Josh
Użytkownicy
-
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Obecnie
Przegląda temat: Devil May Cry 5
Treść opublikowana przez Josh
-
Właśnie porzuciłem...
Przeczytałem komentarze z ostatnich dwóch stron na temat DMC5 i mi ręce razem z penisem opadły. Ja wiem, że każdy ma swój gust i nie wszystkim musi się podobać to samo, ale takie ciśnięcie po jednym z najlepszych (jeżeli nie po najlepszym) hack'n'slashu poprzedniej generacji to mnie mocno zaskoczyło i jednocześnie zasmuciło. Tak z czystej ciekawości: co według Was jest lepszym przedstawicielem tego gatunku wydanym w ciągu ostatnich 5 lat? Tylko nie mówcie, że God of War.
-
Song of Horror
To samo pomyślałem, kiedy dowiedziałem się o tej grze. Generalnie sam nie lubię horrorów, w których się nie walczy, szerokim łukiem omijam wszelakie walking simy, żeby nie powiedzieć że nimi gardzę, niemniej raz na jakiś czas trafi się horrorek pozbawiony tej mechaniki który okazuje się naprawdę grywalny. W SoH robotę robią przede wszystkim 2 rzeczy: Presence, które genialnie buduje klimat i sprawia, że ta gra autentycznie przeraża (powtórzę, ja się rzadko boję przy horrorach) oraz świetnie zaprojektowane zagadki. Niby dużo się łazi w tę i z powrotem, ale dzięki temu że nigdy nie wiesz kiedy zostaniesz zaatakowany, cały czas czujesz się jak na szpilkach, a przez randomowość tych ataków chaptery można powtarzać po kilka razy i każde podejście będzie inne. Zagadki to też wyższa liga, wymagają dogłębnej eksploracji pomieszczeń w poszukiwaniu podpowiedzi oraz sporej ilości kombinowania żeby je w ogóle rozwiązać (za to jaka frajda kiedy uda się bez poradnika na jutjubie). Fajnie dla odmiany poczuć, że deweloper nie ma gracza za skończonego debila, akurat pod tym względem Capcom mogłoby się uczyć od twórców SoH. Serio, warto dać szansę. Polecam zapolować na jakąś używkę (ja ostatnio wyrywałem za 100zł), a jak się nie spodoba to zawsze możesz pogonić dalej.
-
Song of Horror
Dużo nie pograłem, w zasadzie to dopiero skończyłem pierwszy chapter (z 5), ale jak na razie jestem więcej niż zadowolony. Zwłaszcza, że spodziewałem się raczej kupsztala w stylu The Medium, a dostałem naprawdę przyzwoitą grę i do tego autentycznie straszną Środek nocy, srogo nawiedzona chata, bohaterzy nie będący żadnymi komandosami, a zwykłymi szarakami (jeden zbiera butelki ze śmietników, inny zawodowo przepycha kible) - może i mało oryginalne, ale za to wystarczające podłoże, żeby zbudować na tym mroczny horror. Chodzimy, więc po tonących w mroku korytarzach, zwiedzamy ponure pokoje, wzorem klasycznych przygodówek zbieramy masę rożnych przedmiotów, które następnie musimy gdzieś użyć i rozwiązujemy łamigłówki (dobrze przemyślane, warto dodać). Tutaj wchodzi największy twist Song of Horror, mianowicie brak jakiejkolwiek walki: nie mamy żadnej broni i nie ścieramy się z żadnymi zombiakami ani innymi mutantami. Zamiast tego musimy uciekać lub chować się, a natomiast naszym jedynym przeciwnikiem jest tak zwane "Presence". Czym to to ogóle jest? W skrócie można powiedzieć, że to jakiś mroczny byt, który odpowiada za wszystkie niepokojące rzeczy, które rozgrywają się w trakcie naszej przygody w nawiedzonym domostwie, czasem próbujący tylko nas nastraszyć, a innym razem zabić. I trzeba przyznać, że za(pipi)iście dobrze deweloper wplótł ten motyw w rozgrywkę. Zwiedzając lokacje i zajmując się swoimi sprawami nigdy nie wiemy kiedy Presence nas zaatakuje. Przez większość czasu nie widać go, ale wyraźnie czuć że jest gdzieś obok, być może nawet zaraz za najbliższymi drzwiami. A im więcej hałasu zaczniemy wydawać, im dłużej będziemy się gubić po plątaninie pomieszczeń, tym większe ryzyko że zjawa nas namierzy, a wtedy pozostaje już tylko brać nogi za pas i schować się w najbliższej szafie lub spróbować zaryglować drzwi nim wtargnie o pomieszczenia. Przyznam z ręką na sercu, że mam przy tej grze bardziej osrane majty niż podczas zabawy w chowanego z Mr.X w drugim Residencie. Zresztą, nawet jeżeli Presence nie zagraża nam bezpośrednio to i tak można dostać zawału kiedy akurat bawi się z nami np. nagle włączając telewizor w ciemnym pokoju albo wysadzając korki w całym mieszkaniu. Drugim mocnym twistem jest permadeath. Tak, można tu zginąć na amen, co w połączeniu z łatwością z jaką zjawa może nas dopaść (wystarczy radośnie sobie biegać i otwierać drzwi bez nasłuchiwania co jest po drugiej stronie, ewentualnie nie zdążyć schować się przed nią na czas albo zawalić QTE), sprawia że klimat jest cholernie gęsty i non stop jesteśmy w stanie bliskim przedzawałowemu. O tyle dobrze, że postaci jest kilka, więc jak jedna nam padnie, to po prostu wchodzimy w skórę kolejnej, która przejmuje cały progres uzyskany przez nieszczęśnika, którym nam właśnie padł (a więc nie musimy od nowa zdobywać itemów i rozwiązywać łamigłówek). Natomiast jeżeli zginą wszyscy, to wtedy jest definitywny game over i trzeba zaczynać chapter od nowa. I tutaj mam jedno spore ALE: trafiają się momenty, kiedy gra w ogóle nie sygnalizuje ani nawet nie podpowiada, że możemy zginąć wykonując jakąś czynność, co generuje tanie oraz irytujące zgony. Na przykład - zdarzyło mi się w pewnym momencie dosyć solidnie zaciąć, nie wiedząc jak pchnąć przygodę do przodu, więc zacząłem od nowa przeszukiwać dosłownie wszystkie pomieszczenia i tym sposobem trafiłem na wannę wypełnioną brudną wodą. Myślałem, że wystarczy wyjąć korek, a na dnie wanny znajdę jakiś kluczyk, "no bo przecież tak było w Residentach, nie ze mną te numery HŁE HŁE"... ale nie, zamiast zdobyć istotny przedmiot (jak sądziłem) to zostałem wciągnięty do wody przez jakieś łapska. Cyk, postać stracona bez najmniejszego ostrzeżenia. Na tę chwilę jestem mocno wciągnięty i zaskoczony poziomem gry. Ok, graficznie to spokojnie PS3 by pociągnęło ten tytuł (możliwe, że nawet PS2), loadingi są niekiedy dłuższe niż powinny (na szczęście nie ma ich dużo), a od voice actingu wręcz opadają uszy, ale typowo pod kątem rozgrywki czy klimatu SoH prezentuje bardzo wysoki poziom. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak mocno bałem się grając w jakiś horror, (a ogrywam ich dużo i mało co mnie rusza). Lekka beka, że grupka amatorów zrobiła lepszą i straszniejszą grę od naszych zaprawionych w bojach dewów z Bloober Team
-
własnie ukonczyłem...
Spoko, nie znałem tej gry. Co prawda nie jestem fanem FPP, ale przy okazji jakiejś konkretnej promki pewnie się skuszę.
-
własnie ukonczyłem...
Trzeba przyznać, że ostatnie lata obrodziły w konkretne survival horrory i to nie tylko w takie sygnowane trzema magicznymi literkami AAA, ale też w masę mniejszych produkcji (że wymienię tylko Song of Horror, Darkwood czy Tormented Souls), z czego żem jest oczywiście bardzo zadowolony i ryło cieszy mi się mocno, bo to mój ulubiony gatunek gier. Teraz do tej wesołej grupki można też doliczyć Signalis, owoc prawdziwie heteroseksualnego związku pomiędzy Resident Evil oraz Dead Space... chociaż widać też podobieństwa do Silent Hill, więc może pani Residentowa się puszczała Tak czy inaczej miks wyszedł świetny, może lekko pozbawiony własnego stylu, ale za to fest grywalny i dopieszczony pod wieloma względami. Akcja gry została umiejscowiona daleko w przyszłości, a nam przychodzi wcielić się w zgrabną Elster - babeczkę androida, która przybyła na nieznaną planetę, aby odnaleźć swoją zaginioną partnerkę (Netflix pewnie pewnie zaciera łapy na potencjalną ekranizację) . Trop prowadzi do nowoczesnego obiektu górniczego umiejscowionego głęboko pod ziemią, gdzie zresztą już za chwilę będziemy walczyć o życie ścierając się z przeróżnymi monstrami. Tak więc z Dead Space mamy główną lokację, która przywodzi na myśl ciasne korytarze Ishimury, wszechobecną futurystykę oraz główny motyw fabularny. Z Residenta zdarty został niemal cały gameplay: gubienie się po labiryncie pomieszczeń, częsty backtracking z kartami i kluczami, rozwiązywanie zagadek, anemiczne starcia oraz zarządzanie ekwipunkiem - można mieć na raz tylko 6 przedmiotów, w tym kluczowe, więc trzeba bardzo rozsądnie dobierać sprzęt, resztę szajzu przechowując w specjalnych boxach. Z czasem zaczynają się również wkradać motywy iście Sajlentowe jak na przykład ściany z pulsującą tkanką czy coraz bardziej enigmatyczne postacie spotykane na drodze Elster. Muzyka to już w ogóle SH pełną gębą, do tego stopnia, że aż musiałem sprawdzić czy sam Yamaoka nie komponował tych utworów (psychodela mieszająca się ze spokojnymi, melancholijnymi kawałkami). Każdy z elementów doskonale ze sobą współgra tworząc naprawdę gęsty, niepokojący i cholernie rajcowny zlepek, przy czym jak wspomniałem wyżej: przez to ciągłe zgapianie od innych Signalis brakuje własnego charakteru, po prostu gra nie daje nic unikatowego od siebie. Może i nie jest to jakiś wielki minus, niemniej jeżeli ktoś oczekuje świeżego doznania, to może się zawieść. Chyba najbardziej z całej gry podobały mi się łamigłówki. Jest ich dużo, są zróżnicowane (od zabawy z pstrykami, żeby ustawić właściwe napięcie i tym samym przywrócić zasilanie, przez łamanie kombinacji do sejfu, po bardziej zaawansowane jak np. kalibrowanie częstotliwości w radiu co by złapać sygnał potrzebny do otwarcia... czegoś, nie powiem czego ) i w większości naprawdę trudne, ale też trzeba przyznać, że zostały zaprojektowane fair, a poza tym dają diabelnie dużo satysfakcji po ich rozwiązaniu. Podpowiedzi owszem mamy, ale nigdy podsunięte pod sam nos, dlatego zawsze dokładnie trzeba czytać rozsiane tu i ówdzie notatki, a nawet rozglądać się po lokacjach, bo rozwiązanie może czaić się również w pozornie mało istotnych w elementach otoczenia. Najważniejsze, że twórcy nie traktują nas jak debila (jak to robi chociażby Capcom ze swoimi "łamigłówkami") ale też nigdy nie ma się wrażenia, że zagadki są przesadnie abstrakcyjne i trzeba się na siłę domyślać o co chodziło deweloperowi tak jak czasem trzeba się domyślać o co chodzi Morawieckiemu, kiedy p*erdoli o cenie chleba. Co mi się nie podobało? Na pewno sporadyczne fragmenty kiedy sterujemy postacią w FPP. Co prawda nie ma ich dużo, ale są nudne, liniowe i brzydkie wizualnie, trochę mi psuły ogólny odbiór gry. No i pod koniec klimat mrocznego horroru zaczyna ulatywać coraz bardziej ustępując miejsca walce, gdzie w grze, w której strzelanie nie jest jakoś super rozwiązane (przez mało precyzyjne celowanie) stanowi to pewien problem. Cała reszta? Cycuś-glancuś. Chociaż oczywiście nie dla każdego, bo jak komuś zbiera się bełta na samą myśl o częstym backtrackingu czy o przegrzewaniu swoich zwojów mózgowych przy ciągłych łamigłówkach, to niech lepiej odpali sobie Super Smash Bros albo Fornite. Natomiast jak ktoś jest fanem horrorków i to takich w stylu retro, to powinien być Signalisem zachwycony. Jak na grę zrobioną przez praktycznie 2 osoby, to jest więcej niż dobrze, a przy tym długo, bo gra zajmuje dobre 10 godzin i to zakładając, że się nie zatniesz na jakiejś zagadce Ode mnie 9-/10. Jestem bardzo zadowolony i czekam na kolejną gierkę od Rose-Engine.
- Ghostwire: Tokyo
-
Wanted: Dead
Nie wiem jak się ta gra ogólnie sprzedaje, ale patrząc po ilości grających na PSN Profiles, to podejrzewam że szału nie ma. Mam nadzieję, że dev nie stwierdzi, że nie opłaca mu się już robić takich gier i nie zajmie się tworzeniem jakiegoś szajzu na telefony komórkowe
-
Wanted: Dead
Koniec. Gra zajęła mi jakieś 9 godzin, a grałem na hardzie Podejrzewam że gdyby nie wysoki poziom trudności to byłaby do rozpykania w 4 godzinki max. Nie mam za dużo do dodania poza tym, że jeżeli ktoś jest fanem hardkorowych slasherów i nie przeszkadza mu brzydka grafika, to zdecydowanie powinien wziąć ten tytuł na celownik i kupić go przy okazji jakiejś obniżki. Proste zasady, maksymalnie liniowa rozgrywka, ostra jatka od początku do samego końca, momentami niezły test skilla (zwłaszcza w finałowych etapach), turbo-efektowne animacje finisherów, które nigdy się nie nudzą i naprawdę fajny tyłeczek naszej rudej bohaterki. Mogło być znacznie lepiej, bo fundamenty tej gry są bardzo solidne, niestety przez cały czas czuć, że zabrakło tu budżetu i więcej czasu na dopracowanie poszczególnych elementów. Ale i tak jest przyzwoicie i chętnie bym kiedyś zagrał w sequel. Dam 8=/10.
-
Wanted: Dead
Dzisiaj mocno pograłem, chyba jestem jakoś w połowie gry. Powoli zaczyna się wkradać monotonia, bo jednak cały czas robi się to samo i jedyne czym gierka zaskakuje na dłuższą metę to dziwnymi mini-gierkami w stylu karaoke, gdzie trzeba rytmicznie wciskać symbole (hardcore jak cholera), no ale mi to nie przeszkadza bo jak wspomniałem walczy się super, a po odblokowaniu kilku fajnych bajerów na drzewku rozwoju (np. slow-motion w trakcie strzelania lub instant kill na przeciwnikach pozbawionych członków ) jeszcze lepiej. W ogóle to szok jak szybko w tej grze zdobywa się punkty na nowe skille, mam już zdobyte 80% wszystkiego o_O Może to dlatego, że staram się zbierać każdą znajdźkę po drodze, a one też się liczą do punktacji. Nie wspomniałem wcześniej o bardzo dużym plusie Wanted: Dead, a mianowicie o muzyce. Podczas walki na ogół leci ostra elektronika, która dodatkowo zgrzewa do morderczego baletu, za to w naszej bazie wypadowej można posłuchać przyjemnych, popowych kawałków Stefanie Joosten, a więc babeczki która użyczała głosu i twarzy Quiet w MGSV Phantom Pain (tutaj zresztą też wciela się w jedną z postaci). Na tym podobieństwa z MGSem się nie kończą, bowiem nawet walki z niektórymi szefkami kojarzą się ze sztandarową serią Konami (pierwszym bossem jest taki mini-metal gear, a jednym z kolejnych dupeczka w stylu Grey Foxa). Czasem też trafią się odniesienia do innych gier, np. do Resident Evil 2, kiedy NPC wspomina o tajemniczym bodyguardzie zwanym Mr.X Jest nieźle, dzisiaj pewnie nawet skończę gierkę. Wstępnie daję 8-/10.
-
Wanted: Dead
PS5, nówka sztuka za 140 złociszy wyrwana od jakiegoś ziomeczka na olx. Chciałem zrobić platynę, ale widzę że jeden z trofików jest zgliczowany, więc pewnie szybko przejdę w trakcie majówki i poleci dalej.
-
Wanted: Dead
Pograłem kilka godzin. John Wick spotyka Czarną Mambę z Kill Billa i idą robić krwawą rozpierduchę - tak w skrócie można określić tę grę. Brudne, spocone casuale szybko odbiją się przez wysoki poziom trudności oraz niski budżet (grafika jak na PS3, a voice acting niewiele lepszy niż w pierwszym Residencie. Autentyk, od niektórych kwestii opadają uszy), za to fani hardkorowych slasherów będą w siódmym niebie. Praktycznie non stop akcja, lokacje zalewane przez armie przeciwników, zabawa polegająca na umiejętnym tasowaniu bronią białą oraz palną, szybkie combosy, błyskawiczne uniki, konieczność stosowania parry, a nawet kontr na wzór mikiri z Sekiro, od czasu do czasu rzucenie granacika w grupkę frajerów z tarczami, no i absolutnie kozacko wyreżyserowane finishery podczas których nasza ruda heroina zakłada wrogom dźwignie, rzuca nimi o podłogę, w slow motion kroi ich na kawałki, przystawia im własną pukawkę do głowy i pociąga za spust albo szybkim susem podbiega do nieszczęśnika, sprzedaje mu krótką serię z pistoletu w klatę po czym wykonuje efektowny obrót o 360 stopni i nadziewa gostka na miecz robiąc z niego szaszłyk Co prawda czuć w tym wszystkim lekkie drewno (na pewno nie jest to płynność Ninja Gaiden) i brakuje bardziej zaawansowanych combosów, niemniej mix wysokiej trudności z efekciarstwem i sporą dawną brutalności sprawia, że ciężko się od tej gry oderwać. A z czasem, po odblokowaniu nowych skillsów (klasyczne drzewka rozwoju postaci) robi się jeszcze ciekawiej. Dla mnie rewelacja.
-
Dark Pictures: Anthology (Supermassive, Bandai)
Gram w House of Ashes. Ojapierdole, ale to ma KLIMAT Od zawsze byłem wielkim fanem Tomb Raiderów oraz filmów w stylu Indiany Jonesa czy Mumii, więc z ogromnym bananem na twarzy przyjąłem fakt, że lwia część przygody rozgrywa się w starożytnej świątyni zakopanej gdzieś na środku pustyni. Klaustrofobiczne, tonące w mroku tunele, długie korytarze lub porozbijane schody prowadzące w czeluści, wielkie sale pełne antycznych rzeźbień, na każdym kroku złowrogo zerkające na nas monumentalne posągi, a pośrodku tego całego spektaklu grozy my - powoli snujący się z latarką w łapie, próbujący dostrzec w ciemnościach cokolwiek, zanim to "cokolwiek" zdąży nam się rzucić do gardła. Absolutnie genialna, być może nawet najlepsza z możliwych lokacji jakie tylko można sobie wyobrazić w horrorze. Szkoda, że w parze z miejscówką nie idzie równie dobry design potworów. Co prawda nie ma tragedii i jestem pewny, że ktoś się ich nawet przestraszy, ale dla mnie niestety jest to kolejne copy-paste z wendigo. Ot, znowu wielkie, humanoidalne i szponiaste stwory, tylko tym razem ze skrzydłami. Zieeeeew. Dlatego chyba nie będzie wielkim zaskoczeniem jeżeli napiszę, że gra najbardziej straszy do momentu, aż przeciwnicy zostają pokazani w pełnej krasie - póki nie wiadomo co na nas poluje, jest naprawdę nieźle. Później czar trochę pryska, niemniej wspomniane lokacje sprawiają, że atmosfera i tak jest cały czas gęsta. Bardzo duży plusik za postacie. Wprost nie potrafię opisać słowami jak mnie ci debile z Until Dawn czy The Quarry irytowali, tutaj na szczęście mamy do czynienia z dorosłymi bohaterami, w dodatku z zaprawionymi w bojach wojakami, więc szybko idzie ich polubić i aż chce się każdego utrzymać przy życiu do samego końca. Fakt, nie zawsze zachowują się logicznie, no ale w jakim horrorze tak się zachowują? Najważniejsze, że od dialogów nie opadają uszy, a relacje między nimi zostały przedstawione w wiarygodny sposób, przez co ma się wrażenie, że to postacie z krwi i kości, a nie banda przerysowanych pajaców niczym z jakiegoś kiepskiego serialu na Netflixie. Ogólnie gra się naprawdę spoko. Klimat magnetyzuje, dzieje się naprawdę sporo (jest o wiele mniej dłużyzn niż w innych produkcjach tego studia), QTE są trudne i kilka razy pot mi ciurkiem spływał po dupie, trzeba też myśleć co się robi (nie zawsze symbol do wklepania na ekranie skutkuje czymś pozytywnym. Czasem wręcz przeciwnie: lepiej nie dusić nic, bo można komuś zrobić "ała"). Do końca jeszcze trochę mi zostało, ale stawiam House of Ashes chyba nawet wyżej od Until Dawn.
-
Alan Wake II
Pierwsze AW to jeden z moich ulubionych thrillerów na konsolach (kiedyś nawet specjalnie kupiłem x360 dla tej gry), więc naturalnie że czekam na sequel, podobnie zresztą jak na nowe Alone in the Dark czy SH2. Ależ to jest zajebisty rok dla fanów straszenia
-
Dark Pictures: Anthology (Supermassive, Bandai)
Ja kupiłem jak kilka miesięcy temu była promka bodajże za 40 czy 50zł. Może w weekend sprawdzę, gorsze niż The Quarry chyba nie będzie.
-
Resident Evil 4 Remake
Przykro mi strasznie z tego powodu. Ciekawe kiedy zabiorą cheaterom myk na dodatkowe ammo do bazooki
- Ghostwire: Tokyo
-
No More Heroes III
Kupiłem i gram na PS5. Mała uwaga dla wszystkich, którzy skuszą się na fizyczne wydanie i załapią takiego samego mindfucka jak ja: po zainstalowaniu mogą Was przywitać japońskie napisy (mimo że wersja gry jest europejska) BEZ możliwości zmiany języka bezpośrednio w grze. Jeżeli tak się stanie, to wtedy trzeba zmienić język systemu PS5 na angielski i wtedy powinno już być git. Nie wiem, nie sprawdzałem, ale możliwe że tak samo jest na Xboxie. Bardzo dziwny motyw, z którym nigdy wcześniej się nie spotkałem, tak że daję znać żebyście tak jak ja nie musieli się głowić o co chodzi.
-
Dark Pictures: Anthology (Supermassive, Bandai)
- Resident Evil 4 Remake
No nie wiem stary. Ja zrobiłem S+ całkowicie "na golasa" i nie odczułem, żeby poziom trudności był zjebany albo żeby balans leżał. Z RE4R jest jak z każdą inną grą - po prostu trzeba się go nauczyć. Ogarnąć na co można sobie pozwolić w danej lokacji, gdzie trzeba strzelać, a gdzie brać nogi za pas tak aby nie tracić ammo oraz czasu, w jakie bronie ładować hajs itp itd. No i na pewno trzeba zapomnieć o przyzwyczajeniach z oryginalnej Czwórki (czyli np. zupełnie odpuścić stuny na rzecz parry), bo podczas grania na Pro to jest najbardziej zgubne. Tak szczerze mówiąc dla mnie o wiele trudniejsze do wymasterowania i rzeczywiście "zjebane i kiepsko zbalansowane" było Village of Shadows w RE8, gdzie aby ukatrupić jednego wilczura potrzeba było 20 strzałów w pysk z pistoletu, tutaj nie jest aż tak źle.- Dark Pictures: Anthology (Supermassive, Bandai)
Ledwo bo ledwo, ale skończyłem The Quarry. Niezłe gówno. Gra w ogóle nie jest straszna, przeciwnicy to copy-->paste wendigo z UD, dokonywanie takich wyborów, żeby wszyscy przeżyli to jakaś ruletka, QTE z tym wychylaniem analoga śmiech na sali (w następnej grze tego studia pewnie w ogóle nie będzie trzeba dotykać pada), grafa bardzo przeciętna jak na samograja, voice acting nierówny, postacie dziwne (ten czarny ziomek to najbardziej pozbawiona energii oraz ludzkich odruchów postać jaką widziałem kiedykolwiek w grach, nawet klocki w Minecrafcie mają w sobie więcej życia), a części mogłoby w ogóle nie być, bo nie mają żadnej roli w fabule, a jak już się wydaje, że historia w końcu nabiera tempa i będzie się działo, to... gra się kończy najgorszy jest finał, zrobiony totalnie na odwal, pozbawiony jakiegokolwiek napięcia i z oczywistą opcją do wyboru. Dosłownie wszystko jest tu gorsze niż w Until Dawn, które wyszło jakieś 7 lat wcześniej. Można "zagrać" jak komuś się bardzo nudzi, ma wykupionego Plusa i nie oczekuje absolutnie niczego od tej produkcji. Ode mnie 3/10 i jest to naprawedę wyrozumiała ocena biorąc pod uwagę, że ta gra nie ma żadnych zalet.- Resident Evil 4 Remake
- Mamo, kupisz mi RE4 remake? - Nie, mamy RE4 remake w domu RE4 remake w domu: A tak poważnie, to nawet bym sobie w to zagrał- PSX Extreme 308
Około 15-20 godzin, żeby skończyć główny wątek, co najmniej 2x tyle żeby wszystko wymaksować, praktycznie każdy aspekt wypolerowany na błysk, niesamowity szacunek dla pierwowzoru, a jednocześnie mnóstwo zmian i nowości sprawiających, że to nie jest tylko zwykła kalka oryginału sprzed prawie 20 lat, a całkowicie nowa produkcja, co chwilę oczka puszczane w stronę fanów serii. Tak, że ten... żeby chociaż połowa nowych gier posiadała taką zawartość jaką miał bazowy RE4R to by było pięknie. Ocena 8/10 dosyć zabawna, a w świetle dychy dla remake'a TLoU wręcz żenująca. Napisałbym teraz, że więcej już nie kupię Psx Extreme, ale w sumie nie robię już tego od dawna. Aha, nie zapomnijcie zawczasu przygotować dyszki dla TLoU2 remake, który pewnie już się pichci- Crisis Core: Final Fantasy VII Reunion
Też niedawno skończyłem, platynka również wleciała. Na PSP to było dla mnie 10/10, teraz max 8. Fajna gierka o bardzo prostej konstrukcji i z przyjemnym systemem walki. Jedyne co naprawdę boli to krótkie i do bólu powtarzalne sub questy, jest to ewidentnie naleciałość z kieszonsolki, której nikomu nie chciało się zmieniać. Na zakończeniu of course ryczałem jak bóbr.- Resident Evil 4 Remake
Największe speedrunnerowe koksy zrobiły sobie turniej. Of course poziom Pro- Resident Evil 4 Remake
Ona jest wprawiona. W końcu kategoria "hardcore" jest jej bardzo dobrze znana - Resident Evil 4 Remake