Cockscript skończony. Jak widać wymasterowałem tę grę w takim stopniu, że nawet sami twórcy nie sądzili że to możliwe a tak na serio, to na weteranie przeprawa była niezła. Przeciwnicy biją bardzo mocno, o apteczki i ammo trzeba się postarać, a szczury roznoszące zarazę to po prostu creme de la creme tej produkcji. SURVIVAL. Żałuję tylko, że uzyskałem najgorsze zakończenie, bo scykałem się, że zabraknie mi później ammo i opuściłem jedną z bitew (takich jak w prologu, jest ich kilka i mają wpływ na ending), of course okazało się że spokojnie mogłem podejść do wszystkich batalii, bo troszku amunicji i tak mi zostało.
Od razu poprawka, bo wcześniej namieszałem: ta gra NIE JEST typowym horrorem i NIE walczy się tu z żadnymi potworami. Pikselowa grafa w połączeniu z moimi przepalonymi komórkami mózgowymi dały mi złudne wrażenie, że niektóre typy wrogów to jakieś agresywne świry rodem z RE4, ale walczymy cały czas z normalnymi ludźmi (o ile można tak sklasyfikować Niemców). Co nie zmienia jednak faktu, że horrorowy vibe jest wyczuwalny, zwłaszcza kiedy baraszkujemy po ciemnych bunkrach oświetlając sobie drogę latarką i co rusz przewracając się o czyjeś zwłoki, a z daleka słychać czyjeś kroki idące w naszym kierunku. Pod względem survivalowym natomiast ta gra pasuje bardziej do tego tematu niż większość wymienionych tu tytułów: kombinowanie z ekwipunkiem (z czasem powiększamy plecak o dodatkowe kieszonki, ale na początku miejsca jest bardzo mało i trzeba dobrze się zastanowić co zabrać ze sobą), oszczędne save'owanie, bo atramentu do zapisywania stanu jest niewiele, szukanie po bunkrach drutu, żeby zablokować przejście kolejnym przeciwnikom (działa to na tej samej zasadzie co zabijanie okien deskami w RE2 remake), grube rozkminy czy ostatnim granatem jaki nam został wysadzić czającego się opodal wroga czy lepiej nim zniszczyć szczurzą norę, z której wychodzą te małe paskudy. Znajdowane przedmioty mają często różne zastosowanie, a umiejętne robienie z nich użytku to klucz do ukończenia Conscript. Jest nawet ziomek a'la Merchant, który za określoną ilość papierosów (tutejsza waluta) może nam sprzedać różne przedmioty: od nowych pukawek i części do upgrade'u tychże, przez bandaże, koktajle mołotowa i proch strzelniczy, aż po tak niezbędne rarytasy jak baterie do latarki czy strzykawy ze środkiem permanentnie zwiększającym stan życia naszego wojaka. I tutaj dopiero zaczyna się kombinowanie na co lepiej przeznaczyć fajki, bo wszystko wydaje się absolutnie niezbędne.
Gameplayowo poza Resident Evil mamy tu również Metal Gear, a nawet... Pac-Mana Duże, rozbudowane, dające spore możliwości do omijania przeciwników lokacje momentalnie przywodzą na myśl pierwsze przygody Snake'a. Uczenie się trasy patrolujących wrogów (nie jest to przesadnie trudne, bo na ogół chodzą raz w jedną, a raz w drugą stronę), chowanie się w wykopach za brudnymi płachtami, elegancko wchodzące stealh kille - Sneju jak się patrzy. Zabijanie przeciwników i tak nie jest wskazane, bo wiąże się z tym, że do zwłok zaraz dobierają się wygłodniałe szczury, a wtedy to już nie ma żartów, bo dranie są niesamowicie szybkie, a co gorsza roznoszą zarazki i po takim dziabnięciu HP spada o połowę tak długo, aż nie użyjemy apteczki. Z początku ta mechanika mocno mnie irytowała, bo nie do końca ogarniałem jak sobie z nią poradzić (więc zwyczajnie uciekałem przed nimi niczym mała żółta kuleczka od Namco przed duszkami), na szczęście gra daje co najmniej kilka możliwości rozprawiania się z gryzoniami: można robić tak jak u siebie na działce czyli klasyczne napierdalać je łopatą (nie polecam), można też wysadzać materiałami wybuchowymi dziury z których się biorą, można też rzucać w nie koktajlami mołotowa i delektować się piskami tych zdychających gnid. Jest jeszcze jeden patent, który załapałem dopiero pod sam koniec gry, czyli palenie zwłok zabitych żołnierzy zanim dobiorą się do nich szczury, co mocno przypomina mi motyw z pozbywaniem się ciał zombiaków w REmake nim zamienią się w Crimson Heady. Tak, deweloper odpowiedzialny za Conscript nawet przez chwilę nie ukrywa swoich inspiracji.
Minusiki? Praktycznie brak łamigłówek. Ok, czasem coś się trafi, zwłaszcza na początku zabawy, ale w kolejnych rozdziałach to już jest bardziej festiwal szukania kluczy i kodów do zamków niż faktycznych zagadek. Na pewno nie każdemu do gustu przypadną też większe batalie, kiedy jesteśmy atakowani przez fale nabuzowanych szwabów (w sumie 4 takie, z czego dwie można pominąć) - nie powiem że psuje to klimat, bo jednak jesteśmy na wojnie i te starcia wpasowują się w całość, jednak według mnie odstają gameplayowo i nijak nie pasują do reszty rozgrywki. Muzyka też mogłaby być lepsza, fabuła ciekawsza, a crashy skutkujących wywaleniem do pulpitu mniej, bo kilka razy mocno mnie zabolało jak 30 minut byłem bez save'a, a gierka postanowiła mnie strollować i się wysypać.
Ogólnie jednak tytuł bardzo dobry. Jak dla mnie półka gdzieś pomiędzy niezłym Crow Country, a rewelacyjnym Signalis. To w jaki sposób deweloper oddał klimat grozy pierwszej wojny światowej, jednocześnie implementując w nim najlepsze mechaniki z Residentów zasługuje na szacunek. Jest kilka motywów, które mocno mnie zbiły z tropu, jak np. przeciwnicy upuszczający po śmierci zdjęcia swoich bliskich (co zapewne miało mi dać do zrozumienia, że nie walczę z bezduszymi bestiami, ale z takimi samymi ziomkami jak ja sam: czyli próbującymi przetrwać to piekło) albo jeden cały rozdział w którym trzeba szukać pochowanych po bunkrach towarzyszy do kolejnej bitwy, a w przypadku dezercji strzelić im w łeb... Ciężki klimat, syty gameplay, spora ochota żeby powtórnie zanurzyć się w tym syfie, tym razem starając się uzyskać szczęśliwsze zakończenie: to moja rekomendacja. 8/10