-
Postów
391 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Jukka Sarasti
-
Ja z całej serii najbardziej lubię właśnie inkarnację z jedynki - ironiczny zabijaka na robocie, a nie wyszczekany żartowniś z trójki i dalszych części.
-
Narzeczona kupiła mi na święta Wukonga, więc nie ma innej opcji niż rozpoczęcie dzisiaj przygód małpy.
-
Wczoraj padł Anger Foot. Albo i nie padł - zależy jak na to spojrzeć. Skończyłem kampanię, ale pozostawało mi jeszcze sporo gwiazdek do zdobycia - tak się bowiem składa, że Anger Foot to FPS ukierunkowany na robienie wyzwań, bicie rekordów poziomów i i ogólnie zapierdalanie. Ale po kolei. Nasz bezimienny heros z dziurawymi zębami i jednym okiem, ale za to całkiem sporą masą mięśniową żyje sobie w mieście Shit City, którego mieszkańcy wyglądają tak, jakby przez pięć lat muppety i innych pomyleńców z Ulicy Sezamkowej żywić tylko crackiem. Miejsce to kontrolowane jest przez gangi, które wpadły na głupi pomysł kradzieży naszemu herosowi jego butów - a tak się składa, że jest on ich kolekcjonerem. Rusza więc w pościg, w trakcie którego będzie masowo mordował coraz dziwniejsze kreatury i kilku bardzo dobrze zaprojektowanych bossów. Loop rozgrywki jest dosyć prosty - można powiedzieć, że to takie Hotline Miami, ale w wersji szybki FPS z poziomami na 1-3 minuty. Klawiszologia nie jest skomplikowana - WSAD, strzał, rzucenie pustą bronią (bohater nie chomikuje magazynków, tylko automatycznie podnosi gnata po którym przebiegnie, gdy nie ma niczego w ręce), skok i kopniak. Kopniak, który odgrywa gigantyczną rolę - często to najlepsze rozwiązanie na spacyfikowanie niektórych przeciwników, jest szybki, konieczny na niektórych bossów i służy do wyłamywania kolejnych drzwi (a te jak w HM są mordercze dla stojących po drugiej stronie). Dodać do tego należy, że gra cały czas dodaje nowych przeciwników, dobrze ogarnia zróżnicowanie poziomów (w tym ma najprzyjemniejszy level samochodowy jaki kojarzę w gierkach, które samochodówkami nie są) i ogólnie przez te 4-5 godzin potrzebne na przejście ani przez chwilę nie zamula. Do tego za kończenie poziomów i pokonywanie wyzwań odblokowujemy kolejne buty, które mają swoje właściwości. Ja całą grę przeszedłem z tymi, które za każdego wypłaconego kopniaka dodają jeden nabój do dzierżonej broni. Wizualnie rzecz prezentuje się przyjemnie dzięki swojemu stylu z gatunku "kreskówka dla dorosłych z klozetowym humorem, ale wrzucona w FPS w trójwymiarze" i obecnie gra działa całkiem dobrze (po premierze potrafiła podobno zamulać nawet mocne kompy). Do tego każdej misji towarzyszy prymitywna i przez to bardzo pasująca do eksterminacji kolejnych lamusów techniawa. Na pewno jest to rzecz godna polecenia i spędziłem przy niej świetnie czas, zwłaszcza jako osoba lubiąca szybkie strzelanki. Warto dać szansę tej szalonej eskapadzie i zabić kilka tysięcy lamusów, którzy byli na tyle głupi, że ukradli buty naszemu zakapiorowi. Czy może bardziej podsumowując językiem pasującym do stylistyki gry - zajebiste w chuj.
-
-
O cholera, wygląda jakby ziomek od HYPERDEMON zrobił grę o desce.
-
Twarze dziwnie wyglądają, ale poza tym bardzo sympatycznie się ten trailer prezentuje.
-
W końcu ukończyłem Silent Hill 2 Remake, którego kupiłem dzień po premierze, a z przyczyn różnych przechodziłem aż do teraz. Wynikało to z nawału obowiązków oraz faktu, że ta gra cholernie męczy. Nie mam jednak na myśli tego, że znajdują tu się nietrafione rozwiązania gameplayowe - po prostu klimat absolutnie dobija, a mówi to osoba, której w ogóle nie ruszają Residenty czy inne The Evil Withiny. Ba, mówi to osoba, która mniej więcej wiedziała, co ją będzie czekało w trakcie rozgrywki, uwzględniając, że to remake. Historia dalej wypada fenomenalnie i serwuje jeden z brutalniejszych plot twistów w historii giereczek. To jak poszczególne miejsca są odbiciem motywów związanych z prywatną historią Jamesa i zapisem losów nieszczęśników przeklętych trafieniem do Silent Hill, stanowi absolutny majstersztyk. Do tego podobała mi się reżyseria cutscenek. Przykładowo ostatnie spotkanie z ruszyło mnie zaskakująco mocno. Sama eksploracja również wypada fenomenalnie - Blooberzy idealnie uchwycili brudny klimat oryginału i z użyciem współczesnej technologii pomnożyli paskudne miasteczko razy sto. Wszystko jest zasyfione i odpychające, jeszcze zanim trafiamy do Otherworld. A gdy już tam trafimy... Mało jest lokacji w grach, które tak skutecznie sprawiają, że każdy stawiany krok łączy się z uczuciem lęku. Do tego rewelacyjna ścieżka dźwiękowa i sposób, w jaki poszczególne sekwencje są zbudowane - gra zawiera sporo nie tak łatwych zagadek (a spodziewałem się, że ten element zostanie bardzo spłycony) i mądrze zbudowane "dungeony" (aż się zdziwiłem, że żaden dziennikarzyna nie szukał porównania z Soulsami, bo hurr durr otwiera się zablokowane przejścia i tworzy skróty). Moje ulubione miejsca w grze to szpital i hotel. Ten pierwszy stresował mnie najbardziej, a ten drugi ma po prostu perfekcyjny design. Zaskoczyło mnie też, jak sprawnie polski zespół poradził sobie z walką. Każde starcie wymaga odrobiny skupienia, gra dobrze oddaje fakt, że James to żaden zabijaka, a jednocześnie nie jest to toporne i frustrujące przeżycie. Ostatecznie wyszło na to, że jakieś 80% przeciwników zabiłem bronią białą, a amunicję chomikowałem tak, że do ostatniej walki wychodziłem mając ponad 80 pocisków do pistoletu, 40 do strzelby i 50 do sztucera. Jedyny mój zarzut w tym zakresie jest taki, że walki robi się trochę za dużo, zwłaszcza w więzieniu. Chyba wolałbym jednak układ w postaci mniej przeciwników, ale trudniejsze walki. Nie ograłem jakiejś dużej ilości tegorocznych gierek (a w tym roku dokończę pewnie jeszcze Anger Foot i naruszę Indianę oraz Wulonga, no i to w zasadzie tyle), ale SH2 to moje GOTY. Nie spodziewałem się wiele po Krakusach, ale teraz to totalnie odszczekuję. Chętnie zobaczyłbym ich reinterpretację SH 1, 3 i 4, a najchętniej ich autorską grę osadzoną w tym chorym uniwersum.
-
Zazwyczaj nie czuję hype'u na nowe marki, kiedy nie ma nawet jakiejś dłuższej gameplayowej zajawki, ale tak mi tęskno do dobrego Mass Effecta, że mocno wypatruję każdego materiału traktującego o Exodus.
-
W końcu doczekaliśmy się Yakuzy, w której protagonista zabija
-
Dla mnie ogłoszenie targów, zwłaszcza, że remaster jedynki chyba się jakoś super nie sprzedał i nie spodziewałem się powrotu marki. Chciałbym, żeby nie szli w slashera czy soulslike, a zamiast tego była współczesna inkarnacja Warlords - dużo eksploracji, zagadek, horrorowaty sznyt i do tego system walki, który ma na siebie jakiś indywidualny motyw.
-
Będzie kolejna postać ze zjebanym zasięgiem ciosów jak Negan, hip hop hurra.
-
Jestem spokojny za giereczkę ziomków z Blasphemous i jak najbardziej pasuje mi taki powrót do korzeni marki. Dużo bardziej cieszy mnie takie wykorzystanie licencji, niż próba pchania np. soulslike z generatora.
-
Jest jaranko, bo i CDP umie dla mnie mocno w gierki - tutaj jestem ciekaw jak zbalansują pod kątem rozgrywki to, jakim teoretycznie Ciri jest kozakiem z tym, że raczej gameplay nie może opierać się na tym, że teleportuje się co pół sekundy, sieka wszystkich przeciwników niczym Ryu i potem spala resztki nuklearną wersją Igni.
-
Dopóki nie będzie gameplayu, to nie ma ani hype, ani jakichś złych przeczuć - ot, nie tak znowu rzadki motyw z retrofuturyzmem, bohaterka z generatora i ogólne wrażenie, że gdyby wypuścić ten trailer pod logiem innego studia, to tytuł nie doczekałby się swojego tematu.
-
Nowa generacja, przyszłość gamingu
Jukka Sarasti odpowiedział(a) na Homelander temat w Graczpospolita
Powiedziałbym, że okres od okolic siódmej generacji konsol do spowolnienia ósmej generacji (wiem, nieprecyzyjne określenie) charakteryzował się tym, że było sporo gier AAA, sporo indyków, ale mało takiego środka z gatunku A+/AA jak wcześniej, a teraz znowu zrobiło się więcej miejsca na takiego rodzaju tytuły. Co mnie bardzo cieszy. Jeżeli chodzi o przyszłość gamingu, to obstawiam, że popularność sprzętów typu Steam Deck będzie tylko rosła (czyli handheldowe pecety działające w dużej mierze jak konsole), Sony będzie szybko puszczało wszystko na PC, Xbox będzie dalej rozwijał model abonamentowy, a Nintendo jako ostatni samuraj będzie trzymał u siebie exy, bo i czemu nie, skoro ludzie są gotowi bulić sporo kasy za remastery staroci i granie w 20 FPSach (i gwoli ścisłości - nie lubię wielu elementów Switcha, ale sam go posiadam ze względu na exy i pewnie Switcha 2 też kiedyś z tego powodu sobie nabędę). No i podejrzewam, że PS6/Xbox Series XD będą miały kolejne midgenowe inkarnacje, może i po dwie, dalsze rozdrobnienie opcji graficznych, a i tak ludzie będą mówić, że to na PC idzie dostać pierdolca od wiecznych apgrejdów i kombinowania z optymalnymi ustawieniami. Czyli najpewniej zostanę przy PC jako głównej platformie, co nieco przypadkowo stało się w tej generacji i czego absolutnie nie żałuję. -
PCF wtopiło z Project Dagger przede wszystkim, mam wrażenie. Założyli pod ten tytuł nowy oddział (a w zasadzie wykupili studio - z tego co kojarzę, to tak im się podobał koncept tej gry robionej w tym studiu przed zakupem, że postanowili ich wcielić do siebie) w Kanadzie, mieli umowę z TakeTwo, ale TT się wycofało, a środków nikt nie zwrócił. A kiedyś miałem okazję zamienić parę słów z Panem Szanownym Prezesem i sprawiał wrażenie typowego gościa, który myśli, że zna się na wszystkim (tyle, że w praktyce nie). Nie jestem ani trochę zdziwiony obrotem sytuacji.
-
Ostatnio nadrabiałem głównie wschodnie kino i wyniki są następujące: "Namaszczony do zabijania" (1967) - nie dziwię się, że film w swoim czasie został niezrozumiany, a reżyser dostał dziesięcioletniego nieoficjalnego bana na kręcenie filmów w Japonii, bo "kręci dziwne filmy, których nikt nie rozumie". W skrócie to film o elitarnym płatnym zabójcy, który spieprzył zlecenie, więc zaczyna na niego polować tajemniczy "Nr Jeden" uchodzący za szefa wszystkich szefów w tym krwawym fachu. No i "Nr Jeden" nie postanawia go tak po prostu sobie zabić, tylko... Miks lekko niepokojących motywów i przede wszystkim przepięknej czarnej komedii, do tego sporo erotyki i jednocześnie bardzo ładna chwilami praca kamery. Wiem już z którego filmu podpierniczono jeden motyw w "Ghost Dogu" Jarmuscha. Polecam. "Tetsuo" (1989) - chyba nie trzeba przedstawić, cyberpunk w najbardziej obrzydliwej japońskiej wersji. Ciała mutujące w metal, masa body horroru i rwanego montażu z ADHD. Bardziej kwas i zabawa (ekstremalną) formą, niż typowa fabuła. Miłości nie poczułem, ale zdecydowanie doceniam, zwłaszcza, że te 67 minut szybko leci. "Płatny morderca" (1989) - albo po prostu lepiej brzmiący "The Killer" autorstwa Johna Woo. Z tych filmów chińskiej legendy, które widziałem, ten podobał mi się najbardziej (poza tym znam jeszcze "Better Tomorrow" i "Hard Boiled"). Fabuła jest prosta - honorowy zabójca podczas zlecenia przypadkiem oślepia młodą kobietę i za swój ostatni cel przed końcem kariery przyjmuje sobie spłacić jej operację. Oczywiście z triady nie jest łatwo odejść, gangsterski światek jest przeciwko niemu, więc sprzymierza się ze starym kumplem i narwanym policjantem. Nieco ckliwego melodramatu, zaskakująco nihilistyczne motywy i przede wszystkim poezja strzelanin. Całe te "efektowne strzelaniny" w filmach to tylko przypisy do tego, co robił w najlepszych latach pan John. Świetna rzecz.
-
Też trzeba trafić trzy siódemki, choć nie zdziwiłbym się jakby pod tym był ukryty pasek expa i po jego zapełnieniu po prostu "losowałyby" się właściwe liczby.
-
Chodzi za mną, żeby odświeżyć sobie Final Fantasy VII, tudzież zabrać się za remake. Tak się jednak złożyło, że dostałem kiedyś w prezencie Crisis Core Reunion, a że chciałem kiedyś zagrać w oryginał i w sumie powinienem po tym może lepiej wychwycić różne smaczki w "pełnoprawnej" siódemce, to uznałem, że sobie przejdę. No i po 13,5h zamknąłem wątek główny i 30% misji pobocznych. Na więcej nie miałem siły. Dlaczego? Głównie temu, że gra jest aż za wierna swojemu przenośnemu oryginałowi. Poza technikaliami i pewnymi aspektami systemu walki mało w niej ruszano, co boleśnie niestety chwilami czuć. Chociażby po kretyńsko małych lokacjach, gdzie wystarczy przebiec 10 kroków, aby doładowywała się kolejna. Albo po tym, że praktycznie każda misja poboczna to korytarz z jednym lub dwoma killroomami. W dodatku opartymi zazwyczaj o przeciwników, których ubija się też w trakcie kampanii. No ale po kolei, bo tylko narzekam i narzekam, a nie było jakoś strasznie. Zarys historyjki zna chyba każdy - gramy sobie Zackiem, a więc ziomkiem Clouda z FFVII, od którego blondyn pożycza stanowczo zbyt wiele i obserwujemy jego zmagania w jednostce SOLDIER, gdzie jego kumplami są Sephiroth, Angael i Genesis. Ten ostatni zresztą praktycznie od początku jest antagonistą. I to jakim! Tzn. potwornie pretensjonalnym i do porzygu cytującym patetyczny dramat. Zack zresztą do pewnej walki jakoś w połowie gry też wkurza swoją dziecinnością, a designów Nomury - który już dumnie na ekranie tytułowym podkreśla, że za nie odpowiada - nie da się pomylić z niczym innym i nie jest niestety komplement. Tak czy siak na pewno historyjkę doceniłbym bardziej, gdybym nie grał ostatnio w FFVII kilkanaście lat temu i był jakimś szalikowcem tej gry, ale w sumie nie było jakiejś tragedii pomimo wskazanych wad. Zakończenie mi się nawet podobało, choć los Zacka to żadna tajemnica dla osób znających przygody Clouda i spółki. A jak w to się gra? Ano jak w bardzo korytarzowe, ale przyjemne action RPG. Zack ma do dyspozycji kombosa klepanego kwadratem, unik, blok, a także czary i ciosy specjalne. Nie ma ich jakiejś wielkiej puli i gra nie wymaga na normalu taktycznego nimi żonglowania, ale grając tak jak ja - chapter-dwa raz na kilka dni - znudzenie nie występuje. Wręcz przeciwnie, to miły odmóżdżacz jest. Aha, pod trójkątem (tudzież pod wduszeniem obu analogów dla summonów) mamy limit breaki. A muszą się one wylosować z "kasyna" w lewym górnym rogu, które kręci się w rytm naszych ciosów i poza dostępem do speciali pozwala odzyskać HP czy np. zyskać chwilowo nielimitowaną manę. Czy to mądre rozwiązanie? Oczywiście, że nie. Ale czy to przeszkadza w tej prostej formule? Nie, skądże znowu. Hazard i mashowanie dwóch przycisków położy każdego bossa i zrelaksuje po ciężkim dniu w pracy. Na pewno bardzo dobrze wypada sfera audiowizualna. Graficznie tytuł mi się podobał, choć cutscenki niebędące na silniku gry (zakładam, że pochodzące z PSP) wyraźnie odstają rozdzielczością. Za to muzyka jest REWELACYJNA i sporo tytułów mogłoby pozazdrościć takiego przekroju kawałków wpadających w ucho. Mogę chyba powiedzieć, że była ona jednym z większych czynników relaksu przy tym tytule. Nobuo Uematsu to jest gość, nie ma co. No i jak ja to mam w zasadzie ocenić... Pewnie fani uniwersum FFVII i osoby, które katowały tytuł na PSP będą znacznie łaskawsze, niż ja. Miałem też nieco głupiej frajdy z kolejnych misji. Z drugiej jednak strony jest to gra boleśnie ograniczona tam, gdzie nie ma ku temu powodów (np. wspomniane ładujące się obszary co 20 kroków) czy mogąca sobie pozwolić jednak na pewną ingerencję w materiał źródłowy (np. dodając jakieś ciekawsze misje poboczne). Czasu nie żałuję, ale też to żaden banger, którego bym szczególnie polecał. Tak czy siak, po przejściu w tym roku Crisis Core Reunion, szóstki i ósemki, mam Finali na jakiś czas dość. Czytaj pewnie za tydzień sobie nagle kupię szesnastkę albo siądę do leżącego na Steam Type-0. Trudno.
-
Bardzo mnie te recenzje cieszą, dogram, co mam do dogrania (labirynt w SH2 Remake i 9 chapter w Crisis Core Reunion) i wjeżdżam w przygody mojego ulubionego archeologa.
-
Xbox Series - komentarze i inne rozmowy
Jukka Sarasti odpowiedział(a) na ASX temat w Xbox Series X|S
Nie ukrywam, że mit PC jako sprzętu wymagającego jakichś fikołków jest mocno przestarzały - od 2021 komp to mój główny sprzęt do gierek, od tego czasu cała jedna gra (Elden Ring) wymagała jakiegoś kombinowania, bo okazało się, że nie lubi mojej zewnętrznej karty dźwiękowej i musiałem przepinać jeden kabel, żeby komfortowo grać. -
Podpiąłem Xpudło do telewizora w nowym mieszkaniu i na pierwszy ogień poszło: Zawsze chciałem to ograć, a nie było nigdy okazji. No i sobie pograłem z dwie godziny, trudno więcej powiedzieć o tytule, ale budzą się sentymenty, przypominają czasy, kiedy Microsoft wyciągnął (z miernym raczej skutkiem) potężne działa na japoński rynek, a niezły budżet w jRPG było widać nie tylko we flagowcach, jak Final Fantasy. Historyjka i system zapowiadają się fajnie, zresztą zawsze lubiłem "aktywne" tury w jRPG, których niedoścignionym wzorem jest dla mnie Shadow Hearts (tutaj z kolei muszę w końcu kiedyś ruszyć dwójkę i trójkę).
-
Ja z kolei, chociaż przez większość czasu bawiłem się dobrze, to ostatecznie byłem nieco wymęczony Eldenem i recyklingiem pobocznych bossów. "Główne" lokacje-dungeony to dalej topka i poziom z poprzednich gier, sporo zabawy do pewnego momentu daje eksploracja i zdobywanie dodatkowych prochów/sprzętu (Moonveil ), natomiast całość ostatecznie zrushowałem w "marne" 75h, bo już czułem totalny przesyt. Zresztą dla mnie idealny czas soulslike'a to mniej, niż 30h. Ogólnie to wyżej stawiam Bloodborne, Sekiro i DS 1 oraz 3, ale ERto kawał giery.
- 7 600 odpowiedzi
-
- 1
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Oddam Moonscars
-
Po Baldurze wziąłem się za dokończenie Silent Hilla 2 i krótkie gierki, tak aby zróżnicować dietę po RPGowym kolosie. No i poszło na ruszt króciutkie (ale nie do końca, o czym za chwilę) I Am Your Beast studia odpowiedzialnego między innymi za bardzo chwalone przeze mnie El Paso Elsewhere (swoją drogą jestem w szoku, ile tworzą gierek i jak zróżnicowanych, a co więcej, jakościowych). Choć gra jest diametralnie różna w założeniach i gameplayu, to czuć tę samą rękę - fabuła, choć znacznie mniej istotna, to też podana w interesujący sposób (no i ten sam aktor głosowy w głównej roli, który wcielał się w bohatera El Paso...), soundtrack jest świetny (pompująca elektronika, ale znajdzie się też przy ostatniej misji kozacki raps, do tego jeden całkiem śmieszny żarcik związany z muzyką w El Paso...), a grafika ponownie uderza w mocną stylizację, tym razem uproszczony kreskówkowy styl. No dobra, ale o co chodzi i jak w to się gra? Wcielamy się w Alphonse'a Hardinga. Ów jegomość żyje sobie w lesie i kontempluje naturę, w której znajduje ukojenie. Sęk w tym, że zanim podjął decyzję o zostaniu druidem, to był elitarnym zabójcą na usługach rządu USA, który wykańczał ludzi na całym świecie. No ale chłopu się znudziło. Jego byli mocodawcy jednak nie przyjmują przeczącej odpowiedzi i w celu zmuszenia go do podjęcia kolejnej misji wysyłają za nim w pościg armię. No i owa armia ma totalnie przejebane, bo Harding to zabijaka jakich mało. Z tego punktu gra w swojej narracji zajmuje się - jednocześnie nie unikając humoru i nie wpadając w patetyczne tony - między innymi kwestią brudzenia sobie rąk w imię "wyższego dobra" czy tym, gdzie prywatna obsesja niesie katastrofę (były przełożony Hardinga wysyłający hordy żołnierzy na śmierć). To pewnie jakaś skradanka czy inny realistyczny shooter? Ale gdzie tam. To jest Hotline Miami kontra speedrun kontra FPS. Harding może śmigać po drzewach, biega bardzo szybko, ma wślizg i do tego nie potrzebuje wiele, aby zabić przeciwnika. Funduje zabójcze kopnięcia, rozwala łby gałęziami, w locie przechwytuje spluwy, z których pruje (i prawie każda ma bardzo limitowany magazynek) i ogólnie funduje totalne inferno swoim ofiarom. Cele misji są jednak zróżnicowane - gra pomimo swojej krótkości potrafi ładnie zmodyfikować schemat czy wprowadzać nowe elementy. Ta gra pulsuje. Każdy kolejny bit, każde przebiegnięte w krótkim czasie metry i wreszcie każde kolejne zabójstwo sprawiają, że gra się w jakimś transie podyktowanym dynamiką gry oraz tym, co znacząco przedłuża jej żywotność - szlifowaniem swoich czasów na levelach. Choć nie sądzę, abym pokonał wszystkie wyzwania w stylu zdobycia najwyższej rangi na każdym poziomie, to wciągnąłem się nieco w tę zabawę. Rozmaite punktowanie różnych typów zabójstw pozwala odzyskać nieco czasu, od którego zależy ranga. Nie mija chwila, a człowiek zaczyna obliczać na każdej z małych map, jak najlepiej pobiec, jakimi sposobami zabić przeciwników, a potem jak to w praktyce zrealizować. To tytuł bardzo krótki (jeśli nie będziecie się bawić w szlifowanie wyników i odblokowywanie wyzwań, to skończycie go w mniej, niż dwie godziny), ale za to bardzo sycący. Trudno mi mówić, żebyście wydali na niego już teraz 60 złotych, jeśli nie lubicie bawić się w speedruny, ale na jakiejś promocji zdecydowanie warto. Kozak giera.