-
Postów
4 104 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
38
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Josh
-
Skończyłem czwarty sezon "Ty". Nieco gorszy od poprzednich, ale i tak dobry, zwłaszcza końcówka mocno mnie zaskoczyła, bo zapowiadało się, że pójdą w innym kierunku. Ogólnie bardzo normalny serial jak na Netflixa, praktycznie nieskażony lewackim syfem, jak ktoś nie zna, a lubi historie gdzie głównym bohaterem jest psychopata to polecam mocno.
-
Z jednej strony fajnie, że Konami odświeża swoje legendarne serie i to od razu zapowiadając remaki najlepszych odsłon tych serii. Z drugiej strony trochę przeraża mnie, że za te gry odpowiadają jakieś randomy (MGS) albo wyrobnicy, którzy w gierki potrafią "tak se" (SH). Serce mówi: "jaraj się, toż to remake jednej z najlepszej gry w dziejach!", ale rozum każe zachować sceptycyzm.
-
Nie jesteś dzisiaj zbyt miły (wiem, ja też). Ale i tak Cię kocham. EoT na temat cyfr i pudełek, bo za mocno mi ciśnienie skacze. Do zobaczenia w temacie za 2 lata jak gierka wpadnie do Plusa
-
Nie mam z tym problemu. I Ty szydząc i tocząc jawną "bekę z pudełkowców-dinozaurów smarujących się plastikiem" też nie powinieneś mieć problemu, kiedy ktoś nazwie Cię baranem.
-
Przepraszam, myślałem że forum służy do tego, żeby dzielić się swoją opinią, a nie przytakiwać innym i publicznie cieszyć się z tego, że wydawcy srają mi na głowę.
-
Trzymaj ode mnie i wykorzystaj kiedy będziesz miał ochotę.
-
To nie kwestia uczciwości, tylko tego, że jakby wypuścili wyłącznie cyfrówkę i wycenili ją na 350zł to wtedy dużo mniej ludzi by ją kupiło. A za 200zł to się znajdą jakieś barany i jeszcze będą się cieszyć z tego zakupu i usprawiedliwiać brak wydania pudełkowego. A za 2 lata obudzą się z ręką w kiblu, bo gier w pudełkach już w ogóle nie będzie, tylko wzorem Steama same cyfry po 350 zeta na premierę.
-
Oczywiście, że to stek bzdur. Oto jedyny prawdziwy powód Mam nadzieję, że się srogo przejadą na tej decyzji. Chociaż niestety gracze nie są zbyt bystrzy i uwielbiają wspierać patologię (patrz: sprzedaż każdej FIFY, albo utarg z mikrotransakcji), więc lepiej się nastawić, że swoje zarobią i powoli cyfrówki-only staną się codziennością na konsolach.
-
To Ty. Szkoda, że pozostałym graczom powoli wybór zostaje odbierany.
-
Zalety gry w pudełku: - możesz kupić day 1 i odsprzedać z małą stratą - możesz w każdej chwili komuś pożyczyć - pudełeczka ładnie prezentują się na półce - nikt nigdy ci tej gry nie zabierze, nawet za 30 lat dalej będziesz ją miał w swojej kolekcji Zalety gry w cyfrze: - nie ma takich zalet Już za chwilę na konsolach dojdzie do sytuacji podobnej z PC, gdzie gracze są dosłownie dymani wysokimi cenami za cyfrowe wydania, a jeszcze niektórzy się z tego cieszą
-
Remedy potwierdziło, że gra otrzyma WYŁĄCZNIE cyfrowe wydanie, bez wersji fizycznej. Miałem brać day 1, ale za takie zagrywki to kupię może day 366 albo jak kiedyś trafi do Plusa.
-
Więc w skrócie: wszystko zależy od tego czego gracz oczekuje po tego typie produkcji. Dla mnie w 90% liczy się system walki, jeżeli on jest dopracowany to na całą resztę elementów mogę przymknąć oko albo nawet w ogóle nie zwracać na nie uwagi, będąc w całości pochłonięty uczeniem się combosów i masterowaniem leveli bez skuchy. No, ale jak ktoś gra czysto casualowo, ot tak żeby niezobowiązująco pomachać mieczykiem, ale też bardzo zależy mu na ładnych lokacjach i może jeszcze na wciągającej fabule, to faktycznie może się poczuć DMC5 rozczarowany. Bądź co bądź to nie Bayonetta 3, która skacze po różnych epokach czasowych i multiversach, gdzie lokacje są mocno zróżnicowane i przynajmniej pod względem wizualnym gra nie nudzi się do samego końca. Po głębszym zastanowieniu mogę nawet zrozumieć, że ktoś woli tego upośledzonego pod kątem starć GoWa, ponieważ gierka potrafi zachwycić pod innymi względami (zróżnicowanie lokacji, metroidvaniowa eksploracja, bardziej "cinematic" doświadczenie). kwestia priorytetów.
-
Astrala niedawno skończyłem i spokojnie można go zaliczyć do slasherów, tak samo jak i Automatę. System walki mocno się rozkręca po odblokowaniu kolejnych Legionów oraz ich skillsów, generalnie BARDZO dobra gra i świetny przedstawiciel gatunku, ale mimo to nie wytrzymuje porównania z DMC5 na płaszczyźnie gameplayowej, zdecydowanie nie ta półka jeżeli chodzi o dynamikę czy wachlarz możliwości. No i uwaga: ta gra też ma strasznie ch*jowe lokacje.
-
W sumie słuszna uwaga, podejście do takich gier ma duże znaczenie. Ja jestem maniakiem tego gatunku i zawsze takie gry rozkładam na czynniki pierwsze masterując co się tylko da, ale z perspektywy gracza, który po prostu je kończy nie wkręcając się za mocno w system walki sprawa może mieć się inaczej. Niemniej, żeby kiepskie lokacje w grze aż tak psuły jej ogólny odbiór (zwłaszcza, że reszta elementów sprawuje się bez zarzutu) to jestem zaskoczony. Ok, sam wolałbym powrót do gotyckich klimatów, od dawna marzę żeby Dante kiedyś powrócił do tłuczenia demonicznych ryjów w jakimś mrocznym zamku, ale póki walka jest rajcowna, to mogę przeżyć nawet te szare miasta i sraczkowate drzewa. Lepiej tak niż, żeby miejscówki były wypasione, a walka uproszczona jak w innych gierkach tego typu.
-
Jedynka i trójka zawsze będą najlepsze, później bym dał na równi DMC5 i DmC, a na końcu Czwórkę i płaczącą gdzieś w kącie Dwójkę. Zgodzę się, że najnowszy Devil ma ultra słabe lokacje, ale też jestem dosyć staroświecki i uważam, że system walki to najważniejsza rzecz w slasherze, element który go definiuje, a cała reszta to już tylko dodatki, które mogą tylko trochę wpłynąć na ogóle wrażenia z szarpania. Pod tym względem Piątka miażdży konkurencję (w zasadzie to i tak nie ma żadnej), to co można robić jako Dante to jest istny kosmos, ale nawet Nero został ładnie zupgrade'owany względem swojej wersji z DMC4 i V też można siać ładną pożogę. Przeogromne replay-ability, wysoki poziom trudności na DMD / H&H oraz dodatek w postaci Vergila to już tylko soczyste wisienki na tym pysznym torcie. No, ale wiadomo, można narzekać na kiepskie lokacje i zamiast tego odpalić GoW albo Hellblade, gdzie całą grę można przejść klepiąc "X", bo w sumie dużo więcej i tak nie da się w nich robić.
-
To jest ta gra, w której masz dwie bronie na krzyż i tyle samo combosów przez całą przygodę? Ok.
-
Przeczytałem komentarze z ostatnich dwóch stron na temat DMC5 i mi ręce razem z penisem opadły. Ja wiem, że każdy ma swój gust i nie wszystkim musi się podobać to samo, ale takie ciśnięcie po jednym z najlepszych (jeżeli nie po najlepszym) hack'n'slashu poprzedniej generacji to mnie mocno zaskoczyło i jednocześnie zasmuciło. Tak z czystej ciekawości: co według Was jest lepszym przedstawicielem tego gatunku wydanym w ciągu ostatnich 5 lat? Tylko nie mówcie, że God of War.
-
To samo pomyślałem, kiedy dowiedziałem się o tej grze. Generalnie sam nie lubię horrorów, w których się nie walczy, szerokim łukiem omijam wszelakie walking simy, żeby nie powiedzieć że nimi gardzę, niemniej raz na jakiś czas trafi się horrorek pozbawiony tej mechaniki który okazuje się naprawdę grywalny. W SoH robotę robią przede wszystkim 2 rzeczy: Presence, które genialnie buduje klimat i sprawia, że ta gra autentycznie przeraża (powtórzę, ja się rzadko boję przy horrorach) oraz świetnie zaprojektowane zagadki. Niby dużo się łazi w tę i z powrotem, ale dzięki temu że nigdy nie wiesz kiedy zostaniesz zaatakowany, cały czas czujesz się jak na szpilkach, a przez randomowość tych ataków chaptery można powtarzać po kilka razy i każde podejście będzie inne. Zagadki to też wyższa liga, wymagają dogłębnej eksploracji pomieszczeń w poszukiwaniu podpowiedzi oraz sporej ilości kombinowania żeby je w ogóle rozwiązać (za to jaka frajda kiedy uda się bez poradnika na jutjubie). Fajnie dla odmiany poczuć, że deweloper nie ma gracza za skończonego debila, akurat pod tym względem Capcom mogłoby się uczyć od twórców SoH. Serio, warto dać szansę. Polecam zapolować na jakąś używkę (ja ostatnio wyrywałem za 100zł), a jak się nie spodoba to zawsze możesz pogonić dalej.
-
Dużo nie pograłem, w zasadzie to dopiero skończyłem pierwszy chapter (z 5), ale jak na razie jestem więcej niż zadowolony. Zwłaszcza, że spodziewałem się raczej kupsztala w stylu The Medium, a dostałem naprawdę przyzwoitą grę i do tego autentycznie straszną Środek nocy, srogo nawiedzona chata, bohaterzy nie będący żadnymi komandosami, a zwykłymi szarakami (jeden zbiera butelki ze śmietników, inny zawodowo przepycha kible) - może i mało oryginalne, ale za to wystarczające podłoże, żeby zbudować na tym mroczny horror. Chodzimy, więc po tonących w mroku korytarzach, zwiedzamy ponure pokoje, wzorem klasycznych przygodówek zbieramy masę rożnych przedmiotów, które następnie musimy gdzieś użyć i rozwiązujemy łamigłówki (dobrze przemyślane, warto dodać). Tutaj wchodzi największy twist Song of Horror, mianowicie brak jakiejkolwiek walki: nie mamy żadnej broni i nie ścieramy się z żadnymi zombiakami ani innymi mutantami. Zamiast tego musimy uciekać lub chować się, a natomiast naszym jedynym przeciwnikiem jest tak zwane "Presence". Czym to to ogóle jest? W skrócie można powiedzieć, że to jakiś mroczny byt, który odpowiada za wszystkie niepokojące rzeczy, które rozgrywają się w trakcie naszej przygody w nawiedzonym domostwie, czasem próbujący tylko nas nastraszyć, a innym razem zabić. I trzeba przyznać, że za(pipi)iście dobrze deweloper wplótł ten motyw w rozgrywkę. Zwiedzając lokacje i zajmując się swoimi sprawami nigdy nie wiemy kiedy Presence nas zaatakuje. Przez większość czasu nie widać go, ale wyraźnie czuć że jest gdzieś obok, być może nawet zaraz za najbliższymi drzwiami. A im więcej hałasu zaczniemy wydawać, im dłużej będziemy się gubić po plątaninie pomieszczeń, tym większe ryzyko że zjawa nas namierzy, a wtedy pozostaje już tylko brać nogi za pas i schować się w najbliższej szafie lub spróbować zaryglować drzwi nim wtargnie o pomieszczenia. Przyznam z ręką na sercu, że mam przy tej grze bardziej osrane majty niż podczas zabawy w chowanego z Mr.X w drugim Residencie. Zresztą, nawet jeżeli Presence nie zagraża nam bezpośrednio to i tak można dostać zawału kiedy akurat bawi się z nami np. nagle włączając telewizor w ciemnym pokoju albo wysadzając korki w całym mieszkaniu. Drugim mocnym twistem jest permadeath. Tak, można tu zginąć na amen, co w połączeniu z łatwością z jaką zjawa może nas dopaść (wystarczy radośnie sobie biegać i otwierać drzwi bez nasłuchiwania co jest po drugiej stronie, ewentualnie nie zdążyć schować się przed nią na czas albo zawalić QTE), sprawia że klimat jest cholernie gęsty i non stop jesteśmy w stanie bliskim przedzawałowemu. O tyle dobrze, że postaci jest kilka, więc jak jedna nam padnie, to po prostu wchodzimy w skórę kolejnej, która przejmuje cały progres uzyskany przez nieszczęśnika, którym nam właśnie padł (a więc nie musimy od nowa zdobywać itemów i rozwiązywać łamigłówek). Natomiast jeżeli zginą wszyscy, to wtedy jest definitywny game over i trzeba zaczynać chapter od nowa. I tutaj mam jedno spore ALE: trafiają się momenty, kiedy gra w ogóle nie sygnalizuje ani nawet nie podpowiada, że możemy zginąć wykonując jakąś czynność, co generuje tanie oraz irytujące zgony. Na przykład - zdarzyło mi się w pewnym momencie dosyć solidnie zaciąć, nie wiedząc jak pchnąć przygodę do przodu, więc zacząłem od nowa przeszukiwać dosłownie wszystkie pomieszczenia i tym sposobem trafiłem na wannę wypełnioną brudną wodą. Myślałem, że wystarczy wyjąć korek, a na dnie wanny znajdę jakiś kluczyk, "no bo przecież tak było w Residentach, nie ze mną te numery HŁE HŁE"... ale nie, zamiast zdobyć istotny przedmiot (jak sądziłem) to zostałem wciągnięty do wody przez jakieś łapska. Cyk, postać stracona bez najmniejszego ostrzeżenia. Na tę chwilę jestem mocno wciągnięty i zaskoczony poziomem gry. Ok, graficznie to spokojnie PS3 by pociągnęło ten tytuł (możliwe, że nawet PS2), loadingi są niekiedy dłuższe niż powinny (na szczęście nie ma ich dużo), a od voice actingu wręcz opadają uszy, ale typowo pod kątem rozgrywki czy klimatu SoH prezentuje bardzo wysoki poziom. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak mocno bałem się grając w jakiś horror, (a ogrywam ich dużo i mało co mnie rusza). Lekka beka, że grupka amatorów zrobiła lepszą i straszniejszą grę od naszych zaprawionych w bojach dewów z Bloober Team
-
Spoko, nie znałem tej gry. Co prawda nie jestem fanem FPP, ale przy okazji jakiejś konkretnej promki pewnie się skuszę.
-
Trzeba przyznać, że ostatnie lata obrodziły w konkretne survival horrory i to nie tylko w takie sygnowane trzema magicznymi literkami AAA, ale też w masę mniejszych produkcji (że wymienię tylko Song of Horror, Darkwood czy Tormented Souls), z czego żem jest oczywiście bardzo zadowolony i ryło cieszy mi się mocno, bo to mój ulubiony gatunek gier. Teraz do tej wesołej grupki można też doliczyć Signalis, owoc prawdziwie heteroseksualnego związku pomiędzy Resident Evil oraz Dead Space... chociaż widać też podobieństwa do Silent Hill, więc może pani Residentowa się puszczała Tak czy inaczej miks wyszedł świetny, może lekko pozbawiony własnego stylu, ale za to fest grywalny i dopieszczony pod wieloma względami. Akcja gry została umiejscowiona daleko w przyszłości, a nam przychodzi wcielić się w zgrabną Elster - babeczkę androida, która przybyła na nieznaną planetę, aby odnaleźć swoją zaginioną partnerkę (Netflix pewnie pewnie zaciera łapy na potencjalną ekranizację) . Trop prowadzi do nowoczesnego obiektu górniczego umiejscowionego głęboko pod ziemią, gdzie zresztą już za chwilę będziemy walczyć o życie ścierając się z przeróżnymi monstrami. Tak więc z Dead Space mamy główną lokację, która przywodzi na myśl ciasne korytarze Ishimury, wszechobecną futurystykę oraz główny motyw fabularny. Z Residenta zdarty został niemal cały gameplay: gubienie się po labiryncie pomieszczeń, częsty backtracking z kartami i kluczami, rozwiązywanie zagadek, anemiczne starcia oraz zarządzanie ekwipunkiem - można mieć na raz tylko 6 przedmiotów, w tym kluczowe, więc trzeba bardzo rozsądnie dobierać sprzęt, resztę szajzu przechowując w specjalnych boxach. Z czasem zaczynają się również wkradać motywy iście Sajlentowe jak na przykład ściany z pulsującą tkanką czy coraz bardziej enigmatyczne postacie spotykane na drodze Elster. Muzyka to już w ogóle SH pełną gębą, do tego stopnia, że aż musiałem sprawdzić czy sam Yamaoka nie komponował tych utworów (psychodela mieszająca się ze spokojnymi, melancholijnymi kawałkami). Każdy z elementów doskonale ze sobą współgra tworząc naprawdę gęsty, niepokojący i cholernie rajcowny zlepek, przy czym jak wspomniałem wyżej: przez to ciągłe zgapianie od innych Signalis brakuje własnego charakteru, po prostu gra nie daje nic unikatowego od siebie. Może i nie jest to jakiś wielki minus, niemniej jeżeli ktoś oczekuje świeżego doznania, to może się zawieść. Chyba najbardziej z całej gry podobały mi się łamigłówki. Jest ich dużo, są zróżnicowane (od zabawy z pstrykami, żeby ustawić właściwe napięcie i tym samym przywrócić zasilanie, przez łamanie kombinacji do sejfu, po bardziej zaawansowane jak np. kalibrowanie częstotliwości w radiu co by złapać sygnał potrzebny do otwarcia... czegoś, nie powiem czego ) i w większości naprawdę trudne, ale też trzeba przyznać, że zostały zaprojektowane fair, a poza tym dają diabelnie dużo satysfakcji po ich rozwiązaniu. Podpowiedzi owszem mamy, ale nigdy podsunięte pod sam nos, dlatego zawsze dokładnie trzeba czytać rozsiane tu i ówdzie notatki, a nawet rozglądać się po lokacjach, bo rozwiązanie może czaić się również w pozornie mało istotnych w elementach otoczenia. Najważniejsze, że twórcy nie traktują nas jak debila (jak to robi chociażby Capcom ze swoimi "łamigłówkami") ale też nigdy nie ma się wrażenia, że zagadki są przesadnie abstrakcyjne i trzeba się na siłę domyślać o co chodziło deweloperowi tak jak czasem trzeba się domyślać o co chodzi Morawieckiemu, kiedy p*erdoli o cenie chleba. Co mi się nie podobało? Na pewno sporadyczne fragmenty kiedy sterujemy postacią w FPP. Co prawda nie ma ich dużo, ale są nudne, liniowe i brzydkie wizualnie, trochę mi psuły ogólny odbiór gry. No i pod koniec klimat mrocznego horroru zaczyna ulatywać coraz bardziej ustępując miejsca walce, gdzie w grze, w której strzelanie nie jest jakoś super rozwiązane (przez mało precyzyjne celowanie) stanowi to pewien problem. Cała reszta? Cycuś-glancuś. Chociaż oczywiście nie dla każdego, bo jak komuś zbiera się bełta na samą myśl o częstym backtrackingu czy o przegrzewaniu swoich zwojów mózgowych przy ciągłych łamigłówkach, to niech lepiej odpali sobie Super Smash Bros albo Fornite. Natomiast jak ktoś jest fanem horrorków i to takich w stylu retro, to powinien być Signalisem zachwycony. Jak na grę zrobioną przez praktycznie 2 osoby, to jest więcej niż dobrze, a przy tym długo, bo gra zajmuje dobre 10 godzin i to zakładając, że się nie zatniesz na jakiejś zagadce Ode mnie 9-/10. Jestem bardzo zadowolony i czekam na kolejną gierkę od Rose-Engine.
-
- Pokaż poprzednie komentarze 5 więcej
-
Warrior within? Chcę to jeszcze raz przeżyć, nawet się wypne za 3 i pół bomby w formie rimejku/remastera