Krótka relacja.
Na początku napiszę, że nienawidzę podróżować. Gdybym mógł to siedziałbym w domu i z niego nie wychodził. Niestety Mystic zapodał kilka sztosów i trzeba było spiąć poślady i przejechać te 300 km pociągiem w skwarze i spiekocie.
Pierwszego dnia miałem górnolotne plany obejrzenia większości zespołów które miały pojawić się na festiwalu. Postanowiłem, że zacznę od Vltimas, którego album tak jakoś średnio mi podszedł ze względu na wokale Davida. Kiedy wyszedłem z autobusu niedaleko Tauron Areny byłem cały mokry. Jeszcze nigdy nie spociłem się jak świnia w pojeździe komunikacji miejskiej. Jak się okazuje. Można ale pewnie tylko w Krakowie. Na miejscu napotkałem (pipi)nię i chaos organizacyjny. W(pipi)ieni ludzie biegali w każdym kierunku nie mogąc dojść do ładu gdzie należy się skierować z biletem, gdzie po opaskę, inni byli z kolei odsyłani z jednego punktu do drugiego. Żeby zaoszczędzić sobie nieprzyjemności zdecydowałem, że stanę w kolejce do baraku, na którym wisiała karta "informacja". Stałem tak dobre 40 minut w pełnym Słońcu czując pot moich braci w niedoli. Zewsząd dochodziły skowyty, złorzeczenia i liczne (pipi) w stronę organizatora imprezy. Kiedy wreszcie dotarłem pod okienko wydukałem, że mam bilet w telefonie. Gościu sprawdził numer i zawiązał mi na ręce żółtą opaskę uprawniającą mnie do przebywania na terenie imprezy przez dwa kolejne dni. Szczęśliwy udałem się do wejścia marząc o upragnionym piwie...
Jak się wkrótce okazało, serwowano jedynie 3,5% sikacza za 12 zł, bezalkoholowe sikacze za 12-15 zł, napoje za 10 zł i wodę za 8 zł oraz ohydne zapiekanki i hotdogi (później znalazłem miejsca z 3 [słowem TRZEMA] foodtruckami serwującymi dania, których ze względu na cenę pominąłem).
Opity dwoma sikaczami 3,5% (musiałem jakoś ugasić pragnienie) skierowałem się w stronę "parkowej" sceny (na głównej arenie grało Jinjer - nieznam). O (pipi)a zobaczyłem puste pole ze sceną a Słońce napierdalało jak skurwysyn! Pod sceną zebrała się garstka ludzi i tak czekaliśmy na pojawienie się super-tria Vltimas. Kiedy już wybiła ta godzina było nas trochę więcej ale nadal mało. Po kolei na scenie zaczęli pojawiać się muzycy, basisty i gitarzysty nie znam ale podobno są znani, za perkusją usiadł Flo Mournier. Po chwili dołączył dawno przeze mnie niewidziany gitarzysta Blasphemer a potem żwawym krokiem wkroczył David Vincent. Jak już wcześniej wspomniałem ich debiutancki album nie przypadł mi do gustu, jednak pod sceną machałem łbem jak po(pipi)any żywo reagując na to co grali i co działo się na scenie! Co chwilę tylko zerkałem na Davida szczerząc się na widok jego popisów tanecznych. No komedia. On w tym kapeluszu i gorsecie wywija jeszcze lepiej niż Roman Kostrzewski Co by jednak nie mówić facet ma głos. Odśpiewał swoją partię znakomicie, Blasphemer nawet jakąś solóweczkę zapuścił i bawiłem się wyśmienicie. Wiem, że żałowałbym gdybym się tam wtedy nie pojawił. Nagłośnienie też pierwsza klasa.
Po skończonym występie Flo rzucał pałkami. Nie zależało mi na złapaniu ale gdybym tego nie zrobił to skończyłbym z pustym oczodołem Będzie miła pamiątka
Po tym udałem się po Colę za 10 zł. Nabuzowany kolejnymi bąbelkami wróciłem pod scenę ciekawy co takiego zaprezentuje Soulfly. Nie pamiętam kiedy ostatni raz słuchałem tego zespołu. Chyba kiedy wyszedł debiut, który jak na tamte czasy bardzo mi się podobał. Bez ceregieli na scenę wyszedł Max z zespołem, (pipi)ił coś o tym, że kocha Polskę i dali czadu. A właściwie to chciałem żeby dali czadu bo albo to ja jestem za stary albo przez te wszystkie szatany inne rodzaje muzyki już do mnie nie trafiają.
Trochę znudzony oddaliłem się od sceny i usiadłem na trawie w cieniu Tauron Areny przysłu(pipi)ąc się dźwiękom wydobywającym się ze sceny. Pod koniec Max założył koszulkę piłkarskiej reprezentacji Polski i namawiał publiczność do wspólnego śpiewania OLE OLEE OLEEE SOULFLY SOULFLY! Nie mogłem uwierzyć bo to cringe większy niż oglądanie poczynań Davida Brenta w serialu "The Office" Nie wiem, może facet i jego fani tak mają. Nie mi to oceniać, jednak czułem się głupio
Nie pamiętam co później robiłem. Próbowałem się dodzwonić do Absolema ale potem zaczepił mnie jakiś gościu zwracając się do mnie po angielsku, że mam koszulkę dobrego zespołu ((pipi)a! Jedyny miałem koszulkę TAAKE! dam sobie rękę uciąć, że 50% publiki zapierdalało tamtego dnia w Powerwolfach). Swoim łamanym angielskim wydukałem uprzejmości i zamieniliśmy jeszcze kilka słów o festiwalu po czym każdy ruszył w swoją stronę.
Tak się jakoś złożyło, że w międzyczasie w głównej hali grał Testament. Ciekawski co to (ok, wiem co to Testament ale rzadko słucham) przez kilka dobrych minut szukałem wejścia na "salę dla stojących". Kiedy okazało się, że da się tam wejść słabo oznakowanymi drzwiami, trzeba było pokonać jeszcze kilkadziesiąt stopni schodów po czym wchodziło się na główną arenę gdzie witał nas całkiem spory tłum i jakieś bulgoczenie dobywające się z głośników lol
"Co to do (pipi) nędzy jest?" pomyślałem i udałem się w głąb sali coby zniwelować ewentualne "martwe" punkty. Na 1/3 długości też było (pipi)owo, goście z Testamenta chodzili w tę i z powrotem a ja słyszałem ścianę dźwięków więc pomyślałem, że warto stamtąd (pipi)ć bo zaraz gra Possessed!
I tu kolejna ciekawostka. Bo Amerykanie mieli grać w miejscu zwanym "shrine". Jak się okazało to mała (pipi)owa scenka z małą ilością miejsca wielkości średniego klubu.
Kiedy już wybiła godzina Słońce jeszcze przedzierało się przez wyposażenie sceny, na której zaczęli pojawiać się muzycy.Kiedy na scenę wjechał na wózku Jeff z głośników zaczęła dobiegać muzyka. O ja (pipi)ę! Jaka rzeźnia! Stałem tam cały czas z bananem na twarzy. Jeszcze raz to napiszę ale nagłośnienie na tych dwóch dodatkowych scenach było bez zarzutu. Szacunek dla Jeffa, że chciało mu się reaktywować ten zespół. Bycie inwalidą nie przeszkodziło mu w odegraniu profesjonalnego show! CO rusz ze sceny odchodziły inkantacje do diabła tak, że tylko oczekiwałem znaku z góry (albo z dołu lol). Coś niesamowitego. Szkoda tylko, że za każdym razem kiedy chciał pogawędzić z publicznością, ze względu na czas, był ponaglany przez puszczane intra kolejnych kawałków.
Po tym poszedłem zjeść ohydną zapiekankę żeby tylko zapchać żołądek i kupiłem sobie wodę za 8 zł. Tak czekałem na kolejny interesujący mnie zespół, który miał zagrać w "shrine" czyli...Batushkę dłużnika K. zwaną także "fake" batushką. Napiszę tylko, że pierwszy album uważam za naprawdę udany i nadal świetnie mi się tego słucha. Pamiętam jak widziałem ich po raz pierwszy na trasie "Rzeczpospolita Niewierna" z Behemothem i Bolzerem i wypadli tam naprawdę świetnie, Rok czy dwa lata później zobaczyłem ich ponownie i...ziewałem. Dla mnei jest to taki jednorazowy projekt więc zdziwiłem się kiedy okazało się, że chcą to kontynuować a następnie dodatkowo powstały dwie różne Barushki. Kasa musi się jednak zgadzać.
Jak się okazało scena Batushki K. nie różniła się tak bardzo od tej, którą tworzył ze swoim dawnym kolegą z zespołu. Tamtego nową płytę już jednak słyszałem więc ciekawiło mnie co zaprezentuje Bart. Zaczęło się. To było takie dyskotekowe pierdolnięcie. Właściwie nie wiem co to było ale taki skok na kasę, zupa z hitów przygotowana na niemieckie talerze.
Bezpieczny "black"metal. Znowu kadzidełka, znowu ikonki i rytuały. Wyszedłem i z ławeczki nieopodal przysłuchiwałem się kolejnym numerom. Serio po dźwiękach, które do mnie dochodziły czułem się jakbym spał w krzakach obok remizy. Nie podobało mi się ale tak jak wcześniej wspomniałem. Dla mnie ta formuła już dawno się wypaliła choć jeśli ludziom pasuje to nie mam nic przeciwko temu.
Wybiła TA godzina żeby zobaczyć pierwszego headlinera, którym był SLIPKNOT! Na twarzach rozentuzjazmowanych nastolatków widziałem pryszcze pękające z podniecenia a z kroczy dziewcząt parowało jak z gdańskiej pierogarni!. Pamiętam kiedy pierwszy raz obejrzałem teledysk Slipknota "spit it out" pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Uważałem to za to samo co Korn, StaticX, System of a Down, Limp Bizkit i inne nu metale, którymi gardziłem bo ich formuła była prosta jak budowa cepa. Najpierw szept wokalisty, widok zgarbionych na maxa gitarzysty i basisty, potem ryk (gitarzysta i basista nadal zgarbieni albo trenujący przed auto-fellatio), ew. jakaś melodyjna zaśpiewka. Zastanawiałem się czy od tego czasu coś się zmieniło bo nie rozumiałem fenomenu tej kapeli, jej fanów i peanów na cześć zespołu, którego muzykę spokojnie mogłoby grać max 6 osób na scenie. Przedarłem się jakoś na początek sali w tłum nastolatków, dziewic pasztetów i niemieckich transsexualistów i bojowników lgbt. Zdziwiłem się, że tym razem nie spotkałem tam Nergala streamującego na instagram ale w tym czasie grał porządnego rock'n'rolla gdzieś tam w świecie starając się udowodnić, że nie każdy Polak to pijak i złodziej lol.
Kiedy tych dziewięciu gości w końcu zdecydowało się wyjść na scenę na sali zawrzało, zahuczało a ja skąpany w pocie bojowników Powerwolfa i płynach ustrojowych piszczących emo-czarownic łapałem się za kieszenie żeby w trakcie skakania nie zgubić portfela, telefonu, klucza, karty, chusteczek, kompasu, scyzoryka, broszurki informacyjnej i biletów autobusowych.
Nie ma do (pipi)a pojęcia co oni tam grali ale tak jak się spodziewałem Corey szeptał, potem wrzeszczał a następnie śpiewał radosne melodyjki, jedynie gitarzyści stali tym razem wyprostowani ( nie wiem może w latach 90-tych też grali wyprostowani, wiem, że w 75% kapel nu-metalowych wszyscy się garbili jakby szukali drobnych na chodniku bazaru Różyckiego). Gdzieś tak w 2/3 występu żeby wyschnąć wycofałem się na tyły i...tak jak z przodu dźwięk był żyleta i wszystko było cacy tak z tyłu większej chujni dawno nie słyszałem (tzn kilka godzin od występu Testament). Wszystkie dźwięki się zlewały, wokali niemal nie było słychać. Niemniej nie to kłebiło się wtedy w mojej głowie leczy pytanie za co jest odpowiedzialny ten chujek w czarnym płaszczu z kapturem i masce, który za konsoletę wszedł może 3 razy na około 15 minut? Zanim się tego dowiedziałem koncert się skończył a ja wróciłem do wynajętego pokoju gdzieś tam w okolicy Krakowskiego rynku.
Widząc ludzi na przystanku postanowiłem zapierdalać z buta modląc się o to żeby mi się w telefonie bateria nie wyczerpała. Kiedy po 44 minutach dotarłem na miejsce okazało się, że pokój mam nad jakimś pubem skąd po 1:30 dobiegało darcie mord i wyzwiska. Byłem jednak tak zmęczony i spocony że wziąłem prysznic i od razu zasnąłem. CDN...