Treść opublikowana przez Josh
-
własnie ukonczyłem...
Też nie wiem co oni sobie myśleli wydając tylko jedynkę i to jeszcze za około stówkę jak dobrze pamiętam. Jakby od razu wypuścili pakiet trzech albo czterech części to zainteresowanie byłoby większe i może zachęciłoby to Capcom do zrobienia pełnoprawnej kontynuacji
-
własnie ukonczyłem...
Onimusha Najkrótsza, najłatwiejsza, najbardziej ograniczona, ale też najbardziej przystępna i paradoksalnie w chwili obecnej najładniejsza (dzięki remasterowi HD) odsłona cyklu. Miły powrót do przeszłości, lamusy mogą pomashować guziczki, a bardziej zaawansowani gracze wkręcą się w isseny (błyskawiczne ataki krytyczne wymagające sporego refleksu) i przy okazji porozwiązują sobie proste łamigłówki. Na plus kilka fajnych, bardziej współczesnych rozwiązań typu szybka zmiana broni bez wchodzenia do menu (aż dziwne, że nikt w Capcom na to nie wpadł przy okazji remasterów RE4) czy zrezygnowanie z tank controls. Niby wszystko fajnie i pięknie, szkoda tylko, że całość można ukończyć w 3 godziny i nawet z bonusami ten czas jakoś mocno się nie wydłuża. Jak tak sobie pomyślę, że 20 lat temu musiałbym wyłożyć na to 200zł, to chyba poczułbym się bardziej oszukany niż ostatnio po zakupie RE3 remake 7/10 Onimusha 2 Bigger, better, more badass. Zdecydowanie moja ulubiona część - pomijając beznadziejny momentami voice acting, skretyniałych bossów i lżejszy klimacik, gra w zasadzie pod każdym względem lepsza od pierwszej Onimushy. Znacznie większe lokacje, tym razem co najmniej 7 godzin potrzebnych na dobrnięcie do napisów końcowych, podkręcony poziom trudności, ogromna nieliniowość fabularna (przekładająca się zresztą na gameplay, bo w zależności z jakimi postaciami trzymamy sztamę to właśnie one będą nam pomagać podczas zabawy) i pozostaje tylko żałować, że system walki to niemalże copy-paste jedynki. Wielka szkoda, że ludki z Capcomu nie pokusiły się również o remastera tej części, bo chętnie spędziłbym przy niej dodatkowe kilka(naście) godzin podczas platynki. Przydałby się też upgrade graficzny, bowiem te śliczne renderowane lokacje aż proszą się o wrzucenie w HD, a niestety na współczesnych telewizorach wyglądają jak rozpaćkane gówno. Well, może kiedyś się doprosimy. 8+/10 Onimusha: Dawn of Dreams W tym miejscu powinienem opisywać swoje wrażenia z grania w Onimushę 3, ale jako że jeszcze czekam na info, że Jean Reno dotarł do paczkomatu, to w tym czasie zdążyłem zmaltretować część czwartą. Uff, Capcom dowalił do pieca mocno oferując tym razem aż 16 godzin grania, pięć grywalnych postaci, pierdylion broni do zdobycia, drugi pierdylion pięter Phantom Realms do ukończenia, masę porąbanych skrzynek z łamigłówkami i zupełnie przy okazji jeden z najlepszych soundtracków w historii gier Nie wszystko wyszło idealnie, np. główny bohater - blond pedałek i simp nie mający startu do chada Samanosuke, kilka naprawdę słabo zaprojektowanych lokacji (w stylu labiryntu gdzie biegasz jak głupek i zastanawiasz się co dalej) czy o wiele prostsze do wykonania isseny. Z drugiej strony poziom trudności (który od czasu Onimushy 2 i tak był dosyć wysoki) został jeszcze bardziej podkręcony, podobnie jak elementy RPG, a starcia z bossami to absolutna poezja, zwłaszcza pod koniec gry, kiedy musimy ich ubić aż 8 i to jednego po drugim (najlepsza "końcówka" gry obok MGS3). Naprawdę fajnie mi się w to grało i, podobnie jak w przypadku drugiej odsłony serii, bardzo chętnie przytuliłbym remasterek 8/10 Alone in the Dark: The New Nightmare Obok Dino Crisis moja ulubiona residento-podobna giereczka na pierwszego plejaka (tak, wiem że AitD był przed RE ). Fenomenalny klimat mocno inspirowany powieściami Lovecrafta, dodatkowo potęgowany genialną ścieżką dźwiękową i świetnie zrobionymi miejscówkami (ta posiadłość ). Efekt wprawdzie nieco psują przeciwnicy przypominający niedorobione krewetki, kompletnie zwalona jest też końcówka gry, gdzie prujemy przed siebie w stylu Rambo strzelając do wszystkiego co się rusza, no ale cóż, widocznie nie można mieć wszystkiego. Zastanawiam się jak mocno to swego czasu musiało robić graficznie skoro nawet dzisiaj te renderowane lokacje prezentują się tak ładnie + potężnie robi oświetlenie, kiedy powolnym krokiem i z pełnymi gaciami przemierzamy mroczne korytarze powoli rozświetlając ich mroczne zakamarki wątłym snopem światła z latarki Niezłe są zagadki, strzelanie sprawia fun, no i plusik za dwie grywalne postacie, których ścieżki faktycznie się od siebie różnią - tutaj zdecydowanie lepiej wypada przygoda laseczki. Ścieżka Edwarda kończy się zbyt szybko (4 godziny i nara!), natomiast zabawa z Aline trwa tak ze dwie godziny dłużej, ma ona ciekawsze łamigłówki, przeciwnika w stylu Nemesisa i dodatkowo babka zaczyna zabawę bez giwery co jeszcze bardziej potęguje klimat horroru. Enyłej kolejna gra która wręcz prosi się o odświeżenie, chociaż tutaj widziałbym bardziej pełny remake, o matko ależ by to robiło gdyby ktoś zrobił to tak jak RE2 remake 8+/10
-
Właśnie porzuciłem...
Z nudów zacząłem wertować stare Extrimy i jednak nope. Koso wersji na PS2 wystawił 9-, natomiast wersja na X360 zgarnęła równe 9.
- Demon's Souls Remake
-
Właśnie porzuciłem...
Conviction nienawidzę całym serduszkiem za to, że zrobili z tej gry akcyjniaka zamiast skradanki. No, ale jak wspomniałem wyżej, nawet mimo tego faktu to i tak o wiele lepsza gra niż Double Agent.
-
Właśnie porzuciłem...
Wiem. Zaskakujące tylko jest dla mnie to, że wersja na nowsze konsole to taka mizeria, zawsze byłem przekonany, że jest lepsza.
-
Gry a związek.
Fajny temat. W moim przypadku sprawa jest prosta: jakoś specjalnie piękny to ja nie jestem (tylko trochę przystojniejszy niż ludek w moim avatarze) i nie mogę za bardzo wybrzydzać, niemniej dziewczyny które gardzą grami i postrzegają je jako hobby dla dzieci są dla mnie spalone na starcie. Pamiętam jak swego czasu radośnie skakałem po Tinderze i w trakcie rozmowy wyczułem, że jedna czy druga kpiąco podchodziła do tematu mojego ukochanego hobby, to niestety ale znajomość musiała się urwać ze skutkiem natychmiastowym Graczem jestem od około 25 lat (31 wiosen na karku), szarpię na konsoli sporo i nawet nie mam zamiaru ukrywać, że giereczki to istotna część mojego życia, więc od zawsze wychodziłem z założenia, że wybranka mojego serca MUSI akceptować to zboczenie. Niekoniecznie musi je podzielać czy nawet rozumieć, na tym mi nigdy nie zależało, ale akceptować koniecznie. Całe szczęście to już nie rok 1999, gdzie większość lasek to były nieogarnięte lachony, które gry kojarzyły wyłącznie z Mario czy Pokemonami i koniec końców trafiłem na taką, która ogarnia motyw, w dodatku w żaden sposób mnie nie ogranicza, a nawet sama od czasu do czasu pyknie ze mną w Crasha Team Racing albo Tekkena 7. Najbardziej mnie zaskoczyła, kiedy jako miejsce spotkania (nasza pierwsza randka) zaproponowała... Cybermachinę i sparring w Mortal Kombat, wtedy już wiedziałem, że to ta jedyna. Oczywiście musiałem jej pokazać, że jestem samcem alfa, a nie jakąś ciamajdą, więc spuściłem jej wpierdol w tej grze (ku mojemu zaskoczeniu to nie było nasze ostatnie spotkanie) Zdarza się, że przenerdzę cały weekend i nawet wtedy nie ma pretensji (oczywiście staram się nie robić z tego reguły, a później jej to w ten czy inny sposób rekompensuję) albo na urodziny sprawi mi upragniony tytuł lub z chęcią posłucha o moich przebojach w zdobywaniu platyny. I jakoś tak dwa lata nam razem zleciały i cały czas jest dobrze i nie ma mnie dosyć. Pamiętajcie ziomeczQi, wzajemne akceptowanie swoich fetyszy to podstawa w związku, prawdziwą tragedią musi być spędzanie życia z kimś, kto ma w dupie to co kochacie albo z kimś kto suszy Wam głowę ilekroć odpalacie konsolę, żeby zrelaksować się po ciężkim dniu w pracy. Wiadomo, nie ma też co przeginać i hobby nigdy nie może stać się ważniejsze od ukochanej osoby, priorytety muszą być ustalone jasno.
-
Właśnie porzuciłem...
Splinter Cell: Double Agent (PS3) - kocham tę serię, ale DA w wersji na pleja 3, to kompletne nieporozumienie. Niesamowicie krótkie i proste misje, tragiczny framerate, dziwna grafika (bardzo słabo zrobione otoczenie i NPCe, które mocno kontrastują z poprawnym wykonaniem Fishera), no i irytujący patent z paskiem reputacji, który może w prosty sposób sprawić, że będziemy musieli zaczynać całą misję od nowa. W zasadzie nic mi się w tej grze nie podobało, więc olałem ją po trzech etapach, co jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się z żadnym Splinter Cellem (nawet Conviction dałem radę ukończyć). Żeby było zabawniej, to dekadę temu skończyłem Double Agent w wersji na PS2 i grało mi się w nią o wiele lepiej.
-
Właśnie zacząłem...
Wiem, bo swego czasu zrobiłem w grze 100%, przechodząc każdy realm i zdobywając każdą broń w grze (dziękuję ci poradniczku Psx Extreme [*] ). A, że przy okazji na te realmy zmarnowałem ze 100 sztuk wskrzeszającego dzwoneczka, to już nieistotne IMO i tak większym hardkorem było chyba ukończenie Onimushy 2 lub 3 na stopniu trudności Critical, w którym przeciwnicy otrzymywali obrażenia tylko poprzez isseny. Oj masterowało się te gierki ostro i aż łezka w oku się kręci, kiedy człowiek zda sobie sprawę, że Capcom prawdopodobnie zakopało tę serię na wieki wieków ;(
-
Zakupy growe!
Równe 100zł za Dawn of Dreams, teraz raczej ciężko dostać taniej, chyba że trafisz na naprawdę dobrą ofertę. Taka ciekawostka: dzień po zakupie dowiedziałem się od brata, że ma jedną kopię tej gry u siebie w chacie. Myślałem, ze mu jebnę przez telefon jak mi to powiedział
-
Właśnie zacząłem...
Wow, jak dobrze pamiętasz. Soki dalej pop*erdolony, nic się nie zmieniło A układanki w DoD są świetne! Bardzo miła odskocznia od ciachania mieczykiem, dzisiaj ze 20 minut siedziałem przy jednej, bo uparłem się, że żadnej nie odpuszczę dla niecierpliwych jest opcja otwierania ich "na chama" - siłowo z buta, ale za to nagrody nie są wtedy aż tak dobre. Powoli zbliżam się do końca, pamiętam że ostatni chapter to istny boss rush (chyba z 7 bossów pod rząd), więc już powoli smaruję dupsko. Plus taki, że ta gra to tak naprawdę RPG (można expić, wbijać kolejne poziomy upgrade'ować bronie i pancerz, jest nawet lekki crafting), więc jak się gdzieś zatniesz, to zawsze możesz trochę podpakować postać i dopiero wtedy mierzyć się z bossami. Całe szczęście jednak nie jest to konieczne i jak już się ogarnie pattern bossów (mają strasznie schematyczne ataki), to idzie w miarę gładko. Fajny motyw, że można też wracać do wcześniej odkrytych lokacji i za pomocą umiejętności postaci dostać się we wcześniej niedostępne miejsca (a'la Castlevania), dzięki temu da się pięknie obłowić w wartościowe itemki i mocniejsze bronie. Niestety trzeba przełknąć gorzką pigułkę, bo jednak te gry kompletnie nie są przystosowane do współczesnych odbiorników (dziwne, żeby były). Chociaż to chyba też zależy do gry. Niedawno przechodziłem Headhuntera (tego od Segi) oraz obie części Resident Evil Outbreak i o dziwo nie wyglądały tak źle na 49-calowym TV. Natomiast Onimusha wygląda okropnie, starszą wielkie piksele, "ząbki" na krawędziach obiektów i widać dziwne rozmycie podczas poruszania się. Wiem, trochę źle to napisałem. Nie da się jednak ukryć, że o ile pierwszy Resident mocno kopiował patenty od klasycznych Alone'ów, tak w przypadku The New Nightmare sytuacja nieco się odwróciła i twórcy tej części zapożyczyli kilka patentów od Capcomu.
-
Właśnie zacząłem...
@Figaro: Yup, ostatnia Onimusha jaka się ukazała (smuteczek.gif). Z poziomem trudności to aż sam się zdziwiłem, bo zapamiętałem ją jako dosyć prostą gierkę (hint: źle zapamiętałem) i klikając w new game zastanawiałem się czemu od początku nie można wybrać poziomu trudności hard... pewnie dlatego, że normal jest tutaj hardem. Przeciwnicy gryzą niesamowicie mocno, sami potrafią przyjąć na ryj mnóstwo uderzeń, bossowie to już w ogóle test skilla (Dark Souls może buty pastować tej Onimushy), a żeby było zabawniej to gra mocno rozgrzewa również zwoje mózgowe podczas mini-gierki z "rozbrajaniem" skrzynek na przedmioty Anyway, bawię się niesamowicie dobrze, po skończeniu postaram się skrobnąć kilka słów więcej. @SlimShady: CGI w Dawn of Dreams również gniecie suty (chociaż może nie aż tak jak sławne intro Onimushy 3), natomiast już sama grafika podczas grania... niekoniecznie. Pewnie dlatego, że w przypadku tej odsłony deweloper poszedł w stronę pełnego trójwymiaru. Na 49 calowym TV piksele wypalają mi oczy
-
Właśnie zacząłem...
Gimby nie znajo. Tak się wkręciłem w tę Onimushę, że wczoraj na raz przeszedłem połowę gry, dzisiaj pewnie docisnę do końca. Alone in the Dark - obok Dino Crisis najlepszy klonik Residenta na Szaraka. Szkoda, że kolejne części to jedno wielkie g*wno
-
Zakupy growe!
- Hades
Ale ja nie mam problemu z rosnącym poziomem trudności. Problem mam ze źle zbalansowanym poziomem trudności. Lubię trudne gry, jeżeli gra stopniowo staje się trudniejsza (albo jest już taka od samego początku), to wszystko jest jak najbardziej ok, natomiast jeżeli poziom skacze wesoło jak kangurek Kao po platformach i dajmy na to cała gra jest łatwa i nagle w ostatnim etapie następuje YEB! i tak z dupy staje się turbo-trudna, to znaczy że coś tu jest nie tak. Tak właśnie było z Dead Cells, gdzie ostatni boss to był największy troll z jakim się spotkałem w grach, z czego zresztą chyba sami twórcy zdali sobie po czasie sprawę. W każdym razie nie mam zamiaru się spierać z tym czy takie gry są fajne czy nie, możliwe że komuś to pasuje, chciałem tylko wiedzieć czy podobnie jest w Hadesie i czy gra jako rogalik ma szansę przekonać do siebie gracza, który za tym gatunkiem nie przepada, np. oferując coś więcej po zgonie niż tylko środkowy palec.- Hades
Nie znoszę rogalików, wręcz ich nienawidzę. Jako gracz bardzo mi się nie podoba, kiedy gra marnuje mój czas każąc mi zaczynać wszystko od nowa, w dodatku mam wrażenie, że twórcy robiąc z gry rogala w cwany sposób (czyt: podkręcając poziom trudności i nie oferując checkpointów) w sztuczny sposób maskują krótki czas gry. Jasne, niby nawet po zgonie coś tam się zdobywa, więc nie jest do końca tak, że progres jest zerowany, ale mnie to nie przekonuje. Zanim rzucicie mi się do gardła szybko dodam, że to tylko moje zdanie i rozumiem graczy, których to jara i którzy widzą w rogue-like'ach coś turbo grywalnego, wiadomo każdy lubi co innego anyway, do czego teraz zmierzam: czy z takim nastawieniem jest szansa, że Hades mimo wszystko mi się spodoba? Czytałem, że w przypadku tej gry po zgonie i powtórnym odpaleniu zmienia się dosyć sporo (jakieś nowe dialogi, questy, itp), prawda to? I czy nie ma sytuacji podobnej jak z Dead Cells (mam na myśli przed patchem), gdzie 90% gry było śmiesznie łatwe, ale żeby gracz za szybko nie przeszedł gierki to dowalili turbo mocnego, wręcz chamsko overpowered final bossa? Czytaj: czy poziom trudności jest zbalansowany i nie robi gracza w wała?- własnie ukonczyłem...
Ooo, w tego coopika to bym pograł z kimś z forumka- własnie ukonczyłem...
Sezon ogórkowy w pełni, za oknem cieplutko, pięknie świeci słoneczko, a więc to idealny moment na wyjście z domu i cieszenie się wakacjami opuszczenie rolet i odkurzenie starych crapów Pierwsza część Devila pięknie się zestarzała, mogę spokojnie stwierdzić, że obok RE4 to jedna z nielicznych gier epoki ps2, które nie potrzebują remake'a, nawet mimo faktu, że w tym roku temu tytułowi stuknęło 20 lat (!). Grafika co dzisiaj prezentuje się schludnie (zwłaszcza w edycji HD), udźwiękowienie robi robotę, zwłaszcza ostra elektroniczna muzyka, która zachęca do obijania demonicznych ryjów, jedynie system walki cierpi na małą ilość umiejętności przez co można zapomnieć o długich combosach znanych z pozostałych odsłon - natomiast jeżeli chodzi o sam power z walki, impet uderzeń i kozackość Dantego to jest bardzo dobrze. Największa siła tego Devila i tak tkwi w niesamowitym designie i mrocznym klimacie, który już nigdy więcej nie był tak mocny w żadnej części. 9/10 Ulubiona część każdego fana serii Trzeba to powiedzieć uczciwie: gra sama w sobie nie jest tragiczna, natomiast na pewno jest to bardzo słabe DMC. Względem pierwszej części skopano praktycznie wszystko: gorsza jest grafika, design lokacji i przeciwników, o jakichkolwiek kombosach można tu zapomnieć, jedyne co możemy ulepszać w sklepiku to siłę broni palnej i mieczy (żadnych nowych umiejętności), Dante z charyzmatycznego typka zamienił się w drętwą niemowę, a gameplay z turbo dynamicznego i efektownego slashera stał się prostą strzelanką. Gra jest zrobiona bezmyślnie do tego stopnia, że można ją całą przejść w zasadzie nie zdejmując palca ze spustu... włącznie z poziomem trudności Dante Must Die, który w jedynce przecież ostro kopał po jajach. Nowa postać: Lucia nie wnosi tu praktycznie nic, walczy się nią bardzo podobnie jak Siwym. Misje są krótkie, pełne idiotycznych pomysłów (walka ze zmutowanym czołgiem albo helikopterem? Czemu nie!), główny antagonista wygląda jak Heihachi z Tekkena, system stylu również został popsuty przez co walczy się bez specjalnej podniety. Na plus bieganie po ścianach i... eee...yyy... nowy płaszcz Dantego, który wygląda cool? 6/10 Po fuszerce jaką odwaliło Capcom przy DMC2 absolutnie nie było opcji, żeby kolejna część również okazała się wtopą, tak więc ekipa zakasała rękawy, mocno spięła poślady i... dostarczyła najlepszą część do tej pory. Ta gra nawet dzisiaj porządnie klepie dupsko i podobnie jak pierwsza część zachowała się tak dobrze i jest tak grywalna, że remake tu niepotrzebny. Bardzo wysoki poziom trudności i to już na podstawowym stopniu (o przesiewającym chłopczyków od mężczyzn Dante Must Die nawet nie wspomnę), dynamika wrzucona na nowy poziom, masa umiejętności do zdobycia, a co za tym idzie ogrom możliwych do wykonania combosów. Design wrócił na właściwe tory - jest mrocznie, gotycko i z pazurem... chociaż atmosferę grozy psuje nieco odmłodzony Dante zachowujący się jak małpa w zoo i to taka z porażeniem mózgowym, w ogóle od tej części DMC poszło mocno w styl anime, co nie każdemu mogło przypasować. Well, na pewno pod względem efekciarstwa ta gra nie miała sobie równych i nawet dzisiaj niektóre cut-scenki to poezja dla oczu. Wydane nieco później Special Edition wprowadziło na scenę grywalnego Vergila, co przy okazji na nowo zdefiniowało pojęcie mega efektownej i wymagającej walki. Zdecydowanie moja ulubiona część, do której wracam bardzo często, a przy okazji jedna z nielicznych gier, której mogę z czystym sumieniem wystawić 10/10. I przyszło rozczarowanie... wprawdzie nie tak dotkliwe i traumatyczne jak swego czasu DMC2, ale jednak. Po Trójce spodziewałem się czegoś jeszcze lepszego (zwłaszcza, że DMC4 to była pierwsza część na nową generację), ale niestety Czwóreczka okazała się być typowym "bezpiecznym" sequelem, w dodatku takim w którym wyraźnie czuć cięcia i chęć jak najszybszego wypuszczenia gry na rynek, co niestety odbiło się na jej poziomie Nowy protagonista - Nero - to młokos pozbawiony charyzmy Dantego, a co gorsza: z mocno overpowered i casualowym systemem walki. Lokacje są dziwne, panuje tu zbyt duży misz-masz, jakby twórcy chcieli do jednej gry wrzucić wszystkie swoje pomysły (w jednej chwili śmigamy po ośnieżonym zamku, żeby zaraz trafić do skąpanej w słońcu dżungli, a co gorsza gra ma najbardziej chamski backtracking ze wszystkich gier EVER. Z czystym sumieniem można powiedzieć, że druga połowa gry to dokładnie to samo co pierwsza: te same miejscówki ci sami przeciwnicy i te same pomysły, tylko oglądane z perspektywy drugiej postaci. Sam Dante również się tu pojawia, ale przez dziwny (i skromny) zestaw broni nie walczy się nim już tak dobrze jak dawniej. Jeszcze bardziej przestałem lubić tę grę, kiedy dowiedziałem się, że twórcy początkowo planowali niezłe bomby fabularne (włącznie z wkurwionym, opanowanym przez swoją demoniczną naturę Dante zabijającym swoich kompanów), ale z dziwnych powodów postanowili z nich zrezygnować. Sytuację mocno naprawiło wydane po latach Special Edition wprowadzające tryb turbo, nowy poziom trudności, w którym lokacje zalewa ocean przeciwników oraz, co najważniejsze, aż 3 nowe postacie: Vergila, Lady i Trish, którymi walczyło się znacznie lepiej. Zwłaszcza Vergil (mimo, że strasznie OP) robił robotę i w sumie robi po dziś dzień swoimi chorymi akrobacjami i efekciarstwem urywającym głowę przy samej dupie. 8-/10 I przyszła kolej na Devila od zupełnie innego deva, który naraził na soczysty ból odbytu wielu fanów poprzednich odsłon, a mi dał dziesiątki, o ile nie setki godzin zabawy na wysokim poziomie. Szczerze? Uwielbiam tę część i stawiam ją obok jedynki, trójki czy piątki. Ok, może vanilla version wydana w 2013 roku aż tak nie urywała (chociaż też była bardzo dobra), natomiast wydane w późniejszym okresie Definitive Edition naprawiło wszystkie jej bolączki i wywindowało poziom poza skalę. Po kilku latach przerwy odpaliłem ją na poziomie trudności Nefilim (odpowiednik harda), dodatkowo podkręcając opcją hardcore (silniejsi przeciwnicy, trudniejsze do wbicia punkty stylu) oraz zwiększając prędkość +20% i... przyznaję z ręką na sercu, że dostawałem ładny wpierdol od przeciwników, że o przechodzeniu w taki sposób Dante Must Die nie wspomnę Bardzo rozbudowany system walki łamiący palce jeszcze bardziej niż poprzednie odsłony, płynniutkie 60 fpsów, konkretny czas gry i ogromne replay ability, ZA-JE-BIS-TE bronie czy totalnie zmieniony klimat (na bardziej abstrakcyjny i psychodeliczny) wliczając w to mocno zróżnicowane i wykręcone lokacje = DmC w pigułce. Nie wiem ile w tym wszystkim zasługi Ninja Theory (podejrzewam, że z systemem walki mocno pomagało im Capcom), ale wiem na pewno, że to najlepsza, najbardziej rozbudowana i najgrywalniejsza produkcja od tego studia i ubolewam motzno, że tak się zeszmacili idąc później w stronę "sinematik-ekspirienjs" (tak, piję do Hellblade) i zaprzepaszczając swój potencjał. 9/10Enyłej, Devile odhaczone (za piątkę się nie biorę, bo niedawno ją przechodziłem), teraz czas na Residenciki- własnie ukonczyłem...
Pykałem w to na premierę te 10 lat temu, jakiś rok temu odświeżałem i jak dla mnie giereczka w dalszym ciągu bardzo grywalna. Zdecydowanie niepozbawiona wad np. te gówniane levele w 2D (tak anemicznego shitu w życiu nie widziałem), nijaka muzyka (szok, bo to przecież Yamaoka), brak możliwości skipowania cut-scenek (w 2011 roku? wtf??) i słabo zrobiony poziom trudności, gdzie na hard i very hard przeciwnicy po prostu zamieniają się w chamskie gąbki i nieco mocniej biją. Natomiast gunplay jest według mnie ok, strzela się przyjemnie, czuć power broni, kozackie są ich modyfikacje, które zamieniają je w kompletnie inne giwery, Garcia jest o wiele bardziej mobilny niż taki Leon w RE4, co w połączeniu z ilością przeciwników (oraz ich szybkością) oraz konstrukcją etapów (żadnego błądzenia, łamigłówek i szukania kluczy jak w Residentach) sprawia, że rozgrywka jest przyjemnie dynamiczna, a akcja nie zatrzymuje się nawet na chwilę. Design wrogów czy lokacji to według mnie god-level, tak klimatycznych miejscówek nie ma chyba żadna gra, dodajmy do tego świetny duet bohaterów (Johnson i jego teksty ), konkretne gore, czarny humor, kilka odniesień do filmowych klasyków (np. Evil Dead). Jasne, od trio takich mistrzów jak Mikami-Suda-Yamaoka powinno się wymagać znacznie więcej i nie dziwi mnie, że wielu graczy zostało rozczarowanych SotD, ale odkładając na bok hype i niespełnione oczekiwania - dla mnie chłopaki i tak dostarczyli solidną i niesamowicie nietuzinkową produkcję.- własnie ukonczyłem...
Jeżeli masz PS4 to obczaj PS Store. 2 tygodnie temu kupiłem podstawkę w promce za 40zł, może jeszcze jest. Grałem na pleju. Mam nadzieję, że przez ten cały cyrk z wydawcą deweloper nie ucierpiał aż tak mocno, bo bardzo bym chciał zagrać w coś podobnego w przyszłości, goście naprawdę czują ten Lovecraftowski klimat. Będę też musiał sprawdzić od nich gry z Sherlockiem- własnie ukonczyłem...
Skończone The Sinking City. Perełeczka. Uwielbiam trafiać na takie gry, o których nie jest głośno, po których nie spodziewam się kompletnie niczego, a okazują się nieziemsko klimatycznymi i grywalnymi pozycjami. Zapewne pozytywny odbiór w dużej mierze spowodowany jest tym, że bardzo lubię opowieści H.P.Lovecrafta, na których TSC jest mocno wzorowane, ale podejrzewam, że osoby, które nigdy nie miały do czynienia z twórczością tego autora również docenią gęstą atmosferę, tym samym przymykając oko na pewne techniczne niedoróbki. Zabawa zaczyna się w momencie, kiedy jako detektyw targany ponurymi wizjami końca świata cumujemy do nawiedzonego przez powódź i tym samym niemalże odciętego od cywilizacji, nadmorskiego miasta Oakmont. Szybko okazuje się, że nie tylko nasz bohater ma te koszmarne majaki, poszczególni ludzie z całego świata również na nie cierpią, co nie może być dziełem przypadku. Czy wizje mają szansę się urzeczywistnić? Dlaczego koncentrują się na Oakmont i czy powódź, przez którą pół miasta znalazło się pod wodą ma z nimi coś wspólnego? Na te i wiele innych pytań znajdziemy odpowiedzi przeczesując najmroczniejsze zakamarki mieściny. Oraz jej głębiny. Przyznam, że dawno już w grach nie miałem do czynienia z tak klimatyczną miejscówką jak Oakmont. Akcja gry toczy się w latach dwudziestych ubiegłego wieku i to czuć od razu. Charakterystyczne wozy walające się po ulicach miasta, zabytkowe giwery z których robimy częsty użytek czy wystrój ulic oraz mieszkań po których przyjdzie nam baraszkować, to wszystko momentalnie przenosi nas w czasie o te sto lat wstecz. Teraz dodajmy do tego jeden wielki syf, zawalone budynki, zalane ulice, sektory całkowicie odcięte od reszty, opanowane przez potwory i maluje się piękny, post-apokaliptyczny obrazek. Ludzie płaczą na ulicach, żebrają o jedzenie, ktoś przed kimś ucieka, ktoś inny w mrocznej alejce zostaje okradziony, po czym zgarnia kulkę w łeb. A spróbuj tylko kogoś zahaczyć z bara, w najlepszym wypadku usłyszysz kilka niecenzuralnych słów, w najgorszym typek wyciągnie zza pazuchy strzelbę i zrobi z Ciebie sitko - jest gęsto Wrażenia potęguje ścieżka dźwiękowa pełna niepokojących motywów niczym w starych horrorach czy odgłosów dzikich bestii tylko czekających, żeby rzucić się nam do gardła. Gameplay to swoisty mix Resident Evil (TPP i kamera znad ramienia podczas strzelania), Silent Hill: Downpour (miasto z ukrytymi questami) oraz Murdered: Soul Suspect (zabawa w detektywa). Wszystko ładnie się ze sobą łączy i jest na tyle dopracowane, żeby sprawiać spory fun. I przede wszystkim czuć w tym wszystkim balans - walki jest sporo, ale nie na tyle, żeby zrobić z gry tępego shootera. Wręcz przeciwnie, dzięki temu że przeciwnicy są naprawdę mocni, a pocisków jest jak na lekarstwo to nie ma mowy o wesołym pruciu ołowiem do wszystkiego co się rusza. Trzeba dokładnie przeczesywać lokacje w poszukiwaniu surowców do craftingu, a kiedy tych zaczyna brakować, to pozostaje tylko ratować się ucieczką... ewentualnie obijać demoniczne ryje łopatą chociaż starcia melee mocno ssają pytonga, a sam szpadel nie wyrządza zbyt dużej krzywdy stworom, więc to już jest ostateczność, z której korzystamy tylko wtedy, kiedy zostajemy przyparci do muru. Piękne jest to, że w tym wszystkim nie potraktowano po macoszemu wątku detektywistycznego, dzięki czemu naprawdę często odkładamy giwerę do kabury, a w ruch wprawiamy nasze zwoje mózgowe. Niektóre sprawy są bardzo rozbudowane, wymagają dokładnego przeczesywania lokacji w poszukiwaniu dowodów, czasem pojawiają się swoiste "wizje", które pomagają nam ustalić co się wydarzyło w danym miejscu (trzeba zlepek urwanych scen połączyć w logiczną całość), należy też często odwiedzać miejski ratusz, posterunek policji czy szpital, aby w kartotekach znaleźć wskazówki gdzie udać się dalej. Trzeba przyznać, że na normalu i wzwyż gra nie prowadzi za rączkę, czasem dostajemy zaledwie małą poszlakę i sami musimy wykombinować co z nią zrobić, niczym w klasycznych przygodówkach. Udało mi się skończyć grę bez zaglądania ani razu do solucji, więc mogę z czystym sumieniem przyznać, że zagadki mają sens i przy odrobinie główkowania da się wszystko rozwiązać samemu. Co mnie zaskoczyło najbardziej, to questy poboczne. Ok, trafi się kilka na zasadzie "przynieś, podaj, pozamiataj", ale zdecydowana większość mocno odbiega od tego schematu. Nie będzie dużą przesadą, jeżeli porównam je do Wiedźmina 3 - wiele z nich jest tak rozbudowanych i tak ciekawych, że spokojnie mogłyby robić za misje z wątku głównego. Polecam zwłaszcza obczaić quest ze skradzionym lustrem czy babcią tkaczką Jeżeli chodzi o wady gry, to na pewno trzeba wspomnieć o stronie technicznej: grafika jest mocno przeciętna, niektóre animacje przypominają czasy ps2, loadingi odpalają się zdecydowanie częściej niż powinny (na ogół przy wchodzeniu do zamkniętych pomieszczeń i między misjami), czasem zaatakuje jakiś drobny bug czy glitch. Pływanie łódką potrafi zirytować (a korzystamy z niej często w trakcie podróży po zalanych ulicach). Brakuje większego zróżnicowania w bestiariuszu i ciekawszych walk z bossami. Sekcje, podczas których schodzimy do głębin bywają irytujące przez ślamazarne poruszanie się, nie są też zbyt straszne. No i nieco rozczarowuje finał. W grze często mamy do czynienia z wyborami moralnymi - same wybory są ciekawe i pozwalają chwilę zastanowić się nad tym co w danej sytuacji zrobić, niestety konsekwencje tych wyborów są trywialne i nie mają praktycznie żadnego wpływu na przebieg fabuły. Jest kilka zakończeń, ale niestety nie są one zależne od podjętych wcześniej decyzji, tylko od od tego co zrobimy na samym końcu. Zabrakło też starcia z final bossem, a za zakończenie robi zaledwie kilkunastosekundowa animacja. Mam wrażenie, że developer spieszył się z wydaniem gry, przez co ucierpiała jej końcówka. Szkoda. Generalnie pomijając te kilka minusów gra jest świetna i wciągnęła mnie jak mało co ostatnimi czasy. Mix solidnej rozgrywki, mrocznego klimatu i ciekawego scenariusza zapewnia co najmniej 12 godzin dobrej zabawy (z questami pobocznymi nawet 20), a że dobrych przygodówek ostatnimi czasy jest jak na lekarstwo, to tym bardziej polecam się The Sinking City zainteresować 8/10- Stranger of Paradise: Final Fantasy Origin
Zbyt mało poyebany jak na grę, w którą zamieszany jest Nomura. Ja bym ją nazwał Final Nioh Fantasy: Dream Drop Gaiden & Origin of Chaos 1.00089 Final Chapter Prologue Ogólnie to pierwszy trailer zapowiadał tragiczną grę, ale gameplay z demka nieco mnie uspokoił i może jednak wyjdzie z tego coś sensownego.- Resident Evil 8 Village
https://biohazardcast.com/resident-evil-outrage-might-just-be-outrageous/?fbclid=IwAR1tBBrojVRWKYK-jUfWSgmrnv9P-JgsboDYJ7uppy5tRQOQWz2lqxdJPiQ O ile ploty okażą sie prawdą, to może być bardzo ciekawy ten Residencik.- Persona 5
Pograłem trochę dłużej i o ile fabuła czy postacie to jest dramat (podobnie zresztą jak w "zwykłej" P5), tak gameplayowo jest naprawdę spoko. No nie będę ukrywał, spodziewałem się tępego biegania i pozbawionego taktyki czy skilla lania dziesiątek przeciwników niczym w Dynasty Warriors, jednak mechaniki zaczerpnięte z pełnoprawnych Person sprawiają, że ta pozornie prosta młócka szybko nabiera głębi: lekki stealth i dające spore benefity rozpoczynanie walki z przyczajki, tasowanie Personami i wykorzystywanie słabości przeciwników, all-out-attack na ogłuszonych wrogów, jakieś proste combosy, dynamiczna zamiana postaci w trakcie walki, dzięki której można po chwili wykonać druzgocący atak, korzystanie z elementów otoczenia, no naprawdę można ładnie kombinować, a przy niektórych trudniejszych starciach z bossami wręcz TRZEBA. Wtedy też gra z musou potrafi się zamienić w soulslike'a (przynajmniej na hardzie) - wyuczenie się patternu ataków bossa, wymierzone co do sekundy uniki i powolne zbijanie paska energii, a w przypadku wpadki bam! - 90% hp naszego bohatera potrafi zejść w mgnieniu oka. Pięknie, podoba mi się to. Dungeony również zaliczyły konkretny upgrade: lokacje są tym razem zdecydowanie większe, wielopoziomowe i bardziej zachęcające do eksploracji (trzeba się ładnie rozglądać, żeby znaleźć ukryte skrzynki). Spory plus za sensownie rozlokowane checkpointy. Natomiast denerwujące jest to, że za każdym razem, żeby zregenerować MP trzeba wyjść z dungeonu, co z czasem staje się irytujące, bo MP kończy się szybko i trzeba często powtarzać ten manewr (mogli dać opcję regeneracji MP przy checkpointach - wyszłoby na to samo, z tym że gracz nie traciłby czasu na loadingi). Liczę również na to, że gra zawiera mechanikę dating-sima, bo poza walką w labiryntach i fuzjowaniem person nie ma tu co robić (miasto świeci pustką), możliwe że ta pojawi się dopiero później.- Persona 5
Zacząłem grać w P5:Strikers. Już na "dzień dobry" gra mnie niesamowicie irytuje ilością bezsensownych, przesadnie rozwleczonych dialogów, a już absolutnie najgorsze są wybory. Nie rozumiem po co gra daje mi możliwość dokonywania wyborów podczas dialogów, które NIC K*RWA NIE ZMIENIAJĄ ani w fabule, a ni w gameplayu. No po co, żeby dać iluzję swobody i robić z gracza idiotę wmawiając mu, że ma na coś wpływ? voice acting też do bani, zmieniłem na japoński bo mnie irytowali kiepsko dobrani aktorzy, ale... w japońskim v-a jest niewiele lepiej (vide Yusuke, no ten poważny głos w ogóle do niego nie pasuje). Wielkim fanem Persony 5 nigdy nie byłem (uważam że nie ma startu do P3 czy nawet P4), więc w Strikers też się pewnie nie zakocham, ale może uda się chociaż trochę przyjemnie pograć, jak już mi gra łaskawie na to pozwoli, bo póki co nie miałem okazji się o tym przekonać. - Hades