Arkham Origins - zacząłem rok temu, doszedłem do Deathstroke'a i odpuścilem, bo nie mogłem go pokonać, lol
Wróciłem tydzień temu i przez dwa, trzy dni napyerdalałem, bo tak się wciągnalem, aż w końcu skończyłem dzisiaj. Był moment, kiedy pomyślałem, że to lepsza gra od Arkham City, ale im bliżej końca, tym bardziej chciałem, żeby się skończyła. Tak jak w City najlepsze momenty ta gra ma w zamkniętych lokacjach (misja z Szalonym Kapelusznikiem to mój ulubiony fragment tej gry), a otwarty świat jest tutaj po prostu niepotrzebny. Fajnie sobie od czasu do czasu polatać, ale im dalej w grę, tym jest to coraz bardziej męczące. Szczególnie, że gra w czasie przemieszczania się z jednej strony mapy na drugą po prostu się zacina, a gdy już się wczyta, to zdarza się, że pojawia się problem z załadowaniem obiektów, co powoduje brak możliwości wystrzelenia linki, bo budynek nie wyświetlił się w takiej formie, w jakiej powinien.
Momentami irytująca jest też walka. Okej, może po prostu nie umiem grać, ale ile razy zdarzało się, że nad przeciwnikiem wyświetlała się ikonka kontry, a ja to ignorowałem i po prostu uderzałem i to działało, a innym razem nie. Tak chwaleni bossowie nie wywarli na mnie żadnego wrażenia. Wkur.wiało mnie, gdy zamiast walczyć jeden na jeden, to twórcy rzucali również zwykłych, szeregowych przeciwników. Umiejętności odblokowywałem bez czytania opisu, bo gra jest prosta (ta, Deathstroke) i pokazuje ci, co masz robić, więc robiłem to, żeby na górze ekranu nie wyświetlało mi się, że wbiłem NOWY POZIOM.
Aha, menusy są nieładne (te z AA dużo lepsze, bo takie jakby z komiksu, nie).
6/10