Ninja Gaiden 2
Ninja mutherfuckin' Gaiden 2, o jenysiu... jestem właśnie świeżo po napisach końcowych i osiągnąłem chyba growy odpowiednik Nirvany. Dawno nie miałem tak ogromnej satysfakcji ze zwykłego ukończenia gry, nawet platyny w Soulsach nie dały mi takiej radochy jak przebrnięcie przez to cudo, momentami było ciężko, ale jak już się człowiek obcykał z systemem walki i schematem ataków to było lepiej, nie z górki, nie łatwo, ale lepiej, na tyle że jucha się lała, mięso latało (dosłownie) a micha się cieszyła.
Jak ta gra wyprzedzała swoje czasy to to jest nie do pomyślenia dla mnie, dopiero teraz sobie zdałem z tego sprawę. Nawet dzisiaj można to spokojnie wsadzić do czytnika i bez zająknięcia grać do upadłego, system NIC A NIC się nie postarzał, w dalszym ciągu jest to perfekcja. Responsywność postaci na nasze komendy, animacje, SYSTEM WALKI, wrogowie, ich zróżnicowanie, poziom trudności, no grywalnościowy POTWÓR kurewa. Do tego jeszcze szczególiki typu plamy krwi, strzepywanie krwi z miecza, ciała wrogów zostające na miejscu nawet jak się 10 minut później z ciekawości cofasz do miejsca masakry.
Momentami takie akcje odstawiałem że aż miałem ochotę sobie zwalić, szkoda że nie można nagrywać na X360tce z taką łatwością jak na PS4 bo bym już tonę filmików wgrywał na swojego youtuba.
Lokacje zróżnicowane, bossowie odmienni i prawie każdy bardzo angażujący, prawie każdy ponieważ niektóre walki były strasznie gadżeciarskie, czyli schemat: odskocz, strzel z łuku, odskakuj więcej zanim znowu będziesz mógł strzelić. Na szczęście takie walki były 2 może 3, na jakieś 15. Same walki na zasadzie albo boss cie STOPI w 5 sekund, albo ty stopisz jego, ewentualnie można jeszcze zjanować zwycięstwo lecząc się przedmiotami zadając w międzyczasie na tyle obrażeń żeby go jakoś wymęczyć do 0 [ale to tylko na niższych poziomach, to nie soulsy, gdzie można przelevelować siebie z bronią i zrobić gwałt]. I to jest właśnie genialne w tej grze, jak poświęcisz te kilka minut podczas walki na nauczenie się patentu wrogów, to stają się znacznie prostsi, choć na początku wydawali się przegięci. No, za wyjątkiem pewnej pary na pewnym wulkanie, a żeby wam stara jeża urodziła. :[
Oczywiście grałem wcześniej w Sigmę 2, ale to co się w vanilla 2jce odpierdala to nie jest nawet porównywalne, aż byłem w szoku niektórych różnic, ten moment kiedy spodziewasz się spacerku po parku z kilkoma psami (Sigma 2), a tu (pipi) ci w dupę, wyskakuje 20 dopakowanych explosive kunai ninjasów, GL&HF. Na PS3 to nie powinno się nazywać Sigma tylko Inwalida Edition, nie dość że wrogów jest od cholery mniej, niektóre walki z bossami zostały uproszczone, to jeszcze zamiast krwi i mięsa mieliśmy jakieś dziwne fioletowe fontanny.
Podczas grania miałem chwilami dziwne myśli [a raczej marzenia] o tym jak próbuję przejść te grę na poziomie Master Ninja, ale biorąc pod uwagę fakt że każda moja sesja z tą grą kończyła się takim widokiem w lustrze:
To jednak sobie chyba daruję, Path of the Warrior, czyli normal [taaa] na razie musi wystarczyć, przejdę jeszcze z innymi broniami i może na mentora się skuszę... kiedyś, jak mi urosną jaja. xD
@XM.
EDIT: A właśnie, soundtrack też za(pipi)isty, choć nie jest to poziom MGR.