Dobra, to może moja pierwsza opinia na tym forum.
Devil May Cry 5 to chyba najlepsza gra, w jaką grałem od lat. Serio. Jak napisał jeden z recenzentów: "maksimum gry w grze". Urzekła mnie ta z lekka tandetna, z drugiej strony niezwykle rokendrolowo podana, romantyczna ornamentyka. Urzekła mnie postać V i jej niedzisiejszość, te paniczykowskie maniery. Właściwie nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale w świetle DMC5 cała seria nagle nabrała jakiegoś niesamowitego, teatralnego blasku. I nie świeci już tylko nieprzeciętną grywalnością, walką, jakiej nie doczekała się żadna inna gra, a już na pewno nie Dark Soulsy i inne takie. To po prostu coś, co odmładza, dodaje energii. Prawdziwe katharsis gamingu.
Dobra, tyle wstępu. Rozchorowałem się w czwartek, w ten sam dzień, kiedy kupiłem swoją kopię w Galerii Katowickiej. Myślałem, że to poniekąd błogosławieństwo, bo nie będę musiał nigdzie iść z dziewczyną, ale cóż - było inaczej. Dostałem antybiotyk i mana spadła mi do poziomu zerowego. Mimo to, podstawowy level skończyłem do sobotniego południa. I wtedy ruszyłem na całego. Jaaa... co tam się dzieje, już od samego początku. Tyle że po jednej misji muszę odespać, bo ciągle albo tabletka, albo syropek, albo płukanie gardła. Nie wiem, ale akurat od dawna nie byłem chory, dopiero wtedy, kiedy wyszedł nowy diabeł. Dlaczego?
Co jak co, ale tez ta choroba przypomniała mi, jak to jest nie iść do szkoły (do mojej arcynudnej pracy) i rypać w coś pokroju Diablo, Starcrafta albo Quake 3. To jest właśnie to uczucie - dawno już zapomniane. Obcuję prawdopodobnie z klasykiem gier, żywą legendą. To nie żadne przehajpowane Red Dead Redemption czy Horizon Zero Down. Tutaj po prostu... jest moc.
Ok, wracam do swojego home office. Btw. V wcale nie niedomaga na wyższych poziomach trudności. Trzeba po prostu dużo czytać