Uncharted 4
Co za symulator obrzydliwego wspinania. Ja pier.dolę jakie to było nudne. Przez większość czasu byłem na granicy rzucania padem o ścianę, momentami by odsapnąć kładłem głowę na biurku i zamykałem oczy jak na lekcjach w szkole. Brak mi słów by opisać frustrację jaka towarzyszyła mi przez zdecydowaną większość czasu przy tej grze i naprawdę, piękna grafika, przywiązanie do detali w niczym tu nie pomagały. Ta gra jest pusta. Wspinanie się jest tak kur.wa samograjowe że tego nie da się opisać - w trzech pierwszych częściach również takie było, ale tam wspinanie się nie stanowiło 65% czasu gry. To ciągłe wychylanie gałki i klikanie X na pałę wyciskało ze mnie duszę. Jedyny pozytywny aspekt to skakanie na linie, można było poczuć choć odrobinę swobody. A najśmieszniejsze jest to że nawet ta animacja spadania z przepaści jest tak samo zje.bana jak we wcześniejszych częściach, Drake spada między tekstury albo ginie po upadku z jednego metra, idzie sobie wydrapać oczy.
Walka? Poza tym że jest jej zdecydowanie mniej i brak tu epickich walk jak w poprzednikach, to nie zauważyłem wielkich zmian w gunplayu. Stealth? A komu to potrzebne gdy nie niesie ze sobą wymiernych korzyści choćby w postaci oszczędzania ammo? Grałem na hardzie i już wolałem sobie oszczędzić bólu i wszystkich powystrzelać jak kaczki byle zrobić progres i być krok bliżej skończenia tej męki. Kur.wa, skończyłem grę 20 minut temu i już nie pamiętam żadnej ciekawej walki, podczas gdy wiele potyczek z dwójki czy trójki pamiętam do dziś. Ależ to było bezpłciowe.
Fabuła nahajpowała mnie na początku ale później się rozmywa na tle tego pustego, pozbawionego duszy gameplayu. Momentami zapominałem co ja w ogóle robię w danej lokacji i jaki jest cel podróży bo były fragmenty gdzie przez dwie-trzy godziny wspinamy się i słuchamy tryhardowych, jak zwykle opartych w 80% na sarkazmie, rozmówek Nate'a z towarzyszami a gra nie raczy nas nawet cutscenką. W pewnym momencie fabuła jednak nabiera tempa, by potem znów zgasić nasz zapał bieganiem za skrzynkami do wskoczenia albo jeżdżeniem autkiem po błocie. Nie wiem nawet czy polubiłem Sama, czytałem sporo jaka to dojrzała część a w sumie nie było tu nic nazbyt dojrzałego. Ot, jest Sam, przez ogromną większość czasu Nate sobie z nim gada w luzacki sposób, "śmiesznymi" one-linerami jak z każdym innym, potem wpadają w kłopoty i mają różne przygody i tyle. Nie zapadnie mi on raczej w pamięci.
Zagadki są i to w zasadzie tyle, nie ma sensu poświęcać czasu na ich opisanie, albo ktoś je rozwiąże samemu jak ma ochotę, albo zajrzy na yt. Grafika jest obłędna, przywiązanie do detali kosmiczne a mimo to mam wrażenie jakby to było najpustsze Uncharted. Poza tym pacing jest zbyt powolny, podczas gdy gameplay jest tak samo prosty jak w poprzednikach a fabuła wcale nie jakaś dużo bardziej ambitna.
Końcówka mnie trochę rozmiękczyła, bo jak grałem to miałem w głowie plany na dużo większą i bardziej emocjonalną tyradę ale mi nieco przeszło. Nie mogę uwierzyć że ta gra mi tak nie podeszła, a w trzech pierwszych odsłonach mam platyny i grałem w nie z bananem na mordzie. Niezbyt przyjemne pożegnanie z serią Uncharted, ale tak chciało życie