-
Postów
445 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Jukka Sarasti
-
-
Pamiętam, jakim rozczarowaniem dla mnie była słoneczna piątka po doskonałej czwóreczce - wtedy człowiek nie miał jeszcze świadomości, że dopiero to zostanie wpędzony w depresję szóstką
-
Ja wczoraj w końcu sobie odpaliłem THPS 1+2 na Steam Decku jako gierkę do krótkich posiadów, no i przede wszystkim przypomnienie gier, w które za gnoja wtopiłem masę czasu. I dalej mi ta formuła robi jak cholera.
-
Odwaliłem z żoną pierwszy sezon "Resident Alien" (całość pierwotnie wyszła gdzie indziej i ma trzy sezony, ale Netflix wrzuca po kawałku, początkiem marca mają dodać na platformę kolejny), no i zasadniczo dwa pierwsze epizody to bardzo fajna czarna komedia opowiadające o kosmicie, który musi maskować się wśród ludzi i nie ma o nich przesadnie wysokiego mniemania. Później robi się odczuwalnie słabiej, zwłaszcza, że sporemu rozbudowaniu ulega warstwa okołoobyczajowa i wątki poszczególnych mieszkańców miasteczka, obok którego mieszka kosmita, przez co spada nieco ilość wspomnianego czarnego humoru. Ale zasadniczo można obejrzeć.
-
Przeszedłem sobie ostatnio Sniper Elite 5, bo miałem ochotę zarówno na coś skradanego, jak i drugowojennego. Ostatnia gra z serii, w którą grałem, to była jedynka niedługo po premierze, kiedy byłem szczylem - pamiętam, że mój kuzyn miał na ten tytuł straszną zajawkę. Siadłem więc bez żadnych szczególnych wyobrażeń i oczekiwań - ostatecznie wrażenia są miłe, ale po poprzedniczki czy Resistance raczej nie sięgnę. O tym jednak nieco później. Nie ukrywam, że chwilami miałem wrażenie, że gra cierpi na lekką schizofrenię - z jednej strony rozbudowane mechaniki skradania czy maskowania strzałów w hałasach, a z drugiej strony otwarta mapa i exp wpadający za każdego zabitego wroga. Zresztą idea bardziej otwartych map jest jeszcze okej, ale jednak wolałbym, żeby gracz był nagradzany tylko za realizację misji - tak miałem wrażenie, że gra karze mnie za to, że chciałem jak cień przemykać po mapach i tylko wykradać tajne dane, tudzież zabijać wysoko postawionych nazioli. Ostatecznie też AI przeciwników, zazwyczaj działające w miarę okej, gubi się totalnie w zamkniętych przestrzeń. Tam prosta kalkulacja po wszczęciu alarmu kazała zabarykadować się w jakimś kąciku i wystrzelać trzydziestu Niemców pchających się pod lufę. Raz, że w końcu po prostu żaden nie przychodził (bo nie żył) i mogłem spokojnie zwiedzać zabudowania, a dwa, że dawało to absurdalnie dużo expa. Kiedy jednak gra działa, to dostarcza sporo frajdy. Ostatecznie wbrew tytułowi nie spędziłem większości czasu łowiąc wrogów snajperką, ale za to przekradałem się z nożem wspomaganym pistoletem z tłumikiem i tak kasowałem kolejnych frajerów. Poza przyzwoitym skradaniem i mechanikami snajperskimi (z milionem killcamów) gra też ma kompetentnie zrealizowane mechaniki cover shootera, ale w teorii nie po to się w to gra (jak było w praktyce, to opisałem akapit wyżej). Mapy są dosyć rozbudowane i każda pojedyncza chatka może kryć coś przydatnego, więc zachęca to do jakiejśtam eksploracji lub robienia (i wynajdywania) celów pobocznych. Od otwartych przestrzeni bardziej rajcowały mnie jednak bardziej zabudowane mapy jak akademia czy ostatnia faktyczna misja (krótkiego epilogu nie liczę), która to była highlightem gry - zrujnowane miasto, patrole wroga, snajperzy w losowych oknach i nowe przejścia potworzone przez zawalone budynki to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Graficznie jest okej, natomiast audio robi przede wszystkim robotę - "wojenna" muzyka czy udźwiękowienie i związane z nimi mechaniki (maskowanie wystrzałów w hałasie latających samolotów itp.) zasługują na sporą pochwałę. Z technikaliów bawi trochę zakres ruchów bohatera - chłop się skrada, czołga, skacze przez przeszkody i w wyznaczonych miejscach wspina jak jakiś asasyn, ale za to nie potrafi skakać i trochę wyższe tory kolejowe okazują się dla niego być nie do sforsowania. Sniper Elite 5 to taka gra, gdzie od początku w oczy rzuciły mi się problemy opisywane w drugim akapicie, a z drugiej strony po prostu cały czas mimo to sympatycznie się bawiłem. Czuję się tym typem rozgrywki totalnie nasycony, ale Atomfall już leży w okręgu moich zainteresowań. Solidna gierka.
-
Tak, Snake podobny trochę do stylu Tanimury z Y4. A minigierka w boks w szkole ma w ogóle swój własny fajny system walki i dobre 5-6h grania
-
Śledzenie jest mniej upierdliwe. Ogólnie fabuła znacznie słabsza niż w poprzedniczce, ale combat chyba najlepszy z tych nieturowych Yakuz.
-
Tak, finalnie zespół powiększył się do 40 osób, czyli i tak stosunkowo kameralnie.
-
Wygląda to trochę tak, jak chciałem, żeby wyglądała walka V w DMC V.
-
Nasyciłem się tym tytułem wystarczająco przy znakomitej podstawce, ale miło, że w końcu to DLC faktycznie wychodzi.
-
https://www.timeextension.com/news/2025/02/level-5s-3ds-cinematic-adventure-time-travelers-receives-english-fan-translation Jedna z gierek Level 5 na 3DS dostała fanowskie tłumaczenie.
-
https://store.steampowered.com/app/3495990/FEAR_FA_98/ Goty nadchodzi.
-
"Wędrówka na Zachód" miała masę iteracji, a najpopularniejszą stanowi zapewne Dragon Ball. No, patrząc jednak po fenomenie Wukong: Black Myth, to jednak nie tylko przygody Goku będą kojarzone w szerszej świadomości jako wersja historii, w której jednym z głównych bohaterów jest małpolud z kijem latający na chmurze. Na fali hype w Chinach, moja narzeczona (a od najbliższego poniedziałku żona) będąc obywatelką tego kraju kupiła mi ten tytuł w okolicach świąt, co przy okazji dało okazję do paru ciekawych obserwacji z jej strony - np. to, że gra kiepsko tłumaczy na polski oryginalne chińskie dialogi. No ale zakończmy opowieści o tle, a skupmy się na tej eleganckiej gierce. Historia z perspektywy osoby nieobeznanej z oryginałem czy chińską mitologią jest nieco bełkotliwa, ale można ją streścić tak, że tytułowy Wukong dostaje na początku gry wpiernicz, a my gramy jego reinkarnacją, która zbiera po nim relikwie. No i nasz małpiszon lata po sześciu zróżnicowanych mapach. To pierwszy element, który bardzo mi się podobał - gracz trafia na spore (ale nieprzesadnie spore) połacie terenu, a tam ma zazwyczaj kilka ścieżek do wyboru, które pomijając główny wątek, prowadzą też do masy dodatkowej zawartości - bossów, przedmiotów, a nawet opcjonalnych zdolności, których nie pozyskamy w inny sposób, niż dokładnie eksplorując lokacje. Co więcej, szczegółowa eksploracja jest wymagana, aby zdobyć dostęp do ukrytego zakończenia - w inny sposób nie odnajdziemy przedmiotów, które konieczne są, aby odblokować sekretnego bossa. Łażenie i zaglądanie w każdy kąt sprawiło mi sporo frajdy. Co robimy łażąc po mapie? Walczymy i w zasadzie to tyle - nie ma tu platformingu, minigierek, wyborów moralnych i reszty pierdoł, samo mięso. Oczywiście może to stanowić argument za tym, że gra jest monotonna, ale ja przez 40 godzin potrzebnych mi do ukończenia tytułu bynajmniej się nie nudziłem. System walki na początku mnie minimalnie zawiódł, bo oczekiwałem większego rozbudowania, ale w praktyce działa bardzo dobrze. Otóż nasz małpiszon dysponuje lekkim atakiem oraz silnym - nie oznacza to jednak, że łączy się je w kombosy jak w typowych slasherach. Silny atak służy, pomijając spore obrażenia, odzyskiwaniu małych ilości zdrowia i dopiero po odblokowaniu odpowiednich zdolności można łączyć go w ewentualne łączone ruchy z lekkim atakiem, ale DMC czy Ninja Gaiden to się z tego nie robi. Do tego mamy trzy postawy, które różnią się właśnie silnym ciosem i odblokowanymi połączeniami ruchów - nie ma tu jednak żonglerki postawami w trakcie walki jak w Niohu, aby uzyskać różne kombinacje i efekty. Zamiast mielonego w grach do porzygu parowania (za chwilę w Hearts of Iron będzie mechanika parowania) nasza małpa spieprza spod ostrz i pazurów adwersarzy za pomocą uników. Z nimi związana jest sympatyczna mechanika - najlepiej robić je w ostatniej chwili. Taki unik charakteryzuje się szeregiem właściwości - ładuje pasek silnego ataku (te możemy wykonywać też bez ładowania, ale bardziej opłaca się z nabitym paskiem) czy po wykupieniu jednej z pierwszych zdolności pozwala zadawać przeciwnikom minimalne obrażenia przez pozostawiane powidoki. Gra nie wymaga uczenia się przeciwników jak Sekiro, ale dranie chętnie uderzają w drugie i trzecie tempo, więc bezmyślne mashowanie uniku często bardziej szkodzi, niż pomaga. Do tego kilka aktywnych zdolności (grałem kombo unieruchomienie/teleport), duchy odpalane triggerami jako cios specjalny, możliwość używania specjalnych przedmiotów dających pewne bonusy (albo sprawiających trudności wrogom) oraz miła mechanika przemiany w kilku z przeciwników - wtedy gra się takim bydlakiem, który ma własny set ruchów i speciali. No właśnie, wrogowie. Jeżeli ktoś przy przywoływanym Sekiro frustrował się, że to po prostu boss rush, to tutaj też będzie niepocieszony. Nie to, że nie ma walk z mobami, bo sporo się tego pałęta (no, pierwszy i ostatni chapter w sumie mają chyba więcej bossów, niż potyczek z mobami, ale potem robi się bardziej proporcjonalnie), ale solą gry są bardzo liczni bossowie. W zasadzie nie brak sytuacji, kiedy odstęp między jednym, a drugim to dwie minuty biegu. Starcia te są jednak świetnie zaprojektowane i się nie powtarzają. Jeżeli więc ktoś lubi walczyć z szefami (i subszefami, z których wypadają duchy), to gra mu sprawi masę radości. Mnie sprawiła. Nawiasem mówiąc, gra nie należy do szczególnie trudnych - ma niby soulsowe naleciałości (pasek wytrzymałości, który w praktyce mało kiedy po 1/3 gry spada do jakiegoś niepokojącego poziomu i w zasadzie można go olewać, kapliczki czy lokalne ektusy), ale problemy miałem z pojedynczymi bossami w dwóch pierwszych rozdziałach oraz z ukrytym bossem, który jest faktycznie srogim bydlakiem. Przez resztę gry szedłem jak przecinak - ostatni boss padł na trzy podejścia. Możliwe, że od premiery sporo przeciwników mocno znerfowano, bo do królów giereczek nie należę - tak jak uwielbiam Ninja Gaiden, tak do teraz mam PTSD po odpaleniu Master Ninja. Elementy RPG to sympatyczna naleciałość, ale żadna tam esencja - mamy od cholery umiejętności w drzewku, wszystkich na pewno nie da rady wykupić (przy każdej kapliczce można za darmo pozmieniać rozkład przyznanych punktów), część to typowe pasywne bonusy, część daje nam nieco szersze możliwości na polu bitwy. Do tego zbieramy wspomagające przedmioty, jest też parę zbroi i wariacji kija, które można dodatkowo od pewnego momentu ulepszać. W statystykach to tu się raczej ciężko zgubić. Gra wygląda dosyć ładnie i brzmi całkiem okej. Sympatyczny akcent stanowią wykonane w różnych stylach filmiki po każdym z chapterów - mój ulubiony wyświetlał się po drugim chapterze, wykonany techniką, którą na swój użytek nazywam kukiełkowo-plastelinową. No i tyle o technikaliach. Gra jest absolutnie znakomita i odciągnęła mnie praktycznie od jakichkolwiek innych gier - dawno nie przepalałem jednym ciągiem tyle czasu na jakąś gierkę. A pomyśleć, że pierwsze materiały z tej gry brałem za jakieś efekciarskie rendery, z których nic nigdy nie będzie. Koniec końców wychodzi na to, że chiński gamedev będę śledził teraz ze sporym zainteresowaniem - do tej pory miałem okazję z niego ograć tylko FIST (bardzo dobre), Eastern Exorcist (junk, ale fajny) i na Steamie czeka Gujian 3, poza tym nie miałem praktycznie żadnej świadomości tego, co się w nim dzieje. Przy okazji zlecę już żonie zakup kolejnego chińskiego bangera na święta
-
Tylko Madworld na współczesne platformy i będę szczęśliwy. Może przy Switchu 4, więc szybciej już przemęczę na emulatorze.
-
Wiadomo, tak se jajcuję. Niemniej mam spore obawy, że jeszcze poczekamy na nowe DMC i to będzie raczej jakiś restart, bo to zwyczajnie się nie spina, że po udanej piątce (jedyna gra, którą na dwie platformy) nie poszli za szybko za ciosem.
-
Skończy się na tym, że dostaniemy DmC 2 zrobione na modłę Hellblade
-
Chapter 3, 4 i 5 były dosyć łatwe - Zółtobrewy zatrzymał mnie na 7-8 podejść, ale z pozostałych bossów żaden nie doszedł nawet do trzech. Aż trafiłem na rewanżyk z Elrangiem i gra zaczęła mną zamiatać podłogę. Ostatecznie ubiłem śmiecia po trzech godzinach i pierwszym respecu od rozpoczęcia gry - satysfakcja nieziemska. Ostatni chapter dopiero zacząłem i będę miał prawdopodobnie przerwę w graniu w najbliższych dniach, więc jeszcze trochę mi zejdzie z małpką. Wspaniała zabawa.
-
Jestem właśnie w piątym akcie i ten opis pokrywa się mocno z moimi odczuciami. Gdybym miał powiedzieć, co jest super wyjątkowego w pomysłach w Wukongu, to nie potrafiłbym odpowiedzieć. A gram w to jak wściekły i się nie nudzę ani trochę mając ponad 30h na liczniku.
-
Nie dość, że gra to godna kontynuacja legendarnych poprzedniczek, to jeszcze jest tu potencjał na nowe Neverwinter Nights pod kątem rozbudowanych fanowskich kampanii od czasu wypuszczenia narzędzi moderskich: https://www.thegamer.com/ambitious-baldurs-gate-3-custom-campaign-might-be-playable-in-just-five-months/
-
Jeszcze była wersja na Gamecube, ale podobnie, zdecydowanie wolałbym po prostu kupić jakiś remaster, niż bawić się w emulację.
-
Odpowiem za kolegę - przynajmniej jakiś czas temu wydanie z tą wersją okładki (która poszła chyba też na Chiny/Tajwan) było dostępne na allegro. Sam wyrwałem egzemplarz z tą grafiką, dużo ładniejszą od zachodniego wydania, za 7 czy 8 dych.
-
Ogólnie to tak: - najlepiej zagrać w NG Black, ale jak nie masz takiej opcji, to Sigma też jest super - ma pewne, nie tak duże zmiany, ale gra się super, - NG2 baza, NG2S jako samodzielna gra jest spoko, ale jako przerobiona dwójka ssie, więc najlepiej zabrać się za OG NG2, bo to zwyczajnie dużo lepsza gra. Jak NG2 Black wypada to nie wiem i szybko nie sprawdzę, ale jak jest oparty o NG2S, to ja bym uderzał w normalną wersję najpierw, - Sigmy to wersję, które wychodziły na PS3 i były pozmieniane. Pierwsza Sigma to taki dopakowany port Black powiedzmy (PS2 nie wyrabiało z oryginalnym NG i temu NG wyszło tylko na Xboxa). Dwójka Sigmy to dziwaczna konwersja, gdzie PS3 nie wyrabiało z wrogami się ekranie, więc przemodelowano starcia -mniej przeciwników, ale odporniejsi. Do tego gra na PS3 się ciągle doładowywała, także w trakcie walk. W zamian dodano parę rzeczy jak nowych bossow czy 3 chaptery, gdzie gra się innymi postaciami, ale te przeróbki są raczej średnie, może poza wywaleniem plywanych walk, których nie lubiłem w OG NG2.
-
Co prawda zgodnie z postanowieniem powstrzymuję się od kupowania gierek w tym roku (za wyłączeniem jakichś przepotężnych bundlowych okazji jak JA3 i Blasphemous 2), no ale nikt nie powiedział, że nie mogę przyjmować prezentów
-
Lore jest takie, że są źli ninja, a Ty jesteś dobrym ninja i ich zabijasz, fabularnie żadna strata. Natomiast jedynka to najlepsza gra w serii i dlatego też warto od niej zacząć.
-
No ja mam obawy, że wiadome wchody będą miały slo-mo jak w oryginale