Od niedawna zaczalem chodzic na silownie, w koncu po tylu latach postanowilem na powaznie zabrac sie za swoje leniwe dupsko i musze przyznac ze jestem zaskoczony, dosc sceptycznie podchodzilem do treningow, myslalem ze pojde tam, namecze sie, wyjde u(pipi)any jak kon po westernie i zyc mi sie nie bedzie chcialo przez reszte dnia, a tu juz ktoras z kolei wizyta i za kazdym razem czuje sie coraz lepiej po wyjsciu, tak 'lzej' przez brak lepszego slowa. Oczywiscie w szatni jeszcze nogi z waty, ale po chwili jakas taka ulga przychodzi.
Glownie cisne jak baba, 20 bieznia, 20 orbitrek, 20 rowerek [tryb na wszystkich urzadzeniach taki ze raz jest lekko, a raz 'pod gorke'] i jakies 2 cwiczenia silowe [nie wiem jak nazywaja sie te przyrzady na ktorych to robie xd]. Przez kilka pierwszych dni to mialem w ogole problem wytrzymac, o ile rowerek i bieznia jeszcze spoko, tak na orbitreku po 5-10 minutach wysiadalem, na szczescie z kazda wizyta jest coraz lepiej.
Ogolnie jeszcze jestem troche przytloczony mozliwosciami, teksty typu 2X4 ukosem etc. to dla mnie czarna magia i staram sie doczytywac, ale dosc mozolnie mi to idzie, w cenie karnetu mam 30 minut z trenerem personalnym i chyba z typkiem sie umowie zeby mi lopatologicznie wylozyl co i jak, bo w necie jakies plany etc. wszedzie platne, a na forach specjalistycznych gadaja non stop slangiem jak my tutaj o gierkach wiec smuteczek. A troche tez siara stac przez 10 minut przy jakims urzadzeniu i probowac rozkminic jak sie za to zabrac.
A dzisiaj to juz w ogole czulem sie jak dziecko we mgle, wszedlem na silownie a tam cala [naprawde dupna] sala wypchana, jakby zlot pudzianow sie odbywal, wiedzialem zeby w swieto w poludnie nie przychodzic.