Sezon ma faktycznie dosyć drętwy początek ale ja łatwo się wkręciłem przez klimat mehiko, ładne ujęcia i muzyczkę (te już bardzo charakterystyczne brzdękania na gitarce już każdy teraz chyba rozpoznaje). Obawiałem się Penii ale wypadł bardzo dobrze chociaż jego rola zbyt dużo nie wymagała, o wiele trudniej miał El Padrino które wypadł... w porządku.
Dziwne jest to że większość wątków jest tak mocno pozmieniana (przynajmniej tak wynika z mojego krótkiego googlowego wyszukiwania, jeszcze nie czytałem żadnych książek o meksykańskich kartelach) i tak jak w pierwszym sezonie człowiek ma wrażenie że bardzo dużo rzeczy jest pomijanych. Ostatnie trzy odcinki trzymają mocno w napięciu (chociaż finał zwalnia pod koniec) ale to nie jest poziom trzeciego sezonu i przygód naszego ulubionego szefa ochrony.
Plusy:
- klimacik, jak zawsze
- muzyka, nie tylko gitarka ale latynoskie kawałki
- ładne widoczki
- meksykański steven seagal
- nostalgia
- rafa
minusiki:
- stała bolączka tego serialu, czyli większość postaci drugo i trzecio planowych jest drętwa i plastikowa
- żaden z pozostałych bossów nie ma swoich wątków czym byłem mocno rozczarowany, szef z juarez wydawał się ciekawą postacią a dramaty miguela nie zawsze były ciekawe
- lekki chaos w narracji
tak czy siak mam jaranko na drugi sezon