Mnie z kolei dawno żaden otwarty świat nie przytłoczył tak swoją EPICKOŚCIĄ, designem lokacji, angażującą eksploracją, sekretami czy nieoczywistym (przy tym dość uroczym w swojej pokraczności) lore. Cała rozgrywka dostarcza doznania w wymiarze onirycznym nieosiągalne dla żadnego innego medium; od pierwszych ruchów na mapie mam wrażenie, że ludzie z From Software projektują mi marzenia senne o bohaterstwie w świecie dark fantasy i ojejku, robią to po prostu bezbłędnie. Uważam też, że zarzuty o pustkę w open-worldzie są chybione, albo inaczej - mają sens na bardzo wczesnym etapie gry, bo po odpowiednim podbiciu poziomu powodującym uzyskanie "lekkości" w wyjaśnianiu napotkanych po drodze mobków (co znacząco ogranicza czasochłonność), ta dociekliwość względem każdej szczeliny naprawdę jest wynagradzana. Zwiedzam sobie Limgrave i kiedy myślę, że odkryłem tam już niemalże wszystko, to chwilę później znajduję windę do w pełni rozbudowanego, prześlicznego artstyle'owo miasta znajdującego się pod ziemią. Zapuszczam się na południe i kiedy już wydaje mi się, że widziałem wszystko co najważniejsze, to nagle odnajduję kilka kościołów z itemami wzmacniającymi Łzy. Zaraz potem idę sobie wzdłuż rzeki i jest to samo - początkowo mam wrażenie, że nic tu nie ma, ale docieram do końca i pojawia się mini-boss, z którego dropi za(pipi)isty sztylet. Nie wiem, może dla was to za mało, szanuję to oczywiście, dla mnie natomiast taki sposób zapełniania przestrzeni jest bardzo satysfakcjonujący i powoduje, że z każdą kolejną godziną narracja narzucona przez Miyazakiego i resztę świty wciąga mnie coraz bardziej.