Ghosthunter
- Mamo, kupisz nam Resident Evil 4?
- Nie, mamy Resident Evil 4 w domu.
RE4 w domu:
No i w sumie na tym mógłbym zakończyć tę recenzję godną najlepszych tekstów prosto z PPE, ale trochę głupio po tym co wcześniej spłodził Kmiot, więc dopiszę parę uwag, żeby nie wyjść na totalnego wsioka i lamusa. Przede wszystkim pewnie nie każdy tę grę kojarzy, zwłaszcza gracze młodsi stażem, bo wyszła ona w 2003 roku i nawet wtedy nie było o niej zbyt głośno. Co tak naprawdę nie powinno dziwić, bo to był rok zawalony hitami, między innymi PoP: Piaski czasu, KotOR, Max Payne 2, Jak 2 czy Silent Hill 3, więc jakaś tam śmieszna gierka AA od twórców MediEvil miała prawo przejść niezauważona gdzieś bokiem. Ja miałem tego farta, że już wtedy położyłem łapy na tym tytule, chociaż mało brakowało, a moja przygoda z nim zakończyłaby się szybciej niż zaczęła, bo majty miałem osrane bardziej niż po sesji z Silent Hillem
Gra zaczyna się bardzo dobrze, jak rasowy horror. W białych adidasach bardzo cool i wyluzowanego gliniarza przemierzamy nawiedzoną szkołę: jest ciemno jak cholera, zewsząd słychać przerażające ryki, w tle leci wrzucająca ciary na jądra muzyka, a gracz ma świadomość, że cokolwiek się na niego czai, ten śmieszny pistolet który ma pod ręką nie wystarczy. Pamiętam jak w to grałem po raz pierwszy mając 13 lat, mimo że byłem już zaprawiony w horrorowych bojach to schiza i tak była niezła, a mój młodszy o rok brat w ogóle dał sobie spokój z graniem po pierwszych 10 minutach xD Pozostaje więc żałować, że tak intensywnie jest tylko na początku, a im dalej w grę tym już jest mniej strasznie, robi się za to bardziej groteskowo i jajecznie, no ale widocznie taki już styl chłopaków z Cambridge Studios. Pomijając szkołę, to jeszcze daje radę wioska - tutaj już śmigamy w pełnym słoneczku ostro grzejąc z giwer, ale creepy przeciwnicy, niepokojące udźwiękowienie i baaaaardzo dziwne postacie spotykane na naszej drodze skutecznie podbijają atmosferę grozy. Fajny jest jeszcze ghost ship z gościnnym występem typka o znajomo brzmiącym nazwisku Fortesque, a także z wystającymi zewsząd mackami krakena, próbującymi nas zgwałcić (aż dziwne, że gry nie robili Japończycy, bo czuć lekki vibe hentaja), ale później robi się aż zbyt standardowo: jakieś więzienie, wysypisko śmieci i laboratorium z coraz to większymi ilościami duszków do sklepania. Ewidentnie zabrakło pomysłów na drugą połowę gry.
\\
Gameplay jest poprawny, ale też tak oczywisty jak to tylko możliwe. Ot, zwyczajny shooterek TPP jakich było wtedy na pęczki, ciężko to nawet nazwać przygodówką, bo ani eksploracji nie ma tu zbyt dużo, ani zagadki nie są jakieś skomplikowane. Jeżeli już się gdzieś zaciąłem, to tylko dlatego, że przegapiłem jakiegoś pstryka na ścianie dwa pomieszczenia wcześniej. Jedyny twist to łapanie duchów specjalnym dyskiem, co sprowadza się po prostu do tego, że po zadaniu gagatkom wystarczającej ilości obrażeń trzeba w nich tym właśnie dyskiem rzucić... i tyle. Po czasie ta mechanika nawet zaczęła mnie lekko irytować. W kilku momentach, aby przejść dalej trzeba skorzystać z pomocy pomagającej nam laseczki (też ducha) posiadającej unikatowe skille i potrafiącej dostać się w obszary niedostępne dla naszego nażelowanego lalusia. To akurat mógł być ciekawy motyw, który po rozwinięciu dałby radę zaoferować jakieś naprawdę dobre łamigłówki, ale niestety nie został należycie wykorzystany. Laseczką sterujemy dosłownie kilka razy w ciągu całej gry, sekcje z nią są krótkie, a z każdego jej skilla korzystamy tak naprawdę tylko raz i nie ma w tym absolutnie żadnej filozofii. Szkoda.
Jeszcze sobie trochę ponarzekam na głupotki. Postać biega o wiele zbyt wolno, nie da się ręcznie przeładowywać broni (trzeba opróżnić magazynek i wtedy ziomek sam przeładowuje), giwery mają mały power podczas strzelania, a walki z bossami są zbyt proste. Fabuła? No jakaś tam jest. Mimo tego wszystkiego i tak nie nazwałbym tej gry crapem, może bardziej średniaczkiem, takim na 6+/10. Są fajne momenty, zwłaszcza w pierwszej połowie gry, atmosfera daje radę, widać jakieś przebłyski dobrych pomysłów, gra nie ma też jakichś naprawdę poważnych wad, które by ją totalnie dyskwalifikowały. Plusem na pewno jest to, że idzie ją skończyć w 8 godzin, więc raczej nie zdąży się znudzić i można ją dziabnąć w trakcie jednej dłuższej sesji No i najważniejszy plus, który zostawiłem na sam koniec, taki co to kładzie na łopaty większość współczesnych hiciorów AAA