Skocz do zawartości

Josh

Użytkownicy
  • Postów

    4 417
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    42

Treść opublikowana przez Josh

  1. Pięknie Capcom, dokonaliście tego. Od czasu RE4 nie czekałem tak bardzo na żadną część, już w piątek ostre GRANIE.
  2. Josh

    Spyro Reignited Trilogy

    Też dzisiaj zacząłem grać. Kilka godzinek z pierwszą częścią i już 80% na liczniku oryginał mnie ominął (grałem tylko w demko), więc dla mnie to jest całkowicie nowa przygoda. Levele ciut małe, poziom trudności bardzo niziutki, ale ogólnie gra się całkiem fajnie. Ot, coś ładnego i prostego do odstresowania.
  3. Josh

    W co AKTUALNIE gracie?

    Ridge Racer V, moja pierwsza gra na ps2
  4. Josh

    W co AKTUALNIE gracie?

    GTA: San Andreas Najbardziej rozbudowane GTA w historii i ostatnie (moim skromnym, ale zawsze słusznym zdaniem ) tak dobre. Nie ma co się sprzeczać, w dniu premiery ta gra równała z ziemią absolutnie wszystko. Ogrom świata (3 wielkie i bardzo zróżnicowane miasta oraz wielgachne połacie terenów wiejskich oraz pustynnych pomiędzy nimi), ogrom możliwości customizacji (naszemu murzynkowi Bambo można było walnąć chociażby tatuaże, zmienić fryz, kupić nowe ciuchy. Ba, dało się go nawet spasić jak świnię albo przypakować niczym Pudziana), ogrom atrakcji. Misje jeszcze nigdy nie były tak rozbudowane, ilość zadań pobocznych przyprawiała o zawrót głowy, a jak komuś było mało to zawsze mógł wyskoczyć na potańcówkę, strzelić sobie rundkę w bilarda, albo... zaprosić dziewczynę na kolację. Zresztą co ja gadam, to nawet dzisiaj, po niemal 15 latach od premiery wciąż potrafi zrobić wrażenie. Jestem zdania, że Vice City ze względu na swoje mniejsze gabaryty (znacznie mniejsze miasto, krótsze misje, nieco lepsza grafa) postarzało się lepiej i zwyczajnie gra się w nie lepiej, ale San Andreas naprawdę dużo mu nie ustępuje. Jeżeli nie masz odruchu wymiotnego na widok grafiki rodem z Simsów i potrafisz przełknąć nagły zgon w trakcie długiej misji (a wierz mi, że niektóre są naprawdę długie i pozbawione checkpointów), to polecam śmiało sobie tę grę odświeżyć. Słyszałem, że niektórych denerwują też "elo murzyńskie klimaty" i przyznam, że nie do końca rozumiem narzekanie. Rockstar podszedł to tematu z niezłym wyczuciem nabijając się z tej całej patologicznej subkultury na całego, wystarczy załapać konwencję i nie brać tego na poważnie - to raz. Dwa: po opuszczeniu Los Santos klimat kompletnie się zmienia, a misje w San Fierro i Las Venturas to już gangsterka na większą skalę bez bawienia się w czarnych koleżków z sąsiedztwa, za to z filmowymi akcjami rodem z Ocean's Eleven (napad na kasyno) czy z Ojca Chrzestnego (wizyta w pewnym mafijnym bistro). Co tu dużo mówić, grywalnościowy kombajn. 9/10 Manhunt Idealny przykład gry, która wydaje się znacznie lepsza we wspomnieniach niż w rzeczywistości. Jeżeli chodzi o tematykę, to ekipa z Rockstar poszła na całego serwując nam krwawy spektakl rodem z najbrutalniejszych filmów typu snuff: cholernie ciężki klimat, przekleństwa na każdym kroku i dziesiątki przeciwników rozpruwanych niczym świnie w rzeźni. Wcielamy się w rolę Jamesa Casha, skazańca który dostaje szansę wyjścia na wolność pod warunkiem wystąpienia w nietuzinkowym reality show. Nietuzinkowym o tyle, że widzowie mają okazję oglądać w nim sceny zabijania na żywo, a główna rola przypadła właśnie Cashowi. Trafiamy więc do miasta opanowanego przez totalnych psychopatów i powoli torujemy sobie drogę ku wolności, uczestnicząc w coraz to bardziej po(pipi)ych akcjach i posłusznie wypełniając rozkazy prowadzącego show - niejakiego Starkweathera, gościa niewiele normalniejszego od tych wszystkich czubów, których zabijamy na swojej drodze. Od razu mówię: gameplay zawodzi. Nie jest co prawda tragicznie, gra ma swoje momenty, czasem naprawdę da się nieźle zestresować, zwłaszcza kiedy goni Cię trzech wielkich, uwalonych krwią wyrostków, a Ty za swoimi plecami niemalże czujesz ich zgniły oddech i słyszysz co Ci zrobią jak Cię złapią (hint: na pewno nie skończy się na kuksańcu). Niestety gra nie została najlepiej przemyślana, bowiem nie dość, że goście zostali obdarzeni inteligencją równą taboretowi, to jeszcze bardzo łatwo ich zgubić. Jełopy tracą Cię z oczu po kilku metrach, a potem wystarczy już tylko znaleźć jakiś ciemny kąt i zaczaić się tam by powoli ich wszystkich powybijać. Schemat jest zawsze ten sam: wlatujesz do nowej lokacji, znajdujesz zaciemnione miejsce, robisz trochę hałasu, by zwabić tam psycholi i pojedynczo każdego eliminujesz. Jeżeli zachowujesz się cicho to absolutnie nie ma szans, żeby Cię spostrzegli. Czyni to grę za(pipi)iście banalną i... monotonną. Chyba nawet sami twórcy zdali sobie z tego sprawę, ponieważ mniej więcej po 2/3 przygody gra ze skradanki zamienia się w strzelankę i tak już zostaje aż do ostatniego etapu. Samo strzelanie jest w najlepszym wypadku przeciętne i również potrafi znudzić. Co więc stanowi o sile Manhunta? Przede wszystkim wspomniany wcześniej klimat. Lokacje są mroczne, przeciwnicy mimo że ludzcy (a może właśnie dlatego?), to jednocześnie przerażający z tymi swoimi szalonymi maskami i umysłową niepoczytalnością, trafia się też kilka bardzo mocnych akcji (np. etap, w którym próbujemy odbić swoją rodzinę - jeżeli kilka razy zostaniemy wykryci to wszyscy zostają brutalnie zabici), no i nie można nie wspomnieć o kozackich egzekucjach. Im dłużej stoimy za nieświadomym naszej obecności przeciwnikiem, tym bardziej ryzykujemy, że nas wykryje, ale jednocześnie ładujemy specjalny wskaźnik egzekucji, jeżeli ten zapali się na czerwono to najprawdopodobniej oznacza, że psychol zaraz zamieni się w krwawą mielonkę. Duszenie plastikową torbą, odcinanie głowy maczetą czy łupanie głowy bejsbolem to tylko takie tam przykłady. W momencie egzekucji załącza się tryb a'la nagranie z kasety VHS, a kamera ustawia się tak, żebyśmy mogli w pełni rozkoszować się pięknym widokiem konającego wroga. Mniam. Aż strach pomyśleć jakby to wyglądało przy możliwościach obecnych konsol W każdym razie dla tych paru rzeczy warto gierkę sprawdzić, atmosfera serio jest nie do podrobienia i ze względu na nią postanowiłem nieco zawyżyć ocenę. 7/10 Total Overdose Przepis na pyszne giereczkowo-meksykańskie danie? A proszę bardzo! Przygotuj wielką michę, wrzuć do niej Matrixa, zmieszaj z Desperado, dorzuć szczyptę Narcosa, a na końcu mocno polej sosem z GTA. Voila! Zaleca się podawać na gorąco, najlepiej z butelką Tequili. Krótko - gdybym miał oceniać grę wyłącznie pod kątem gameplayu, to bez zastanowienia dałbym dychę. Strzelanie jest tu tak wykręcone i tak grywalne, że w porównaniu do niej pierwszy Max Payne (do którego zresztą Total Overdose też jest podobne) prezentuje się biednie niczym cygańska bezdomna koczująca pod kościołem w niedzielne popołudnie. Cały czas coś się dzieje, cały czas napierają przeciwnicy, bronie rzygają ołowiem bez wytchnienia, a nasz ziomek Ramiro niczym Neo z Matrixa odstawia najbardziej efektowny balet śmierci jaki można zobaczyć na konsolach: rzuca się z gnatami przed sobie, włazi na ściany, odbija od elementów otoczenia, w zwolnionym tempie i w powietrzu wykonuje obrót o 360 stopni zdejmując jednocześnie pięciu nawalonych gringo. Mało? To co powiesz na wjazd w przeciwników rozpędzoną sportową furą, gdzie jednego kasujesz otwierając mu drzwi przed ryjem, a resztę posyłasz do piachu wyskakując z auta z załączonym slow-motion, podczas którego samochód wbija w cysternę powodując piękną eksplozję? Dalej mało? Zawsze możesz jeszcze skorzystać z jednego z kilku dostępnych power upów: "Tornado" sprawia, że Ramiro łapie za dwa uziki i kręci się na wszystkie strony momentalnie zdejmując wszystkich w zasięgu wzroku, po odpaleniu "El Mariachi" kolo łapie za dwa wielkie futerały i niczym Antonio Banderas strzela schowanymi w nich potężnymi karabinami, natomiast dzięki dopałce "El Toro" ekran zalewa się czerwienią, a nasz hiroł udaje byka tratując każdego na swojej drodze. Że niby szalone? Szalona to jest Piniata rzucana w powietrze, do której nagle podbiegają wrogowie ciesząc się jak dzieci, a ta nagle eksploduje im w pysk. Gdybyś jednak dalej sobie nie radził, to możesz też przyzwać na pomoc szalonego wrestlera rzucającego się na gangoli z dzikim rykiem, robiącego im z dupy jesień średniowiecza. Nie, ta gra NIE JEST normalna I żeby jeszcze na tym się zabawa kończyła, ale co to to nie. Pamiętasz licznik z Tonego Hawka, gdzie gra podliczała Ci punkty za kosmiczne kombosy wykonywane na deskorolce? No to tutaj masz coś podobnego, tylko deska zostaje zamieniona na broń palną, a punkty otrzymuje się za jak najbardziej efektowne i jak najszybsze zabijanie przeciwników. W praktyce jest to istny game changer, a przy tym perfekcyjnie pasuje do tego stylu rozgrywki. Jeżeli ktoś chce po prostu przejść sobie grę i ucieszyć mordkę bez zawracania sobie głowy tym patentem, to nie ma najmniejszego problemu, natomiast gracze lubiący bicie rekordów będą mieli dziesiątki, jeżeli nie setki dodatkowych godzin zabawy. Przejście całego levelu na jednym potężnym kombosie? Wymaga to ogromnej znajomości etapu, niezłego kombinowania oraz umiejętności wykorzystania wszystkich skillów Ramiro, jednak jest do zrobienia. Spektakl destrukcji oraz efekciarstwo podczas strzelania jest wtedy nie do opisania. Jako fatality dodam, że gra ma FENOMENALNĄ ścieżkę dźwiękową idealnie spajającą się z gameplayem - im większy łańcuch combo budujesz, tym muzyka mocniej nap*erdala i jeszcze bardziej zagrzewa do walki. Mistrzostwo. I gdyby to było wszystko, to byłbym gotów dać gierce pełną dychę, niestety pozostałe elementy zbyt mocno kuleją. Kompletnie zbędne jest tu otwarte miasto (w zasadzie pseudo-otwarte, bo tak naprawdę podzielone na mniejsze dzielnice). Jest brzydkie, nudne, a eksploracja nie sprawia żadnej przyjemności. Co prawda nie aż tak brzydkie i nudne jak w The Getaway czy True Crime, ale i tak gra wyszłaby lepiej na tym, gdyby była bardziej korytarzowa. Model jazdy tragiczny. Fabuła jest bo jest, postacie starają się być na siłę "cool", dialogi to żenada, a humor często wydaje mi się wymuszony. Loadingów od zaj*bania. Przygoda pęka zbyt szybko (chociaż żywotność i tak potężnie podbija system punktów), nie brakuje bugów i glitchy. Tylko tyle i aż tyle. Gdyby jednak skupić się na samym gameplayu, a na pozostałe elementy rozgrywki przymknąć oko, to mamy tu prawdziwy ocean grywalności. 9/10
  5. Josh

    W co AKTUALNIE gracie?

    Tytuł przyprawiający o ciarki na plecach. Koszmar, którego nie da się zapomnieć. Jeden z najbardziej przerażających, przygnębiających, najdojrzalszych horrorów w dziejach i to nie tylko na skalę gier wideo. Geniusz stojący za produkcją Konami można opisać wieloma słowami, nie na darmo też tak wielu graczy ma o nim tak wysokie mniemanie, często stawiając tę grę na szczycie swoich horrorowych rankingów. Nawet nie będę zadawał kretyńskich pytań w stylu "czy aby na pewno słusznie?". Nikt kto zagrał w Silent Hill 2 nie powinien mieć ku temu najmniejszych wątpliwości. Kilka tygodni temu odświeżyłem sobie SH3 i cieszyłem mordę niczym dziecko, które dostało swoje pierwsze wrotki. W Silent Hill poczułem się jak w domu (w sensie, że u mnie też jest syf, ciemno, radio dziwnie szumi, a w pokoju coś zaczyna gnić). Z uśmiechem przywitałem zamglone ulice miasta, jego krwiożerczych mieszkańców oraz wyjącą gdzieś w oddali syrenę alarmową, od której włos się na klacie jeży. To była dobra gra, która mimo wielu lat na karku nie straciła niemalże nic ze swojego blasku. Oczywiście nie mogłem nie pójść za ciosem i nie zapolować na część drugą. Tak też się stało, a więc w piąteczek po pracy zamiast iść na miasto, chlać na umór, wyrywać lachony, a na końcu zarzygać sobie spodnie i zgubić portfel jak każdy normalny człowiek, to wygodnie rozwaliłem się na kanapie, odpaliłem leciwe ps2 i ponownie zatopiłem w tym chorym, obrzydliwym świecie. Zaczyna się niepozornie. Startujemy w obskurnym kiblu gdzieś na obrzeżach miasta, a naszym hirołem zostaje James Sunderland. Chociaż "hirołem" to ciut zbyt mocne słowo, kolesiowi zdecydowanie bliżej do typowego Kowalskiego niż do bohatera Resident Evil. Widać, że facet jest tak samo zagubiony i zdezorientowany jak my, nie do końca wie co tu robi i czego może się spodziewać. Dzięki temu, że mamy do czynienia ze zwykłym szarym bolkiem od razu łatwiej nam się z nim utożsamić i tak jest w istocie. Po co jednak tu przybyliśmy? Wszystko zaczęło się, kiedy James otrzymał list od swojej żony, w którym ta daje znać, że czeka na niego w Silent Hill. Wszystko fajnie i ok, tylko szkopuł polega na tym, że jego żona... nie żyje od trzech lat. Nie ma to najmniejszego sensu, mimo to pchany nadzieją James wyrusza na poszukiwanie miłości swojego życia. I nie ma co owijać w bawełnę, to co dzieje się później to absolutne mistrzostwo świata w pisaniu scenariusza. Na swojej drodze spotykamy kilka postaci, które podobnie jak Sunderland są totalnie zagubione. Poszukująca swojej matki Angela, gruby Eddie (którego na ogół widujemy w towarzystwie jeszcze ciepłych zwłok i już to daje nam poważnie do myślenia nad jego stanem psychicznym), mała dziewczynka imieniem Laura czy Maria, kusicielka łudząco podobna do zmarłej żony Jamesa. Wszyscy są dziwni i każde z nich wydaje się skrywać jakiś mroczny sekret. Jedno jednak jest pewne - nikt nie trafia do Silent Hill przypadkiem. Jakby tego było mało co jakiś czas nawiedza nas facet (tylko czy to aby na pewno człowiek?) w zakrwawionym fartuchu i dziwną, trójkątną maską na głowie. Kat próbujący rozpłatać nam bebechy wielkim nożem, zresztą również odgrywający bardzo istotną rolę w wydarzeniach. Jest w fabule kilka momentów, kiedy gały wyjdą Ci z orbit (obejrzenie kasety VHS pod koniec gry przewraca całą historię do góry nogami, a gracz podobnie jak James siedzi tylko na dupie i nie może pojąć co się właśnie wydarzyło), jednak to nie postacie, dialogi czy zwroty akcji stanowią o największej sile fabularnej Silent Hill 2. To zawarta symbolika, szczypta niedomówień oraz umiejętne wykorzystanie poważnych zagadnień robi tu najmocniej. SH2 sięga po mocne tematy, przedstawia je z ogromnym wyczuciem i perfekcyjnie przekłada na język gry; molestowanie seksualne, znęcanie się, zmaganie ze śmiertelną chorobą. Mamy tu nawet tragiczne love-story, zrobione w taki sposób, że można się popłakać niczym bóbr. Nic nie jest na siłę, nic nie sprawia wrażenia tandetnego. Cały czas przewijają się tu motywy poświęcenia, kary, odkupienia, samo Silent Hill można zresztą interpretować jako formę czyśćca, co zresztą tłumaczy co tu robią ci wszyscy ludzie. Ciężko pisać więcej bez spoilerowania, najlepiej to po prostu przeżyć, zwłaszcza jeżeli wcześniej nie było ku temu okazji. Odpalić grę na czymkolwiek czym się da, a jeżeli nie ma takiej możliwości to chociaż obejrzeć na YT i sprawdzić jak dobrze można skonstruować fabułę, z wielkim szacunkiem dla inteligencji gracza i wywołującą takie emocje, których już dawno nie doświadczyłeś. Za sam scenariusz tej grze należy się 11/10. Sam gameplay nie postarzał się wcale tak bardzo, powiedziałbym nawet, że jest lepszy niż w SH3. Tam do miasteczka trafialiśmy mniej więcej w połowie gry, a eksploracja praktycznie nie istniała, tutaj natomiast mamy parę razy okazję do pozwiedzania Silent Hill. Oczywiście nie jest to metropolia na skalę GTA (i bardzo dobrze) i nie ma też wiele do odkrycia, ot możemy pośmigać przez kilka skrzyżowań, zajrzeć co tam ciekawego na parkingu przed marketem i wejść do zaledwie paru pomieszczeń (jakieś przyczepy czy sklepiki). Mimo to fajnie, że dano nam choć taką małą namiastkę swobody zamiast kisić nas cały czas w zamkniętych lokacjach. Gra zresztą premiuje zaglądanie w każdy kąt, bo spacerując po mieście można całkiem ładnie obłowić się w naboje i apteczki. A poza tym? Standardowo biegamy po różnych nawiedzonych budowlach (budynki mieszkalne, szpital, muzeum czy hotel), zbieramy klucze, rozwiązujemy łamigłówki i walczymy ze stworami. Jest bardzo klasycznie, bez udziwnień. Podobnie jak w części trzeciej można sobie oddzielnie ustawić poziom trudności walki oraz zagadek, jednak nawet na hardzie gra nie sprawia aż tak wielkich trudności jak SH3 - tam liczyłem każdy jeden nabój, omijałem niemal wszystkich przeciwników, a i tak na ostatniego bossa nic mi nie zostało, tutaj z kolei zakończyłem przygodę z toną medykamentów i wiadrem pocisków. Grę daje się łatwo cheesować, np. wyłączając latarkę przeciwnicy nie atakują nas tak agresywnie (inna sprawa, że utrudnia nam to eksplorację), a po zdobyciu wielkiego noża Piramidogłowego kata każdy boss pada po kilku cięciach (tylko trzeba najpierw tę zabawkę znaleźć). Fajnie, że loadingi są szybkie, mapka bardzo czytelna, a lokacje nieco mniejsze niż w pozostałych odsłonach, więc i zgubić się trudniej. Łamigłówki zostały sensownie skonstruowane, a rozwiązywanie ich sprawia sporo satysfakcji. Suma summarum gameplay nie zaskakuje niczym rewelacyjnym, po prostu jest bardzo dobry i przemyślany, potrafi bawić i nie utrudnia graczowi życia na siłę. Po grafice już niestety widać lekkie nadgryzienie przez ząb czasu, denerwuje zwłaszcza ziarnisty filtr sprawiający, że niektóre elementy otoczenia są nieczytelne. Z kolei postacie są ładnie wykonane i dobrze animowane, a najwięcej polygonów zdecydowanie poszło w Jamesa (kiedyś takie wykonanie musiało urywać łeb), mgła jest gęsta jak cholera, no i standardowo jak na serię piękną robotę robi design. Nie jest co prawda aż tak strasznie jak w SH3, miejscówki nie atakują aż takim zwyrodnieniem, ale miasteczko po zmroku czy Otherworld (piekielna wersja lokacji) dalej potrafią zjeżyć włos. Przeciwnicy też dużo nie odstają od całości, bardzo do gustu przypadł mi zwłaszcza koleś z mordą i rękami zaszytymi w jedną całość (mniam) oraz oczywiście sam Piramidogłowy. Animacja tych stworów, dźwięki jakie wydają i sposób w jaki atakują zawsze sprawia, że pikawa trochę skacze. Na osobną wzmiankę zasługuje strona audio, która jest najmocniejszym elementem gry zaraz obok scenariusza. Akira Yamaoka ponownie wspiął się na wyżyny dostarczając soundtrack przez który w przerażeniu będziesz zdejmował słuchawki z głowy i chował się ze strachu pod kocyk tuląc się do swojego ulubionego pluszaka. Dziwne jęki, zgrzytanie, jakby walenie wielkimi młotami o siebie i cała masa innych chorych kompozycji, a kiedy robi się spokojniej wchodzi niesamowicie kojący ambient albo relaksujące kawałki na gitarze akustycznej. Ta ścieżka dźwiękowa to małe dzieło sztuki. Świetnie i jednocześnie bardzo nietypowo wypada voice acting, aktorzy sprawiają wrażenie jakby amatorów, ale paradoksalnie właśnie dlatego brzmią tak przekonująco i wiarygodnie. Nie mam tu na myśli celowego zabiegu jak w pierwszym Resident Evil, gdzie dialogi to była zamierzona parodia. W SH2 głosy zawsze idealnie oddają to co w danej chwili czują bohaterzy: złość, smutek, rozpacz czy przerażenie, sęk w tym że pozbawione są tego całego teatralnego sznytu. I w akcji sprawia się to rewelacyjnie. Mowa oczywiście o wersji gry z PS2, bo w remasterze na PS3 / Xbox360 v-a zmontowany jest od nowa i tam już według mnie razi ta wspomniana teatralność i suchy profesjonalizm. Wystarczy odpalić sobie na YT filmik porównujący voice acting z obu gier, żeby odczuć różnicę. Oryginalne głosy to jest coś nie do podrobienia, pomijając już to, że idealnie dobrano tam aktorów. Jakieś większe wady? Na siłę nie będę nic wymyślał, gra zestarzała się godnie. Irytują jedynie drobiazgi, np. czasem kamera dziwnie się ustawi (tak że klimat oddaje na piątkę z plusem, ale jednocześnie potrafi utrudnić nam orientację w terenie) albo NPC sporadycznie ustawi nam się na linii strzału. Poza tym Silent Hill 2 to rewelacyjna robota do której ciężko się dowalić. Pewne elementy (scenariusz, muzyka, atmosfera) wypieprzają licznik poza skalę, przez co ciężko je w ogóle oceniać standardowymi kryteriami. Gra autentycznie straszy, niekiedy wręcz przeraża i często robi to nawet bez udziału zabryzganych juchą przeciwników, wystarczy odpowiednie ustawienie kamery, robiąca sieczkę z mózgu muzyka i niepewność co czai się za rogiem. Sama historia Jamesa Sunderlanda to jedna z najbardziej emocjonujących, inteligentnych i poruszających podróży w grach wideo, coś do czego większość twórców gier nigdy się nawet nie zbliżyła. Spokojnie można powiedzieć, że jest to jakaś forma sztuki. Stąd taka, a nie inna ocena, według mnie jakakolwiek inna dla tak unikatowego dzieła byłaby zwyczajnie krzywdząca. FucKonami, ale to Wam gnoje naprawdę wyszło. 10/10
  6. Josh

    Devil May Cry 5

    Chyba ktoś tu pierwszy raz ma do czynienia z DMC
  7. Josh

    Devil May Cry 5

    Szanuję, że próbują wprowadzić trochę świeżości, ale mi też się nie podoba walka jako V. Za to bardzo mi się podoba, że fabuła zapowiada się na mocno dramatyczną, wszyscy dostają w(pipi) włącznie z Dante, nice. Czyżby miał znowu pojawić się Cerberus jako boss?
  8. Ada jest prześliczna
  9. Super, że dodają nowe lokacje, gra zapewne będzie znacznie dłuższa niż oryginał. Ciekawi mnie tylko czy Leon i Claire będą mieli swoje własne unikatowe miejscówki czy wszystkie będą się im powtarzać. Sierociniec bardziej pasuje do Claire (ze względu na Sherry), to w takim razie ciekawe jaką lokację otrzyma do zwiedzenia Kennedy.
  10. Josh

    Devil May Cry 5

    Jeżeli Nero będzie miał tylko Blue Rose, Red Queen, Devil Breakery i Yamato to niech go od razu z tej gry wyrzucą, bo w porównaniu do Dantego to będzie śmiech na sali. Dante z tym swoim arsenałem już rządzi. Cerberus jeszcze tylko niech dadzą A&R pls.
  11. Josh

    Shadow of the Tomb Raider

  12. Josh

    Dragon Quest XI

    Nie byłem wcześniej zaznajomiony z tym slangiem. Już wiem, w sumie dużo się nie pomyliłem
  13. Josh

    Dragon Quest XI

    Czy ja dobrze widzę, że oni wrzucili do tej gry dzifkę?
  14. Josh

    Devil May Cry 5

    Itemy leczące tylko do kupienia za prawdziwą mamonę
  15. Josh

    Devil May Cry 5

    Oby rzeczywiście tak było. Dla mnie to jedna z najważniejszych premier nawet nie 2019 roku, ale całej generacji; zapowiada się rewelacyjnie i chyba się załamię jeżeli spieprzą ją jakimiś mikropłatnościami. Tylko za RE2 czekam bardziej, ale obie te gry są dla mnie bardzo ważne i liczę że spełnią wymagania. Mimo to z natury jestem ciut sceptyczny, więc wolę wziąć pod uwagę margines wpadki. Już wkrótce wszystko się okaże.
  16. Josh

    Devil May Cry 5

    To niech nie obiecuje niewiadomoczego. Już sam fakt istnienia mikrostransakcji w tej grze raczej skreśla ją jako "najlepszą" w jakiejkolwiek dziedzinie. No chyba, że prezes mu tak kazał mówić.
  17. Josh

    Devil May Cry 5

    Zabawne jest to, że Itsuno z jednej strony bredzi o tym, że chce zrobić najlepszą grę akcji naszej epoki, a z drugiej godzi się na takie "ułatwiacze" ewidentnie psujące balans rozgrywki, w dodatku dobrze wiedząc jak krytycznie to odbiorą fani serii. Niech się koleś lepiej zastanowi czy naprawdę chce zrobić najlepszą grę czy po prostu najbardziej opłacalną.
  18. Obawiam się, ze na tym polega ich strategia sprzedażowa
  19. Ja bym raczej zadał pytanie: czy tam w ogóle będzie jakiś soundtrack? Nie oglądałem za dużo z gameplayów, bo nie chciałem sobie spoilerować gry, ale te krótkie fragmenty, które sprawdziłem nie miały żadnej muzyki. Mam nadzieję, że gra nie będzie taka niema przez cały czas, bo nikt mi nie wmówi, że absolutna cisza w horrorze jest straszniejsza niż dobrze skomponowany, wrzucający ciary na plecy utwór.
  20. Josh

    Devil May Cry 5

    Z początku też patrzyłem na mikrotransakcje w DMC5 z przymrużeniem oka, bo przecież "w DMC4:SE nie były wcale takie nachalne", ale doszedłem do wniosku, że jeżeli będziemy się na to godzić, to nie wiadomo jak daleko ten proceder zajdzie w przyszłości. Capcom to suki łase na pieniądze i niestety mają sporo z EA, jeżeli zobaczą, że mogą sobie pozwolić na więcej, to wtedy my możemy się obudzić z ręką w nocniku. W DMC4 zakup waluty do ulepszania postaci to była opcja, nikt kto z tego nie skorzystał nic nie stracił, ale czy na pewno możemy mieć pewność, że w kolejnych odsłonach też tak będzie. Stąd już krótka droga do faktycznego grindowania. Trochę o tym myślałem i lepiej nie godzić się na takie praktyki. Jakieś dodatkowe tryby, skórki dla postaci, niech nawet będą nowe bronie - ok, za to jeszcze mogę zapłacić. Ale za coś co śmierdzi siglowym P2W i bardzo łatwo może zostać nagięte przez developera do granic możliwości? To trzeba gnoić, choćby zapobiegawczo. I bardzo się cieszę, że taki Angry Joe czy Jim Sterling narobili takiego hałasu, może Capcom przestraszy się, że im sprzedaż spadnie i zrezygnują z tego gówna. Bądźmy poważni, i tak sporo zarobią na samej grze i "normalnych" DLC.
  21. Josh

    Shadow of the Tomb Raider

    Starsze to znaczy? Jakieś promo na wersje psx'owe? To trzeba będzie obadać, dzięki za info.
  22. Fanom serii nie trzeba przedstawiać tego pana. Bardzo lubiłem jego v-a w oryginalnym RE2.
  23. Josh

    Devil May Cry 5

    Anime ma tragiczną fabułę, każdy odcinek z dupy o niczym i max kilkusekundowymi walkami. Dopiero ostatni epek był fajny. Najlepsze pod tym względem jest DMC3, ale to bardziej z uwagi na kapitalne postacie niż dlatego, że sama historia była wciągająca. I nie, typek w czerni to nie Vergil, tylko niejaki "V". Potwierdzone info. Vergil też się pojawi grze, jednak grywalny będzie pewnie dopiero w DLC.
  24. Josh

    Dragon Quest XI

    A może następnym razem aktorzy bardziej się postarają, żebyśmy nie musieli tego robić? Trochę też lipa, że tekst nie przewija się automatycznie, tylko trzeba cały czas klikać.
  25. Josh

    Devil May Cry 5

    Było o tym na poprzedniej stronie. A mikrotransakcje mają dotyczyć zakupu red orbów, czyli waluty potrzebnej do ulepszenia postaci.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...