-
Postów
4 093 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
38
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Josh
-
Dwójka to jedyny dobry inFamous. Jedynkę jakoś wymęczyłem, przy sequelu bawiłem się bardzo dobrze, Second Son olałem po godzinie, bo walka nie dawała żadnej frajdy, a sama gra była obrzydliwie generyczna i bez żadnego pomysłu na siebie, First Light było ciutkę lepsze ze względu na umiejętności głównej bohaterki, ale dalej średniawka. Ogólnie dobrze, że ta seria zdechła.
-
Miasma Chronicles - nawet, gdybym wcześniej nie przeczytał, że to kolejna gra speców od Mutant Year Zero, to po 5 minutach grania i tak bym się domyślił, bo niemal wszystko jest tu identyczne: od postapokaliptycznych miejscówek (tylko tym razem jest jeszcze bardziej sci-fi) czy story opowiadanego za pomocą prostych grafik i narratora, przez wszelakie menusy, hudy, huby, wygląd pukawek itp, aż po sam gameplay. Oczywiście nie traktuję tego jako wadę, a wręcz przeciwnie, bo dzięki temu charakterystycznemu stylowi od razu poczułem się jak w domu. Pograłem dopiero godzinkę, ale z usprawnień od razu zauważyłem przycisk biegu (ślamazarne tempo to była według mnie największa wada MYZ), ładniejsze animacje bohaterów oraz przeciwników, no i tym razem faktycznie mamy do czynienia z bazą wypadową, którą jest spora osada, a nie domek na drzewie, po którym nawet nie dało się biegać. Szykuje się idealny zapychacz do czasu Silent Hilla
-
Niby tak, ale za oczernianie też grozi jakaś kara, więc nie wiem czy znalazłoby się wielu takich ryzykantów.
-
https://czarnalistanajemcow.pl nie wiem czy to najlepszy sposób dojebania takim cwelom, ale jakiś na pewno jest
-
Hollowbody Ależ ten 2024 nas rozpieszcza indykami z naszego ulubionego gatunku. Najpierw Crow Country, później Conscript, teraz Hollowbody, a przecież za chwilę ląduje jeszcze Post Trauma i być może Echoes of the Living. Ludzie uspokójcie się, bo przez was nie zdążę zagrać w Star Wars Outlaws i w nowego Assassyna Przygoda rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, a my wcielamy się w Micę, młodą pilotkę, która przybywa do Silent Hill fikcyjnego miasta do złudzenia przypominającego Łódź, w poszukiwaniu swojej zaginionej partnerki. Podobnie jak w Łodzi wita nas iście post-apokaliptyczny krajobraz: mrok i deszcz, wszechobecny syf, porzucone samochody, zgliszcza blokujące ulice, tylko zamiast poczciwych Sebków w ciemnych uliczkach miasta pałętają się inne kreatury (ale też łyse). Klimat to zdecydowanie najmocniejszy punkt tej gry, widać tu bardzo wyraźne inspiracje popularną serią Konami (aż za bardzo, ale do tego jeszcze dojdziemy), a lokacje w połączeniu ze znajdowanymi tu i ówdzie nagraniami pięknie opowiadają tragedię jaka spotkała mieszkańców tego miasta. Całe stosy kości, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu były ludźmi, zdemolowane mieszkania, niepokojące zapiski, w jednym pokoju desperat postanowił wziąć kąpiel z tosterem, w innym inny nieszczęśnik został przez kogoś przybity do ściany stalowym prętem, a w jeszcze kolejnym widzimy zwłoki rodzeństwa na łóżku, a obok opróżnioną butelkę z trucizną... a my narzekaliśmy na nasze lockdowny. Żeby nie było za mało klimatu zaszczucia i niepewności, to od czasu do czasu odbieramy dziwne telefony od osoby, która zdaje się wiedzieć o tym miejscu oraz o samej Mice zdecydowanie więcej niż powinna. Jest więc mocno creepy, ale niekoniecznie strasznie, chyba że ktoś ma naprawdę słabe nerwy. Plusik za to, że deweloper przynajmniej nie sięga po jakieś tanie jumpscary, tylko próbuje budować atmosferę za pomocą lokacji oraz dźwięków. Jest nawet coś na wzór szumiącego radyjka, kiedy zbliżają się przeciwnicy. Rozgrywce też jest znacznie bliżej do Silent Hill niż np. do Resident Evil. KrYcHu wyżej napisał, że kamerka jest statyczna, ale to nie do końca prawda, bo nieruchomych ujęć tu praktycznie nie ma: większość gry kamerzysta dzielnie podąża za plecami naszej bohaterki, a nawet kiedy tego nie robi i mamy perspektywę z różnych kątów pomieszczenia, to również wtedy kamerka jest płynna i elegancko przesuwa się po lokacji, zamiast siedzieć przyklejona w jednym miejscu. Czyli jak w starych, dobrych Sajlentach. Nawet walka to wypisz wymaluj SH: Mica z gracją Jamesa Sutherlanda (czyli jak totalne drewno) wymachuje deską nadzianą gwoździami, potrafi strafe'ować w podobny sposób, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w tym samym momencie strzelała i robiła kilka kroków w tył unikając śmiertelnego ciosu. Eksploracja, zagadki, backtracking? To samo. W tym momencie dochodzimy do dwóch największych minusów tej gry. Po pierwsze: Hollowbody brakuje własnej tożsamości. To dobry horror, ale grając ma się wrażenie, że widziało się to już wszystko setki razy. Tak mocne inspirowanie się Silentem (serio, nawet czcionkę i efekt czerwonej poświaty przy save'owaniu zgapiono) niestety wychodzi grze trochę bokiem, bo w pogoni za jak najwierniejszym odzwierciedleniem tego nastroju i rozgrywki ktoś chyba zapomniał, że dobrze byłoby też dać coś świeżego od siebie. A prawda jest taka, że gierka nie zaskakuje niczym, nie ma ani jednego elementu, który by go wyróżniał na tle konkurencji. Druga gigantyczna wada, to czas potrzebny na ukończenie przygody, który zamyka się w około 4 godzinach... czyli zanim na dobre zdążysz się wkręcić, to kurtyna opada i przedstawienie się kończy. Są tylko dwie zagadki (za to są fajne), dwa rodzaje broni palnej, jeden lipny boss i tak naprawdę 2 konkretne miejscówki do zwiedzania + trochę bujania się po mieście. Mało, bardzo mało. Ja wiem, że grę zrobiła w zasadzie jedna osoba + całość została wyceniona na śmieszne 70zł, więc nie ma co tu oczekiwać cudów, ale gdyby tylko popracować nad grą trochę dłużej, dodać chociaż jeszcze jedną większą miejscówkę i lepiej dopracować finałową potyczkę (to co jest w ogóle nie przypomina ostatniego bossa), to wrażenie pozostałoby na pewno lepsze. Dodam do tego, że ten czas można jeszcze bardziej skrócić, bo absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ominąć niemalże każdego przeciwnika. Ja się trochę ociągałem, niepotrzebnie chomikowałem apteczki (na końcu zostało mi ich 12) i próbowałem oszczędzać amunicję, a jak się okazało, kompletnie nie było takiej potrzeby. O wiele bardziej spodobały mi się Crow Country i Conscript, w ich przypadku nie miałem przynajmniej wątpliwości, że mam do czynienia z faktycznymi grami, a nie z czymś co bardziej przypomina early access albo nieco bardziej rozbudowane demo. Z drugiej strony technologicznie Hollowbody to ze dwie albo i trzy klasy wyżej, ta produkcja (gdyby była dłuższa) spokojnie mogłaby wyjść te 20 lat temu na PS2 i z pewnością narobiłaby zamieszania. Of course - jak to w przypadku tego typu gierek bywa - po ukończeniu zabawy odblokowują się bonusy, w tym wyższy poziom trudności (akurat tu szkoda, że hard nie jest dostępny od początku), no i można się pobawić w odblokowywanie innych zakończeń. Więc jakieś replay-ability jest. Dla mnie na ten moment wzór, którym jest Tormented Souls, dalej nie pobity i nie wiem czy w najbliższym czasie, któremuś deweloperowi uda się przebić ten poziom. Może Hollowbody 2 za kilka lat? Zobaczymy, na ten moment daję 7-/10 i mimo dużej dawki narzekania polecam, bo to dalej porządny kawał survivala, tylko trzeba mieć na uwadze, że to zabawa która nie potrwa zbyt długo (to tak jakbyś pierwszy raz szedł na dziwki, też skończysz przed zakładanym czasem) i jest aż zbyt znajoma (bo dziwką okazuje się być siostra, którą kilka razy widziałeś nago jak byliście mali). Fanatycy tacy jak ja niech atakują, reszta może spokojnie poczekać na promkę za 30zł.
-
https://www.ppe.pl/news/350962/grand-theft-auto-vi-opoznione-tytul-wypada-z-kalendarza-na-2025-rok.html https://www.ppe.pl/news/351003/gta-6-jednak-bez-opoznienia-znany-serwis-komentuje-doniesienia-o-nowym-grand-theft-auto.html https://www.ppe.pl/publicystyka/351603/gta-vi-przesuniete-co-to-oznacza-rok-2026-to-juz-termin-ujawnienia-nowych-konsol.html my tu pitu-pitu, a ziomki z PPE robią prawdziwą karierę takimi newsami, a później kąpią się w cipkach, które same się do nich przyklejają
-
W grze będzie też mechanika strzelania z łuku i jazda na koniu. Te chińczyki to wszystko muszą podjebać od Nintendo
-
Platynka w pierwszym TEW to jedna z tych, z których jestem najbardziej dumny. Zanim znerfili poziom trudności w TEW2, to też była bardzo trudna i przy premierze niewiele osób mogło się nią pochwalić. Obie gry rewelacyjne, ale pierwsza część lepsza, w czasach kiedy RE6 rozczarował fanów Mikami wyskoczył ze swoim horrorkiem, który pozamiatał konkretnie: klimat kładł na łopaty wszystko poza Silent Hillem, gameplay był soczysty i wymagający (pomijając nudny pierwszy chapter), nawet fabuła potrafiła wciągnąć. W dwójce już zabrakło tego elementu zaskoczenia, lokacje były bardziej "czyste" i sterylne, semi-open world i questy średnio mi pasowały, ale to dalej był zajebisty kawał survival horrorku, w którym dało się przestraszyć, a design przeciwników wskoczył na jeszcze wyższy poziom (Obscura, Anima). Gdybym miał do wyboru dostać kolejny remake któregoś RE albo odświeżone TEW to bez wahania wybrałbym to drugie.
-
Tak, później już zaczyna normalnie chodzić, nie są to jakieś stałe efekty mające wpływ na ich mobilność, chodziło mi właśnie o tę chwilową reakcję na obrażenia. Jakoś te animacje zapadły mi w pamięci jako coś niespotykanego na tamte czasy, może po prostu przez to, że tak dobrze wyglądały No to tym bardziej wjeżdżam, zwłaszcza że nie pamiętam z tej gry praktycznie nic
-
Umówmy się: Time Splitters 2 stał przede wszystkim świetnym multikiem. Czterech pojebów siedzących obok siebie, trzymających kurczowo swoimi uwalonymi od serowych cheetosów łapami za pady, dezorientujących się nawzajem pierdami i chrumkających wesoło niczym świnki po każdym zaliczonym fragu. Jajcarskie postacie, dobrze zaprojektowane mapki i świetne tryby rozgrywki, to były najmocniejsze atuty tej gry. To już nie wróci i bez tego TS2 jest produktem mocno wykastrowanym, a szkoda, bo twórcy mogli się pokusić przynajmniej o jakieś multi przez sieć. Nie pozostało mi więc nic innego jak odpalić singla i jeszcze raz, po dobrych 20 latach zanurzyć się w tym zakręconym świecie... a raczej światach, bo w tej grze śmigamy po rozmaitych epokach czasowych i najróżniejszych lokacjach: od pilnie strzeżonej bazy wojskowej w Rosji (jak się szybko okazuje: opanowanej przez zombie), przez mroczne korytarze katedry Notre Dame z roku 1895 czy azteckie ruiny, aż po wizytę na stacji kosmicznej daleeeeeko w przyszłości. Jest różnorodnie, ale też krótko, bo całość idzie skończyć w cztery godzinki. Of course można ten czas mocno wydłużyć odpalając tryb hard, ale nie polecam, bo jest fatalnie zbalansowany (chyba, że lubisz jak przeciwnicy trafiają Cię przez ściany i jednym pociskiem z najsłabszego pistoletu sadzą criticale koszące połowę żyćka). Dosyć szybko wychodzi, że etapy są malutkie, nie obfitują w zbyt zróżnicowane zadania (na ogół trzeba po prostu znaleźć kosmiczny kryształ i dać dyla przez portal, po drodze wykonując jakieś pierdoły), a lokacje są biedne i monotonnie zaprojektowane (jest mocno korytarzowo i ubogo w detale). No, ale strzela się fajnie, czuć power giwer, a ich samych jest całe mnóstwo i w zależności od danego świata, mamy do dyspozycji totalnie inny ekwipunek. Możecie mnie poprawić jeżeli się mylę, ale TS2 to była chyba jedna z pierwszych strzelanek, w których przeciwnicy tak dobrze reagowali na ładowany w nich ołów, np. po postrzale w nogę zaczynają kuleć, a po zgarnięciu w ramię chwytają się za to miejsce. Gierka wyszła ładnych kilka lat przed RE4, które wrzuciło te reakcje na obrażenia na nowy poziom i zrobiło z tego standard dla innych shooterów, więc na rok 2002 to musiało robić wrażenie. Ogólnie nic wybitnego, ale idzie spędzić przy tej grze kilka miłych godzin. Zaraz odpalam TS3 i obadam czy jest lepiej czy tak samo.
-
krupek, nasikaj sobie z 10 mililitrów szczyn do coca coli i zobaczysz jak się smak zmieni. Nie, żebym sam próbował czy coś.
-
Brzmi trochę jak devil trigger release z DMC. Pamiętam jak masterując DMD w Trójce przypadkiem trafiłem na tipa w internecie (bo gra kompletnie tego nie tłumaczyła) i zrobiło się o wieeeeeeele łatwiej.
-
Jestem właśnie na etapie powolnego nadrabiania starych erpegów i przygodówek, na Syberię też wkrótce przyjdzie pora. Trójka jest jakaś bardzo istotna fabularnie czy można ją olać?
-
Najlepszy Monster, wiśnia przy której te wszystkie wiśniowe Dziki, Tigery i inne smakują jak woda z kibla. Szkoda, że zawsze jak coś jest zajebiście dobre, to muszą to wycofać Właśnie piję. BARDZO DOBRE. W porównaniu do tego Tigerowego ścierwa tu naprawdę czuć zielone jabłko, jest lekko kwaskowy napój i aż tak nie zalatuje sztucznym słodzikiem. Drugi po gruszkowym Black, który daje radę.
-
That's the same picture
-
Skończone. Zajęło mi to około 40h, ale gdyby nie to, że skipowałem 3/4 cut-scenek (fabuła to taka nuda, że nie czuję, żeby coś stracił), grałem w trybie turbo i ogólnie rushowałem jakby mnie gonił wygłodzony Rozi, to by było spokojnie ze dwa albo nawet i trzy razy tyle. No niestety nie kliknęła mi ta część i dalej uważam ją za potężny downgrade względem Cold Steel. Główna intryga jest słabiutka, widać że całe story to tylko fundament pod kolejną część (gdzie pewnie już się będzie działo jak Ouroboros na ostrej rurze wleci ze swoimi machlojami), bohaterzy są tak generyczni i byle jacy jak to tylko możliwe, a część postaci i wątków to jawna zrzynka z poprzednich odsłon (Agnes to po prostu Elie w innym kolorze włosów, a motyw z mrocznym sekretem Vana aż za bardzo przypomina story Reana). Tak naprawdę gra rozkręciła się dopiero w 5 chapterze i wtedy jako-tako zaczęła mi się podobać, bo w końcu zaczęło się coś dziać (ostry boss-rush). Gameplay średnio chce mi się komentować, grałem na hardzie gdzie w poprzednich częściach ten poziom trudności był dużo lepiej zbalansowany, w Daybreak wystarczy odpalać w pełni naładowane Craftsy każdą postacią i KAŻDY boss pada zanim zdąży cokolwiek zrobić. Zamiana w Grendela to już w ogóle gameplayowy psuj, Van jest w tym trybie niemalże niezniszczalny, może sobie regenerować HP, debuffować przeciwników, a nawet skupiać na sobie ich aggro, żeby reszta ziomeczków z ekipy zrobiła im z dupy jesień średniowiecza (nie żeby w ogóle byli potrzebni, bo sam Grendel w zupełności wystarczy). Jakbym wiedział, że tak będzie, to od razu odpaliłbym Nightmare. Dungeony są słabsze niż w CS, design przeciwników tak samo słaby jak zawsze, minigierki tu nie istnieją (jak im się nie chciało wymyślać nic nowego, to mogli chociaż dać Vantage Masters z Trails into Reverie albo nawet głupie łowienie ryb, a nie ma NIC), questy widziałem lepsze w grach indie, nawet nagrody za nie to lipa. Słabo, jestem rozczarowany. Ale za sequelem i tak czekam, bo wiem, że każde nowe otwarcie w tej serii to średniawka, a później robi się coraz ciekawiej.
-
Polecam poczytać komentarze na YT pod zwiastunem tej konsoli. Jebańsko od góry do dołu i 2x więcej łapek w dół niż w górę. Słusznie.
-
Wow, konsola za 3 patyki i bez napędu. Już mam dla niej nawet zaklepane miejsce w domu... a dokładnie to przed domem
-
No kurde te trofea w NG2 to jakieś WTF. Gra, która daje najwięcej frajdy, kiedy odstawiasz dziki balet śmierci żonglując bronią każe ci używać tylko jednej przez całą grę i tak kilka razy dobrze, że nigdy w DMC nie wpadli na taki pomysł, bo nie wiem czy zdobyłbym jakąś platynę.
-
Alisa Wielkie domostwo naszpikowane pułapkami, długie korytarze po których przechadzają się dziwni, powyginani mieszkańcy, ukryte kamerki zamontowane w każdym pomieszczeniu i śledzące każdy, nawet najmniejszy ruch, najbardziej popieprzony system otwierania zamków jaki widziałeś w życiu - nie, to nie akademik w Radomiu. To Alisa. Szczerze, to nie wiem jakim cudem przegapiłem tę grę, ale jakoś mi się udało Powiedzieć, że ta wydana w 2021 roku gierka z gatunku survival horror jest inspirowana Resident Evil, to jak nie powiedzieć nic. To JEST Resident Evil. Konkretnie pierwsza odsłona, tylko zamień zombie na demoniczne kukiełki, nieogolonego Krzysia na sexy Alisę, a gówniany voice-acting na... jeszcze bardziej gówniany voice-acting. Początek nie zwiastuje nic specjalnego, ot biegamy ładnie rozpikselowaną laseczką po niemalże wyludnionej wiosce, gadamy z NPCami, a już chwilę później zostajemy wciągnięci pod ziemię przez powykręcane monstra i budzimy się we wspomnianej posiadłości, gdzie przyjdzie nam rozwiązywać zagadki, szukać kluczy i oczywiście walczyć o swoje życie. Trzeba przyznać, że vibe pierwszego RE wyszedł naprawdę dobrze. Gra jest bardzo surowa, i to zarówno jeżeli chodzi o design, jak i szczątkową fabułę czy samą rozgrywkę. Mamy więc totalnie nieruchome ujęcia kamer, zamontowane zawsze w takich miejscach żeby jak najmocniej oddać posępny nastrój lokacji (co czasem utrudnia zabawę, no ale taki już urok tej perspektywy), mamy tank controls, jest też ultra-drętwa walka podczas której nie można jednocześnie chodzić i strzelać. Gra więc ma bardzo wyraźnie określony target, z miejsca dziękując żółtodziobom, frustratom i przeciwnikom archaizmów i pokazując im palcem kierunek do drzwi wyjściowych. Natomiast stare wygi wychowane na takich gierkach powinny się bawić doskonale, gubiąc się w labiryncie pomieszczeń, ginąc średnio co 5 minut i brechtając z tragicznie napisanych dialogów. Żeby jednak nie było aż tak "źle", to deweloper postanowił się trochę zlitować i chociaż ciut dostosował swoją produkcję do współczesnych standardów pozwalając np. skipować cut-scenki. Nie ma też przydługawych animacji otwierania drzwi, a jak ktoś chce, to zaczynając grę może ustawić sobie auto-aim... co ma jednak swoją cenę (o czym już za chwilę). Fajnym motywem i przy okazji takim, który trochę odróżnia Alisę od RE jest to, że zabici przeciwnicy upuszczają po sobie zębatki, które to stanowią w tej grze walutę. Zdobyte zębatki można później wymieniać u pana Pacynki za różne gadżety: amunicję, apteczki, nowe giwery, a nawet ładniejsze ciuszki dla Alisy zwiększające jej możliwości bojowe. I teraz tak: decydując się na auto-aim podczas rozpoczęcia gry niejako "za karę" trzeba się liczyć z tym, że przeciwnicy zębatek będą upuszczać mniej, więc warto się nad tym zastanowić dwa razy. Ja akurat skuszony większą ilością mamony wybrałem manualne celowanie, ale do samego końca nie byłem pewny czy dobrze zrobiłem, bo wrogowie w tej grze to nie są powolnie człapiące zombie, tylko często naprawdę szybkie gnidy, które potrafią biegać, skakać albo nawet pływać w wodzie i cholernie ciężko je ucelować. Jeżeli chodzi o lokacje, to jest bardzo zróżnicowanie, ale kosztem spójności. Tu już każdy musi sam ocenić czy to był dobry deal: zakurzone pomieszczenia pełne starych mebli już samym kolorem ścian i pułapkami (ściany chcące nas zmiażdżyć included) przypominają rezydencję Spencera. Później trafiamy do czegoś na wzór cyrku gdzie walczymy z nawiedzonymi klaunami, jeszcze później do zalanej wodą świątyni, gdzie brodzimy po pas w wodzie, próbując odeprzeć ataki stworów rodem z mitologii Cthulhu, następnie dostajemy pozwolenie na zaczerpnięcie świeżego oddechu zwiedzając ogród (jeżeli ktoś śledzi youtuberkę Sphere Hunter, to może tu liczyć na małe cameo) a pod koniec robi się nieco bardziej muzealnie. Żeby nie było zbyt nudno, to od czasu do czasu pojawia się dziwna, czarna zjawa, która ściga nas z zaciekłością Mr.X. Nie można jej zabić, nie da się jej nawet spowolnić, więc radzę dobrze zawiązać trampki i wiać przed siebie. Tak do samej końcówki grało mi się doskonale, co najwyżej od czasu do czasu cicho sobie narzekałem na słaby v-a (ale i tak szacun, że w ogóle im się chciało nagrywać te dialogi, bo mogli po prostu puścić suchy tekst) albo na nieco zbyt proste łamigłówki. Niestety, ostatnia godzina grania delikatnie zepsuła ogólnie wrażenie wciskając jakieś dziwne pomysły typu skradanie czy celowniczek na szynach (po co ), a ostatni boss okazał się być matołem tylko czekającym aż właduję w niego kilka pocisków... rozczarowujące, biorąc pod uwagę jak fajnie zrobiono inne boss-fighty. Mimo to gierkę BARDZO polecam, bo naprawdę czuć, że władowano do niej dużo miłości i że jest to produkcja od fana RE dla fanów RE (zrobił ją praktycznie jeden gość!). Nie jest też jakoś specjalnie długa, więc z racji że teraz dni są już coraz krótsze to można odpalić wieczorkiem i pyknąć całość na raz, max 2 razy rozkoszując się gęstym klimatem po ciemku.
-
Oj tak, zagadeczki muszą być minimum tak dobre jak w jedynce. Sporo łamigłówek, dużo biegania i chłonięcia klimatu, walki tyle samo co było, albo może być nawet i mniej. Ale mnie cieszy, że jedynka sprzedała się na tyle dobrze, że robią ten sequel. W ogóle to niesamowite jaki renesans przeżywają teraz takie klasyczne survival horrory
-
Tej, dobra cena nie zgubili tam jakiegoś zera? Anyway jak dla mnie cała ta gra to mógłby być platforming-only, serio parkour wyszedł im genialnie. Jeszcze jakby Ubisoft zrobił coś takiego, ale w 3D...