Skocz do zawartości

Josh

Użytkownicy
  • Postów

    4 091
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    38

Treść opublikowana przez Josh

  1. Dżon Łyk 3 - nic specjalnego, zresztą podobnie jak pierwsza oraz druga część. Typowe amerykańskie łubudubu. Do teraz nie udało mi się rozkminić czy sceny akcji są oryginalne i efektowne czy pozbawione sensu do tego stopnia, że aż żenują i obrażają inteligencję widza. Keanu? Kolo absolutnie nic nie gra w tym filmie, chociaż to nie jego wina, że John to postać jednego wyrazu twarzy, kompletnie pozbawiona głębi czy jakiegokolwiek rozwoju (a mówimy tu już o trzeciej części... ), gość po prostu jest i strzela, nawet za dużo się nie odzywa. Jego sojusznicy czy przeciwnicy? To samo, ludki które rysowałem w zeszycie na nudnych lekcjach w drugiej klasie podstawówki miały więcej charyzmy. Czekam na koniec tego cyrku i niech Neo wraz z Morfeuszem dadzą ładnie popalić w nowym Matrixie. 4/10
  2. Josh

    Final Fantasy XV

    Przy zakupie epizodu Ardyna widnieje informacja, że trzeba posiadać podstawkę, ale już przy odcinkach ekipy Noctisa nic takiego nie jest napisane, więc na nieświadomce kupiłem. Cóż, trzeba będzie wyrwać jakąś tanią używkę w takim razie
  3. Josh

    Kingdom Hearts 3

    KH2 dalej najlepszą częścią serii.
  4. Josh

    Final Fantasy XV

    Takie pytanie - posiadanie podstawki jest konieczne, żeby zagrać w DLC? Konkretnie mam na myśli epizody Gladiolusa, Prompto oraz Ignisa.
  5. Josh

    Platinum Club

    #60 Attack on Titan 2: Final Battle 110 godzin, a jak pokazuje stosowny licznik jestem w grupie zaledwie 1% graczy, którzy splatynowali gierkę. Przede wszystkim MASA grindu, farmienia śmieci liczonych w setkach, zabijania przeciwników liczonych w tysiącach i wykonywania w kółko tych samych zadań, a więc platyna nie dla każdego. Na szczęście walka jest tak GENIALNIE zrealizowana, że mimo powtarzania cały czas tego samego gra się szybko nie nudzi. Dla fanów anime to jest niebo. A tak poza tym dosyć prosta sprawa, trudność oceniam na 5/10.
  6. Na HC jedyne plecaczki jakie możesz zdobyć to te z tych małych przenośnych sejfów (łamigłówka z lampkami), więc w szafce po walce z G1, w kanałach i w laboratorium na końcu też nie masz co szukać.
  7. Josh

    NETFLIX

    Kto tak napisał?
  8. Jaki to jest kuźwa sztos Ostatni raz byłem tak podjarany wykonywaniem w kółko tych samych misji i farmieniem śmieci jak grałem w Phantom Pain. Stuknie ze 150-200 h jak nic.
  9. Josh

    NETFLIX

    https://www.youtube.com/watch?v=VRyP5pvMAXM Bardzo fajny dokumencik dotyczący anime - nie tylko dla obrzydliwych, zaślinionych nerdów tulących się do swoich waifu-poduszek. Luźny język prowadzącej nie szczędzący fucków i zabawnych uwag, niezły montaż, sporo ciekawych wywiadów ze znanymi i mniej znanymi twórcami japońskich animacji.
  10. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o jeny. Wiadomo, że bez muzy geniusza Sawano gra sporo traci, ale szczerze to już wolę taki kompromis niż żeby miało zabraknąć aktorów podkładających głosy w anime. Tutaj CAŁA japońska obsada się zgadza, włącznie z jakimiś epizodycznymi rolami i za to spory szacun, zwłaszcza że na potrzeby gry nagrano całą masę nowych dialogów. Prawie 40 h na liczniku. Kończę tryb Inferno, nie jest zbyt trudny, chociaż lepiej się pilnować, bo jak tytan wejdzie w tryb wk*rwienia to może bardzo szybko sponiewierać naszego herosa. Ponoć prawdziwe wyzwanie i tak czeka dopiero w endgame'owym contencie, gdzie poza Inferno jest jeszcze ukryty poziom trudności Eden
  11. Tak. Cyfra to jest wyjebka w biały dzień, w pudle za te cenę masz wszystkie 3 sezony. Właśnie skończyłem podstawkę i podtrzymuję to co napisałem wyżej. Gra jest MEGA. Jak ktoś nigdy nie oglądał serialu, to mimo wszystko polecam najpierw obejrzeć, bo siłą rzeczy tam fabuła jest znacznie lepiej i bardziej emocjonalnie przedstawiona, natomiast sam gameplay w gierce Omega Force po prostu kosi. Mam 22 h na liczniku i póki co zero znudzenia za to zapału do cięcia wielkich brzydali całe mnóstwo
  12. Aż się poplułem kawą. Polecam allegro, AoT 2 z dodatkiem Final Battle kupiłem za 250zł.
  13. Jakie. To. Jest. Dobre. Po partaczach odpowiedzialnych za Dynasty Warriors nie spodziewałbym się tak grywalnego tytułu, a tu niezłe zaskoczenie, bo gierka nie dość, że daje mnóstwo funu to jeszcze stanowi całkiem elegancką egranizację jednego z najlepszych anime ostatnich lat. Ok, czuć budżetowość, zwłaszcza jak się patrzy na oprawę wizualną, ale jeżeli ktoś nie jest z(pipi)em, któremu staje wyłącznie na widok gier AAA od developerów first party to powinien przełknąć te ciosane z drewna postacie i smutne przestrzenie. Najważniejsze, że gameplay daje radę i to daje, że HO HO. Ale o tym za chwilę. Fabuła jest niemal żywcem przeniesiona z mangi / anime, z tą różnicą że tym razem wszystkie wydarzenia obserwujemy z perspektywy nowego bohatera. Nasz "nameless hero" to stworzony specjalnie na potrzeby gry bolek, który podobnie jak Eren stracił swoich rodziców podczas ataku tytanów na Shinganshinę, a następnie zgłosił się na ochotnika do woja, aby po skończeniu treningu walczyć z oprawcami ludzkości. I w sumie tyle, kolo to niestety typowa japońska niemowa na modłę starych jRPG i zdaje się nie mieć żadnego większego udziału w scenariuszu (po prostu jest), a jego interakcje z pozostałymi bohaterami ograniczają się do wyboru jednej z kilku opcji dialogowych (które swoją drogą są iluzoryczne, bo niezależnie do odpowiedzi wszystko toczy się tak samo). O tyle fajnie, że twórcy oddali nam całkiem rozbudowany edytor postaci i w ten sposób możemy sobie stworzyć własnego, unikatowego wojownika (ewentualnie robimy kopię Leviego, Mikasy albo kogo tylko chcemy, bo edytor daje i taką możliwość). Kto żył przez ostatnich kilka lat pod kamieniem i nie wie o co tu w ogóle kaman: historia Attack on Titan przedstawia alternatywną wersję świata, gdzie ludzkość nie jest na samym szczycie łańcucha pokarmowego. Wyżej są przerośnięte, niekiedy nawet kilkunastometrowe humanoidalne stwory, a ludzie niczym przestraszone szczury kryją się przed nimi w miastach otoczonych ogromnymi murami. Dosyć powiedzieć, że te mury to jedyna rzecz, która chroni ich przed kompletnym unicestwieniem ze strony tytanów. Nieliczni śmiałkowie wyruszają poza bezpiecznie schronienie ryzykując życiem, aby zdobyć cenne surowce. dowiedzieć się czegoś więcej o świecie, a być może nawet odkryć sposób na ostateczne rozprawienie się z wrogiem. I właśnie w skórę takiego śmiałka wciela się gracz, który ma przyjemność uczestniczyć w niesamowicie epickich, momentami przerażających, ewentualnie rozwalających mózg na kawałeczki wydarzeniach. TATAKAI! Bez dwóch zdań najlepszą rzeczą w grze jest walka. Bardzo byłem ciekaw jak na język gry przełożą zasuwanie na odrzutowym plecaku i szlachtowanie biednych tytanów wielkimi mieczami, szczerze mówiąc gameplaye oglądane na youtubie mnie nie przekonywały, ale w to po prostu trzeba zagrać, żeby poczuć i zrozumieć tę mechanikę. Nie jest łatwo. Pierwsza godzina to chaos, nie mogłem za cholerę ogarnąć tego sterowania na tyle, żeby porządnie rozprawiać się z przeciwnikami i trafiać ich prosto w kark (a jest to jedyny sposób, żeby ich zabić - jakby ktoś nie oglądał serialu). Gra wymaga wyczucia, precyzji, ustawiania się pod dobrym kątem i dobrego ogarnięcia sprzętu, którym się poruszamy. Ale jak już człowiek to załapie to o matko, jakie tu można odpyerdalać dobre akcje Szybki bieg, wystrzelenie linki i błyskawiczne przyciągnięcie się do przeciwnika, unik w powietrzu za pomocą wbudowanego turbo-gazu zanim tytan zmiażdży nas wielką łapą, znowu wystrzelenie linki połączone z gazem, tym razem prosto w kark gnoja i precyzyjne cięcie zabijające go na miejscu. I pach! do kolejnego bydlaka, który jeszcze o tym nie wie, ale zaraz zdechnie w kałuży własnej krwi. Kasowanie rywali perfekcyjnymi cięciami sprawia dziką frajdę, a poruszanie się 3D Maneuver Gear to czysta poezja, można się niemalże poczuć jak Spider-man. Walka to w zasadzie 99% gameplayu, ale żeby chociaż trochę urozmaicić zabawę twórcy wprowadzili elementy rodem z RPG. Tym samym nasz bohater stale leveluje, odblokowuje nowe skille, za wykonywanie w trakcie zabawy questy (również polegające na walce, a jak) zdobywa nowe bronie lub materiały do craftngu, a nawet wzorem Persony może budować relacje z innymi postaciami. Te ostatnie to swoiste social-linki, które nabijamy poprzez walkę u boku konkretnych bohaterów, ewentualnie przez rozmowę z nimi i wręczanie im prezentów - im wyższy stopień przyjaźni, tym możemy liczyć na ciekawsze benefity. Niby pierdoła, ale nawet fajna, dzięki temu lepiej poznajemy postacie drugoplanowe, w pewnym stopniu się z nimi zżywamy, a przy okazji zdobywamy unikatowe przedmioty lub umiejętności. O grafice już pisałem - słabizna, nie wiem czy gry na ps2 nie wyglądały lepiej. Natomiast jestem bardzo zaskoczony w kwestii udźwiękowienia. Oczywiście brak oryginalnej ścieżki dźwiękowej z anime boli i to bardzo, ale utwory specjalnie skomponowane na potrzeby gry nie tylko da się fajnie posłuchać, ale też wiele z nich jest naprawdę dobrych i cholernie nakręcających do walki. Całe szczęście aktorzy użyczający swoich strun głosowych w serialu pojawiają się i tutaj, wszyscy bez wyjątku za co ogromny punkcik do klimatu. Słaba grafa, bohater niemowa - coś jeszcze z wad? Mnie to osobiście nie przeszkadza, nie przy tak dobrej i wciągającej walce, ale na pewno niejednego gracza zabije tu schematyczność. Jakby nie patrzeć gra polega tylko na jednym: na zarzynaniu tytanów. Dziesiątek. Setek. Tysięcy? Nie musi, ale może się przejeść ,tak że czujcie się ostrzeżeni. Powtórzę to jednak jeszcze raz: starcia są absolutnie genialnie zrealizowane i chociażby tylko dla nich warto zagrać i ukończyć tę produkcję. Ja już wiem, że spędzę w tym świecie jeszcze masę czasu i wiele tytanich głów poleci nim gierka wyskoczy z napędu
  14. Josh

    Hellblade

    Oglądałem kilka lets playów z Eternal Darkness i widziałem, że gra jest obładowana takimi patentami. Hideo Kojima z tym swoim Psycho Mantisem to ledwie przedsmak tego co serwuje graczowi ED. Kiedyś będę musiał zapolować na jakiegoś używanego GCN'a i sobie pyknąć ten tytuł
  15. Josh

    Hellblade

    Gdyby God of War i Agony w trakcie całej nocy ostrego seksu poczęli potomka, to 9 miesięcy później urodziłoby im się Hellblade. I byłoby to bardzo poszkodowane dziecko, może i nie najbrzydsze pod słońcem, ale niestety z zespołem downa oraz masą innych ułomności. Nie ma co ukrywać, gra ewidentnie mi nie siadła. W sumie od początku się tego spodziewałem wiedząc z czym mam do czynienia, no ale skoro trafiła się ładna promocja to z ciekawości chapnąłem, a teraz sobie myślę że przez te 6 godzin (bo więcej ten samograjek nie zajmuje) mogłem zrobić wiele ciekawszych rzeczy, np. poobgryzać paznokcie albo wyprowadzić na spacer psa, którego nie mam. Można by pomyśleć, że po sukcesie DmC Ninja Theory pokusi się o kolejnego kozackiego slashera (widać, że mają talent to takich gier), niestety zamiast tego postanowili zrobić liniową przygodówkę z mocnym naciskiem na fabułę. I ta jest naprawdę dobra, zwłaszcza ending ostro ryje banię. Do tego dochodzi fenomenalny design lokacji czy przeciwników, masa za(pipi)istych efektów oraz zabiegów artystycznych (zarówno wizualnych, jak i dźwiękowych), czuć na każdym kroku ostrą schizofrenię głównej bohaterki, do samego końca nie wiadomo czy to co widzimy dzieje się naprawdę czy to tylko majaki i to jest mocno spoko. Tylko... z co z tego, skoro wszystko co najlepsze odbywa się kosztem najważniejszej rzeczy - gameplayu. Ten jest tragiczny. Przez większość gry poruszamy się jak mucha w smole, uczestniczymy w szeregu oskryptowanych akcji, rozwiązujemy zagadki, z którymi poradziłby sobie szympans (na dodatek szybko zaczynają męczyć, bo są w kółko powtarzane) i oglądamy cut-scenki. MASĘ cut-scenek. Przez większość czasu zastanawiałem się po co ja w ogóle trzymam pada w łapie Przez jakiś czas fajna jest walka, ale Senua szybko zyskuje nowe dopałki, przez co w pewnym momencie starcia przestają sprawiać jakąkolwiek frajdę, ponieważ robi się zbyt łatwo (nawet na hardzie). W ciągu tych 6 godzin zginąłem może z 10 razy? Z czego 8 na sekwencjach nie mających nic wspólnego z machaniem mieczem? SŁABO. Ja naprawdę lubię emocjonalne gry z dobrą fabułą , ale jeżeli przez filmowe aspiracje twórców obrywa rozgrywka, to nie mamy o czym rozmawiać. Ewidentnym tego przykładem jest kłamstwo, którym raczy nas developer już na samym początku przygody, czyli straszenie permadeathem. W teorii działa to tak, że w przypadku zbyt wielu zgonów narośl na ręce Senuy zacznie piąć się coraz wyżej, aż dojdzie do jej mózgu i ją zabije. Na amen. Save skasowany, zaczynamy zabawę od nowa. Jak się okazuje jest to jedna wielka ściema, żeby przestraszyć gracza i wprowadzić go poniekąd w stan psychozy, który przez cały czas odczuwa główna bohaterka. I gdyby faktycznie coś takiego tu istniało to nie byłoby problemu, ba! przyjąłbym to z otwartymi ramionami i nawet pochwalił ten patent, ale niestety twórcy najwyraźniej nie mieli jaj, żeby wprowadzić prawdziwy permadeath. Bardzo nie lubię, kiedy dev obiecuje naprawdę ciekawą mechanikę, po czym okazuje się że nic takiego w grze nie ma. Nieładnie tak oszukiwać graczy, dlatego też ocena leci o jedno oczko w dół. Generalnie jak ktoś lubi "artystyczne produkcje" (czuję opór, żeby dalej pisać o Hellblade jak o "grze') i tyle samo głębokie jak ckliwe historie to pewnie będzie się bawił świetnie, ale mnie to nie jara. Dobry gameplay przede wszystkim, a tego tu zabrakło. Łatwo, krótko, bez polotu. Ninja Theory cofa się w rozwoju. 5/10
  16. Josh

    Platinum Club

    #58 Prince of Iran: Warrior Within Mam nadzieję, że wystarczająco legitne? Bardzo przyjemna platyna, podobnie jak w DMC trofea obejmują zbieractwo, upgrade'owanie postaci i skończenie gry na najwyższym poziomie trudności. Ilość podejść = minimum 3 z racji tego, że trzeba zaliczyć easy, normal i hard (nie wystarczy przejść na hard, aby automatycznie odblokować dzbanki za easy i normal). Momentami jest ciężko, zwłaszcza kiedy pojawiają się mocniejsze odmiany przeciwników, a parkour staje się coraz bardziej morderczy, wtedy nawet HP zrobione na max i cofanie czasu może nie uratować dupska (zwłaszcza przy final bossie z true endingu można się spocić), ale jak zawsze, platyna do zrobienia przez każdego. Collectibles radzę robić z solucją, niektóre znajdźki (w sumie sztuk 50) są strasznie chamsko pochowane. Gorąco polecam tę gierkę, gameplayowo absolutnie NIC się nie zestarzała, powiedziałbym nawet że zjada na śniadanie współczesne samo-przechodzące się crapy Ubisoftu.
  17. Josh

    W co teraz grasz?

    Skończone. Przynajmniej w teorii, bo do platyny mam jeszcze dwa podejścia. Najlepsza dla mnie odsłona serii i przy okazji jedna z najlepszych gier w dorobku Ubisoftu. Fabuła daje radę, mimo że nie jestem fanem motywu podróży w czasie i kilka rzeczy wydaje mi się tu mocno nielogicznych czy wręcz naciąganych, tak już śledzenie losów mocno wk*rwionego Księcia próbującego za wszelką cenę oszukać swoje przeznaczenie (którym jest śmierć) potrafi wciągnąć. O co w ogóle kaman? Gość uwalniając w poprzedniej części tytułowe Piaski naraził się strażnikowi czasu, demonowi zwanemu Dahaka, który ma obecnie jeden cel: dopaść księcia i zakończyć jego żywot. Nasz piękniś więc postanawia udać się to twierdzy na krańcu świata gdzie powstały Piaski, cofnąć się w czasie i tym samym zapobiec ich stworzeniu. Nie ma piasków = książę nigdy ich nie odnalazł = Dahaka nie będzie miał powodu, aby go ścigać. Brzmi jak prościzna, ale plan szybko się komplikuje, gdy okręt Księcia zostaje zaatakowany przez demoniczne pomioty, a on sam po ostrym wp*erdolu budzi się na brzegu wyspy. I tu zaczyna się właściwa gra. Fabułka generalnie ma dobre tempo, nie jest wciśnięta na siłę i nie stanowi tylko pretekstu do walenia po pyskach przeciwników, znajdzie się kilka ciekawszych zwrotów akcji (chociaż bez przesady, to nie Metal Gear Solid), są niezłe dupeczki z wielkimi cycuchami, a cut-scenek jest w sam raz. Czegóż chcieć więcej? Może dobrego gameplayu? Trzeba przyznać, że kiedyś Ubisoft znało się na tym jak mało kto. Cała gra to jeden wielki, KOZACKO wykonany parkourowy plac zabaw, pełen skomplikowanych, wielopoziomowych lokacji najeżonych śmiercionośnymi pułapkami, zdradliwymi półkami skalnymi i uciekającymi nam spod nóg platformami. Już poprzednia część mocno testowała zdolności zręcznościowe graczy, a tym razem jest jeszcze trudniej. Wirujące pale nabite ostrzami czy wyskakujące znienacka kolce to tutaj chleb powszedni, a jak dochodzi do tego ucieczka przed Dahaką to już w ogóle robi się gorąco. Koleś jest mistrzowski, pojawia się zawsze wtedy, kiedy najmniej się go spodziewamy (sygnalizuje to mroczny filtr zalewający ekran i ostry kawałek "I stand alone" Godsmacka uderzający z głośników), niszczy na swojej drodze wszystkie przeszkody i jest nieustępliwy niczym Nemesis. Spróbuj stanąć chociaż na kilka sekund w miejscu, a momentalnie cię pochłonie. Drugim istotnym elementem jest walka. W porównaniu do TSoT starć jest dużo więcej, przeciwnicy często się respawnują, a sam Książę posiada znacznie bardziej rozbudowany repertuar combosów. Błyskawiczne odbicie od ściany i momentalne uderzenie pozbawiające wroga głowy? Proszę bardzo. Seria szybkich uderzeń zakończona efektownym piruetem ścinającym przeciwnika z nóg? Obecna. A może po prostu przewrotka w powietrzu, chwyt za szmaty i ciśnięcie demoniczego ścierwa w przepaść? Śmiało! Do tego dochodzą zdolności Piasków, można np. spowolnić czas, albo naładować specjalny atak wywołujący falę uderzeniową, która miażdży wszystkich wokół. Bawić można się na wiele sposobów, a grając na wyższym poziomie trudności znajomość większości technik jest wręcz wymagana, zwłaszcza kiedy arenę walki zalewa coraz więcej demonów, a sam Książę jest na kilka hitów. Walczy się naprawdę przyjemnie, chociaż pod koniec gry jest już zbyt dużo kill-roomów przez co machanie ostrzem może się przejeść. Szukałem jak tylko mogłem, ale poważniejszych błędów się nie doszukałem. Może poza jednym: backtracking. Niektóre lokacje odwiedza się nawet po 3-4 razy co niby jest po części uzasadnione fabularnie, ale moim zdaniem to bardziej lenistwo developera. Poza tym gra jest rewelacyjna. Ma świetny, mroczny klimacik, genialny soundtrack (wchodzą tak ostre riffy, że aż chce się wszystko ciąć i rżnąć ), bardzo dobre tempo, całkiem spoko czas potrzebny na ukończenie (z 10 godzin), a jak ktoś chce sobie wydłużyć przygodę to może pobawić się w szukanie 50 skrzyń zawierających artworki lub spróbować odblokować Water Sword, konieczny aby uzyskać true ending. Co jednak najważniejsze, mimo tylu lat na karku wciąż gra się w to wybornie. Żadnych osranych questów, żadnego sandboksa z pierdylionem znaczków na mapie, żadnego drzewka rozwoju postaci - po prostu klasyczny, momentami mocno hardkorowy gameplay w najlepszej postaci. Bez obrazy, ale mój bullshit-meter właśnie wyjebał poza skalę.
  18. Patologia to twoje posty w tym temacie i obrażanie innych, ponieważ potrafią czerpać przyjemność z czegoś czego twój rozumek nie jest w stanie nawet objąć. Ciężki z ciebie temat, ale spróbuję ci wytłumaczyć możliwie najprostszymi słowami. Jeżeli komuś bardzo podoba się jakaś gra i chce przy niej spędzić jak najwięcej czasu, to normalne, że będzie z niej wyciskał wszystkie soki, masterował ją do granic możliwości, wymyślał własne wyzwania (platyna to czasem za mało), a nawet popróbuje zawalczyć o najlepsze czasy z graczami z całego świata. Nie dla nagród, nie dla sławy, a dla własnej przyjemności i satysfakcji. Masochizm? Może ciut, ale nie przesadzajmy, nikt się tu nie kaleczy ani fizycznie, ani psychicznie. Szkodliwość? Wyłącznie w twoich majakach. Wielu speedrunnerów to sympatyczne, wyluzowane typki, które mają dobry kontakt ze swoją widownią i często rzucą dobrą radą. Wniosek? Przestań ćpać i szukać problemu tam gdzie go nie ma. To, że czegoś nie lubisz / nie masz o czymś bladego pojęcia nie znaczy automatycznie, że to jest szkodliwe czy pozbawione sensu.
  19. Josh

    W co teraz grasz?

    Jedno i drugie to cudo, mimo że obie gry są wykonane w kompletnie innym stylu. Nie ukrywam, że w remake TSoT zagrałbym równie chętnie jak w odświeżone Warrior Within. Ubisoft, skończcie już z tymi ASSasynami
  20. Spider-man: Daleko od domu - trochę gorsze od Homecoming, ale o niebo lepsze od krapiastego Endgame, no tutaj przynajmniej nie musiałem czekać pieprzonych DWÓCH GODZIN aż łaskawie coś się zacznie dziać. Pierwsza połowa to głównie żarty-żarciki i lanie po pyskach jakichś randomowych przeciwników, ale jak już na scenę wchodzi główny antagonista (jego tożsamość nie jest absolutnie żadnym zaskoczeniem i ktoś kto ma chociaż jakiekolwiek pojęcie o tej serii będzie wiedział od pierwszej sceny o kim mowa) to zaczyna się robić naprawdę ciekawie. Peter jak był idiotą tak teraz jest jeszcze większym, ale chyba na tym polega jego urok - jest momentami tak dziwaczny, naiwny i nieporadny, że zwyczajnie nie da się go nie lubić. Zdecydowanie mój ulubiony bohater z tej całej marvelowskiej papki. Jake Gyllenhołliszit (sorry, zawsze zapominam jak się pisze jego nazwisko) wiadomix, jest aktorem z najwyższej półki i swoją rolę odgrywa perfekcyjnie, aż chce się na niego patrzeć. Poza tym niezłe z niego ciacho. Tego grubego pajaca co się kumpluje z Peterem wywaliłbym z filmu, bo nie jest ani zabawny, ani nic nie wnosi do tej historii (że niby comic-relief? A po co skoro tę rolę odgrywa lepiej Spider-man albo nawet... Nick Fury), za to coraz bardziej zaczynam lubić MJ. W pierwszej części mnie wkurzała, ale teraz dochodzę do wniosku, że jako miłość Parkera sprawdza się o wiele lepiej niż ruda Mary, ma ciekawy charakterek i jest uroczo wyalienowana. Sceny akcji? Jak zawsze kozackie, Spidey odwala bardzo efektowne akrobacje, ale też często obrywa i popełnia masę błędów co uważam za jak najbardziej zgodne z jego postacią, w końcu to jeszcze dzieciak. Jak na gościa pełzającego po ścianach i wytrzymującego uderzenie pociągu to powiedziałbym, że jest całkiem wiarygodnym bohaterem. Najlepszy element filmu? Iluzje Mysterio. No k*rwa zostało to tak dobrze zrobione od strony artystycznej, tak fajnie nakręcone, że aż szkoda, że takich scen nie było w filmie więcej, bo wtedy bez mrugnięcia okiem zawyżyłbym ocenę. Ale i tak dobrze: śmieszny, luźny i bardzo lekki film z kilkoma kozackimi momentami. A ten epilog 7+/10
  21. Josh

    W co teraz grasz?

    Pewnie są zdania, że Sands of Time było lepsze. W sumie nawet bym się z tym nie kłócił, ten bajkowy klimat i przewaga elementów platformowych / zagadek nad walką miało swój urok. Kwestia tego co wolisz bardziej, ja jednak na pierwszym miejscu stawiam ostry rozpyerdol, dynamiczny gameplay i rozbudowaną walkę. Mroczny klimat z WW też siadł mi znacznie bardziej, a ucieczki przed Dahaką to najlepsza rzecz od czasu Nemesisa z RE3.
  22. Josh

    W co teraz grasz?

    Hardkorowy parkour. Godsmack. Dahaka. Najlepsza część serii
  23. Josh

    Platinum Club

    #55, 56, 57; Devil May Cry 1-3 Tym samym wszystkie Devile na wszystkich platformach Sony splatynowane Naprawdę przyjemne trofiki: trochę zbieractwa, trochę maksowania statystyk, trochę wylanego potu w trakcie rozwalania wyższych poziomów trudności. Skill wymagany, zwłaszcza do trybu Dante Must Die w jedynce i trójce, które nowicjuszowi potrafią złoić dupę na całego (jesteś dosłownie na kilka hitów, a zwykłe mobki mają już hp tyle co bossowie). Porady? Git gud. Naucz się robić dobry użytek z broni, potrenuj umiejętności Dantego, ogarnij taktyki na przeciwników, a platyna stanie otworem. Zawsze można sobie trochę pomóc itemkami. Poziomy trudności platyn wszystkich odsłon według mnie: DMC = 8/10 DMC2 = 5/10 DMC3 = 8/10 DMC4:SE = 9/10 DmC = 5/10 DMC5 = 9+/10
  24. Josh

    NETFLIX

    Serial opowiadający dalsze losy Rona Weasleya po zakończeniu edukacji w Hogwarcie. Kolo pracuje teraz w ubezpieczeniach, jest totalnym leniem, kłamcą, nieudacznikiem i najchętniej całe dnie siedziałby przed konsolą grając w Destiny. Pewnego dnia lekarz wykrywa u niego nowotwór i nagle całe życie zmienia mu się o 180 stopni: dziewczyna, która właśnie miała go rzucić postanawia jednak przy nim zostać i wspierać go na każdym kroku, szefostwo zamiast go zwolnić za kiepskie wyniki po usłyszeniu diagnozy nie tylko pozwala mu dalej pracować, ale też oferuje mu przywileje, o których wcześniej mógł tylko marzyć, a rodzina w końcu przestaje go ignorować. Wszystko niby pięknie i fajnie do momentu, aż nie przychodzi do niego lekarz przepraszając za błędnie postawioną diagnozę - Ron jednak wcale nie ma raka. Z jednej strony ulga, bo nie umrze, z drugiej jeżeli wszystkim powie, to życie znowu mu się s(pipi)i, więc... postanawia nie przyznawać się do tego, że jest zdrowy i dalej korzystać z benefitów. Kłamstwo ma jednak krótkie nogi, a od tego momentu wszystko zaczyna się psuć jeszcze bardziej. Całkiem zabawna komedia z klozetowym poczuciem humoru i wieloma ostro absurdalnymi akcjami. Największy plus za Nicka Frosta w roli lekarza-idioty, który nie tylko kompletnie nie zna się na swoim fachu, ale też nie potrafi nawet wyjść ze sklepu nie uderzając głową o drzwi (kilka razy). Fajnie wypada również Don Johnson jako CEO firmy ubezpieczeniowej, w której pracuje Ron; gość jest strasznie wredny, traktuje swoich pracowników jak zwykłe śmieci i nigdy nie przepuści okazji, żeby w swoim monologu nie wspomnieć chociaż raz o kutasie (swoim lub cudzym). Taki dosyć życiowy serial, polecam oglądać ze swoimi dzieciakami do niedzielnego obiadu.
  25. Josh

    Platinum Club

    Sam z tego nie korzystałem, ale ponoć glitch cały czas jest obecny. Możesz go wykorzystać albo do nielimitowanego zdrowia albo nielimitowanego ammo
×
×
  • Dodaj nową pozycję...