Metal Hellsinger
Co za gra, co za jatka Ziomek, który wpadł na pomysł, żeby szkielet rozgrywki zrypać z Dooma, ale podkręcić go mechanikami gry rytmicznej powinien dostać medal, bo w praktyce sprawdza się to ultra miodnie i - przynajmniej mi - daje co najmniej tyle samo frajdy co podczas rzeźniczenia w Eternala. W praktyce wygląda to tak, że biegamy standardowo po arenach tłukąc szatańskie nasienie przeróżnymi giwerami (pistoleciki, strzelba, kusza itp), ale trzeba to robić do RYTMU. W tle leci ostra metalowa muza, a my staramy się oddawać strzały (zresztą nie tylko strzały, bo uniki czy finishery też się do tego liczą) zgodnie z basem, a im lepiej nam to idzie i im wyższy jest mnożnik, tym większe obrażenia zadajemy przeciwnikom. Świetny motyw, że wysoki mnożnik wpływa też na to, że muzyka gra agresywniej, a przy maksymalnym odpala się wokal i wtedy rozpiździel na ekranie wskakuje na nowy poziom: ziomek z takiego Lamb of God czy innego System of a Down zaczyna wydzierać mordę, a demony eksplodują po jednym pocisku, bo damage jest zwiększony masymalnie Tutaj od razu warto nadmienić, że jeżeli ktoś ma słabe wyczucie rytmu, to będzie miał bardzo ciężką przeprawę. Czyli tak jak ja, bo rytmicznie jestem upośledzony i większość gry przechodziłem na najniższym mnożniku, zadając żałośnie niski damage, co zamieniło ten tytuł w Dante Must Die. Rytm jest w tej grze wszystkim i to od niego zależy czy przelecisz gierkę w 3 godziny czy będziesz się przy niej męczył 10 razy tyle. W moim przypadku dopiero na ostatnim levelu załapałem flow, co zresztą było absolutnie konieczne do pokonania ostatiego bossa, który jest PRZEGIĘTY. No, ale jak już kliknie, to frajda jest dzika i bardzo ciężko się oderwać, zwłaszcza że levele można masterować wykręcając chore wyniki i pnąć się po drabnikach światowego rankingu.
Z minusików to wspomnę co najwyżej o nieco zbyt długo trwających loadingach (sorry, na PS5 to powinno być błyskawiczne), mało wciągającej fabule i niemej bohaterce (za to jej przydupasowi głosu użycza Troy Baker!), no i ten difficulty spike na końcu jest totalnie z czapy, dawno nie walczyłem z tak tanim final bossem. Dobrze chociaż, że muzyka u niego jest najlepsza z całej gry, a wizualnie to niezły spektakl. Gorzej, że w przypadku zgonu trzeba powtarzać cały etap od nowa, a do najkrótszych to on nie należy.
8/10 ode mnie. Oryginalność, wgniatający w ziemię soundtrack, piękna symfonia destrukcji oraz fruwających kończyn.