Dużo bardziej złożony, to prawda. Moonlight serwuje prostą (trochę do bólu) historię, którą jednak śledzi się z zaciekawieniem, a całość jest piękna artystycznie i technicznie. Manchester dużo, dużo bardziej angażuje emocjonalnie, bohater budzi większą sympatię, a fabuła dotyczy jednak bardziej przyziemnych problemów, z którymi bardziej da się utożsamić niż z historią uciśnionego geja.
Swoją drogą nie wiem czy tylko mi najbardziej w Moonlight przypadł do gustu trzeci akt - o ile poprzednie, tak jak pisałem, były przewidywalne i normalne, jak na film o prześladowanym geju, tak trzeci był dla mnie zaskakujący w sensie "cholera, co on musiał przejść że tak się zmienił". To już był powiew świeżości który doceniłem.