Gram w House of Ashes. Ojapierdole, ale to ma KLIMAT Od zawsze byłem wielkim fanem Tomb Raiderów oraz filmów w stylu Indiany Jonesa czy Mumii, więc z ogromnym bananem na twarzy przyjąłem fakt, że lwia część przygody rozgrywa się w starożytnej świątyni zakopanej gdzieś na środku pustyni. Klaustrofobiczne, tonące w mroku tunele, długie korytarze lub porozbijane schody prowadzące w czeluści, wielkie sale pełne antycznych rzeźbień, na każdym kroku złowrogo zerkające na nas monumentalne posągi, a pośrodku tego całego spektaklu grozy my - powoli snujący się z latarką w łapie, próbujący dostrzec w ciemnościach cokolwiek, zanim to "cokolwiek" zdąży nam się rzucić do gardła. Absolutnie genialna, być może nawet najlepsza z możliwych lokacji jakie tylko można sobie wyobrazić w horrorze.
Szkoda, że w parze z miejscówką nie idzie równie dobry design potworów. Co prawda nie ma tragedii i jestem pewny, że ktoś się ich nawet przestraszy, ale dla mnie niestety jest to kolejne copy-paste z wendigo. Ot, znowu wielkie, humanoidalne i szponiaste stwory, tylko tym razem ze skrzydłami. Zieeeeew. Dlatego chyba nie będzie wielkim zaskoczeniem jeżeli napiszę, że gra najbardziej straszy do momentu, aż przeciwnicy zostają pokazani w pełnej krasie - póki nie wiadomo co na nas poluje, jest naprawdę nieźle. Później czar trochę pryska, niemniej wspomniane lokacje sprawiają, że atmosfera i tak jest cały czas gęsta.
Bardzo duży plusik za postacie. Wprost nie potrafię opisać słowami jak mnie ci debile z Until Dawn czy The Quarry irytowali, tutaj na szczęście mamy do czynienia z dorosłymi bohaterami, w dodatku z zaprawionymi w bojach wojakami, więc szybko idzie ich polubić i aż chce się każdego utrzymać przy życiu do samego końca. Fakt, nie zawsze zachowują się logicznie, no ale w jakim horrorze tak się zachowują? Najważniejsze, że od dialogów nie opadają uszy, a relacje między nimi zostały przedstawione w wiarygodny sposób, przez co ma się wrażenie, że to postacie z krwi i kości, a nie banda przerysowanych pajaców niczym z jakiegoś kiepskiego serialu na Netflixie.
Ogólnie gra się naprawdę spoko. Klimat magnetyzuje, dzieje się naprawdę sporo (jest o wiele mniej dłużyzn niż w innych produkcjach tego studia), QTE są trudne i kilka razy pot mi ciurkiem spływał po dupie, trzeba też myśleć co się robi (nie zawsze symbol do wklepania na ekranie skutkuje czymś pozytywnym. Czasem wręcz przeciwnie: lepiej nie dusić nic, bo można komuś zrobić "ała"). Do końca jeszcze trochę mi zostało, ale stawiam House of Ashes chyba nawet wyżej od Until Dawn.