przychylnych, ale osobiście zagrałem w ten tytuł po raz pierwszy i naprawdę uważam że to solidna i po prostu dobra gra. Ma swoje trudniejsze momenty w których zdarzyło mi się "rzucać mięsem", ale to w zasadzie taki wyznacznik jakości pierwszych odsłon serii, gdzie również nie zawsze idzie łatwo. Po ograniu Wrath of Cortex śmiem twierdzić, że gra w moim osobistym zestawieniu staje na równi z poprzedniczkami i z pewnością jeszcze do niej powrócę, co też i wam polecam
No i na koniec nie mogło zabraknąć jednej z moich ulubionych serii gier wszechczasów. GTA Vice City Stories to paradoksalnie jedna z odsłon do których wracam najrzadziej. Z jakiegoś powodu odczuwam zdecydowanie mniejszą "ciągotę" do grania w LCS i VCS niżeli w całą poprzedzającą je trylogię 3D. Jest to o tyle interesujące, że to właśnie pierwowzór czyli Vice City jest moim ulubionym GTA i zarazem najważniejszą grą w życiu. Ogrywając ostatnimi czasy VCS chyba zaczynam rozumieć skąd taka kolej rzeczy... Gra z jednej strony jest piękną laurką dla, no nie ukrywajmy odstającemu wówczas technologicznie PlayStation 2. Z drugiej zaś widać, że jest to po prostu szybki port z przenośnej konsoli SONY dający R* dodatkowe pieniądze od graczy, którzy nadal grali na PS2. Nie dziwi zatem fakt, że gra ukazała się tylko na te dwa systemy. Syndrom szybkiego portu, na dodatek "powiększonego" z kieszonsolki to jednak nie jest jakaś znacząca wada. Jak może niektórzy z was wiedzą, przy VCS i LCS chyba też, nie pracowało Rockstar North, a oddelegowane do tego celu Rockstar Leeds. Vice City Stories bazuje na silniku oryginalnego Vice City z odpowiednią dawką "suplementów" nieco wzbogacających rozgrywkę. Z jednej strony widać więc progres względem VC, z drugiej jeśli ktoś grał wcześniej w San Andreas to odczuje spory regres. Nadal nie to jest piętą achillesową tej gry. To co faktycznie dało mi się we znaki to widoczne różnice w projekcie misji i moim zdaniem brak doświadczenia R* Leeds w tej kwestii. Z jednej strony misje starają się być odkrywcze i różnorodne, a z drugiej cierpią przez znany z poprzednich odsłon, delikatnie mówiąc "kiepski" model AI czy nieco przesadzony poziom trudności niektórych misji.
Dla przykładu, w jednej z misji musimy bronić naszego interesu, zarazem pilnując naszego głupkowatego Lance'a aby ten nie zginął. Problem w tym, że AI usilnie pcha go w największe skupiska przeciwników, kompletnie ignoruje choćby płonące pojazdy w jego pobliżu czy pcha go nam przed celownik. W innej znów misji, musimy najpierw załatwić pewien "biznes" a później odprowadzić ciężarówkę we wskazane miejsce. W teorii zadanie wygląda na proste, nawet jeśli szybko pojawiają się nam na ogonie przeciwnicy, ale w praktyce błyskawicznie okazuje się, że nasza wielka ciężarówka ma lichy pancerz i już po kilkudziesięciu sekundach zaczyna płonąć. Zmusza to do niejako "kombinowania" na lewo i prawo i to nie tylko w tej misji. Takich zadań natrafić możemy jeszcze pewnie kilka, co skutecznie potrafi zabijać przyjemność z grania. Niestety, ktoś tutaj przesadził z poziomem trudności i śmierć z głupich powodów może przydarzać się nam nader często. Mimo tego ja chłonąłem klimat Vice jak gąbka i pomimo tych kilku irytujących misji bawiłem się całkiem nieźle. Tutaj również szkoda mi, że nie pokuszono się o odkurzenie podserii "Stories", nawet w tak obiektywnie przeciętnym wydaniu jak "Definitive Edition". No nic, może jeszcze kiedyś Rockstar przypomni sobie o tych grach. Choć czy wyszłoby to im na dobre? Sam tego nie wiem.