Większość graczy pod koniec generacji ma już za sobą wszystko, co najciekawsze, a ja dopiero w tym roku sprawiłem sobie PS4. Z wishlistą sięgającą kilkudziesięciu pozycji musiałem sobie poustawiać priorytety i pierwsze, za co się zabrałem, to Dziedzictwo Narodowe – Wiedźmina.
Zatem Wiedźmin 3: Dziki Gon i jak mi się w niego grało.
Fantastyczne jest bycie wiedźminem, chodzenie od wioski do wioski i podejmowanie się zleceń, by zarobić na chleb (czy, w moim przypadku, na naprawę ekwipunku i wytworzenie nowego). Lud zazwyczaj gnębi jakiś potwór, a do walki z nim należy się przygotować: przepytać ludzi, zbadać miejsce czyjejś śmierci. Warto przygotować znak lub petardę, posmarować miecz odpowiednim olejem, łyknąć eliksir, a dopiero potem wytropić i zabić.
Choć każde zadanie rozwiązujemy podobnie, każde okazuje się wyjątkowe:
Nie zawsze udaje się zbawić świat: czasami próbujesz dobrze i tylko psujesz, a czasami każde rozwiązanie jest niesatysfakcjonujące. Nie ma lekko.
Tam gdzie ludzie, tam nie tylko ich problemy, ale i rozrywki: Gwint stał się dla mnie opcją dialogową pierwszego wyboru, zostałem też największym kozakiem w walce na gołe klaty. Przyjemnie było… obserwować zwyczajne życie. Choć podłożonym głosom daleko do ideału, to choćby dla tekstów gminu trzeba grać w tę grę z polskim dubbingiem. Lubiłem też grzebać w recepturach, schematach i drzewkach rozwoju. Poszedłem w alchemię, co pod koniec gry doprowadziło do żonglowania eliksirami w trakcie walk i wiecznie zmutowanej twarzy Geralta, komicznej w czasie scenek.
W grę wczuwałem się najlepiej, gdy nigdzie się nie spieszyłem, problem tylko z tym, że watek główny raczej nie sprzyja powolnemu przechodzeniu. Geralt musi odnaleźć Ciri, zanim zrobi to Dziki Gon – trochę stresujące zadanie i raczej zachęcające do pospiechu, prawda? Szkoda też, że najmocniejsze i najciekawsze wydarzenia czekają na graczy w pierwszej ćwierci gry.
Mówi się, że gra dzieli się na trzy akty:
Zupełnie się z tym nie zgadzam, wg mnie powinniśmy ją dzielić na cztery:
Mój podział jest lepszy fabularnie i geograficznie. Każdy akt to osobna historia, czwarty zbiera wszystko razem. Tak się też jakoś złożyło, ze każdy trwał u mnie mniej więcej tyle samo (20-24h). Pokuszę się o ranking:
Tak jakoś wyszło, że w momentach, w których Geralt częściej niż po miecz srebrny sięgał po stalowy, emocje były mniejsze. Irytująca stała się w pewnym momencie budowa zadań. Gdy osoba A o coś prosiła, to trzeba było lecieć do osoby B, a czasami nawet C a ona zlecała kolejne zadanie, a prawie wszystkie zadania rozwiązywało się w ten sposób, że się wyjaśniało się kogoś mieczem, hehe. Absurdalność takiej konstrukcji była już widoczna w sławnym queście z
i chętnie uznałbym go za autoironiczny, gdyby nie to, że miał miejsce w najlepszym wypadku gdzieś w 20% gry.
Niby gra obyła się bez fetch questów, ale ciągle robi się w niej za gońca. Spotykając pierwszy raz jakąś postać masz pewność, że akurat w jej życiu dzieje się Coś Istotnego i że musisz wziąć w tym udział (tzn. zrobić to za nią). Niekoniecznie jest to złe, dzięki temu zawsze coś się dzieje, tylko że jak mam odganiać szczury z magazynu w grze na sto godzin, to trochę mi się nie chce.
Nie pomagało też, że w pewnym momencie gra przestała stawiać mi jakiekolwiek wyzwania, co chwila potykałem się o unikatowe miecze, a rynsztunek kompletowałem tylko dla wyglądu. Potyczki na poziomie adekwatnym do mojego były czystą formalnością, te na wyższym potrafiły doprowadzić do absurdalnych sytuacji w stylu: Geralt przez minutę sieka byle pachołka-krasnoluda, który nic nie odczuwa i wyprowadza bardzo łatwe to uniknięcia ciosy. Oczywiście mogłem zmienić poziom trudności na wyższy, ale z drugiej strony gra się ciągnęła i wcale nie chciałem wydłużać sobie rozgrywki xD
Sorry not sorry, ale jak na grę generacji zbyt często chciałem, by już się skończyła. Najchętniej skróciłbym po prostu główny wątek: można by pousuwać niepotrzebną piętrowość zadań, bo, jak już pisałem, bywa ona absurdalna. Jak bym przy tym nie narzekał na questy, jedno muszę przyznać: są ambitne. Nie ze względu na problematykę czy wykonanie (choć czasami też), tylko ze względu na chęć uderzenia w różne nastroje i opowiedzenia stu różnych historii: od gangsterskich porachunków, przez love story na krańcach świata, po żałobę na biedniej wsi.
To jaka jest ta gra? Wykańczająca i nierówna, zazwyczaj dobra, miejscami tylko znakomita. W trakcie grania byłem pewien, że na dodatki nie starczy mi chęci, ale piękne zakończenie i masa dobrych wspomnień narobiły mi smaka, także kilka miesięcy przerwy i lecimy z dwoma rozszerzeniami, tym razem podkręcając poziom trudności.
Jeszcze fotki na koniec:
A nagroda specjalna za najciekawsze przygody trafia do niejakiego Odrina – bardzo żałuję, że nie udało mi się go spotkać i gorąco liczę, ze dostanie kiedyś własnego spin-offa. Taki post to też dobra okazja, by przywitać się na forum – siemano!