-
Postów
4 091 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
38
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Josh
-
Nie no, wiadomo że w drugą stronę też nie ma co przeginać, bo do hitu z najwyższej półki tej grze daleko. Niemniej te 7+ czy 8- giereczce należy się jak psu buda, zwłaszcza po patchach. Days Gone to prostu przyzwoity tytuł, w który niekoniecznie trzeba zagrać, ale któremu warto chociaż dać szansę i przekonać się, że gra która nie zgarnia najwyższych not i tytułów Game of the Year (no bo nie czarujmy się, raczej ich nie zgarnie) też może wciągnąć jak cholera
-
Czytałem kilka tych "mniej pochlebnych" recenzji i zauważyłem, że gra bardziej niż za kwestie techniczne była gnojona za bzdury. No sorry, ale jak tu na poważnie brać opinię redaktora (a w zasadzie to redaktorki w przypadku takiego gamespotu), która zaniża ogólną ocenę za to, że nie spodobał jej się główny bohater? Bo kolo niby wali seksistowskie teksty, jest wrednym i egoistycznym skurczybykiem, a cała historia za bardzo skupia się na nim? I (pipi), recka zwieńczona oceną 3/10 czy 5/10! A co tam, ważne żeby było kontrowersyjnie. Sorry, ale niektórym gamoniom nie dałbym do zrecenzowania nawet kanapki z serem i pomidorem, a co dopiero grę wideo.
-
Ta, zwłaszcza w RE6. Oj tak, Sarah's theme + to co leci na początku creditsów to piękne utworki
-
RDR to GTA na dzikim zachodzie, a Days Gone to RDR w sosie post-apo. Koniec końców większość sandboksów czerpie z gier Rockstar, więc to naturalne skojarzenia.
-
# 51 Days Gone Całość zajęła około 70 godzin. Prosta sprawa, nawet na hardzie platyna nie stanowi większego wyzwania, w dodatku gra jest bardzo łaskawa, bo nie wymaga zrobienia wszystkiego z listy zadań (np. wystarczy znaleźć tylko 75% znajdziek w całej grze zamiast standardowych 100%). Tak naprawdę jedyna rzecz jaką warto wiedzieć, to żeby nie rzucać się na początku na hordy - to jest aktywność endgame'owa i trzeba mieć już nieco mocniejszą postać, inaczej łatwo zmarnować cały dostępny ekwipunek... zresztą hordy i tak się nie liczą do platyny, więc jak się nie chce za nie brać, to nikt nie zmusza. Prawie każde dostępne zadanie i każdy quest jest widoczny na mapie, a jeżeli nie, to znaczy że będzie za jakiś czas, więc zamiast na siłę się męczyć i czegoś szukać po omacku, to warto po prostu pchnąć fabułe trochę do przodu - z biegiem gry mapa pokazuje coraz więcej. Banał.
-
Banalna, ale przyjemna platyna. 100% wszystkich misji również zrobione, każdy quest wykonany, każda horda wybita, każdy obóz zdobyty. A ten epilog po zakończeniu zwiastujący drugą część
-
Gierka skończona. Wrażenia jak najbardziej pozytywne, końcówka zrobiona tak jak powinna, zakończenie satysfakcjonujące, a muzyczka na creditsie zaj'ebiście dobrana. Mimo wad (fatalne SI, powtarzalne misje, bugi i częste dropy animacji) bawiłem się przednio i pewnie docisnę do platyny, bo aż szkoda mi się rozstawać z tym światem. Jedna z lepszych gier o "zombie", trochę tak jakby połączyć The Walking Dead (świat po apokalipsie, śmiganie między obozami ocalałych, konfrontacje z psychopatami) z World War Z (niesamowicie agresywni zarażeni wirusem, atakujący w ogromnych stadach) oraz z Red Dead Redemption. Mimo mało szałowych ocen mam szczerą nadzieję, że tytuł dobrze zarobi i że doczekamy się sequela.
-
U mnie też prawie endgame - postać doładowana na max, robię ostatnie misje poboczne oraz hordy i lecę z zakończeniem. Potwierdzam, że im dalej tym lepiej. Oceny typu 3/10 czy 5/10? Polecam włożyć między bajki, dla mnie gierka jest co najmniej na bardzo solidne 7+/10. Żaden IMO hit, bardzo długo się rozkręca, jest piekielnie repetytywne i zalatuje Ubirakiem, jednak nawet mimo tych wszystkich wad gra się w to naprawdę przyjemnie. Dobry post-apo klimacik, całkiem fajne postacie, długa kampania i niezła żywotność, a samo strzelanie oraz eksploracja po prostu wciągają.
-
Mniejsza z bugami czy detekcją obrażeń, IMO najgorsza z całej gry jest SI. Przeciwnicy są strasznie tępi, często można im przebiegać przed samym ryjem, a oni nie wiedzą co się dzieje, z kolei jak odbiegniesz na kilka metrów to zaczynają się gubić jak dzieci we mgle. I nie mam tu na myśli tylko Świrusów, ale też zwykłych ludzi. Ci drudzy na dodatek szarżują jak gamonie i sami wpadają nam pod lufę
-
Nie, nie chodzi mi o to że hard jest jakiś specjalnie trudny, tyle tylko że pasek HP spada zbyt szybko, zwłaszcza na początku bez dopałek, dlatego zgony jeżeli już są to na ogół wynikają z głupich błędów lub chwili nieuwagi (np. podczas walki z niedźwiedziem lub jeżeli otoczą cię zarażeni), a zwiększenie HP do maksymalnego stopnia znacznie zmniejsza ryzyko takich sytuacji. Z kolei kondycha nie wydaje mi się aż tak ważna i pomaga głównie podczas walk z hordami, dlatego raczej ją zlewam. Na pewno twórcy przesadzili z mocną broni, taki Thompson zabija każdego zombie... jednym strzałem, że o nowszych snajperkach czy mocy granatów nie wspomnę. W późniejszej fazie gry kiedy postać jest już dosyć mocno OP można się poczuć jak na jakimś God-mode xD
-
Pierwsze co robię jak odkryję nowy skrawek mapy to szukam placówek NERO, żeby ulepszyć parametry postaci HP i skupienie mam prawie na max, staminę nabitą tak w 50%. Na hardzie zbyt szybko się ginie, więc trzeba trochę inwestować w zdrowie, z kolei kombo slow-motion + dobra snajpa błyskawicznie pomaga rozprawić się z "żywymi" przeciwnikami. Gra piekielnie wolno się rozkręca i jak najbardziej można to uznać za wadę, ale wydaje mi się, że chyba takie było zamierzenie twórców. Te wszystkie retrospekcje, dialogi z innymi postaciami, wspólne uczestniczenie w misjach, powolne rozwijanie relacji między nimi ma na celu lepsze poznanie bohaterów i zżycie się z nimi, gdyby gra trwała 10 godzin to byłoby za krótko żeby wystarczająco zrozumieć ich motywacje czy ich polubić. Ofkors nie zmienia to faktu, że przez bardzo długi czas dzieje się bardzo niewiele, a dłużyzny są wręcz przegięte (mowa cały czas o fabule, gameplay jest spoko). Dla mnie gra tak naprawdę zaczęła się robić ciekawa dopiero po odkryciu południowej części mapy, czyli po... jakichś 30 godzinach? Tylko, że ja robię wszystkie zadania poboczne, więc normalnie można tam dojść pewnie w 20 h. I jedno muszę przyznać: Days Gone ma jedno z najlepszych love-story w grach wideo. Nie mówię kto, gdzie i z kim, żeby za dużo nie zdradzać w każdym razie zaskoczyło mnie to jak dobrze, w miarę wiarygodnie i bez przesadnej ckliwości rodem z japońskich erpegów przedstawiono ten wątek. Do końca gry dużo już mi raczej nie zostało, więc na dniach spiszę ogólne wrażenia.
-
Hordy w tej grze to jest coś pięknego
-
Film może i nie będzie aż taki zły, ale ten design Sonica... o k*rwa mać, jak można było stworzyć coś takiego
-
Zaczyna się z mocnym p*erdolnięciem. Czekam na akrobacje Leviego
-
Kilka godzinek popykałem i... jaka ta gra jest dobra, niesmak po Chronicles momentalnie zmyty zresztą porównywać Chronicles do The Last Revelation to jak porównywać Andromedę do Mass Effect 3 albo Fallouta 4 do New Vegas. Niby TLR wyszło rok wcześniej od piątki, a poziom jest tak kosmicznie wyższy, że to ciężko opisać. Wiadomo, praca kamery i sterowanie to dzisiaj dramat, ale ten klimat, uczucie totalnej izolacji podczas przeczesywania mrocznych grobowców, bardzo dobre zagadki i ciekawie poukrywane sekrety nadrabiają wszystkie wady z nawiązką. Design na tamte czasy musiał urywać dupę: miejscówki wypadają spójnie, levele są niekiedy ogromne i fajnie się ze sobą łączą (trochę jak w Soulsach), pełno tu śmiercionośnych pułapek, walczy się głównie ze zwierzakami, mumiami albo jakimiś demonami, nawet platforming potrafi sprawić frajdę. No i poziom trudności w końcu jest dobrze zbalansowany, jeżeli już się ginie to raczej z własnej winy, a nie dlatego że gra została ch*jowo zaprojektowana (tak, patrzę na was Chronicles i Angel of Darkness). Sporo się rozglądasz, odkrywasz sekrety i ryzykujesz śmiercią = jesteś obładowany apteczkami i nabojami. Obok Anniversary to będzie chyba mój ulubiony Tomb Raider. 0
-
Cóż, potrzeba sporo samozaparcia, żeby bawić się w przechodzenie takich staroci. Powiedzmy, że gry z szóstej generacji (ps2, xbox, gcn) jeszcze całkiem nieźle się trzymają: nie są aż takie "sztywne", więcej wybaczają, a niektóre do dzisiaj prezentują niezły poziom graficzny. Natomiast tytuły z PSX postarzały się potężnie i większość jest już zwyczajnie ciężka do przełknięcia bez wspomnianej przez Ciebie dawki nostalgii. A wyzwanie? Osobiście nie mam nic przeciwko wysokiemu poziomowi trudności, o ile gra "zachowuje się" fair, a niepowodzenia wynikają faktycznie z mojej winy. Niestety w starych grach często jest tak (czyli np. we wspomnianym Tomb Raiderze), że zgony są totalnie z dupy i nie możesz na nie nic poradzić, tylko musisz przechodzić grę metodą prób i błędów, a same zagadki potrafią być logiczne wyłącznie w głowach ich projektantów - wtedy bardzo łatwo o frustracje i zniechęcenie się do dalszej zabawy. Nic na siłę, sam jeszcze tylko ogram TR: Revelations i na tym prawdopodobnie definitywnie kończę swoją przygodę z pierwszym playstation, ewentualnie czasem sobie wrócę do Residentów albo Dino Crisis, bo te gierki jako jedyne będą mnie bawić do końca życia
-
Może i jakimś wielkim fanem Tomb Raidera nie jestem, ale i tak bardzo lubię tę serię, dlatego postanowiłem sobie, że wcześniej czy później ukończę wszystkie części. 1,2,3, TAoD, Legend, Anniversary, Underworld, reboot, RotTR i SotTR skończone już dawno temu, a więc zostały mi już tylko Chronicles oraz Revelations... odwlekałem ten dzień jak tylko mogłem, ale wiedziałem, że przeznaczenie i tak mnie w końcu dopadnie. W paszczy konsoli zakręciła się płytka z piątą częścią serii. I nie ma co ukrywać, to prawdopodobnie najgorszy Tomb Raider w jakiego grałem, chyba nawet gorszy od Angel of Darkness, który też był totalnym średniakiem, ale nawet on miał parę lepszych momentów. A tu? Ciężko mi wymienić choćby jedną dobrze zrobioną rzecz. Sterowanie oraz praca kamery to dramat. Że niby to stara część wykonana w klasycznym stylu i można to usprawiedliwić? Biorąc pod uwagę, że to już piąta odsłona to nie można. Walka ssie, roi się tu od bugów, a zagadki czy elementy platformowe pozostawiają wiele do życzenia. Niemal na każdym levelu można się zaciąć na maxa, albo przez fatalny game design (bo półka na którą trzeba właśnie wskoczyć jest totalnie niewidoczna przez dziwne ustawienie kamery), albo przez to, że twórcy wymyślili sobie jakiś totalnie z dupy mechanizm rozgrywki, który nie został ani razu wcześniej przedstawiony (tutorial to żart), a gracz nawet nie wie, że można coś takiego zrobić. Ewentualnie dostajesz w łapy kilka przypadkowych przedmiotów (widły i gumkę recepturkę) i kombinuj gdzie je wykorzystać. Nie będę już nawet wspominał ile razy z martwego przeciwnika wyskoczył key-item, którego nie zauważyłem, bo... po prostu wtopił się w teksturę podłoża (wszystko jest rozpikselowane, o podobnej kolorystyce i zwyczajnie się ze sobą zlewa). Sprawia to, że gra, która normalnie powinna zająć 8 godzin w rzeczywistości zajmuje ich 2 razy tyle, bo gracz zmuszony jest do biegania jak debil w kółko i szukania rozwiązania, które ma cały czas pod nosem... ale o tym nie wie, bo gra ma na niego wy(pipi)ane. Teraz jak na to patrzę to widzę, że Eidos robił z Tomb Raiderem dokładnie to samo co teraz Ubisoft z Assassin's Creed - co roku kolejna gra z serii, niekoniecznie lepsza od poprzedniej. Nic dziwnego, że przy okazji Chronicles gracze byli już po prostu przejedzeni przygodami Lary, a developer zwyczajnie się wypalił. Wyraźnie widać to też po lokacjach, które są ch*jowe na maxa. Rzym jest brzydki, nudny i totalnie nielogiczny. Wydawać by się mogło, że takie koloseum zostało przewałkowane przez badaczy wzdłuż i wszerz, ale jednak nie, okazuje się, że pominęli kilka cennych artefaktów oraz strzelających laserami z oczu posągów Kolejne etapy mające miejsce na rosyjskim okręcie podwodnym są jeszcze gorsze: ciemne, klaustrofobiczne i liniowe na maxa. Ostatnia lokacja umiejscowiona w budynku jakiejś korporacji (Electronic Arts?), w którym Lara śmiga w lateksowym wdzianku, omija lasery i zdejmuje przeciwników za pomocą celowniczka snajperskiego bardzo dobitnie pokazuje, że sami twórcy zapomnieli o co w ogóle chodzi w tej serii? Jakieś kozackie starożytne grobowce? Zaawansowane łamigłówki? Uczucie totalnego osamotnienia i odizolowania? Zdarza się, ale rzadko, BARDZO rzadko. W zasadzie jedyną udaną lokacją jest nawiedzona wyspa, chociaż przez chwilę można poczuć, że faktycznie gra się w Tomb Raidera. Koniec końców cieszę się, że mam tę przygodę za sobą. Grywalności tu nie stwierdziłem i całe szczęście, że Core Design poszło do piachu, a marka przeszła w ręce chłopaków z Crystal Dynamics (chociaż po SotTR mam wrażenie, że i oni już się wypalili). Teraz jeszcze rozwalę czwóreczkę i na jakiś czas mam dosyć cycatej Lary.
-
Później jeszcze wyszło Path of Neo, ale było ciut gorsze od Enter. Największa szkoda, to że jakieś naprawdę zdolne studio dysponujące większą gotówką nie skusiło się na tę licencję. Taki Matrix od Capcomu czy Namco zapewne urywałby dupsko na wysokości kolan
-
Z ręką na sercu, kiedy ostatnio grałeś w Maxa, a kiedy w Matrixa? Bo wiesz, ja też zapamiętałem MP znacznie lepiej, a jak pół roku temu go odkopałem to aż byłem w szoku, że gameplay jest tak monotonny. Za dzieciaka o dziwo mi to nie nie przeszkadzało. Pomijając już etapy samochodowe i celowniczkowe w EtM - i bez tego rozgrywka jest lepsza, bo poza samym strzelaniem masz tu jeszcze rozbudowaną walkę wręcz, zaje'bistą akrobatykę, starcia z bossami oraz sekcje uciekane przed agentami, tak czy inaczej różnorodność jest dużo większa, natomiast w MP jedyne co możesz robić to pykać z pistoletów i rzucać się na boki... i tylko to przez całą grę. No sorry, ale pod kątem walki to Maksio jest strasznie wykastrowany. Co do animacji w EtM to zgodzę się, że niektóre wyglądają zabawnie (np. bieganie albo wspinanie się po drabinach), ale tylko niektóre, bo większość (zwłaszcza te dotyczące walki w zwarciu) prezentują się bardzo dobrze nawet dzisiaj, są płynne i efektowne. Też chyba inaczej pamiętamy to jak gra była oceniana, bo z tego co ja kojarzę to zgarniała całkiem ładne oceny (8/10 w PE chociażby) i dokładnie na tyle IMO zasługiwała.
-
Enter the Matrix. Dla niektórych crap na licencji, a dla mnie giereczka na pełnym kozaku - tak było ponad 15 lat temu i po dzisiejszym ostrym szarpaniu stwierdzam, że nic się w tym temacie nie zmieniło. Nie tak dawno odświeżałem też pierwszego Max Payne'a i o ile Maksio według mnie kompletnie nie przetrwał próby czasu zanudzając mnie na śmierć już po godzinie grania, tak EtM gameplay'owo wciąż świetnie się trzyma. Może to dlatego, że rozgrywka jest bardziej zróżnicowana a może po prostu bardziej dopracowana enyłej udało się najważniejsze: wiele akcji z filmów faktycznie można w tej grze odtworzyć i wszystkie sprawiają ogromną frajdę. Szeroki rozkrok i prucie z dwóch dymiących pistoletów (za(pipi)iście wyglądająca łuna powietrza ciągnąca się za pociskami) , bieganie po ścianach, akrobatyczne unikanie pocisków w slow-motion, błyskawiczne combosy sprowadzające przeciwników do parteru czy chociażby efektowny skok w powietrze zakończony szpagatem na mordach dwóch przeciwników jednocześnie (a'la Trinity). Chwyty, przechwyty, łączenie ciosów z użyciem rąk i nóg, blokowanie, kontry i płynne przechodzenie z uderzeń kończynami w zalewanie przeciwników gradem ołowiu - ktoś tu naprawdę się postarał, żeby walka się nie nudziła. Animacje rozbrajania przeciwników nawet dzisiaj wyglądają fajnie (np. piącha w pysk z zaskoczenia, przerzucenie typa przez ramię z jednoczesnym wyrwaniem mu broni i władowaniem krótkiej serii w głowę ). A to wszystko w akompaniamencie muzyki prosto z trylogii, tak że klimat jak się patrzy. Pozostaje żałować, że masa innych elementów mocno kuleje. Lokacje (między innymi poczta, lotnisko, ścieki czy elektrownia) są brzydkie, sterylne i nudne jak cholera. Dominują zielono-szaro-(pipi)zkowate barwy. Częste bugi i glitche w połączeniu z dosyć wysokim poziomem trudności (na hardzie wystarczy jedna seria z karabinu i gryziesz glebę, na normalu nie jest dużo lepiej) czynią rozgrywkę momentami frustrującą. Checkpointów jak na lekarstwo, a na dodatek w niektórych etapach występują przepaście do których łatwo wlecieć (zwłaszcza paradując po ścianie w celu uniknięcia pocisków) - gościa, który uznał, że to dobry pomysł aby wstawić tu okazjonalne elementy platformowe z miejsca bym powiesił za jaja. Jazda samochodem to też niezła katorga, o tyle dobrze że te sekwencje można policzyć na palcach jednej ręki, a dla przeciwwagi mamy świetne, mocno filmowe etapy "ucieczkowe" przed agentami Matrixa. Czas gry? Jak widać poniżej, dupska nie urywa. Bohaterzy mają trochę inne ścieżki, walczą np. z innymi bossami, ale mnóstwo lokacji i tak się powtarza, w dodatku system walki Ghosta i Niobe praktycznie niczym się nie różni, więc zachęta aby po przejściu gry zacząć przygodę ponownie jest średnia. Ogólnie uważam, że walka (jakby nie patrzeć najważniejsza rzecz) jest na tyle dobra, że można przymknąć oko na pozostałe elementy i spędzić przy tej grze kilka naprawdę przyjemnych godzin. No i na deser po skończeniu trybu przygodowego można się pobawić w hacking. Tutaj chylę czoła przed kreatywnością twórców, bo zamiast oddać nam do dyspozycji oklepaną sekcję bonusów... trzeba najpierw wcielić się w "hakera" i samemu sobie te bonusy odblokować. Ten tryb to swoista mini-gierka tekstowa polegająca na odkrywaniu kolejnych komend, szukaniu haseł i łamaniu zabezpieczeń. W nagrodę czekają ciekawe grafiki, pliki z muzyką, przy odrobinie kombinowania można uzyskać miecz samurajski, a nawet odblokować multiplayer (!). Zdobycie wszystkiego zajęło mi około godzinki, warto się w to pobawić chociażby po to, żeby "dodzwonić się" do Neo albo wymienić się mailami z Trinity
-
Uff, jak dobrze że nie mam żony i dzieci. I życia. Tyle wolnego czasu na giereczki
- 3 919 odpowiedzi
-
- 2
-
- sekiro
- shadows die twice
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Dante, Nero i V na S, o dziwo wszyscy za pierwszym podejściem. Generalnie jak się zna cheesy każdej postaci, to można w miarę luźno skończyć bloody palace, tylko na samym końcu trzeba uważać, żeby głupio nie zginąć (jak mi boss na 101 etapie jednym ciosem skosił pół skali życia to się trochę osrałem, nie powiem że nie). Trzeba teraz wrzucić na ruszt coś casualowego, żeby się odstresować
-
Ja to robię, żeby mieć 100% trofików i póki co przerwa z gierką. Ale ten brak leaderboardów to faktycznie lipa, w DMC4 fajnie to rozwiązali z podziałem na kraje, pamiętam że przez jakiś czas byłem na 1 miejscu w Polsce Zawsze to dodatkowa motywacja i sens, żeby dłużej pograć i bardziej się starać, nie potrafię zrozumieć dlaczego Capcom zrezygnowało z tego motywu.
-
Dante i Nero pyknięci na S. Jest co robić, a ostatnie piętra to już 100% skupienia jak u najtrudniejszych bossów w Sekiro. W sensie nie że są aż tacy trudni, ale człowiek ma świadomość, że jak zginie to będzie musiał wszystko zaczynać od nowa, więc nerwy są.