Boże, tyle co mi krwi napsuł Nameless King, to nikt inny. Myślałem, że rozyebie pada, ale padł skubaniec - udało mi się zapamiętać jego ataki i odpowiednio wyczuć, cierpliwie zadając po 1 lub 2 ciosach na raz. W pewnym momencie się jeszcze zachwiał, to gnojowi wbiłem klingę między oczy.
A o pierwszej fazie nawet nie wspominam, bo kamera to istna porażka.
Sama walka jednak pierwsza klasa i satysfakcja z pokonania NK nieziemska.