GTA III
Mam w co grać, ale jakoś tak mi coś nagle strzeliło do głowy i postanowiłem, że wezmę się za przejście trójeczki, ale tym razem tak na serio, bo za dzieciaka nie wyszedłem poza pierwszą dzielnicę. No i co, no i człowiek standardowo się wkręcił i standardowo nie mógł wyłączyć gry, dopóki nie przeszedł tej jednej, teraz to już naprawdę ostatniej misji. Było coś magicznego w tym powrocie do tego brudnego, ciemnego i smutnego Liberty City - sentyment zrobił swoje.
Nawet pomimo faktu, że gra nie cacka się z graczem i wiele misji wymaga od niego albo perfekcji, albo, tak po prostu, szczęścia. Brak jakichkolwiek checkpointow, absolutnie fatalne strzelanie i fakt, że tu tak naprawdę nie da rady wyjść z jakiejkolwiek strzelaniny bez szwanku (dlatego pełne życie i kamizelka na każdą misje to mus), brak mapy (lol), więc bardzo często zdarza się, że nie wiadomo, czy cel jest w tej dzielnicy, czy w innej (a weź do tego dodaj fakt, że wiele misji, WIELE, jest na czas ), wyskakiwanie z łodzi z nadzieją, że bohater nie wpadnie do wody - wszystko to sprawia, że rozgrywka jest niekiedy bardziej interesująca, niż wymyślili to sobie autorzy.
Ma to jednak swój urok - ile razy rzucałem tu kurwami, to aż ciężko zliczyć, ale w sumie wolę to niż bezproblemowe skakanie od zleceniodawcy do zleceniodawcy w najnowszych częściach czy Red Dead Redemption. Pewnie, zdecydowana większość trudności z wykonaniem wielu misji wynika z faktu, że wiele elementów tej gry jest po prostu popsutych, ale satysfakcja (albo raczej ulga) po zobaczeniu napisu MISSION PASSED po kilkunastu próbach, jest czymś, co zapamiętasz na długo.
Graficznie dobrze się to to trzyma - wszystko wygląda tak schludnie i, nie wiem jak to lepiej określić, wyraźnie, a muzyka w radio to absolutny top (game FM, flashback, k-jah, chatterbox ), choć szkoda, że utworów jest tak mało.
Krótko mówiąc - fajnie było się cofnąć w czasie i znów poczuć się jak dziecko. Następny przystanek - Vice City, bo co się będę przejmował nowymi grami.