To mi też mocno zgrzyta (chyba najbardziej). Joel, facet który przeżył w tym okrutnym świecie kilkadziesiąt lat, zawsze miał oczy dookoła głowy, nie zaufałby nawet własnej matce, nagle ot tak daje się podejść. W tej scenie to raczej powinien przed wejściem do pomieszczenia szepnąć Tommy'emu że powinni być czujni, nie mówić prawdy, wyczuć ich. A już ogóle lepiej gdyby stamtąd spyerdalali szybciej niż weszli.
Ale nie, wchodzą do jakiejś piwnicy na pełnym luzie, witają się z wszystkimi jakby razem od lat obozowali - cześć, jestem Tommy, zapraszamy do nas, oddamy co mamy. No hej, jestem Joel.
Przecież to od razu zapowiadało się na katastrofę.
Zachowanie Abby wcale nie lepsze, bo kilka chwil wcześniej uratował jej życie. I jeszcze to jej "Guess?", tak jakby mieli jakąś wspólną przeszłość. Jakoś mi to wszystko nie leży.
Żeby nie było, nie miałbym nic przeciwko śmierci Joela w tej części, nawet tego oczekiwałem. Ale wolałbym żeby wydarzyło się to gdzieś w 3/4 gry i miało jakiś większy sens. Nie wiem, niechby przyjął kulkę za Ellie, nawet jeśli motyw poświęcenia wydawałby się sztampowy.
A mogło się obyć bez TLoU p2.