Bloodborne
Pierwszy raz w życiu zobaczyłem napisy końcowe, jednocześnie czując się, jakbym tak naprawdę wcale jej nie przeszedł. Sporo mnie ominęło, ale na szczęście nie będę musiał zaczynać od nowa. Z jednej strony człowiek może pomyśleć, że to źle, bo trochę więcej powinno być wymagane, by móc ukończyć grę, ale z drugiej... Piękne w tej grze jest właśnie to, że twórcy nie starają się pokazać graczowi wszystkiego, co dla niego przygotowali. Nie miałeś pojęcia o opcjonalnej lokacji, a przez to ominąłeś opcjonalnego bossa? Trudno, trzeba było uważniej grać - to nie nasza wina, lamusie.
Niesamowite w tej grze jest niemal wszystko. Design, o którym już wielokrotnie wspominałem, jest najlepszy, jaki kiedykolwiek widziałem w grze. Żadna inna gra nie podobała mi się pod tym względem tak bardzo jak Bloodborne. Jeszcze lepsze jest to, że te miejscówki oprócz tego, że wyglądają tak dobrze, jak wyglądają, to są tak fantastycznie skonstruowane, że to aż głowa mała. Niemal każde odkrycie skrótu wprawiało mnie w swego rodzaju euforię - 'o ja, jak to wszystko jest ze sobą elegancko powiązane', myślałem. Pamiętam jak lata temu Ico wywołało we mnie podobne odczucia, ale tutaj miejscówek jest więcej i twórcy mają po prostu więcej okazji, by zaprezentować swój kunszt.
Walka jest piękna. Każdy przyjęty cios przez przeciwnika, ten dźwięk, to uczucie mocy, porównałbym do trafienia przeciwnika w Resident Evil 4. Każdy cios jest tu tak cholernie mięsisty, że aż chce się napierdalać w tych przeciwników dla samego napierdalania. Na dodatek ich różnorodność rozwala łeb. Serio, w pewnym momencie zacząłem o tym myśleć i zorientowałem się, że przecież tutaj co chwilę pokazuje się nowy przeciwnik. A z racji tego, że nie wszystko widziałem, to jeszcze trochę przede mną - no po prostu rewelacja.
Oczywiście wisienką na torcie są starcia z bossami. Pewnie, nie każde stoi na bardzo wysokim poziomie, ale są tu i takie, kiedy wpadasz w trans, serce wali jak szalone, gdy jeszcze chwila, jeszcze kilka ciosów i w końcu pokonasz skubańca, do którego podchodzisz już 15 raz. Tak, tylko raz udało mi się pokonać szefa za pierwszym razem, do każdego innego potrzebowałem kilku czy, zazwyczaj, kilkunastu prób. Ale wiecie co? To fajne. To zajebiste. Człowiek się wkurwia, denerwuje niemiłosiernie, ale nie odchodzi, próbuje i próbuje, aż w końcu mu się udaje. Gra niesamowicie wchodzi na ambicje - i to jest w niej piękne.
Nie mogę zapomnieć o muzyce. Każde starcie z bossem to oczywiście nowy utwór i to, kurna mać, jaki! No cholera jasna, niekiedy dostawałem wpyerdol i wkurzony ponownie szedłem do bossa (swoją drogą, tak po przemyśleniu, to całkiem fajna sprawa - można trochę uspokoić nerwy przed kolejna próbą), a w głowie pojawiała się myśl: 'dostaniesz wpyerdol, to dostaniesz, ale przynajmniej znowu sobie posłuchasz tej muzyki'. No co tu dużo mówić - jest dobrze, jest baaardzo dobrze.
Z minusów nie da się nie wymienić framerate'u (cholera, bardzo chciałbym w to zagrać w 60 klatkach - niech wydają ten remaster, już chuj z tym), niekiedy zamiast namierzyć przeciwnika gra odczytywała to jako obrót postaci, a zdarzało się, że trafiałem przeciwnika, a gra tego nie odczytywała (a przynajmniej takie miałem wrażenie).
Na ten moment jest to moja gra generacji i jeden z najlepszych tytułów, w jakie grałem. O ile nie najlepszy. Jutro wracam i biorę się za to, czego nie udało mi się zrobić, a za jakiś czas jadę z dodatkiem.
Boska gra.