Jak dla mnie po dwóch odcinkach Topa to jest jedno z większych zaskoczeń tego serialu. Moim zdaniem on ma, o dziwo, taki sam talent co Steve Carell do perfekcyjnego balansowania między śmiesznością a powagą, głupkowatością a urokiem - ja to ogladałem wczoraj i mówię "o kvrwa, przecież to jest Michael Scott w przebraniu szlachcica". Jeszcze jak sobie to porównamy z polskim Michaelem z polskiego Biura (niestety moim zdaniem ta postać jest słaba, przepajacowana okrutnie), to tym bardziej widać tutaj jakim Topa jest przekozakiem w tej roli.
I ten serial ma jeszcze jedną cechę amerykańskiego Biura, której nie ma moim zdaniem "oficjalne" polskie Biuro - nagromadzenie różnych żartów, absurdów i dziwactw, czasem gdzieś głęboko na drugim planie, jest tak duże, że lepiej nie mrugać, co też daje duży potencjał na rewatche.
Przy czym wpływ na moją ocenę ma zapewne to, że amerykańskie Biuro uwielbiam i znam doskonale, więc oglądając 1670 może trochę bardziej je doceniam przez to, że oni według mnie doskonale złapali i pokazali ducha tego serialu, choć w kompletnie innych realiach.