Po jesiennych urlopach udało mi się w końcu usiąść od weekendu dłużej do gierki i... kurde jest prawie 2 w nocy, a jutro do roboty rano trzeba wstać, a ja dopiero skończyłem kolejne zleconko. Przej.ebane życie.
Jak ktoś normalny z boku patrzy na tę grę to wygląda jak nuda do potęgi, ale już samo tułanie się po tym świecie strasznie wciąga. Nie potrafię tego wytłumaczyć właściwie, ale to dziwaczne połączenie realizmu, poronionego umysłu Kojimy i świetnego soundtracku po tych kilku godzinach grania wypada dość odświeżająco. A przecież niby nic się nie dzieje, a tak naprawdę to nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem do czynienia z tytułem w którym jest tyle mechanik z którymi dobrze się bawię, a jednocześnie gdzie w pierwszych godzinach nie ma specjalnie okazji do "sklepania komuś mordy". A największym przeciwnikiem do tej pory są:
a. nawyk przeładowania przesyłkami
b. zbocza o nachyleniu większym niż 20%
c. deszcz
c. rzeczki, które w normalnych grach pokonuję jednym palcem
d. źle ustawione drabiny
e. brak butów na zmianę
Kolejność dowolna. No i fajnie jest to, że jak wpadniesz na jakąś "życiową" mechanikę to jest duża szansa, że uda się ją zastosować w Death Stranding. Ot, choćby głupie schodzenie ze zbocza, które szybko uczą, że lepiej nie robić tego w linii prostopadłej.