Odpaliłem w końcu Crow Country i po dwóch godzinkach mogę powiedzieć tyle, że gra się całkiem fajnie, jednak poziom Signalis to raczej nie będzie. Tormented Souls tym bardziej poza zasięgiem.
Zaczynając grę możemy wybrać jaki mode nas interesuje, czyli tryb eksploracji (żadnej walki, ot czyste chodzonko i chłonęcie klimatu) albo survivalowy, czyli klasyczny horrorek z tłuczeniem stworków albo uciekaniem przed nimi. Jak ktoś wybierając ten drugi liczy na jakieś ostre wyzwanie albo chociaż dreszczyk emocji w stylu pierwszych Residentów, to szybciutko studzę emocje: gra jest bardzo łatwa, a przynajmniej do momentu, do którego ja doszedłem. Save'y są nielimitowane, brak tu czegoś na wzór szpulek do zapisywania stanu gry z RE, przedmiotów leczących, ammo oraz granatów dosłownie robiących mielone z przeciwników jest wszędzie rozsiane w cholerę, do tego gdzieniegdzie poustawiano wybuchające beczki, elektryczne panele w które można strzelać i tym samym razić wrogów prądem, a nawet pułapki na niedźwiedzie, w które te powykręcane kreatury ochoczo wpadają, a jakby to wszystko komuś nie wystarczyło, to zawsze może się cofnąć do auta na początku gry i odnowić zapas amunicji do pistoletu. Łamigówki też nie stanowią większego wyzwania. Większość opiera się na klasycznym schemacie "znajdź przedmiot "x", a następnie użyj go w miejcu "y", wpisaniu kodu, który na ogół jest zapisany w jakiejś notatce kilka pomieszczeń dalej albo na jakimś prostym skojarzeniu faktów. Gdyby jednak kogoś przerósł ten poziom skomplikowania to może skorzystać (max 10 razy w ciągu gry) ze specjalnego automatu z podpowiedziami, który nakierowuje gdzie się udać dalej. No niestety mam wrażenie, że twórcy postarali się zrobić tę grę tak, żeby żaden gracz zbyt mocno się nie napocił, co dla mnie jest trochę dziwne skoro oferują dwa tryby rozgrywki, a nazwa tego drugiego sugeruje jakąś hardkorową przeprawę.
Co natomiast robi robotę i to naprawdę dobrze to styl oraz klimat. Pewnie nie każdemu przypadnie do gustu "klockowe" wykonanie postaci na modłę tych z FFVII, ale ciężko tu odmówić uroku oraz oryginalności. A tak poza tym to wszystko w tej grze jest dziwne, creepy i trochę bez ładu i składu, ale w pozytywnym sensie i podejrzewam że jest to zamierzone. Przeciwnicy nie mają jakiegoś określonego designu: niektóre z nich przywodzą na myśl uwalone keczupem zombie, inne wyglądają jak jakieś zmaltretowane pluszaki, a jeszcze kolejne to jakieś pająkowate-patyczaki albo dziwne bloby pałętające się pod nogami. Nawet NPCe, które spotykamy na swojej drodze są specyficzne i budzą niepokój np. zaburzonymi proporcjami (niektóre z nich są dużo większe od naszej protagonistki). Główna lokacja będąca od dawna zamkniętym, zasyfionym i ostro zrytym parkiem rozrywki, z takimi atrakcjami jak dom Drakuli, cele z uwięzionymi w nich duchami czy zalane brudną wodą tunele ładnie dopełnia całości, podobnie jak wrzucająca ciary na plecy nastrojowa muzyka (trochę się kojarzy z Silent Hill).
Z rzeczy, które jeszcze mi się podobają, to na pewno to, że można swobodnie obracać kamerą w każdym kierunku, mapka jest bardzo przejrzysta, no i jeden ciekawy myk odnośnie walki: im bliżej przeciwnika stoimy, tym zadajemy mu większy damage, nie ma więc mowy o radosnym pluciu mu w ryj ołowiem z drugiego końca lokacji, tylko trzeba trochę ryzykować. Szkoda tylko, że celowanie jest do dupy, naprawdę ciężko precyzyjnie w tej grze wymierzyć headshota i to nawet po znalezieniu celownika laserowego
Zobaczymy co dalej, może jeszcze się gierka rozkręci i zaoferuje coś więcej niż klimatyczną, ale też dosyć bezstresową przeprawę. Jak się elegancko wyśpię, wrócę z kościółka i zrobię kupkę to będzie grane do samego końca.