Skocz do zawartości

Quake96

Użytkownicy
  • Postów

    1 049
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    19

Treść opublikowana przez Quake96

  1. 20241123_004944.thumb.jpg.630f347df1a1b07033291ee9b4841d82.jpg

     

    Idzie zima, więc udałem się w podróż na Syberię :drakeyeah:

    1. krzysiek923

      krzysiek923

       

      też zima i po polsku, fajna gierka, jedna z nielicznych p&c które ograłem xd

    2. Chewie

      Chewie

      Pamiętam jak grałem w demo syberii z gazetki i próbowałem zadzwonić z telefonu w grze na domowy

  2. Tym razem mała odmiana od gier fabularnych, wyścigowych czy akcji pełnych przemocy. Czas na miłego, niezbyt trudnego platformera w świecie jednej ze znanych animacji czyli Ice Age 2 The Meltdown. Gierka co ciekawe nie skupia się na głównej trójce bohaterów znanych z kinowego hitu a na losach tej "śmiesznej wiewiórki", która pojawia się sporadycznie w tyle filmu i z uporem maniaka ściga upragnionego żołędzia. I to właśnie za owym żołędziem przyjdzie nam gonić przez całą grę, zbierając przy tym tony innych... żołędzi. Co ciekawe tym razem to Maniek, Sid oraz Diego będą postaciami drugoplanowymi i nawet niejednokrotnie przyjdzie nam wchodzić z nimi w interakcję. Gra jest po prostu miłą i łatwą grą. Nie ma tutaj jakichś nowatorskich rozwiązań, emocjonujących pojedynków z bossami czy skomplikowanych sekwencji platformowych. Ot przemierzamy kolejne etapy, tu i ówdzie zbierając specjalne orzechy odblokowujące dalszą drogę do tego jedynego, wyjątkowego żołędzia, który nie raz wymknie nam się z rąk, łap czy cokolwiek ta wiewióra ma Poza wspomnianą trójką głównych bohaterów filmu spotkamy także kilka "mniejszych" postaci z którymi przyjdzie nam stoczyć proste pojedynki w mini gierkach. Gra kończy się dosyć nieoczekiwanie, bowiem nie spotkamy tutaj żadnego finałowego bossa. Ot, w pewnym momencie prawdopodobnie udaje nam się dostać do upragnionego smakołyku, ale filmik końcowy sugeruje, że wiewiór po raz kolejny musi obejść się smakiem, gdyż góra lodowcowa pęka, powoduje odwilż i gra kończy się szczęśliwie dla głównych bohaterów filmu. Co tu więcej mówić, ot przyjemna i niezbyt wymagająca gra, dobra dla relaksu pomiędzy graniem w coś "cięższego" i bardziej wymagającego. Jak najbardziej mogę polecić
  3. fjRxeRU.jpeg

     

    "Retro" kącik po małej zmianie :) Czarną PS2jkę zastąpiła srebrna z chińskim adapterem SATA i HDD 500gb, a do grona dołączył także jak widać... Xbox 360 :D

     

    Telewizor oczywiście nie wspiera rozdzielczości HD i nie ma złącza HDMI. Jak i po co zatem podpiąłem tu X360? Wygrzebałem z czeluści oryginalny kabel VGA i postanowiłem zobaczyć jak to będzie wyglądać. Po co mi to? A czemu nie, mam tych Xboxów od groma więc jednego mogę mieć także i w tym kąciku co by od czasu do czasu zaznać początków 7 generacji jak na tamte czasy przystało :) Ma to swój unikalny urok :D

    1. Pokaż poprzednie komentarze  8 więcej
    2. Quake96

      Quake96

      Mimo iż nie brałem wtedy aktywnie udziału w szóstej generacji to muszę wam przyznać, że po prostu "kurła kiedyś to było" :nosacz: . Z najstarszych wspomnień pamiętam jeszcze dostępne w Empiku gry na PS2 czy PSP, ale byłem gówniakiem i nie było opcji żebym kupił sobie wtedy nową konsolę. Pierwszą "prawdziwą" konsolę dostałem jakoś w 2007 i było to nieco zmęczone życiem PSone. No, ale mimo tego byłem nią i później PS2jką bardziej zajarany niż nowszymi grami na PC.

       

      Swoją drogą jak tak rozmawiamy o kolorowych PS2jkach. Pamiętacie różowe PS2 Slim? Znam przypadek, gdy jeden gostek kupił sobie takie za hajs z komunii, bo było tańsze od standardowej, czarnej wersji :dynia: Dzisiaj za różową slimkę trzeba już nieco wybulić.

      Na szczęście ja swoją sztukę mam. Może nie idealną, ale kupioną za dobre pieniądze wraz z różową memorką i różowym padem. Prawdziwie męska konsola!

    3. Quake96

      Quake96

      Swoją drogą, pierwszą konsolą którą kupiłem sobie jako fabrycznie nową w sklepie było... PS5. Zaszalałem trochę z wydatkiem, ale warto było choćby dla tego doświadczenia. Pierwsze wypakowanie konsoli, oglądanie tego wszystkiego co jest w pudle, podłączanie, pierwsze chwile z grami. Wcześniej nawet nie grałem na PS5, więc pierwsze chwile z własną konsolą były dla mnie mega magiczne.

      Gdyby tak się dało cofnąć w czasie i przeżyć to z PS2jką :) Zaprawdę zazdroszczę tym, którzy mieli przyjemność odkrywać ten sprzęt za czasów jego nowości.

    4. Czoperrr

      Czoperrr

      Kiepską konsolę sobie wybrałeś na doświadczenie rozpakowywania nowego sprzętu bo zawartość opakowania dość marna :)

       

      Ja większość konsol kupiłem jako nowe, PSX, PS2, PS3, PS4, PSP, Gamecube, Wii, Xbox, Xbox 360, Xsx, Steam Deck. Jak mam możliwość bo dana konsola jest w sprzedaży to kupuje nową, nie lubię używanych sprzętów i gier.

  4. Quake96

    Zakupy growe!

    Gierki z CeXa i adapter HDD SATA do PS2 od pana chińczyka O tym drugim było już w odpowiednim wątku, z gierek cieszy przypadkowo zauważony Carmageddon za dyszkę
  5. Ktoś wyżej linkował chyba taki adapter z Aliexpress za podobne pieniądze. Na Allegro też znajdziesz, ale najlepiej wpisać w google "PS2 Network Adapter Allegro", bo nasi przyjaciele z Chin wrzucili wszystkie te adaptery do kategorii "części zamienne Steam Deck" . Rozpiętość cenowa na Allegro też jest różna, ale jak sam udowodniłem warto brać najtańszy, bo wszystko to "jeden pies", a i tak wysyłka wychodzi więcej jak sam adapter. Nadal jednak jeśli komuś się nie pali to lepiej wydać te ~55zł i poczekać tydzień czy dwa na paczkę niż brać dokładnie to samo z Polski za dwa razy więcej.
  6. Adapter od pana chińczyka dotarł Nie wiem po jakiego hooya oni kleją tą żółtą naklejkę z ostrzeżeniem aby nie podłączać kabla telefonicznego jak pod nią nie ma żadnego gniazda Najważniejsze, że wszystko śmiga elegancko. Adapter wyszedł niecałe 60zł, widoczny dysk SATA 500gb to okrągłe 20 złociszy, do tego konsola i memorka "z półki" i kolejny fajny sprzęt do taniego grania Ciekawostka - Na 500gb pomieściłem w sumie bodajże 144 gry
  7. Faktycznie, pominąłem losowość questów znaną również z Diablo. Zapewne miałem o tym wspomnieć, ale wyleciało mi z głowy. Zadania są po prostu losowane z danej puli, jeśli się dobrze orientuję to na każdą "krainę" przypada po prostu "x" zadań do wylosowania, przy czym jest tego pewnie po 2-3 na każdy teren. Na pewno zadań jest więcej niż krain, bo grając teraz odkryłem jakieś zadanie z "liczbą demona", którego chyba nigdy wcześniej nie robiłem, a grę ukończyłem kilka razy. Co nie zmienia faktu, że gra mimo tego jest liniowa, bo oprócz tych losowo dobieranych głównych zadań nie ma nic więcej do roboty. W wersji pecetowej były dostępne jakieś poboczne zadania, zdaje się wybierane w mieście, za które można było dostać dodatkowe złoto i tak dalej. Na PSXie tego nie ma, podobnie jak voice actingu.
  8. Dzisiaj zapraszam was na małą pogadankę o pewnym klasyku. Darkstone to typowy ActionRPG czy też Hack'n Slash z przełomu wieków, wzorujący się na prekursorze tego gatunku czyli pierwszym Diablo. Gra ta została wydana na PC i PSX i to na tej drugiej wersji dzisiaj się skupię. Zacznę od małego wstępu. Nigdy nie miałem osobistej styczności z wersją pecetową. Naoglądałem się za to jej recenzji i porównań w internecie i mogę z nich wnioskować, że w tej wersji może to być tytuł totalnie pomijalny, nieco generyczny a do tego znacznie różniący się od wersji na szaraka. Z ważniejszych różnic wyróżnić można drużynowy styl rozgrywki na PC, zupełnie inny interfejs, dodany voice acting, oraz o ironio gorzej prezentującą się grafikę, choć to odczucie mocno subiektywne i nie każdy musi się z tym zgodzić. Co innego wersja na pierwsze PlayStation. Tytuł ten poznałem jeszcze na moment przed otrzymaniem swojej pierwszej plejki, za sprawą mojego kumpla który miał już szaraka i dysponował tą gierką pożyczoną od innego znajomego. Znałem już Diablo, szczególnie część drugą, więc ten typ gry nie był mi obcy, a do tego zwyczajnie lubiłem gry tego typu. Gdy zagrałem w Darkstone na PSXie, poczułem, że jest to właśnie taki trochę odpowiednik Diablo na konsoli. I tak, teraz już wiem, że na szaraka również ukazało się pierwsze Diablo, ba mam je nawet w swoim zbiorze i z pewnością o nim kiedyś wspomnę, ale wówczas chyba nie byłem jeszcze tego świadomy. Z resztą, dobrych gier tego typu nigdy za wiele, więc Darkstone od pierwszych chwil skradł moje serce. Była to zatem jedna z pierwszych gier w jakie przyszło mi grać na swojej pierwszej konsoli PlayStation, co dodatkowo buduje we mnie sentyment do tego tytułu. Gdy po wielu latach zacząłem budować swoje zbiory gier na PSXa, jednym z pierwszych "poważnych" zakupów stało się właśnie Darkstone. Jak łatwo się domyślić, ta pierwotnie przeze mnie ogrywana była zwykłą, chamską kopią na CDku, więc nawet z poczucia obowiązku i zadośćuczynienia warto było się zaopatrzyć po latach w oryginał. Od tamtej pory do Darkstone wracam regularnie. Rok w rok zasiadam do epickiej przygody i gnam do walki ze złem. Ciężko mi się obiektywnie wypowiadać na temat tej gry. Jak już dokładnie nakreśliłem powyżej, Darkstone to tytuł dla mnie wyjątkowy, wywołujący masę nostalgii i ciepłych wspomnień. Nie potrafię być krytyczny wobec tej gry, więc postaram się może powiedzieć co mi się tak w tej grze podoba. Przede wszystkim gra ma niesamowity klimat. U podstaw jest to po prostu typowa kalka rozwiązań z pierwszego Diablo, z odrobiną zmian w postaci kilku krain zamiast jednego, ciągnącego się lochu (choć i tu i tu zwiedzamy wyłącznie podziemia, do tego liczone jako jedną całość), czy przede wszystkim ukazaniu rozgrywki w pełnych, trzech wymiarach. Wiele mechanik jest za to niemal identycznych, takich jak: nauka czarów z magicznych ksiąg, zbieranie rozmaitego oręża które może posiadać dodatkowe właściwości, naprawianie tegoż, rozwój podstawowych atrybutów naszej postaci czy nieskomplikowany i praktycznie liniowy system zadań, których w grze nie ma zbyt wiele. Gameplay jest dosyć prosty. Ot tworzymy postać wybierając jedną spośród ośmiu, a tak właściwie czterech klas postaci, gdyż każda ma po prostu swój odpowiednik męski i żeński. Jest to raczej standardowy mix, czyli: Wojownik/Amazonka, Czarodziej/Czarodziejka, Łotr/Łotrzyca oraz Mnich/Kapłanka. Wiadomo, każde specjalizuje się w innej dziedzinie walki, więc gra może się nieco różnić dla każdej z czterech klas. Podczas gry zdobywamy kolejne poziomy doświadczenia dające możliwość rozwoju podstawowych atrybutów postaci. Zdobywać będziemy też coraz lepszy oręż przydatny w walce z przeciwnikiem. Ot standardowa formuła gatunku, nie ma tu raczej nic innowacyjnego, co oczywiście nie znaczy że to źle. W grze przyjdzie zwiedzić nam osiem krain. Siedem z nich zawiera w sobie cztery standardowe poziomy lochów i jedno zadanie związane ze zdobyciem kryształu. Ósma kraina to miejsce w którym łączymy siedem zebranych kryształów w jeden klejnot potrzebny do pokonania finałowego bossa. Ten kryje się bodaj na trzecim lub czwartym poziomie tutejszych podziemi. Poza tym nie ma tu za bardzo nic do roboty, więc gra jest dosyć mocno liniowa, choć to w tym gatunku nic nowego i jedynie brak zadań pobocznych (swoją drogą obecnych na PC) może zaskakiwać, no ale pamiętajmy, że to gra na pierwsze PlayStation, do tego w pełnym 3D, więc gdzieś trzeba było ciąć zawartość, aby się wyrobić na konsoli. Grafika jest czymś co ma w tej wersji swoisty urok. Wersja pecetowa, zwłaszcza w wyższych rozdzielczościach może wyglądać po prostu "surowo" i raczej niezbyt się dzisiaj bronić. Szaraczek za to przez swoją specyfikę, prezentuje oprawę która jak na standardy tej konsoli wygląda naprawdę nieźle. O wiele bardziej podoba mi się już sam interfejs, do tego piękne ekrany ładowania poziomów wzbogacone małą animacją postaci. Wiadomo, jakby patrzeć obiektywnie to można by narzekać na niską rozdzielczość, standardowo jak to na szaraku "pływające" tekstury i spadki płynności podczas większych starć, ale popatrzmy na ten tytuł przez okulary nostalgii. Dajmy tej grze szansę, bowiem jeśli ktoś nie jest uczulony na "retro" to może się naprawdę dobrze bawić w tej grze, a cała oprawa takim retro świrom jak ja może się naprawdę podobać. Ma swój klimat i urok, coś jak dwie pierwsze części Gothic na PC. Po prostu to takie już musi być i koniec kropka. Czy zatem polecam? Jako retro świr oczywiście, choć zastrzegam, że to gra dla ludzi którzy naprawdę mają sentyment do pierwszego plejaka i nadal są w stanie strawić jego charakterystyczną grafikę i typowe spadki płynności w pewnych momentach. Jeśli jesteście gotowi na taką przygodę to nic tylko grać! I pamiętajcie, wersja PC jest znacznie odmienna i nie warto budować sobie poglądu na ten tytuł tylko na jej bazie. Pozdro retro maniacy!
  9. Bo generalnie ja nigdy nie zamawiałem z ali, a i na allegro od chińczyka nie brałem. Ten zakup to był czysty spontan, tak zupełnie bez planu i po prostu kliknąłem i kupiłem. Dopiero po tym linku do aliexpress pomyślałem, że mogłem tam zamówić, ale w sumie to na to samo wyszło
  10. JXxJSfP.jpeg

     

    Przypomniało mi się, że mam dwa takie cudaki, więc mimo pogody postanowiłem je przewietrzyć. Kurde, to nigdy nie przestaje dawać frajdy :ohboy:

    1. Shen

      Shen

      moj dziadek miał dwa

  11. Faktycznie, teraz cena wzrosła, ale w momencie zamawiania wynosiła 17,31zł. Wysyłka też coś koło 38 złotych, ale wiadomo dostawa z Chin to może trochę kosztować. I tak za łącznie około 55zł można zaryzykować. No i jak mówiłem mam już oryginalny NA z którego aktywnie korzystam, więc wiem co i jak, tylko chciałem dla porównania kupić takie chińskie badziewie i zobaczyć czy się sprawdzi w akcji
  12. Na pierwszy ogień leci nieco rzadziej odświeżane przeze mnie GTA Liberty City Stories przewrotnie nie na PSP lecz PS2. Co tu dużo gadać, kolejne "klasyczne" GTA z uniwersum 3D, wydane pierwotnie na przenośne PlayStation, następnie przekonwertowane na stacjonarną konsolę PlayStation 2. Trochę widać, że jest to właśnie konwersja z mniejszej konsoli na większą, choć generalnie jakość całokształtu nie odstaje od reszty gier z tej serii wydanych na ten system. Teoretycznie wszystko wygląda typowo dla GTA z tamtych lat, ale jakby porównać LCS z nawet GTA III to gra wygląda nieco bardziej "surowo". Długo zastanawiałem się co powoduje, że po odpaleniu LCS od razu widać, że gra nie była pierwotnie pisana z myślą o konsoli stacjonarnej i w końcu chyba rozwiązałem zagadkę. Otóż elementy świata gry są nieco ubożej oteksturowane, co najlepiej widać na pojazdach. Te w "klasycznej" trylogii posiadały bardziej szczegółowe tekstury, natomiast LCS jak i w sumie VCS cechują się mniejszą ilością detali na tychże. Wszystko z powodu tego, że jest to prosta konwersja z PSP, gdzie taką a nie inną naturę graficzną wymuszała moc konsoli. Czy mimo tej nieco uboższej oprawy da się w to jednak grać? No pewnie, wszak grafika to tak naprawdę zwykle kwestia własnych odczuć i coś co jednemu się podoba, drugiemu już nie koniecznie musi. Najważniejsze jednak, że gameplay wciąż stoi na przyzwoitym poziomie i choć mamy tu widoczne zacofanie pod względem rozmaitości względem San Andreas, to na tle GTA III do którego prequelem jest właśnie LCS nie wypada to tak źle. Sposobów na zabawę jest wiele, od standardowych misji sanitariusza, policjanta i tak dalej po zupełnie nowe i nieco nietypowe aktywności jak misje dealera samochodowego czy... śmieciarza. Tak, mimo pozornie niewielkiego świata gry, upchnięto tu naprawdę sporo aktywności pobocznych które są nawet całkiem różnorodne. To z pewnością zasługuje na uznanie. Fabuła to klasyka gatunku. Tym razem kierujemy poczynaniami znanego z "trójki" Toniego Ciprianiego. Dziwi trochę wybór akurat tej postaci, zwłaszcza, że nie przypomina on niemal wcale swojego pierwowzoru z tytułu wydanego w 2001 roku. "Nowy" Toni jest chudy, ma moim zdaniem zupełnie inny charakter i przede wszystkim jego głos podkłada zupełnie inny aktor. Z jednej strony zaburza to nieco spójność uniwersum w jakim dzieją się powiązane ze sobą części, a z drugiej nie powinno to zbytnio przeszkadzać, bowiem w oryginale Toni Cipriani był tylko jedną z wielu "mniej ważnych" postaci, z którą nie mieliśmy za wiele do czynienia. Z resztą między wydarzeniami obu gier mijają 3 lata, a przez taki czas postać ta mogła się diametralnie zmienić, w końcu akurat przybrać na wadze to nie problem, a głos no cóż, nie szukajmy dziury w całym Podsumowując, GTA Liberty City Stories to ciekawy wstępniak do wydarzeń znanych z GTA III. Masa misji fabularnych i aktywności pobocznych na pewno nie pozwoli się nudzić i choć gra nieco wyróżnia się na tle swoich poprzedniczek z racji swojej "mobilnej" natury to nawet na PlayStation 2 jest jak najbardziej w porządku. Ciężko powiedzieć coś więcej, warto po prostu potraktować ten tytuł jako takie "DLC" do oryginalnej trylogii. A na dokładkę wjeżdża kolejna "luźniejsza" pozycja THPS 3 to w zasadzie moja ulubiona część całej serii sygnowanej nazwiskiem Tonego Hawka, na równi z częścią czwartą do której z kolei mam wyjątkowy sentyment. Trójka to ostatnia część zrobiona w "klasycznym" stylu, czyli lista zadań i dwie minuty na każdą sesję. Formuła stara jak świat, ale sprawdzona i wciągająca. Już w kolejnej części odstąpiono od tego na rzecz bardziej otwartych poziomów, co spowodowało pewien powiew świeżości w serii, natomiast trójka jest genialnym zwieńczeniem tej klasycznej formuły i świetnym tytułem przenoszącym świat skateboardu w nową generację. Warto wspomnieć, że THPS 3 jest tytułem międzygeneracyjnym, więc załapał się jeszcze (w okrojonych wersjach ofc) rzutem na taśmę na PSXa i N64, gdzie na tej drugiej był na dodatek ostatnią wydaną grą. Trzeciego THPS ograłem niezliczoną ilość razy, więc znam go na wylot. Mimo tego nadal lubię do tego tytułu wracać i wciąż świetnie się przy nim bawię. Świetnym motywem jest to, że z każdym kolejnym ukończeniem odblokowuje się kolejna nowa postać bonusowa, więc mimo iż grę ograłem któryś raz na jednym zapisie to nadal zostałem za to wynagrodzony. Osobiście mogę szczerze polecić THPS 3 każdemu zajawionemu grami skateboardowymi. Z resztą, jeśli ktoś lubi tytuły tego typu to nie ma szans, że choć raz nie grał w kultową trójkę No i z ogromną chęcią kupiłbym remake tej jak i kolejnej odsłony, wykonany na wzór THPS 1/2!
  13. Z ciekawości postanowiłem poszukać po ile latają teraz te współczesne adaptery do HDD na SATA. Mam oryginalny Network Adaptor IDE z dyskiem 80gb, ale mam jeszcze dwie inne PS2 FAT, a dysk na SATA zawsze się jakiś znajdzie, więc dlaczego by nie kupić jak byłby tani? Na Allegro początkowo nie znalazłem nic, ale po wyszukaniu w google znalazłem mnóstwo ofert od pana chińczyka na tymże portalu. Ot nasi koledzy z Chin źle oznaczyli kategorię i chyba wszystkie te tanie adaptery są w kategorii "baterie do kontrolerów Steam Deck" czy jakoś tak Po przetrząśnięciu kilkudziesięciu ofert tego samego produktu z tym samym opisem w końcu zamówiłem jeden taki adapterek z tejże pięknej oferty: https://allegro.pl/oferta/ps2-sata-2-5-3-5-network-adaptor-16734552670 Ciekawe czy za 17 złotych i 31 groszy (+ wysyłka!) będzie to faktycznie działać, o ile gołąb pocztowy gdzieś po drodze nie zabłądzi Choć ptaszki ćwierkają sobie, że te adaptery faktycznie działają tylko nie da się ich przykręcić, bo skopali rozstaw śrub mocujących. A najlepsze jest w ogóle to, że ktoś wystawia te same adaptery już po imporcie, z wysyłką "na już" z Polski za... ponad 100zł Rozebranie tej konsoli i ogarnięcie mechanizmu klapki to dziecinna zabawa. Serio, ja już w podstawówce wymieniałem laser w swojej pierwszej PS2 Slim Oczywiście, że jest taka możliwość, sam też z niej oczywiście korzystam. Wrzucasz sobie na konsolę programik "HD Loader" i z jego pomocą dumpujesz swoje płytki z grami bezpośrednio na dysk wpięty do PS2. Prościej się nie da
  14. Dzisiaj na ruszt wjeżdża gra którą darzę ogromnym sentymentem. Gra, która z jednej strony jest dla mnie masą miłych wspomnień, a z drugiej podobną ilością frustracji. Obiecywałem sobie, że raczej prędko do tej gry nie wrócę, a tu jak zwykle nostalgia wzięła górę i bodaj rok później znów odwiedziłem NFS Underground na konsoli Xbox. Zacznę od tego, że jak wspomniałem, ten tytuł to dla mnie nośnik niesamowitych wspomnień z lat "szczenięcych". Doskonale pamiętam jak poznawałem ten tytuł na pececie wujka, gdzieś zapewne w okolicy 2003-2004 roku. Równie dobrze kojarzę też chwile, gdy podczas sylwestra zorganizowanego u nas w domu, wraz z synem znajomych moich rodziców, zagrywaliśmy się właśnie w pierwszego Undergrounda na moim pececie. To wszystko sprawia zwyczajnie, że mam do tej gry sentyment i mimo iż po latach przekonałem się jak cholernie wkurzająca być potrafi, to nadal mam chęć do niej wracać, trochę jak "syndrom sztokholmski". Nie inaczej było tym razem, gdy wyposażony we wspomnienia z ostatniego przejścia, znów naiwnie zacząłem "karierę" i znów przechodziłem przez to samo. No to może na początek o tym co bezdyskusyjnie jest w pierwszym NFS Underground dobre, jeśli nie wręcz świetne. Soundtrack, o tak zdecydowanie jest po prostu przezajebisty i nie da się temu zaprzeczyć. Trafimy tutaj na mix muzyki elektronicznej, dawki rapu oraz brzmień rockowych czy tym podobnych, nie wiem, nie jestem takim znawcą gatunków muzycznych. Ot jest tutaj wszystko co dobrze buja nie tylko podczas wyścigów ale i nawigowania w menusach. Już sam utwór startowy, który odpala się po intro gry wpada w ucho na tyle, że do dzisiaj słynne "Get Low" niejednemu kojarzy się nieodłącznie z NFS Underground. Wspomnę jeszcze tylko o tym, że nawet w swoim aucie zdarza mi się pobujać do tych kawałków na CDku Na szczęście oprawa muzyczna to nie wszystko co dobrego ma do zaoferowania ta gra. Może to już bardziej kwestia gustu, ale moim zdaniem świetnie wygląda cała ta oprawa wizualna gry. Otoczka tego "podziemnego" stylu wyścigów nocą, już sam motyw z menu głównym w którym nasze auto stale toczy się niespiesznie tunelem który nie ma końca. Do tego ta nieco "elektroniczna" stylistyka menusów i charakterystyczne logo. Niby to wszystko detale, ale kurde jaką to robi robotę, zwłaszcza jak cofniemy się do poprzednich odsłon serii, które takich cudów nie oferowały. Mówcie co chcecie, ale ta gra wręcz krzyczy sobą "Witajcie w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku!". Czym byłaby dobra gra wyścigowa bez dobrych fur? Nie wiem, bo NFS Underground zdecydowanie na brak wozów nie może narzekać. Fajne jest to, że zaczynamy tu od dosyć pospolitych wówczas aut jak choćby Civic czy Golf 4, co pozwala poczuć się nieco "swojsko" i zapewne inspirowało to też niejednego domorosłego tunera z naszego polskiego podwórka, aby i swojego "gofra" czy Hondę odpicować na wzór auta z gry. Z resztą, cała ta moda na Szybkich i Wściekłych czy NFS Underground bardzo wyraźnie kształtowała scenę tuningową aut w Polsce na początku lat 2000. I tu ponownie widać, że sam inspirowałem się tym tytułem, bo wzorem gry, na swoim kaszlaku na przedniej szybie mam kultową naklejkę "Street Glow", choć 126p to raczej mało kojarzy się czy to z NFSem czy samą firmą Street Glow właśnie Underground to też pierwsza część która zaprezentowała tak szeroko pojęty tuning wizualny i mechaniczny. Owszem, zalążki tego mieliśmy już w poprzednich odsłonach, ale dopiero pierwsza część podziemnych wyścigów rozwinęła temat dosyć konkretnie i pozwalała na niezliczone opcje kustomizacji swojej fury. To z pewnością duży atut i nawet w dobie dzisiejszych gier myślę, że nie ma się czego wstydzić. Wiadomo, sam styl tuningu zalatuje już mocno "wiochą", ale jak wspominałem, ta gra to lata 2000 w czystej postaci, a wtedy między innymi za jej sprawą, taki rodzaj modyfikacji był zwyczajnie modny. Warto też podkreślić jak świetny klimat buduje ten tytuł. Nocne miasto pełne neonów, odpicowane fury, szybkie wyścigi i naprawdę spoko poczucie prędkości. Wszystko to prezentuje się naprawdę świetnie i myślę, że nawet graficznie na tamte lata musiało to robić robotę. Mi tam się ogromnie podoba. No dobra, dobra muza, dobre odpicowane auta, więc co do cholery jest nie tak? O tym trzy akapity poniżej Po pierwsze, sztuczna inteligencja naszych oponentów a raczej jej brak. Nie jest wcale tak, że AI w ogóle nie działa, ale to nadal NFS w całej swojej nieokazałości. Przeciwnicy niezależnie do poziomu trudności oszukują, ich auta jeżdżą jak przyklejone do asfaltu i potrafią bezczelnie na naszych oczach wchodzić w zakręty w sposób niewiarygodny przy prędkościach, które na taką jazdę nam nie pozwalają. Nie kłuje to w oczy tak długo jak przeciwnicy są w tyle, ale z racji tego, że nie raz przyjdzie nam oglądać ich przed sobą, możemy sami doświadczyć jak "uczciwie" gra podchodzi do rywalizacji. Słyszałem i widziałem też skrajne przypadki, gdzie auta oponentów w pewnych momentach dostają wręcz "kopa" i nagle niczym wystrzelone z procy wylatują przed nas, nie raz powodując przy tym efektowne kraksy. Ja na szczęście aż tak ekstremalnych akcji nie doświadczyłem, ale faktycznie przeciwnicy potrafią widocznie "odstawać" od nas i czasem po wyprzedzeniu nas nie jesteśmy w stanie ich dogonić choćbyśmy jechali najlepiej jak potrafimy. Ot przeciwnik wciąż ma "fory" i bezczelnie przed naszymi oczami dokonuje cudów na zakrętach, o czym już wyżej wspominałem. Na szczęście nawet AI czasem odwali coś głupiego, wpakuje się w ruch uliczny, albo jakiś słup czy latarnię i pozwoli nam to odzyskać prowadzenie. Po drugie, fizyka naszego pojazdu potrafi płatać figle. Za nic w świecie nie jestem w stanie pojąć, dlaczego mój wóz czasami wpadał w gigantyczny poślizg mimo delikatnego hamowania, podczas gdy innym razem hamując znacznie mocniej takie cuda się nie działy. Wydaje mi się, że im wyższa prędkość pojazdu tym bardziej fiksować potrafi model jazdy czy tam fizyka gry i takie cuda stają się tym częstsze im szybciej jedziemy, ot co. Może też być tak, że w pewnych miejscach po prostu jakby nawierzchnia miała inną przyczepność, ale to nadal nie do końca mi pasuje, bo w tym samym miejscu raz wpadałem w poślizg a raz elegancko wchodziłem w zakręt. To niestety nie jedyny problem związany z tym elementem gry. Szybko przyzwyczaić się idzie także do niekontrolowanych lotów w przestworza połączonych z potrójnym piruetem w powietrzu i efektownym lądowaniem nierzadko w niepożądanej pozycji. Powodów takich efektownych wyczynów jest kilka, czy to odbicie się od ściany, wybicie na głupim krawężniku czy innej przeszkodzie, a szczególnie kolizja z ruchem ulicznym. No i to jest punkt trzeci. Ruch uliczny. Za cholerę nie wiem co za kretyn projektował ten element świata gry, ale mam wrażenie że zrobił to po złości, żeby zwyczajnie sobie powkurwiać graczy. Wiadomo, pojazdy poruszające się po drogach w domyśle mają wzbogacać świat gry i podbijać nieco poziom trudności, ale tutaj tak zwany "traffic" to element doprowadzający graczy do wrzenia i osobiście najchętniej bym go wyłączył w cholerę. Problem polega na tym, że pojazdy ruchu ulicznego potrafią pojawiać się dokładnie tam gdzie nie powinny. Dla przykładu - wchodzisz sobie w zakręt za którym nic nie widzisz. Lecisz elegancko, wychodzisz zza łuku i jeb! Prosto w jebaną taksówkę czy innego dostawczaka. Na niektórych trasach natrafić można też na miejsce kojarzące mi się z ulicami San Francisco, gdzie będziemy wskakiwać, lub zeskakiwać po ulicy. Rzecz jasna skoki te są po prostu "skokami wiary" i nigdy nie wiemy czy akurat nie wylądujemy na jakimś randomowym wozie, albo nawet nie przypierniczymy w niego podczas wyskoku co już bankowo kończy się kraksą przy lądowaniu. Problemem jest przede wszystkim to, że takie sytuacje nie zdarzają się rzadko, tylko niemal w każdym wyścigu i to często nieraz. Czy muszę opisywać jak cudownym jest uczucie, gdy podczas 6cio okrążeniowego wyścigu, na ostatnim z nich, już niedaleko przed metą wyskoczy nam ta jedna jebana taksówka i totalnie zniweczy nasz plan wygranej? Pod koniec gry jest to szczególnie odczuwalne, bo wówczas wyścigi wydają się mieć więcej okrążeń, nawet do około siedmiu. I mimo iż jedno okrążenie trwać będzie około minuty, to nierzadko wyścig będziemy restartować tuż pod koniec, tym samym do upragnionego zwycięstwa robić będziemy nie siedem, nie siedemnaście a nawet kilkadziesiąt takich okrążeń. Tak, są takie wyścigi. Podkreślę jeszcze, że poziom trudności to też kwestia umowna. Początek gry można na lajcie ogrywać nawet na Hardzie i nie będziemy się zbytnio pocić przy wyścigach. Jednak gdzieś w drugiej połowie gry, nagle poziom trudności rośnie niebotycznie, niezależnie od tego czy robimy coś na "Easy", "Medium" czy "Hard". Ot, gra zaczyna coraz częściej i coraz bezczelniej rzucać nam losowe auta przed maskę, fizyka dostaje pierdolca, a przeciwnicy czasem bezczelnie z nas drwią. Ostatnie wyścigi to już festiwal takich sytuacji i naprawdę gratuluję cierpliwości każdemu kto tak jak ja, mimo wszystko jest w stanie dotrwać do końca. Przyznam, ja dzisiaj raz zaliczyłem "rage quit", podczas jednego z takich wielookrążeniowych wyścigów, ale szybko się pozbierałem i dograłem grę do końca. Tym samym po ograniu całego trybu "Underground" jak zawsze mam mieszane uczucia. Z jednej strony uwielbiam tego NFSa i mam do niego ogromny sentyment, a z drugiej nie jestem w stanie polecić go nikomu kto nie ma cierpliwości do nierównej walki nie tylko z oponentami ale i elementami gry. Jeśli jednak ktoś ma chrapkę na nocne wyścigi w starym, dobrym stylu to zdecydowanie przekonuję aby spróbować zagrać w Underground 2, który w dużej mierze wyzbywa się problemów swojego poprzednika. Tyle, że Underground 2 to już nieco inny tytuł, po raz pierwszy prezentujący otwarty świat w serii i to czy jest to lepsze to już kwestia własnej opinii. Ja lubię i jedno i drugie, nie mam wyrobionej konkretnej opinii. Warto jednak pamiętać fakt, że to pierwsza odsłona podserii jest tą ostatnią "klasyczną", bez zwiedzania miasta po którym przyjdzie nam się ścigać. Podsumowując - NFS Underground to gra kultowa, która po raz pierwszy w serii wprowadziła ten niesamowity, nocny klimat z toną tuningu. Jest to jednocześnie ten "klasyczny" nieco oszukujący NFS, więc należy do niego podchodzić z dużą dozą cierpliwości. Jeśli jednak czujesz się na siłach i chcesz spróbować to śmiało, lecz polecam jakieś relanium czy melisę na uspokojenie
  15. Dziś wyjątkowy dzień dla świata gier. Dokładnie dziś mija 20sta rocznica premiery GTA San Andreas! Jakże pięknym zbiegiem okoliczności, dokładnie tego dnia udało mi się po raz "któryś" już w życiu ukończyć ten tytuł, tym razem na konsoli Xbox. To już dwa powody, aby rozpisać się nieco bardziej na temat tej kultowej już gry, zatem zapraszam do moich wypocin Moja osobista przygoda z San Andreas zaczęła się daaaawno temu. Był rok mniej-więcej 2005, może 2006, choć bardziej stawiałbym na to pierwsze. Pamiętam jak siostra "załatwiła" od znajomego kopię tejże gry. Mój komputer nie posiadał wówczas napędu DVD, więc musiałem początkowo zadowolić się chwilowym graniem na kompie siostry. Nieco później ogarnąłem "hakerski" sposób na przekopiowanie zainstalowanej już gry na swój komputer przez sieć LAN i wtedy nareszcie mogłem zacząć w pełni cieszyć się tym tytułem. Tak, miałem wówczas 9-10 lat i choć gra była skierowana do osób dorosłych to nie zrobiła mi z mózgu sieczki i nie wyrosłem na żadnego zwyrola Z resztą za sobą miałem już przygodę z pierwszym GTA oraz III i Vice City, także można by rzec, że byłem już świadom tego co może mnie spotkać w grze. To co na dzień dobry uderzało mnie w pysk, jako wówczas małolata zajawionego GTA, była możliwość... jazdy rowerem. Serio, dziś tak totalnie pomijalny detal wówczas robił ogromne wrażenie zapewne nie tylko na mnie, ale i na każdym kto z zachwytem odkrywał nowości dostępne w wówczas najnowszym Grand Theft Auto. San Andreas po raz pierwszy od czasów przejścia w pełne 3D zaprezentowało tak znaczną ewolucję w gameplayu i choć grafika może nie stanowiła takiego przeskoku jak z GTA 2 do GTA III, to zmian w rozgrywce było tak wiele, że trudno tu dziś wszystkie wymienić. Choć moje serce zawsze będzie w Vice City, to nie mogę odmówić San Andreas rozmachu z jakim zostało stworzone. Przypomnę tylko, że dziś mija 20 lat, DWADZIEŚCIA LAT, od premiery tej gry na konsoli PlayStation 2, która nigdy wcześniej i chyba nigdy później nie dostała tak ogromnej, rozbudowanej gry tego typu. Imponuje mi to jak wiele różnorodnego terenu, pojazdów, obiektów, aktywności i nawet drobnych detali których zwykle nie zauważamy zostało wciśnięte do tego tytułu, a na dodatek udało się to odpalić nawet na drugim plejaku. I choć dzisiaj ta gra jest już technologicznym dinozaurem to z perspektywy tamtych lat musiała, ba ona na pewno robiła gigantyczne wrażenie nawet na graczach, którzy niekoniecznie lubią gangsterską serię od Rockstar. Ograłem San Andreas niezliczoną ilość razy. Mimo tego ilekroć już sięgnę po ten tytuł to nie mogę przestać się dobrze bawić, a nawet wciąż odkrywać jakieś mniejsze czy większe ciekawostki związane ze światem gry. Internet to istna kopalnia wiedzy o tej grze, ale nadal doświadczenie tego wszystkiego na własnej skórze to coś czego nie da się podrobić. Nawet nie marzę o tym, aby kiedykolwiek ukończyć ten tytuł na "100%", bowiem jest tu tyle do zrobienia, że zwyczajnie nie starczyłoby mi chyba zaparcia. Z resztą ja ogólnie nie jestem orędownikiem "maxowania" gier, a raczej doświadczania w nich tego czego chcę po prostu doświadczyć. Jeśli uznam, że nie potrzebne mi do szczęścia jakieś znajdźki czy statystyki to po prostu nie będę niczego robił na siłę. Niemniej, tych którzy lubią wyciskać z gier ostatnie soki czeka tutaj od groma roboty i jeśli jakimś cudem nie zdecydujecie się skorzystać z jakiejkolwiek solucji to z grą spędzicie długie, dłuuuugie godziny. Chyba nie muszę odpowiadać na tak podstawowe pytania jak "Czy San Andreas jest warte polecenia?" . To przecież oczywiste, z resztą każdy gierkowy weteran z pewnością zna ten tytuł, a większość z pewnością choć raz próbowała w niego zagrać. Jeśli jednak jakimś cudem nie grałeś w San Andreas toś dupa i czym prędzej nadrabiaj zaległości, a możliwości na to masz mnóstwo, bo gra wyszła na tylu sprzętach, że na pewno na którymś ze swoich masz możliwość zagrania. See you around!
  16. Wiem wiem, San Andreas, podobnie jak resztę "świętej trójcy" skończyłem już "x" razy Finał fabuły coraz bliżej, tym razem cisnę z Madd Doggiem przerwać mały wywiad OG Loca
  17. Akurat aktualnie gram w wersję na oryginalnego Xboxa. Choć to Vice City skradło moje serce, to kurde, im dłużej gram w San Andreas tym bardziej imponuje mi ta gra i doceniam rozmach z jakim została stworzona. Przypomnijcie sobie gry i technologię te 20 lat wstecz. Coś takiego jak San Andreas w tamtym okresie było po prostu wyprzedzało swoje czasy. To też jedna z tych gier, które pokazują, że wcale nie grafika musi rewolucjonizować. Tutaj pozamiatało przede wszystkim to co było dostępne w grze. Te wszystkie pojazdy, różnorodne lokacje, ogrom aktywności pobocznych od jakichś banałów typu misje taksówkarza, po gry w kasynie, tony znajdziek i przede wszystkim masa detali świata gry, których z reguły gracze nawet nie odnotowują na co dzień, a bez których ten świat nie byłby tak ciekawy. Dobra koniec pitolenia bo konsola stygnie! Lecę szykować się do napadu na Calligula's Palace
  18. 20241025_193427.thumb.jpg.c06297dbec34871f871d8986de8eca0f.jpg

     

    Pićko, czipsy i coś slodkiego, oraz oczywiście Amiga :tokar:

     

    Można zaczynać weekendowe granie!

    1. Mejm

      Mejm

      A przepustka od zony jest?

    2. Quake96

      Quake96

      @Mejm Póki co jeszcze narzeczonej, ale ja tam przepustek nie potrzebuję. To ona wzięła mnie z całym dobrodziejstwem inwentarza, więc teraz jest już skazana na te moje gierki :D

       

      Poza tym zwykle ona w tym czasie skupia się na jakichś Netflixach czy innych serialach i każdy ma czas dla siebie :)

  19. Quake96

    Zakupy growe!

    Trochę dobroci się nazbierało od ostatniego posta
  20. Nie no, luzik odebrałem to tak jak zapewne odebrać miałem. Lubię nie tylko grać w gry ale i o nich dyskutować, więc zawsze spoko skonfrontować odmienne zdania I o to tutaj chodzi. Każdy widzi to inaczej. Ja serię Tomb Raider poznałem jeszcze za gówniaka dzięki pierwszej części. Do dziś pamiętam jak moja cudowna płyka marki "Dysan" wystrzeliła radośnie w CD-ROMie kumpla Ogólnie próbowałem podchodzić do tych klasycznych odsłon. Z jakiegoś nie do końca zrozumiałego nawet dla mnie powodu, skompletowałem nawet wszystkie pięć części na szaraka, ale nigdy w żadną dłużej nie pograłem. Może to po części kwestia "tank controls", choć na przykład uwielbiam ten sposób sterowania w klasycznych Residentach. Chciałbym w końcu się przełamać, zagrać i przekonać, że to całkiem dobre gry, choć pewnie po którejś części czuć byłoby pewną powtarzalność, na co narzekali gracze już w momencie premiery 4/5. Póki co jednak nie po drodze jest mi z tymi grami, ot nie mogę się wziąć i przekonać aby posiedzieć dłużej nad skakaniem po półkach skalnych i szukaniem rozwiązań zagadek. Nie inaczej mam ze współczesnymi odsłonami serii jak i jej konkurencją w postaci Uncharted. Z tej drugiej ograłem tylko Złotą Otchłań, bo mieć Vitę i nie zagrać w ten tytuł to trochę grzech
  21. No jest i ja właśnie inaczej postrzegam to co wymieniłeś. Nie neguję przy tym twojej opinii, ot pomyślałem że spróbuję odnieść się do twojej wypowiedzi i przedstawię swój punkt widzenia, jako osoby której kompletnie obce są przygody Lary Croft i nie patrzy na ten tytuł przez pryzmat serii, a jako oddzielny produkt. Także mogę zgodzić się, że jako Tomb Raider jest to gra zupełnie "z czapy", ale są ludzie którym naprawdę może odpowiadać ta jej odmienność. Właśnie to mi się tutaj podoba, że jest więcej akcji niż ciągłego skakania i szukania "wajchy" do otworzenia kolejnych drzwi. Jasne, stanowi to trzon tej serii, ale ta jedna nastawiona na akcję odsłona to w końcu jakaś odmiana. Dlatego dla mnie osobiście, na szczęście jest tu więcej akcji. Prawda. Zagadki są do bólu proste. Mi to natomiast wcale nie wadzi. Wiem, że jak na TR wypada to słabo, ale spróbuj spojrzeć na ten tytuł z innej perspektywy niż cała seria. Podobnie z resztą można dyskutować o serii Resident Evil, gdzie w takiej trójce jest więcej strzelania a mniej zagadek a nadal może się to podobać. A co w nim takiego gównianego? Typowy etap "zręcznościowy" tyle że dziejący się w mieście a nie kolejnym grobowcu. Dla mnie właśnie spoko odmiana. Zawsze to coś innego niż ciągłe łażenie po ruinach. Nie Rosji a Kazakhstanie. Sama część eksploracyjna jest stosunkowo krótka, bo połowa etapu to pościg na motocyklu. Znów, dla mnie coś innego, może i bez większego polotu, ale cała ta odsłona stawia na takie szybkie skoki po różnych lokacjach. Stanowiące przerywnik między właściwymi etapami. Może i model jazdy zalatuje okrutnie drewnem, ale to tylko proste etapy w których mamy jechać przed siebie, omijać przeszkody i ewentualnie postrzelać. Nie spodziewałbym się tutaj żadnej finezji. Wszystko może i do bólu proste ale działa bez zarzutu, więc mi osobiście ciężko narzekać. Jeśli przebiegamy przez etapy bez większego zastanowienia. Jak ktoś ma żyłkę odkrywcy to spędzi tu nieco dłużej na szukaniu poukrywanych skarbów. Nie ma tego może bardzo dużo, ale dla chcącego coś się zawsze znajdzie. Ciężko mi to skomentować. Gadżety jak gadżety, linka, latarka, PDA czy binokulary. W sumie nie ma tego wiele, więc nie bardzo wiem w czym problem. Dopiero co skończyłem ten tytuł i nie kojarzę takich rzeczy. Owszem, najemnicy pojawiali się w świątyniach, ale zwyczajnie przybywali tam podobnie jak Lara, czasem otwierając nam inną drogę do wyjścia. Po prostu w trakcie gry po piętach depcze nam pewien jegomość i jego osobista gwardia. Nie dopatrzyłem się żadnego fragmentu, gdzie ich obecność byłaby bezzasadna i bezsensowna. Co innego kilka tych zwierząt na które trafimy, ale to już jak dla mnie drobiazg, bo nie ma ich też za wiele. Hmm... Lara po prostu korzysta z dobroci współczesnej technologii i pozostaje w kontakcie ze swoją ekipą z którą to współpracuje. Co w tym złego? Jak dla mnie właśnie pasuje to do klimatu tej części.
  22. Swoją standardową gadkę zacznę od powiedzenia, że mimo iż z serią Tomb Raider znam się od wielu, wielu lat, a swoje pierwsze kroki stawiałem w kultowej już "jedynce", to nie jestem wielkim fanem tej serii tak ogólnie. Nie to żeby coś z tymi grami było nie tak, po prostu nigdy nie było mi z tą serią za bardzo po drodze. Pierwsze pięć części nigdy nie zdołało mnie wciągnąć na dłużej (a szkoda, bo mam wszystkie na PSXie i jedynkę na PC) zapewne przez swój charakterystyczny gameplay. Angel of Darkness to gra w którą nawet coś tam dawno temu pograłem, ale do tej pory nie zdołałem ukończyć. Anniversary to powrót do jedynki w nowym wydaniu, więc no cóż... pograłem ale nie skończyłem, a wszystkie późniejsze odsłony to dla mnie praktycznie jedna wielka nieznana. Jeśli w jakąś grałem to dosłownie tyle co nic. Zwyczajnie nie jarają mnie tak bardzo gry tego typu i nawet z Uncharted mimo posiadania kilku części, do tej pory nie mogę się rozkręcić. Inaczej jest jednak z opisywanym tutaj Tomb Raider Legend. To akurat gra do której powracam w miarę regularnie i zawsze z taką samą chęcią. Jakim cudem, skoro przecież gry tego typu kompletnie mi nie leżą? Legend to akurat odsłona napakowana bardziej akcją. Oczywiście nie brakuje tutaj znamiennej dla serii eksploracji, ale gra ta nastawiona jest bardziej na dynamiczną akcję niżeli powolne zwiedzanie grobowców i szukanie rozwiązań skomplikowanych zagadek. Różnorodność etapów również wpływa zachęcająco, bowiem ciężko tutaj o poczucie nudy i powtarzalności. Oprócz standardowych, prastarych ruin i grobowców zwiedzimy tu choćby takie miejsca jak Japonia w której weźmiemy udział w imprezie i małej konfrontacji z Yakuzą, czy Kazakhstan gdzie przyjdzie nam odwiedzić dawne sowieckie laboratorium. Miłym akcentem są także fragmenty w których siadamy za sterami motocykla i pędzimy na złamanie karku, nierzadko walcząc przy tym z przeciwnikami. Ciekawostką na temat wersji na klasycznego Xboxa jest fakt, że jest to jedyna konsolowa wersja działająca w 60 klatkach na sekundę i to naprawdę stabilnie. Na konsoli podłączonej przewodem component wygląda do tego obłędnie i jest to z pewnością jedna z gier pokazujących prawdziwą siłę pierwszego "klocka". Osobiście Legend to mój faworyt całej serii i w zasadzie jedyna część, którą ograłem wielokrotnie. To, że jest tak bardzo odmienna od swoich poprzedniczek i zapewne następczyń sprawia, że warto spróbować w nią zagrać, nawet jeśli nie jest się fanem gier typowo eksploracyjnych.
  23. 20241019_182552.thumb.jpg.7bcc2897909825e2fd8a72b937b23095.jpg

     

    No to dziś dla odmiany, moim zdaniem najlepszy Tomb Raider w prawdopodobnie najlepszej wersji konsolowej :drakeyeah:

    1. Pokaż poprzednie komentarze  8 więcej
    2. Mejm

      Mejm

      6ka mnie ominela, ale tak, technicznie to po AoD. Niemniej wciaz bylo to odswiezajace. Ale zagralbym se kiedys w aniola sote.

    3. Josh

      Josh

      Na PS2 aniołek ciemności był totalnie niegrywalny przez konieczność poruszania się analogiem... przy tank-controls... chyba nie muszę mówić, że wykonywanie w ten sposób precyzyjnych skoków graniczyło z niemożliwością. Co za chory pojeb na to wpadł. Na jakimś emulku pewnie da się to obejść i wtedy jak najbardziej można pyknąć, bo gra sama w sobie nie jest taka zła. 

    4. Quake96

      Quake96

      20241019_232129.thumb.jpg.3a47b52f7ec0e9427632f16484cd47b5.jpg

       

      Szybko poszło :D

  24. 20241018_214425.thumb.jpg.8f640548c678e2c21e77f32746b09498.jpg

     

    Welcome to San Andreas :spicy:

    1. Pokaż poprzednie komentarze  1 więcej
    2. Josh

      Josh

      Bez blura? To jak granie w Mortala bez krwi.

    3. Ukukuki

      Ukukuki

      Lepsze to niż 18 klatek na PS2. 

    4. Quake96

      Quake96

      Panowie, ja wiem że wersja na PS2 ma swój unikalny urok, ale aktualnie mam "fazę" na pierwszego Xboxa i dlatego padło na taką wersję :)

       

      Swoją drogą to już drugie podejście do San Andreas w tym roku. Za pierwszym razem ukończyłem ten tytuł na PS3 :reggie:

  25. No i jak bumerang powracam z kolejnym zapomnianym tytułem szóstej generacji konsol A tak przy okazji, miło mi że ktoś tam czyta te moje wypociny i docenia moje retro przygody. Osobiście nie pędzę za nowościami, naprawdę niewiele współczesnych tytułów mnie wyjątkowo interesuje i zwyczajnie wolę tkwić sobie w tym swoim świecie gier lat minionych, oczywiście z małymi wypadami do czasów obecnych No ale dobra bo dzisiaj na szybko o kolejnej gierce z PlayStation 2. Tym razem postanowiłem po zdaje się kilku latach powrócić do pierwszej części serii bazującej na filmowej marce o tym samym tytule, czyli oczywiście Spider-Man. Za tytuł ten odpowiedzialne jest studio Treyarch znane niektórym także z serii Call of Duty, a wydawcą jest podobnie jak w przypadku szarakowych gier znane nam wszystkim Activision. Pierwszy Spider-Man na PS2 to gra której zdecydowanie bliżej do "kreskówkowych" odsłon znanych z PSXa aniżeli do współczesnych przygód człowieka-pająka znanych z PS4 oraz PS5. Jest to tytuł totalnie liniowy, dziejący się na konkretnych etapach, bez możliwości wolnej eksploracji miasta w jakim dzieje się akcja. Gra ta bazuje oczywiście na pierwszej części filmowej serii i odzwierciedla wydarzenia znane z tegoż, zatem poznamy tutaj początki przygody Spider-Mana, a grę zakończymy efektownym pojedynkiem z Zielonym Goblinem. Liniowość tej gry nie jest w zasadzie jej wadą. Nie każda gra musi bowiem składać się z otwartego świata nastawionego na eksplorację i odkrywanie aktywności pobocznych. Jak z resztą dobrze wiemy na przykładzie poprzednich "pajęczych" gier od Activision, taki typ rozgrywki potrafi się sprawdzić i stanowić bazę naprawdę dobrej gry. Jak wyszło im tym razem? Hmm... No jakby to powiedzieć, średnio na jeża pająka? To nie jest tak, że od razu przekreślam pierwszego Spider-Mana i uważam go za grę słabą. Po prostu jest to twór do którego ewidentnie ktoś się przyłożył i chciał zrobić go jak najlepiej, lecz niestety nie wszystko tutaj zagrało jak trzeba. Fabuła to temat oczywisty, w zasadzie już wyżej ją streściłem i to nie ona stanowi tutaj źródło ewentualnego niezadowolenia. Grafika jak na 2002 rok moim zdaniem wygląda naprawdę przyzwoicie i nawet dzisiaj nie powinna kłuć w oczy tych którzy nie są uczuleni na retro. Gameplay sam w sobie także jest całkiem solidny i ten schemat podziału na pojedyncze etapy spisuje się tutaj nieźle. Co zatem nie zagrało? To co stanowi jeden z trzonów rozgrywki, czyli sterowanie. Wspomnieć można o tym, że gra posiada teoretycznie dwa różne schematy sterowania: klasyczny i rozszerzony. Czym one się różnią to już nie mam pojęcia, bo grałem trochę na tym klasycznym, przełączyłem się potem na rozszerzony i nie czułem żadnej różnicy. Mógłbym oczywiście sprawdzić to w instrukcji, gdybym tylko ją miał... No, ale do rzeczy, bo tyle pisania a ja dalej nie wspomniałem w czym właściwie leży problem. Otóż samo sterowanie wydaje mi się być "okej", ale to jak tragicznie współgra ono z pracą kamery to po prostu żenada. Przez całą grę miałem problem z poprawną koordynacją ruchów postaci i kamery. Problem polegał na tym, że patrząc na przykład zza pleców bohatera, aby iść do przodu przechylałem analoga w przód, oczywiste. Co się natomiast działo gdy podczas poruszania się obróciłem kamerę o 180 stopni? Sterowanie nadal działało tak jakbym patrzył zza pleców, więc stawało się odwrócone względem perspektywy kamery. Aby to naprawić należy całkowicie przestać sterować naszą postacią, bo sterowanie nie koryguje się "w locie". Wydaje się to prozaiczne, ale doprawdy trzeba zagrać i poczuć jak źle to działa aby zrozumieć dlaczego się tak nad tym rozpisałem. Czy zatem ta jedna niebagatelna wada zaważy nad moją oceną? Połowicznie. Z jednej strony bowiem bardzo podoba mi się ta gra i doceniam to jak dobrze się prezentuje. Przyjemnie brnęło mi się przez kolejne etapy i w zasadzie tylko ten przedostatni napsuł mi odrobinę krwi. Z drugiej ten jeden problem ze sterowaniem nie raz wprowadzał niepotrzebne zamieszanie podczas rozgrywki i trudno mi puścić to grze płazem. Powiem zatem, że Spider-Man to nie tyle "średniak" co bardzo ambitna gra, która nie do końca się jej twórcom udała. Ciężko mi zatem polecić ją komuś innemu niż fanowi serii o człowieku-pająku lub miłośnikowi gier dziwnych, niedocenionych i być może nie do końca udanych. Na pocieszenie powiem tylko, że podobno druga odsłona tej filmowo-growej serii jest już znacznie lepsza, a w wersji PS2 jakimś cudem najlepsza, a jako że posiadam całą trylogię to może za jakiś czas sięgnę po nią i sam przekonam się ile warty jest Spider-Man 2.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...