No to zaliczyłem pierwsze bliskie spotkanie z samochodem. Jechałem ścieżką rowerową i jakiś osioł stwierdził, że w sumie skręci sobie do lidla zapominając przy tym o kierunkowskazie. Dobrze, że przy niewielkiej prędkości, ale jebnął mnie w tylne koło. Przez ułamek sekundy byłem pewien, że jakoś się utrzymam, lecz fizyka okazała się niewdzięczną suką i wystrzeliłem do przodu zatrzymując się głową kilka cm od krawężnika. Pozdro w tym momencie dla ciuli jeżdżących bez kasku.
Na szczęście skończyło się na wgniecionej gumie w rączce, zdartym lakierem na pedale i obtartym kolanie. Koleś cały zesrany, co ciekawe jechał służbowym autem firmy z która moja firma blisko współpracuje no ale teraz to z ta bliskością przesadził. Dobrze, ze trafiłem na normalnego, który się nie rzucał tylko od razu wziął winę na siebie, przepraszał i powiedział ze może nawet cały rower odkupić. Spisaliśmy się, wziąłem jego dane, zrobiłem zdjęcie ubezpieczenia i na ten moment tyle. Dam rower do serwisu, niech mi go sprawdzą i na koszt kolesia poprawią.
Ale nie powiem, w momencie uderzenia i fikołka zrobiło się ciepło. I niby spokojna jazda po mieście.