-
The Last of Us - HBO
Ja ten serial odpuściłem sobie z innych powodów, ale z chujowego castingu też zawsze warto się pośmiać. Nie chodzi o to, żeby Ellie grała jakaś super-badass babeczka albo miss wszechświata, bo i Ellie w grze przecież też nie była ani piękna ani jej kozackość nie wynikała z urody (tylko z ciętego charakteru), ale kurde, niech chociaż trochę aktorka przypomina swój odpowiednik z gry. Wszyscy wiemy, że były bardziej pasujące do tej roli kandydatki i jesteśmy również świadomi że Bella nie dostała tej roli ze względu na talent, tylko za punkciki zdobyte za bycie niebinarnym stworem, o czym wiele razy mówiła w wywiadach (a nikt o to nawet nie pytał). Aż dostałem flashbacków z hinduskiego Leona i czarnego Weskera i mnie ciarki przeszły
-
The Last of Us - HBO
- Kobiety... nie rozumieją naszego poświęcenia w imię wyższej idei
Kobiety... nie rozumieją naszego poświęcenia w imię wyższej idei- NETFLIX
- Indyki & ukryte perełki, które warto znać
Jezu Chryste, naliczyłem już 20 nowości z tego roku do ogrania, z tą będzie 21- Dragon Age: Veilguard
No przecież jest. Te całe 20 osób które udziela się na resetcwela.- Manga, co polecacie
Zniesmaczony tym jak potraktowano lore w Netflixowej wersji Devil May Cry poczułem się zachęcony do nadrobienia mang i nowel, dla odmiany trzymających się kanonu. Najpierw wleciał prequel DMC3 rozgrywający się na kilka dni przed wydarzeniami z Dante's Awakening. Bardzo fajna kreska, trochę efektownych akrobacji w wykonaniu Dante, świetne projekty demonów, kilka wątków i postaci których na próżno szukać w grach, a Vergil z tym swoim spojrzeniem mrozi krew w żyłach i wydaje się jeszcze bardziej odczłowieczony niż kiedykolwiek Już wiem skąd Adi Shankar wytrzasnął tego królika, co dowodzi że na pewnym etapie musiał trzymać mangę w swoich brudnych łapach, szkoda tylko, że nic sensownego z tych rysunków nie wyciągnął i chyba tylko mielił te strony jedna za drugą bez większych refleksji. Całość zamyka się w dwóch woluminach, ale ewidentnie widać, że miało ich być więcej, bo niektóre poboczne historie nie doczekały się konkluzji (Enzo, Alice), a Lady w mandze jest jeszcze w miarę normalną babeczką przed przemianą w zdeterminowaną łowczynię demonów, czyli strzelam w ciemno, że Vol.3 miał skupiać się na tragedii związanej z jej rodzicami co doprowadziło do jej metamorfozy. Dodam tylko, że laska nie przeklina ani razu :) Fabuła momentami jest mocno chaotyczna i ciężko połapać się w wydarzeniach, ale dla fanów to i tak łakomy kąsek, tym bardziej że to właśnie tutaj po raz pierwszy w historii DMC dochodzi do starcia między braćmi. Tutaj z kolei mamy Visions of V, czyli historię tytułowego fana skóry i lateksu i jego zmagania bezpośrednio przed akcją z Devil May Cry 5. Nastawiałem się na kilka niezobowiązujących chapterów stanowiących dopełnienie znanej mi fabuły, a dostałem 36 rozdziałów pełnych zajebistych smaczków i odniesień sięgających niekiedy poza piątą odsłonę gry, np fragment z Mundusem przerabiającym Vergila na Nelo Angelo Zaskakująco wszystko nieźle trzyma się kupy, wizualnie prezentuje się to rewelacyjnie (walki z demonami są dużo bardziej czytelne niż w mandze DMC3) no i co tu dużo mówić: po prostu więcej kanonicznego DMC, a to zawsze plus.- MANGA&ANIME - News
- Dragon Age: Veilguard
To już nawet nie ma znaczenia czy ta gra jest dobra, średnia czy słaba. Bioware po prostu zrobiło grę dla nikogo i tu mamy największy problem. Chcieli dostosować Veilguard pod młodzieżowych odbiorców oferując baśniowy i kolorowy artstyle z kreskówkowo wyglądającymi postaciami oraz bardziej dynamiczny system walki, tylko zapomnieli że dzieciaki lubiące kolorki i akcję wolą się strzelać w Fortnite niż siedzieć przy erpegach. Fani poprzednich Dragon Age'ów poczuli się natomiast zniechęceni odejściem od stylu dark fantasy w parze z oczojebną młóćką, no i mamy efekt. To tak jakby Bethesda postanowiła zrobić z kolejnego Falllouta wesołego shootera ze szczątkowymi elementami RPG, w jakimś graficznym sosie na bazie Apex Legends. Całkowite niezrozumienie pragnień i oczekiwań graczy, do których startują ze swoim produktem.- God of War: Ragnarok
Nawet w pierwszym Residencie przedmioty się błyszczały, ale to niczego nie dowodzi, a na pewno nie tego, że kiedyś gry tak chamsko waliły podpowiedziami między oczy jak robią to teraz. Jasne, jakieś wskazówki były praktycznie od zawsze, ale nie mylmy tego z podawanymi na tacy rozwiązaniami. Jakoś w zeszłym roku grałem w Tomb Raider Angel of Darkness, Resident Evil Outbreak, The Suffering i Ghosthunter: a więc w same tytuły z szóstej generacji i w każdej z nich zaciąłem się po kilka razy kompletnie nie wiedząc gdzie iść i co zrobić. Żadnej żółtej farby, żadnego NPCa obok, który palcem pokazuje że masz skręcić w ten czy tamten korytarz i użyć tego czy innego przedmiotu na danym obiekcie. Większość gier z tamtych czasów taka była, odpalcie sobie losową przygodówkę albo nawet jakiś platformer nie będący Crashem czy Ratchetem i też na pewnym etapie gdzieś utkniecie. Dzisiaj momentów faktycznie wymagających ruszenia głowy można szukać w zasadzie tylko w produkcjach AA albo Indykach, bo jednak wysokobudżetowe gry celują w odbiorcę, który nie lubi przegrzewać zwojów mózgowych.- Ależ mnie te trofea wpieniają
Już się trochę to demonizowanie uspokoiło, ale od czasu do czasu dalej można znaleźć komentarze, że to idiotyzm, strata czasu, że po co to, a dlaczego Fajny, opcjonalny, dodatkowo motywujący bajer, z którego można wyciągnąć trochę dobrego, o ile komuś się nie popierdoli w głowie i nie zatraci się w tym wyścigu szczurów klepiąc po 1000 platyn rocznie w Majonezie albo innej Hannie Montanie. Tak długo jak trofikowanie sprawia frajdę bez przeczucia, że traci się czas i że dałoby się w tym momencie pyknąć w coś przyjemniejszego: nie widzę problemu.- God of War: Ragnarok
Jeżeli ktoś lubi wiele razy przechodzić grę na różnych poziomach trudności, wracać do niej cyklicznie albo bawić się w speedruny to Ragnarok z tymi zamulającymi fragmentami będzie katorgą. Ja męczyłem się już za pierwszym razem i wiem, że nigdy w życiu tej części już nie odpalę, gdzie do greckich GoWów będę wracał jeszcze wiele razy. Rozumiem, że po tylu odsłonach rozgrywających się w jednej lokacji, z niemalże dokładnie tym samym systemem walki i podobnym stylem narracji zmiany były konieczne, stąd nowa perspektywa, przemodelowane starcia i większy nacisk na filmowe doznania, ale o ile w GoW 2018 jeszcze udało im się zachować rozsądny balans między grą, a cinematic experience, tak w Ragnaroku komuś się suwaczek ciut za mocno przesunął w niewłaściwym kierunku. Pomijając walking-simowe momenty z Atreusem, to jeszcze niesamowicie mnie irytowała ilość dialogów podczas grania Kratosem: całą grę chodzi się z innymi postaciami obok i te pieprzone NPCe nie potrafią zamknąć japy nawet na chwilę nie można na spokojnie eksplorować lokacji w poszukiwaniu skrzynek z fantami, bo zaraz odpala się jakiś tekst w stylu "gdzie leziesz??", "po co tam idziesz??", "hehe, bo wiecie, mój stary tak ma że musi wsadzić nos w każdy kąt" - zupełnie jakby deweloperzy próbowali ci zwrócić uwagę "Ej kolego, dobrze się czujesz? Nie za mocno zbaczasz z głównej ścieżki? Przecież nie o to w tym sinematiku chodzi". Ludzie, dajcie mi chwilę spokojnie pograć bez brzęczenia mi nad uchem i cut-scenek co 20 sekund grania.- Ależ mnie te trofea wpieniają
Popieram. Trofea online to największa bzdura z jednego powodu: serwery kiedyś zostaną wyłączone, a tym samym możliwość wbicia platyny w takiej grze przepadnie na zawsze. Jeszcze rozumiem jakieś tytuły stojące multiplayerem jak Call of Duty czy sportówki od EA, ale gry wybitnie singlowe z na siłę wciśniętym coopem jak Ninja Gaiden 2 albo zreebotowany Tomb Raider? Po co? Dobrze chociaż, że w odświeżonych wersjach na currentgeny ktoś pomyślał i wywalił dzbanki wymagające babrania się online, ale nie każda gra miała tyle szczęścia i doczekała się remastera z nową listą trofików.- Alan Wake II
Tak, Deluxior ma wszystko, jakieś śmieciowe skórki dla postaci, każde dostępne DLC oraz kod na pierwszą część.- Ostatnio widziałem/widziałam...
Kokainowy miś - lekka, głupawa komedyjka, idealna do piwka i cheetosów. Przyznam, że zaskoczyła mnie ilość gore w tym fimie, momentami rzeźnia jest naprawdę sroga, kilka razy też solidnie parsknąłem śmiechem (scena w leśniczówce i "przypadkowy" headshot ). Dawno nie widziałem tak absurdalnych zgonów. W żadnym wypadku nie jest to wysokiej klasy kino, ale swoje zadanie jako wesoły odmóżdżacz spełnia wzorowo, no i nie ciągnie się wcale, bo trwa 1.5 godzinki, czyli w sam raz jak na widowisko tego typu. Jest to jeden z ostatnich filmów w którym można zobaczyć w akcji Raya Liottę (oczywiście jako złodupca) co dla niektórych kinomaniaków może stanowić dodatkową zachętę. - Kobiety... nie rozumieją naszego poświęcenia w imię wyższej idei