-
Postów
4 092 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
38
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Josh
-
Świetnie, że progres z demka przechodzi do pełnej wersji gry, będzie szarpańsko.
-
Remaster Onimushy słabo się sprzedał, ale pytanie czy to kwestia tego, że gracze nie są zainteresowani tą serią, czy może bardziej tego że Capcom odwalił kaszanę i wyceniając ją zbyt wysoko. Przecież to kosztowało coś koło 200zł na premierę nie poprawiając praktycznie nic względem oryginału, a za taką kasę to powinien być pakiet 3 albo 4 części.
-
Będzie wpierdol i polecą klauny, ale wolałbym remaster Blood Omen 2 Pierwszy SR mnie ominął, ale dwójkę i Defiance ograłem jeszcze w czasach PS2 i obie mi się nie podobały, wręcz bym powiedział że te ślamazarne walki i łażenie po nudnych, sraczkowatych lokacjach (tam było sporo backtrackingu jeżeli dobrze pamiętam) okrutnie mnie wymęczyły. Tak narzekam na przesyt soulslike'ami, ale akurat taki pełnoprawny remake Soul Reaver z system walki jak w Dark Souls i mroczną grafiką (zamiast tego kolorowego, wygładzonego gówna z remastera) to bym przytulił, bo chamsko się seria zestarzała i remaster nie załatwia sprawy.
-
Uczciwie z ich strony, bo nazywanie takich wydań remakami to trochę KEK i obraza dla takich remaków jak RE2 albo SH2.
-
Nom, Twój foruming dużo lepszy jak biegasz po tematach, nieudolnie bronisz woke-ścieku i dostajesz kurwicy macicy czy co Ty tam masz teraz między nogami. Grasz w coś jeszcze czasem czy tylko homopropaganda i pisanie bzdur w stylu, że duże cycki ciężko się animuje?
-
Pyknięte. Pod pewnymi względami gra podobała mi się bardziej niż Mutant Year Zero, a pod pewnymi dużo mniej. Z rzeczy zrobionych lepiej, to na pewno story: gra od początku stawia przed graczem kilka ciekawych pytań i zagadnień, których odkrywanie wciąga, a kilka razy nawet potrafi ładnie zaskoczyć, do tego postacie nie są śmiesznymi, papierowymi ludkami jak Kaczka i Świniak - tylko od czasu do czasu rzucającymi śmiesznym tekstem - ale czuć że mają osobowość i jest między nimi jakaś chemia (Elvis i Diggs jakoś tak skojarzyli mi się z Edwardem i Alphonsem z Fullmetal Alchemist), fajnie też że głównym celem gry nie jest już tylko szukanie jakichś NPCów po mapie, z czasem stawka staje się coraz większa i czuć nawet jakąś epickość wydarzeń. Spoko też, że zakończenie zostawiło furtkę na sequel, chętnie poznałbym dalszy ciąg tej historii, nawet jeżeli byłoby to tylko w formie animacji. Czas gry też taki w sam raz, całość ze wszystkimi questami zajęła mi 30 godzin. Miło że tym razem deweloper nie poleciał w kulki i nie pociął przygody na dwa fragmenty, z tego drugiego robiąc DLC (xD). Rodzajów wrogów jest więcej i są bardziej zróżnicowani, to samo tyczy się skillsów, absolutnie świetna jest ta giwerka z dyskiem rykoszetującym od ścian, dzięki której żaden przeciwnik nie może się czuć bezpiecznie, żałuję tylko że doceniłem ją dopiero pod sam koniec gry Kolejne plusy rozdam za takie bajery jak możliwość sprintowania podczas eksploracji (noooooo w końcu), rozwalanie niektórych ścian (można w ten sposób odkryć sekretne pomieszczenie albo hałasem zwabić wroga w pułapkę) czy naprawdę fajne łamigłówki w postaci drzwi wymagających wbicia hasła, gdzie żeby zdobyć do nich hasło trzeba niekiedy mocno rozgrzać zwoje mózgowe. A co zostało zrobione gorzej? Za poważny downgrade uznaję brak możliwości ulepszania broni na wyższe levele - tym razem każda znaleziona pukawka posiada już level, którego nie da się podnieść. Szkoda, bo w Mutancie lubiłem to robić samemu, grubo rozkminiając czy lepiej jak najszybciej wbić snajpę z tłumikiem na najwyższy poziom, elegancko później eliminując przeciwników po cichu czy może może lepiej cały hajs przeznaczyć na upgrade strzelby i pójść w bardziej otwartą wymianę ognia. O tyle dobrze, że chociaż dopałki zostały. Tak samo smutam, że znajdowane artefakty z przeszłości pełnią znacznie mniej istotną funkcję i zamiast otwierać dostęp do nowych skillów na osobnym drzewku rozwoju, to nie dają nic poza expem. Jakoś tak mniej motywuje to do dogłębnego przeszukiwania lokacji. Nie podoba mi się również sposób w jaki levelują bohaterzy. W poprzedniej grze najwięcej punktów doświadczenia wpadało za eliminowanie przeciwników, teraz zrobiono to tak że najwięcej expa dostajemy po prostu za brnięcie dalej w story + wykonywanie misji pobocznych. Trochę to dla mnie spłyca rozgrywkę i znowu: nie zachęca, żeby wsadzać nos wszędzie, zbierać wszystko i rozwalać po drodze każdy krzywy ryj, a wręcz do tego zniechęca, bo do niektórych potyczek nawet nie opłaca się podchodzić ryzykując zmarnowanie cennych apteczek i granatów (rzadkie itemy, które są strzeżone przez wrogów zbyt często i zbyt łatwo można zgarnąć po prostu się skradając). No i chyba największa wada: brak pełnej możliwości formowania swojego własnego teamu. W walce zawsze musi uczestniczyć Elvis i Diggs i jedynie trzecią postać można sobie wybrać według własnego widzimisię straszny bezsens mocno ograniczający swobodę gracza. I w sumie cała gra jest taka. Tam gdzie Mutant dawał więcej wolności, Miasma na każdym kroku w mniejszy lub większy sposób ją ogranicza, zupełnie jakby poprzednia giereczka od The Bearded Ladies była zbyt skomplikowana i trzeba było ją jeszcze mocniej dostosować pod niedzielnych graczy, a przecież wszyscy wiemy, że już ona w porównaniu do takiego XCOMA była do bólu prostacka. Takie 7=/10. Nie ukrywam że czuję się z deko rozczarowany, ale też nie powiem żeby grało się źle, bo jednak to luźne, taktyczne podejście dalej bawi, pod koniec zabawy, kiedy pojawiają się mocniejsi przeciwnicy gra zaczyna wymagać większego skupienia, no i do samego końca trzymał mnie też scenariusz. Od kolejnej gry Brodatych damulek będę jednał wymagał już więcej.
-
Chyba jedyna dobrze zapowiadająca się gra z tego całego pokazu. Aczolwiek na pewno nie będzie odkrywcza, bo na kilometr czuć od niej innymi soulslike'ami (Stranger of Paradise, Surge, Jedi Fallen Order), ale może klimatem dostarczy.
-
Ciekawe czy w grze też będzie krzyczeć na najebanych ludzi i flexować się tym na twitterku.
-
Ale z niej silna i niezależna kobie... mężczy... genderfluidowe osobiszcze
-
Remastery remasterów, ulane baby, sequel Tsushimy z babką-samurajem, który na dobrą sprawę wygląda bardziej jak kontynuacja Rise of Ronin. Warto było się nie wyspać i umierać teraz w pracy. Cudowne show, nie zapomnę go nigdy.
-
Tymczasem w Ubisofcie, kiedy zdali sobie sprawę, że wrzucenie do gry czarnego samuraja, to nie był taki dobry pomysł
-
Było miło i przyjemnie, póki nikt sobie nie zdawał sprawy z istnienia SBI. Teraz to już kwestia czasu aż pozostali wielcy zawodnicy podziękują im za współpracę, bo wiedzą czym to śmierdzi.
-
Na standardowym poziomie trudności gra nie jest jakoś bardzo trudna. To znaczy jak porównasz ją do współczesnych gier, które przechodzą się same, to jest, ale na swoje czasy to nie był żaden hardkor i jak dla mnie to już Code Veronica albo remake jedynki mogą sprawić więcej problemu. Jak napisałem wcześniej: licznik można zatrzymywać różnymi itemkami (jest ich dużo), więc jeżeli nie obrywasz non stop to tak łatwo nie dobijesz do 100% zarażenia. W grze masz 5 etapów i po przejściu każdego licznik się resetuje, co bardzo ułatwia sprawę, a same levele też nie są super długie (od 30 min do godziny na większość) + możesz save'ować w trakcie. Sądzę, że jeżeli nie jest się jakąś totalną ofermą, to można bez większego stresu skończyć i pierwszego i drugiego Outbreaka.
-
Poczekaj, dopiero się rozkręcają.
-
Ludzie po prawej stronie też potrafią się ze sobą nie zgodzić, ale na ogół kończy się na chwilowej utarczce. U was od razu jest rzucanie się sobie do gardeł, witch hunting, cancelowanie, prześladowanie w internecie itp. Prawaki czy nawet centraki raczej średnio dogadują się z lewakami, ale nikt was bardziej nienawidzi niż wy sami siebie. I to właśnie wyżej chciałem zaznaczyć, bo bawi zawsze jak cholera.
-
No niestety widać, że gierki były projektowane przede wszystkim z myślą o graniu multiplayerowym, bo większość ich wad czy często średni odbiór przez graczy wynika z tego, że trzeba w nie szarpać samemu, wkurzając się na głupawe boty, które robią co chcą i bardziej wkurzają niż pomagają. Sprawę po części załatwia tryb Lone wolf, w którym biega się samemu, ale trzeba go najpierw odblokować Tak więc remaster z prawilnym multikiem byłby tu jak najbardziej wskazany. Wielu graczy też nie zdaje sobie sprawy, że oba Outbreaki mają w sobie więcej głębi i są dużo bardziej rozbudowane niż mogłoby się to z pozoru wydawać: większość etapów można kończyć na więcej niż jeden sposób, każdy jest naszpikowany masą smaczków i odniesień do innych RE, wszyscy bohaterzy poza jakimś unikatowym skillem różnią się też statsami (siła, szybkość, podatność na zarażenie wirusem itp), wyższe poziomy trudności dodają o wiele więcej ciekawych rzeczy niż tylko zwiększony damage przeciwników i czasem nawet przechodząc dany etap po raz 10 można trafić na coś, czego wcześniej się nie widziało. Replay-ability jest więc ogromne, a maxowanie ocen i wyników czasowych z ziomkami z pewnością zapewniłoby wiele godzin zabawy. Szkoda, że Capcom zamiast tego woli wydawać jakieś Resistance czy RE:Verse
-
Czasu tak naprawdę jest sporo, a etapy nie są zbyt długie czy skomplikowane. Cały sęk polega na tym, że trzeba uważać, aby mutanty za mocno nas nie pogryzły, bo wtedy postać szybciej zamienia się w zombie (co można i tak spowolnić, zażywając specjalne tabsy albo lecząc się sprejem). Świetna mechanika, dodająca mocnego, survivalowego smaczku do całości i wymuszająca bardziej speedrunowe podejście Najgorzej jak ktoś nie znosi Mr.X czy Nemesisa, bo w Outbreakach takich przeciwników jest dużo i są o wiele bardziej upierdliwi, jak ta wspomniana przez Ciebie pijawka w szpitalu.
-
A ja powiedziałem, że nie kupię MGSa? Pewnie, że kupię, jak każdą inną grę bez naszych napisów. Ale też nie ma co robić sobie jaj i bronić tych cwaniaków za taką olewkę i traktowanie nas jak graczy drugiej kategorii, zwłaszcza że płacimy tyle samo co gracze w innych krajach. I byś się zdziwił ilu graczy starszych wiekiem nie zna angielskiego, bo nawet nie miało tego języka w szkole, a zwalanie tej niewiedzy na lenistwo to lekka chujoza z Twojej strony. Co następne? Bronienie leniwych deweloperów za brak efektu odbić w szybach?
-
Za moich czasów w grach nie było save'ów, tylko trzeba było sobie passwordy zapisywać na karteczkach. Może do tego też wróćmy.
-
No kurfa, Sheva przy tych debilach to szczyt możliwości AI w grach wideo. Loadingi też są straszne i drzwi, które trzeba od czasu do czasu wyważyć, żeby przejść dalej (liczyłem, około 50 razy należy je potraktować butem). No i Wasze ulubione danie: brak item boxów Oba Outbreaki mają dużo wad, ale to i tak genialne gry dla maniaków serii, o wiele bardziej rozbudowane niż by się to mogło początkowo wydawać i serio mogłoby to być najlepsze multiplayerowe doznanie jakie kiedykolwiek zaoferowało RE, gdyby tylko Ciapciom pomyślało o remasterze.
-
Mój ulubiony fragment to ten, kiedy Denzel mówi do Marcusa Acaciusa "My nigga!" i w tle odpalają się murzyńskie rapsy, a czarne niewolnice zaczynają twerkować.
-
Brzmi znajomo. Pewnie zgapili od Alana Wake'a albo The Evil Within 2.
-
Jeden z nielicznych RE, które skończyłem tylko raz w życiu. Przeszedłem, od razu wyleciało przez okno, po czym odpaliłem po raz setny Outbreaka: jeżeli już Capcom zdecyduje się odświeżyć i wrzucić któregoś RE na Steam z obsługą multika, to oby to właśnie to, a nie gierkę która na dobrą sprawę nie wie czy chce być Residentem, Gearsami czy Division. Jedyne co muszę przyznać wyszło tu fajnie to fabuła na zasadzie "what if", chętnie bym przygarnął w przyszłości spinoffa, który by pociągnął temat dalej, tylko zrobił to lepiej od strony gameplayowej. Z porównaniem do uniwersum Andersona trafiłeś w dychę, dokładnie taki sam vibe ma śmiganie tutaj po Raccoon. I równie mocno spieprzyli Nemesisa ale to akurat można wybaczyć, bo Nemka spieprzyli wszędzie gdzie się tylko dało, wliczając w to remake trójki.
-
To wszystko ma na celu odwrócić uwagę od walki, bo jak już się rozkręcają, to szybko wychodzi na to, że wszystkie są takie same i mając wystarczający lv. wystarczy bezskillowo klepać co popadnie na padzie (a jak nie masz wystarczającego to i tak musisz dolevelować, bo inaczej jesteś na hita). Dla mnie zarówno jako RPG (nudne lokacje i zadania, żałosny rozwój postaci bez żadnej swobody dla gracza), jak i jako bijatyka (mashowanie) ta gra jest bardzo słaba. Ale trzeba przyznać, że wygląda i brzmi pięknie, gdybym dorwał się w to za małolata, kiedy miałem giga fazę na Dragon Balla (i gówniany gust giereczkowy), to pewnie bym się zagrywał jak szalony po prostu ciesząc się z tego, że mogę polatać jako Goku i klepać ryje w grze wyglądającej niemalże jak serial.
-
Mam nadzieję, że nikt nam nie zaspoileruje fabuły