The Evil Within
Kur.wa, ale to było dobre. Ciężko mi opisać satysfakcję jaką dała mi ta gra, ale jako fan survival horrorów (z mniejszym bądź większym nastawieniem na akcję) chyba nie mogłem lepiej trafić.
Zacznę może od tego że gra jest niesamowicie klimatyczna. Momentami nawet straszna (rozdział 9 szczególnie), ale klimat i art design po prostu rządzą. Wszystko w tej grze jest obrzydliwe i odpychające, każda lokacja, każdy przeciwnik, każdy boss (do nich jeszcze wrócę). Cały czas czujemy się przytłoczeni beznadziejnością sytuacji w której się znaleźliśmy i to jest ogromna zaleta.
Gra ma różne momenty, ale nie na zasadzie "dobre i tragiczne", a "genialne i przyzwoite". Generalnie tylko jeden rozdział nie pasuje do reszty (tak 12, na ciebie patrzę, ta końcowa sekwencja rozjeżdżania zombiaków autobusem to była porażka), reszta łączy się w jedną całość, choć może całość to za dużo powiedziane biorąc pod uwagę to jak fabuła jest poszatkowana. Nie mamy kompletnie orientacji w czasie, nie wiemy gdzie znajdziemy się zaraz, gra rzuca nas w różne lokacje bez ciągłości... i jest coś zaje.bistego w tym surrealiźmie. Sama fabuła mi się nawet podobała (a wiele osób na nią narzekało), zachęca do dalszej gry i to jest najważniejsze, mimo tego że końcowo mało wyjaśnia. Oczywiście postacie i dialogi trzeba traktować z przymrużeniem oka, bo są tak drewniane i puste, że tylko odbieranie tego jako pastisz jest jedyną słuszną opcją. Teksty "There's something wrong with this place" przy walącym się mieście, "What the fuck" i cisza, koniec tematu po próbie samobójczej partnera czy "Are you alright" po przemienieniu się w zombie są tu na porządku dziennym.
Gameplay? Niesamowity. Możemy się skradać, rozbrajać pułapki lub wykorzystywać je przeciw wrogom, chować się po szafach / łóżkach, walczyć normalnie, tworzyć różne rodzaje bełtów do kuszy (elektryzujące, oślepiające, zamrażające, wybuchowe - naprawdę dają one duże pole do manewru). Dochodzi również system podpalania wrogów zapałkami, dzięki czemu można podpalać ich grupowo gdy przechodzą obok leżących ciał. Może się narażę na wyśmianie, ale czerpałem chyba z samego gameplayu większą przyjemność niż z TLOU.
Bossowie? Ja pier.dolę. Nie chciałbym spoilerować ale każdy, dosłownie każdy jest świetny, a walka z nimi jest emocjonująca że idzie się spocić. Mój ulubiony to chyba Trauma, to szuranie maczugi w sali z manekinami gdy przechodził, aż mnie dreszcze przechodzą. W dodatku są bardzo wymagający, początkowo niezbyt oczywiści do pokonania, ale chyba też o to chodzi w bossach, że trzeba trochę poginąć i wyczaić odpowiednią taktykę, a nie po prostu wpakować tyle amunicji ile się da i się cieszyć.
Amunicji nie ma dużo, przynajmniej na poziomie trudności na którym grałem, ale nie jest też tak że przez jej brak nie przejdziemy poziomu, bo zawsze gdzieś dropnie gdy się nam skończy (choć przyznam że w ostatnim poziomie mi zabrakło gdy zostałem na arenie sam z potworem z piłą, musiałem latać po drabinach i kopać go po głowie, zajęło mi to z 10 minut xd; ale to chyba jedyna taka sytuacja w grze). W każdym razie raczej się ją oszczędza ile można, może w kilku momentach gra zamienia się w shootera gdzie możemy rzeczywiście poszaleć ze strzelaniem.
Oczywiście mam też parę zarzutów. Po pierwsze, ciężko podchodzić do tej gry jak do gry z 2014 ze względu na jej archaizmy. Tak, 2014 rok, a biegamy chłopkiem który dyszy po 5 metrach, a żeby mógł sprintować szybciej musimy go ulepszyć. Jak ulepszyć? Zielonym żelem. Gdzie ten żel znajdujemy? Na przykład rozwalamy gołymi rękami walające się wszędzie skrzynki. Co jeszcze możemy ulepszyć tym żelem? Pojemność pistoletu. Zielonym żelem xddd. Tak, system upgrade'ów to nie jest silna strona tej gry, jest do bólu przeciętny i mało interesujący. Zazwyczaj nawet nie chciało mi się włazić do "ulepszalni", tylko jak mi się tego żelu nazbierało sporo, to wchodziłem i ulepszałem wszystko zbiorowo.
Poza tym mam wrażenie że walka wręcz kuleje. Co gorsze, chyba w grze nie ma czegoś takiego jak osłabienie wroga, czyli na przykład 3-4 strzały plus dobicie go ręcznie - po tych kilku strzałach wciąż musiałem w niego walić w nieskończoność. Denerwujące jest też to, że podczas zwykłej walki nie można używać noża którego bohater używa do stealth killi. Śmieszy też brak możliwości zginięcia z powodu wysokości (skok z drabiny i bohater ląduje na proste nogi) czy przeżywająca wszystkie nasze wzloty i upadki lampa wisząca przy nodze, ale to takie głupotki które w niczym nie przeszkadzają.
Gra ma wiele nawiązań. Dobijanie wrogów nogami, robienie pułapek w strategicznych miejscach mapy za pomocą bełtów (detonator z DS) czy moment w którym lecimy na plecach w stronę drzwi z pułapką i musimy szybko strzelić w przycisk żeby to dezaktywować, albo chłodnia, to oczywiste skojarzenie z Dead Space'ami. Stealth i rzucanie butelkami dla odwrócenia uwagi wrogów to praktycznie TLOU, szczególnie w paru "dziennych lokacjach". Fani Silent Hilla i Residenta to już w ogóle poczują się jak w domu. Nie wyobrażam sobie by ludziom którzy lubią wyżej wymienione gry, TEW się nie spodobało.
Nie wiem czy w tej pseudorecenzji zawarłem wszystko to co chciałem, bo piszę na gorąco po przejściu, więc na koniec napiszę tylko że bawiłem się zaje.biście. Gra jest długa (18h), trudna (98 zgonów), a ja mam ochotę na platynę, w tym speedrun poniżej 5h i przejście Akumu mode (czyli tryb w którym jesteśmy na 1 hita od każdego wroga / pułapki). Kawał porządnej, oldschoolowej rozgrywki, bez żadnych pedalskich trybów nasłuchiwania (patrzę na ciebie TLOU) czy wskaźników na podłodze pokazujących gdzie mamy iść (patrzę na ciebie Dead Space). Polecam.