-
Postów
4 104 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
38
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Josh
-
No nie wiem, zdecydowanie częściej widzę narzekanie na MMOerpegowość FFXII niż Xenoblade, które notabene w ogóle zgarnia więcej poklasku niż na to zasługuje i ma jakąś dziwną taryfę ulgową u graczy i to nie tylko na tym forumku. Ale racja, pewnie mam jakieś urojenia albo może jestem zbyt przeczulony. To może mieć sens, bo raczej mało kto grał w Xenogears czy Xenosagę, a jak grał to pewnie nawet nie pamięta o czym one były i co się w nich robiło. Xenoblade w pewnym sensie zaczynało z czystą kartą. Fajnale tak dobrze nie mają, zawsze mierząc się z porównaniami do innych odsłon, mimo że przecież nie stanowią ich bezpośrednich kontynuacji. Póki deweloper sam nie zdecyduje czy chce robić MMO czy jednak standardowego, singlowego erpega, to będziesz musiał marzyć. Skończyłem wszystkie Xeno (2 i 3 trochę w bólach) i dla mnie to właśnie tak wygląda, że nie potrafią się zdecydować o co im chodzi. Nie mam nic przeciwko dużym lokacjom w grach, ale w Xenoblade to jest jakieś przegięcie, zwłaszcza że na tych wielkich połaciach terenu i tak nie ma nic ciekawego do roboty, a tłuczenie najzwyklejszych mobków z ogromną ilością HP to bardziej katorga niż przyjemność. Wszystko jest rozwleczone i przydługawe do granic możliwości. Jak już idą w tym kierunku to niech dadzą multi chociaż na 2/3 graczy i wtedy to będzie mieć jakiś sens, lepiej się nudzić w kilka osób niż samemu.
-
Nie da się ukryć, że jest w tym sporo racji. Skalowanie przeciwników do naszego poziomu oraz konieczność wysysania magii to mega głupie pomysły, które mocno psuły zabawę, a nawet potrafiły totalnie zburzyć balans gry (bo wystarczyło na wczesnym etapie gry wyssać jakieś mocne czary - np. od bossa - założyć je Squallowi, tym samym dramatycznie zwiększając damage lub HP i przez grę szło się jak przecinak). Właśnie dlatego tym bardziej grze przydałby się remake, który by to wszystko poprawił wrzucając rozgrywkę na nowy poziom. Story, postacie i przedstawiony świat mogą zostać bez zmian, bo są bardzo dobre. Chyba do końca życia nie zrozumiem dlaczego tak wielu graczy narzeka na naleciałości MMO w FFXII, podczas gdy takie Xenoblade, które jest pod tym względem jeszcze gorsze (o WIELE zbyt duże lokacje, mega gąbczaści przeciwnicy i podział na multiplayerowe klasy postaci), to już jest chwalone na każdym kroku W sensie nie, że Ciebie się o to czepiam, ale tak ogólnie mnie to zastanawia.
-
Eeeee... Crisis Core? FF Type-0? FFXIV? FFX i dla mnie było pierwszym Fajnalem, w którego zagrałem. Ba, to było pierwsze RPG jakie w ogóle skończyłem i mam w opór sentymentu do tej gry. Natomiast w życiu, nawet przez grube klapki nostalgii i sentymentu bym nie powiedział, że to ostatni dobry Final, bo do dzisiaj wychodzą świetne gry z tej serii. Ok, fabuła, klimat i przygoda były jedne z najlepszych jakie oferowało FF, ale podchodząc tak na trzeźwo: gameplay był średni, w porywach najwyżej dobry. Tragiczna eksploracja, bo i eksplorować za bardzo nie było czego (większość lokacji to proste ścieżki na miarę "rynien" z FFXIII), filmików więcej niż w MGS2 i prostackie walki, które pozwalały każdego bossa kasować overdrive'ami summonów, ale nawet bez tego gra była diabelnie prosta (dopiero endgame'owy kontent pozwalał się solidnie pobawić). Wydany nieco później FFX-2 z klasycznym ATB, masą klas postaci, wyższym poziomem trudności i większą dawką swobody, oferował lepsze wrażenia. Dla mnie niesłusznie gnojona i bardzo niesprawiedliwie potraktowana gra. O FFXII ze swoimi gigantycznymi lokacjami, cholernie trudnymi bossami (mowa o oryginalnej wersji, nie o Zodiac Age) i długim czasem rozgrywki nie wspomnę, bo czysto pod kątem rozgrywki ta część zwyczajnie deklasowała dziesiątkę. W FFXIV pewnie mało kto z forum grał, ale kto się jednak skusił i dobrnął aż do ostatniego dodatku, to też pewnie jest zdania że pod wieloma względami stanowi jedną z najlepszych odsłon serii. Nie chcę zostać źle zrozumiany: FFX jest spoko, cieszę się że szykuje się remake (o ile ploty się potwierdzą) i na pewno chętnie w niego zagram. Natomiast przypisuje się tej grze zdecydowanie więcej niż na to zasługuje.
-
Fajnie, nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć w nowoczesnej grafice tego cymbała Tidusa i jedną z najlepszych cut-scenek w historii gier wideo Współczuję aktorom głosowym, którzy brali w tym udział Natomiast najbardziej chciałbym remake VIII. Chyba najmroczniejsza i najbardziej "realistyczna" odsłona z tych psx'owych, bez jakichś chibi-ludków biegających po mapie, dziwolągów w drużynie i przebierania się za dziewczyny.
-
Jak to nie? Przecież dostaniemy gangsta-Księcia krojącego demony w rytmie stękającego Tupaca Osobiście wolałbym nie dostać nic, niż rzygi na pocieszenie, ale to jest Ubisoft i tego się nie da ogarnąć rozumiem. A co do P3R, to tak sobie narzekam (ktoś musi!), ale w głębi serduszka trochę się cieszę, bo to moja ulubiona Persona.
-
Jednak odpuściłem tę grę, co mi się nie zdarza prawie nigdy, bo nawet średniaczki jak zacznę, to staram się skończyć. Już nawet nie przez poziom trudności, bo idzie to obejść po prostu nie rozwijając zbyt mocno postaci. Dobił mnie natomiast pacing, wszechobecna monotonia, fabuła która rozczarowała na całej linii i ogólne przeświadczenie, że gra za wszelką cenę próbuje zmarnować mi jak najwięcej czasu. No to lecimy: fabuła. Z początku zapowiadała się ciekawe, no bo Słomiani trafiają do zupełnie nowej lokacji, spotykają nowe postacie i uczestniczą w zupełnie nowych wydarzeniach. I tak samo szybko jak przychodzi zachwyt, tak też szybko nadchodzi rozczarowanie, bowiem w wyniku scenariuszowych zawirowań ziomeczki tracą swoje moce i aby je odzyskać muszą ponownie przeżyć znane już historie. Tym samym jeszcze raz trafiamy do Alabasty, Water 7 oraz kilku innych miejscówek, które mogliśmy oglądać na ekranach naszych kąkuterów, uczestnicząc w doskonale znanych wydarzeniach, jedynie z nieco innej perspektywy (załoga od początku wie co się wydarzy i jak temu zapobiec). Faktycznie nowe story (jakieś 10-15% gry) rozgrywa się wyłącznie pomiędzy znanymi już rozdziałami i niestety też nie jest zbyt interesujące. Może finał ratuje sytuację, ale olałem grę krótko przed nim, bo już zwyczajnie nie mogłem wysiedzieć przy tej grze. Warto też dodać, że jeżeli ktoś nigdy nie czytał mangi ani nie oglądał anime to zupełnie nie odnajdzie się w wydarzeniach i nie będzie miał bladego pojęcia co tu się w ogóle wyprawia. Pacing. Gra ma tylko dwa stany: albo jest piekielnie powolna albo zasuwa na złamanie karku olewając większość wątków i kończąc rozdziały zanim zdążą się rozkręcić. Są etapy, które potrafią dłużyć się w nieskończoność atakując masą zupełnie zbędnych cut-scenek albo totalnie z dupy niepotrzebnymi zadaniami. Daje się to we znaki już na samym początku, kiedy trafiamy do Alabasty i próbujemy opuścić pierwszą miejscówkę - żeby to zrobić musimy wykonać pierdyliard malutkich zadań: pogadaj z ziomkiem "a" w centrum, następnie wróć na początek lokacji i porozmawiaj z ziomkiem "b", tym razem idź na drugi koniec miejscówki, żeby zdobyć przedmiot "x", który musisz zanieść "ziomkowi b", żeby dostać przedmiot "y" konieczny do dostarczenia ziomkowi "a". A później jeszcze raz pobiegnij na koniec lokacji i cofnij się na początek. BO TAK. Wszystko oczywiście zawalone zbędnymi dialogami, które zacząłem skipować szybciej niż dzień nóg na siłowni. I takich fragmentów jest w tej grze całe mnóstwo. A sub-questy są jeszcze gorsze + nagrody za wykonywanie ich nawet trochę nie zachęcając do tej katorgi. Monotonia. Giereczka szybko wypstrykuje się z ciekawego kontentu, przez co już po kilku godzinach zmuszeni jesteśmy do wykonywania bardzo powtarzalnych czynności, z których żadna nie została wykonana nawet w stopniu dobrym. Eksploracja jest nudna, bo lokacje nie są zbyt ciekawe (albo idziemy prosto po sznurku, albo biegamy po ciasnych uliczkach w mieście szukając pierdół, albo gubimy się w korytarzach brzydkich dungeonów). O jakichś wielkich połaciach terenu w stylu Xenoblade z poukrywanymi sekretnymi lokacjami można oczywiście zapomnieć, ale nawet w porównaniu do takiego Star Ocean, Tales of czy Dragon Questa jest klaustrofobicznie ciasno. Sub-questy jak już wcześniej wspomniałem stanowią jedynie przedłużenie naszej agonii wynikającej ze schematycznych i rozwleczonych zadań fabularnych (czyli jest jeszcze więcej głupawego biegania w tę i z powrotem i gadania z NPCami). System walki? Na początku o WIELE zbyt łatwy, później nieco trudniejszy (o ile się za dużo nie walczy, co jest jakimś absurdem, bo w sumie nie po to się gra w erpegi, żeby unikać wrogów) i przez to ciekawszy, ale ostatecznie też popada w schematy i po około 20 godzinach zaczyna przynudzać. Najgorsi są bossowie, którzy nie wymagają większej taktyki, będąc po prostu chamskimi gąbkami - wystarczy combo Luffy, Zoro i Sanji do zadawania wysokiego damage'u + stojący z boku Chopper do okazyjnego leczenia i w ten sposób da się przejść niemal całą grę. Naprawdę próbowałem zacisnąć zęby i jednak dokończyć tę eskapadę, ale mimo najszczerszych chęci poległem. Dawno już nie miałem tak chamskiego uczucia, że gra marnuje mi czas i że zamiast się przy niej męczyć mógłbym szarpnąć w coś lepszego. I nawet fakt, że One Piece znam, lubię i jestem na bieżąco z anime, wcale tu nie pomógł. Ba, japońskie erpegi (nawet te z niższej półki jak Edge of Eternity) łykam niczym dziewczyny z Dubaju jeszcze ciepłe odchody arabskich szejków, a i tak odpadłem przy Odyssey. Nuda, schematyczność, brak pomysłu na siebie i zmarnowanie całkiem ciekawie zapowiadającej się historii. Nie polecam, chyba że ktoś jest psycho-fanem One Piece'a. 3/10 ode mnie i gomu-gomu-rasen-shuriken w plecy deweloperom tej gry.
-
Przesadą to jest ta taryfa ulgowa dla Atlusa, która trwa już od bardzo dawna. "No bo, hehe, wiecie, to Atlus i NIE MOŻNA od nich za dużo wymagać. Może za 10 lat jak zrobią Personę 6, ale nie teraz. Broń boże". Gameplay zawsze mają tip top, z tym nie ma się co kłócić, sam ich cholernie szanuję że w czasach, w których królują erpegi akcji potrafią wypuścić takie SMTV będące ultra hardkorową turówką dla największych wyjadaczy. Ale nie bójmy się powiedzieć, że technicznie ich gry są często zacofane i to nie o kilka lat, tylko o całe dekady. Jasne, to nie jest gigantyczne studio z nieograniczonym budżetem jak SE, ale nie jest to też team składający się z czterech nerdów siedzących w garażu i klepiących gierki w przerwach między partyjkami Dendżyns end Dragons. Stać ich na więcej. Rewolucji chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekiwał, ale może chociaż, nie wiem... dostosowania się do współczesnych standardów? I nie, zrobienie gry na silniku Persony 5 z 2016 roku, z podobną grafą (chociaż tutaj muszę się zgodzić z Pupciem: gra wygląda nawet gorzej od P5) to nie jest dostosowanie się do współczesnych standardów. Dla mnie to nie wygląda dobrze, nie rusza się dobrze, a jeżeli nie zaoferuje ciekawszych i bardziej rozbudowanych dungeonów (co najmniej na miarę Piątki) tylko znowu generyczne korytarzyki z innymi kolorkami to już w ogóle będzie szczyt lenistwa. To tak jakby Capcom robiąc RE4R tylko podrasował lekko grafę, a całą resztę zostawił bez zmian. To by nie uszło płazem, więc czemu miałoby ujść płazem Atlusowi? Of course nie mówię, że na 100% tak będzie, bo może (albo inaczej: lepiej żeby) zaskoczą dużymi zmianami. Na tę chwilę wiadomo niewiele odnośnie samego gameplayu, ale sądzę że spokojnie po tym trailerze można już tę gierkę lekko skopać za leniwie odrestaurowaną grafikę zamiast udawać, że wszystko jest ok i chłopy się napracowały. Jeszcze tylko przypomnę sytuację z remakiem Prince of Persia: The Sands of Time. Pamięta ktoś ten trailer od Hindusów, który zaprezentował potworka z grafiką jak za czasów PS3? Pamięta ktoś oburzenie graczy? Wywartą na Ubisofcie presję, która doprowadziła do skasowania tej gry, rozpoczęcia produkcji od nowa i odsunięcia tych tanich wyrobników od projektu? Ja pamiętam. Teraz mamy podobną sytuację i wszystko jest git. "No bo, hehe, to tylko Atlus."
-
Ja wiem, że to Atlus, a oni nie mają budżetu Square Enix, no ale kaman. Cała gra rozgrywa się w raptem kilku lokacjach oraz w jednym dungeonie, który tylko zmienia kolorki, więc chyba można było bardziej się postarać?
-
Gangsta rapsy, postacie stylizowane na Fortnite i księciunio w dredach. Fajny ten nowy Prince of Persia, taki postępowy.
-
Myślałem, że się trochę bardziej postarają, w pierwszym momencie myślałem że ro remaster, a nie remake.
-
Skoro już odgrzebują takie zapomniane gry jak Shadowman czy Croc, to wcale mnie nie dziwi że SotD też się załapało na remaster. Mi to wisi, bo kilka lat temu odświeżałem sobie tę grę na PS3, wbijając nawet platynę, ale jak ktoś nigdy nie miał okazji się zapoznać z tą porytą przygodą to będzie miał dobrą okazję.
-
Też brzmi dobrze. Może wtedy marka trafi w lepsze ręce.
-
Pewnie dlatego, że twórcy nigdy nie ukrywali inspirowania się Twin Peaks.
-
https://pl.ign.com/buzz-astral/56192/news/disney-zwolnil-rezysera-buzza-astrala-i-kilku-innych-producentow-pixara?fbclid=IwAR0khC9vIDC1mQdfxPKxuhE5wwx3mhp5isMi92m8MIL5ZaLn1faObEx9Rl8 Serduszko się raduje czytając takie newsy. Jak to szło? Get woke, go broke?
-
Skoro za walkę odpowiada ziomek z Capcomu, który pracował przy DMC, to na 99.9% ten element spełni oczekiwania. Już na gameplayach wygląda to niesamowicie miodnie i daleko od oklepanego "press x to not die" znanego chociażby z Kingdom Hearts czy FFXV.
- 2 171 odpowiedzi
-
- play station 5
- jrpg
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Minerva na normalu to raczej nie jest większy problem, ale na hardzie nawet mając maksymalny lv. i zdobyty najlepszy gear w grze to jest co najmniej 30 min. męczarni, w zasadzie bez możliwości popełnienia najmniejszego błędu. Nie polecam. A sama platyna dosyć łatwa, tylko trzeba niestety grać z poradnikiem, bo bardzo łatwo przegapić niektóre questy, pamiętam że lata temu szarpiąc na PSP nie zrobiłem jakiegoś i progres zablokował mi się na 99%.
-
Jak symulator chodzenia, to nie sprawdzam. Ale na pełniaka czekam. Wizualne felery przeżyję, byle tylko gameplay był syty i klimacik dawał radę. Kto wie, może jeżeli gra się dobrze sprzeda, to za jakiś czas doczekamy się remake'a czwórki
-
"Best animated episode of all time". Podchodziłbym do tego sceptycznie Ogólnie hype na OP opadł mi już dawno temu, ale z anime jestem na bieżąco i powiedzmy że z jakąś uwagą śledzę aktualne wydarzenia. Zoro vs King to był najlepszy moment od czasu Marineford, fajnie że po jakichś kilkuset odcinkach ktoś tam sobie przypomniał, że załoga Słomianych nie składa się tylko z Luffy'ego i cycków Nami.
-
- Mamo, kupisz mi Sifu? - Nie, mamy Sifu w domu - Sifu w domu: W pozostałe dwie nie grałem, ale ten tytuł wspominam bardzo miło. Intensywny mix platformówki z rasową kopaniną i to jeszcze przy udziale sympatycznego Żółtka, z dosyć schludną jak na tamte czasy grafą. Nie udało mi się przejść, bo szarpałem na jakimś kiepsko zgranym piracie i gra zaliczała crash gdzieś tak w połowie gry Pamiętam, że na PS2 wyszło coś podobnego z Jetem Li (Rise to Honor bodajże), ale nie było nawet w połowie tak grywalne jak Dżeki Czan.
-
Jedyne z czym miałem problem na hardzie to minigierka The Silence, kompletnie nie mogłem wyczuć rytmu i zawsze kiedy tylko pojawiała się ta sekwencja to traciłem postać (nie pomagało nawet granie bohaterami z wysokim Serenity). Wszystkie pozostałe QTE, zwłaszcza te polegające na mashowaniu: banał. Zawsze przebiegałem przez wszystkie lokacje i jakoś nie odczułem, żeby Presence atakowało częściej niż na normalu. Zagadki czy rozstawienie przedmiotów: takie samo jak na pozostałych poziomach trudności. Sporym ułatwieniem jest to, że co etap masz inny zestaw postaci, więc nawet jak Ci jedna czy dwie zginą to możesz kontynuować przygodę jak gdyby nigdy nic (byle nie zginął Daniel, bo wtedy od razu jest game over, ale to pewnie wiesz). Jeżeli masz problem z jakimś QTE, to w czwartym rozdziale, po zebraniu konkretnej karty tarota możesz zablokować pojawianie się tej sekwencji (ja od razu zablokowałem The Silence i cała reszta gry to był już pikuś). No i ultimate life-hack: możesz nawet co 10 sekund kopiować stan gry na USB / do chmury, żeby w przypadku fuck'upu wgrać go z powrotem na konsolę - w takim przypadku hard przestaje być jakimkolwiek wyzwaniem Generalnie jeżeli już wcześniej skończyłeś grę przynajmniej raz i wiesz co robić to H.P.Lovecraft jest niczym innym jak speedrunem, ja zostawiłem ten trofik na koniec, więc znałem już całą grę na pamięć i każdy chapter zajmował mi około 20 minut. Może nie jest do końca bezstresowo, bo pewne quick time eventsy potrafią udupić, ale ilość cheesów i sztuczek, z których można korzystać sprawia że na pewno nie jest to jakiś hardkorowy czelendż.
-
Uwaga. Ukryte, alternatywne zakończenie gry:
-
Mam na liczniku niecałe 3 godziny i niestety jestem mocno rozczarowany. Od strony wizualnej jest całkiem dobrze, co prawda wolałbym żeby postacie były maźnięte jakimś cell shadingiem albo czymś podobnym (kłaniają się gry CyberConnect2), żeby mniej przypominały kukiełki, a bardziej swoje odpowiedniki z anime, niemniej i tak jest bajkowo w wystarczającym stopniu. Super są wszelakie menusy, ikonki oraz efekty podczas walk, jest bardzo kolorowo i żywo, co w połączeniu z wesołą muzyką daje przyjemny, niemalże wakacyjny vibe. Oczywiście oryginalny japoński v-a na DUŻY plus. I nawet są polskie napisy! Tego się zupełnie nie spodziewałem odpalając tę grę. Fabularnie również ok. Cieszy mnie, że fabuła to całkowicie nowa historia, bo nie chciałbym kolejny raz przeżywać tego samego co już widziałem w serialu. Czy będzie ciekawie czy może raczej generycznie i bez pomysłu (jak to do siebie mają fillery) to jeszcze nie wiem, ale czuję potencjał na interesującą przygodę. No i najważniejsze, że akcja rozgrywa się po time-skipie, więc mamy tu pełny skład Słomianych kapeluszy. Niestety gameplay na tę chwilę to jest jakaś tragedia. BARDZO liniowe etapy, które śmierdzą zatęchłymi rynnami z FFXIII, zero swobody (jak tylko spróbujesz delikatnie zboczyć z trasy to zostajesz upomniany przez NPCa i wrzucony z powrotem na jedyną dostępną ścieżkę), puste lokacje z minimalną ilością przeciwników do obicia i co najgorsze: poziom trudności, który w zasadzie nie istnieje. Przeciwnicy nie zadają absolutnie żadnego damage'u naszym bohaterom, ci z kolei zabijają każdego stworka jednym, max 2 hitami i wcale niewiele lepiej jest z bossami, jednego właśnie pokonałem... czterema zwykłymi uderzeniami Jrpgi generalnie mają to do siebie, że nie są trudnymi grami, ale jak żyję to z czymś tak prostym się jeszcze nie spotkałem. Tym większa szkoda, bo turowy system walki wydaje się ciekawy: wszyscy bohaterzy są dostępni od początku, każde z nich ma masę skillów do odblokowania, areny walk są podzielone na strefy po których można przerzucać bohaterów lub nawet przeciwników poprzez okładanie ich po ryjach, a same starcia przywodzą nieco na myśl zabawę w "kamień, papier, nożyce". W praktyce wygląda to tak, że są 3 różne typy ataków: Moc, Technika i Prędkość, a każda z postaci ma przypisany jeden z nich. I np. postać władająca Mocą świetnie radzi sobie z przeciwnikami korzystającymi z Prędkości, ale zdecydowanie gorzej z tymi, którzy stosują Technikę. Słomiany z Techniką bez problemu kasuje adwersarzy z Mocą, za to lepiej żeby unikał kontaktu z takimi którzy używają Prędkości. Natomiast hiroł z typem ataku Prędkość jest idealnym kandydatem do lania po gębach "Technicznych" przeciwników, ale już takich z "Mocą" to nie bardzo. Tym samym trzeba z głową dobierać postacie do każdej walki i wiedzieć którego ze słomianych piratów wystawić do pojedynku z danym typem wroga, ot taki lekko taktyczny sznyt... tylko że tak naprawdę to nie. Na papierze brzmi to ciekawie, a w rzeczywistości gra jest tak łatwa, że nie ma kompletnie żadnego znaczenia kto z kim walczy chyba że robi Ci różnicę czy zabijesz Drapieżną Wiewiórkę albo Nikczemnego Gluta dwoma, zamiast jednym atakiem. Zginąć tak czy inaczej tutaj się nie da. A żeby się jeszcze mniej spocić, to zawsze można sobie ustawić opcję automatycznych walk i w tym czasie iść do kuchni i zaparzyć herbatkę. Naprawdę mam nadzieję, że to wszystko to jeden wielki, przesadnie rozwleczony tutorial, a właściwa zabawa wkrótce się rozkręci. Inaczej chyba dam sobie spokój z tą grą, a polecę ją jedynie graczom, którzy nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z grami RPG, co by na spokojnie przyswoili podstawy tego gatunku. Szkoda, bo potencjał jest niezły. Czuć klimat anime, postacie często gaworzą w trakcie wędrówki (Sanji i Zoro co rusz sobie docinają, a Luffy drze ryja bez powodu niczym rasowy przygłup, zupełnie jak w bajce), Nami ma fajne cycuchy, a podstawy gameplayu są na tyle solidne, żeby wyszedł z tego dobry erpeg. Tylko błagam, dajcie mi więcej swobody i JAKIEKOLWIEK wyzwanie
-
Zagadka z fotografią (nie złożenie jej, tylko wykorzystanie gotowego zdjęcia by uzyskać kod do panelu). Dosłownie całą grę przeszedłem bez zaglądania do poradnika, nawet slajdy czy łamigłówkę z roślinkami dałem radę zrobić sam, ale przy tym dziadostwie poległem. I to nawet nie w kwestii czysto logicznej, bo zrozumiałem jak uzyskać kod, problem dla mnie polegał na tym, że to zdjęcie jest bardzo niewyraźne i ciężko z niego odczytać szczegóły I tak, wiem że na premierę ta zagadka była jeszcze gorsza.
-
5 czap ma jeden plus: jest krótki. Ale to zakładając że się nie zatniesz na pierwszej zagadce, próbując ją rozwiązać przez 3 godziny (jak ja) A najlepszy dla mnie był czwarty, czyli klasztor: noc, cmentarz, wilki wyjące gdzieś obok, gnijąca katedra, wszędzie stosy trupów (jedne położone na krzesłach i przykryte prześcieradłami, inne elegancko zwisające z sufitu), które cały czas ma się wrażenie, że zaraz ożyją i rzucą nam się do gardła, jedna wielka atmosfera syfu i zaszczucia niemal wyjęta z Silent Hill, a nawet samo Presence objawiające się na moment w swojej prawdziwej formie. No i te niepokojące notatki lekarzy opisujące tragedię, która się tu wydarzyła. Naprawdę mocny szajz. To też najbardziej rozbudowana lokacja w całej grze z największą ilością przedmiotów, z całkiem sympatycznymi zagadkami i przedstawiająca najciekawszą mechanikę "walki" z upiorami. Nie obraziłbym się, gdyby cała przygoda rozgrywała się w tym miejscu.
-
Skończone, a nawet splatynowane Do czwartego chapteru solidne 8/10. Ultra klimatyczna gra, z chyba najgęściejszym klimatem od czasu Silent Hilla i solidnymi zagadkami. Piąty rozdział niestety lekko słabuje, bo Presence jest już wypstrykane ze wszystkich sztuczek, sama lokacja nijak ma się do tego co zwiedzamy w poprzednich etapach, no i ma jedną absurdalną zagadkę, której nikt normalny nie rozwiąże. Ale za to zakończenie jest mocne. Fajnie jakby za jakiś czas powstał sequel z nieco większym budżetem, bo jest tu potencjał na więcej dobrego straszenia i jeszcze więcej przegrzewania zwojów mózgowych.