-
Postów
415 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Jukka Sarasti
-
IMO to jest przemyślana strategia - dopiero po tym tłicie świat dowiedział się, że takie drewno powstaje.
-
W ramach odskoczni od większych gier odpalałem sobie Spartan: Total Warrior, który ku mojemu zdziwieniu nie okazał się znowu taką małą odskocznią, bo długie to jak na (powiedzmy) slashera i całkiem wymagające chwilami. Za grę z 2005 roku odpowiada Creative Assembly, które jak pokazuje historia (po Spartanie i Obcym), w przerwach od Total Warów potrafi odnaleźć się też w innych gatunkach. No ale po kolei. Tytuł może budzić pewne skojarzenia z God of Warem ze względu na setting - gramy sobie bowiem spartańskim wojownikiem (niespodzianka) o imieniu Spartan (okej, to prawdziwa niespodzianka, bo reszta postaci ma imiona o ciut większej oryginalności, a moją faworytką jest Electra mówiąca z ruskim akcentem), który to w ramach odpierania najeźdźców z Rzymu natyka się także na elementy mitologiczne i dosyć szybko zaczyna siać pożogę np. za pomocą piorunów strzelających z mieczy Ateny. Zrzynka z przygód Kratosa? Otóż nie - gry powstawały, patrząc po datach premier, równolegle, a w przygody Spartana gra się zdecydowanie inaczej. Na przestrzeni kilkunastu misji bawimy można odnieść wrażenie, że dużą inspiracją było Dynasty Warriors - nasz zabijaka, któremu najczęściej towarzyszą inni żołnierze, trafia na mapy, gdzie ma do wybicia tony wrogów (liczby zabójstw w stylu 500 na poziom to nic rzadkiego) za pomocą dosyć prostego, ale miłego systemu walki. Pod jednym przyciskiem jest standardowy kombos, pod drugim atak obszarowy, pod kolejnym blok, po wduszeniu którego możemy wykonać kilka innych akcji dokładając kolejny przycisk - odepchnięcie ("pojedyncze" i grupowe) służące do rozbijania gardy przeciwników i spychania ich w liczne przepaście i turlanie - do tego skakanie (platformowania jest na szczęście bardzo mało, bo jest fatalne), przycisk akcji/dobicia i speciale związane z mitologicznymi broniami, które zdobywamy. Spotkamy w ogóle mitologiczne kreatury czy licznych (i bardzo dobrze zaprojektowanych) bossów, którzy też mają boskie wsparcie, ale większość mięsa armatniego to żołdacy, z których każdy ma podpisany pasek życia swoim imieniem - chyba ma nam być smutno, że kogoś pozbawiliśmy męża i ojca. Gdyby gra opierałaby się jedynie na paru mapach i takich samych walkach z takimi samymi żołdakami, to byłoby pewnie nudno, ale na szczęście misje są bardzo mocno zróżnicowane. Pomijając standardowe "pokonaj Rzymian/zabij ich dowódców", to sporo tutaj różnych wariacji na temat chronienia kogoś/wysadzania czegoś/bawienia się balistami i to wszystko odbywa się na mocno odmiennych przestrzeniach - raz bronimy greckiego polis, by następnym razem szturmować rzymskie zabudowania czy samotnie wylądować w katakumbach celem odnalezienia artefaktu (i walcząc z nieumarłymi, których eliminowanie wprowadza do gry nową mechanikę). Tak jak sam start gry nie wzbudził we mnie entuzjazmu, tak z czasem bawiłem się lepiej i lepiej - to kawał naprawdę dobrze zaprojektowanej gry, która jest przyjemna mechanicznie (poza tym nieszczęsnym skakaniem) i nie wpada w pułapkę zamulania. Graficznie tytuł zestarzał się całkiem przyzwoicie, a muzyka nie wadzi, choć zaskakuje - pomijając standardowe "podniosłe" motywy, jest tu wmiksowana masa bitów czy hip hopowych skreczy, które nie grzeszą oryginalnością czy nie tworzą szczególnie udanych kompozycji, ale na pewno zapadają w pamięć swoim dziwactwem w kontekście tego, jak wygląda reszta gry. Bardzo miła rzecz.
-
Najcięższa walka w drugim rozdziale - imo kluczem jest zrobienie sobie paru podejść skupionych wokół samego łapania timingu uników, a nie nakręcania się na zadawanie obrażeń, jak się załapie pattern to już jest prościej. I to chyba też pierwsza walka, gdzie timing bossa wymaga tego, aby faktycznie czekać na jego ciosy w kombo, a nie spamować kółkiem na padzie, żeby klepać uniki jak tylko zacznie się animacja ataku. Walcz, z perspektywy trzeciego chaptera, który chyba kończę (rozbiłem właśnie ryj Niezdolnemu i doszedłem do kolejnych dwóch ołtarzy) to jest potężna gra i jakbym ją ograł w ubiegłym roku, to byłoby moje GOTY.
-
Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name(Yakuza Spinoff)
Jukka Sarasti odpowiedział(a) na Figuś temat w Yakuza
Kumpel grał w kolejności Gaiden -> 7 i nie czuł z tego powodu dyskomfortu. Ja też bym nie miał oporów znając obie gry, ponieważ właściwie z perspektywy ogrania najpierw siódemki, to jak te wydarzenia są potraktowane w Gaiden mnie akurat trochę rozczarowało. Śmiało wrzucaj na ruszt i wyjaśniaj frajerów na drodze Kiryu- 115 odpowiedzi
-
- kolejna yakuza
- spinoff
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Szukam sprzętu dla Narzeczonej. Zależy jej na takich parametrach: - duży dysk; - wystarczająco dużo mocy do zabawy w obróbkę zdjęć w Photoshopie i obróbkę video; - klawiatura numeryczna; - ekran średni lub duży (jak na laptop).
-
Mnie setting wstępnie przyciąga, jeżeli tylko wampiry w praktyce nie będą po prostu bladymi typami o ambiwalentnej moralności, a będzie w nich nieco oryginalności - pokręconych potworów z Legacy of Kain się nie spodziewam, ale to co zaprezentowano w ich "paskudności" i ogólny pomysł na setting (źli zastąpili złych) uważam za dobry prognostyk.
-
Hyper Light Drifter uwielbiam, natomiast późniejszy Solar Ash od tych ludzi podobał mi się znacznie mniej, więc Hyper Light Breaker ląduje u mnie w kategorii "dam szansę jak będzie w GP albo jakimś bundlu".
-
Xbox Series - komentarze i inne rozmowy
Jukka Sarasti odpowiedział(a) na ASX temat w Xbox Series X|S
Albo Rance. -
To jest całkiem niezła gra, ale strasznie mnie swego czasu rozczarowała. Masa nudnej jazdy czołgiem i brak bossów w innej formie niż autka (a zawsze ich bardzo lubiłem w poprzedniczkach) to mój największy zarzut i dziwi mnie w sumie, że nikt na etapie wewnętrznych testów nie powiedział, że on chce se poczaić się na gargulcach, zamiast grać w World of Arcade Tanks.
-
Wygląda jak definicja średniaka z duszą, więc dalej pozostaje w kręgu zainteresowań.
-
Z jednej strony prawdopodobnie kiedyś tego Switcha 2 nabędę (bo exy), ale z drugiej trudno wyobrazić mi sobie sytuację, w której robię to szybko po premierze. Raz, że spodziewam się, że technicznie cudów nie będzie, dwa, że nie wierzę w OLED na premierę, trzy, że nie wiem jaki banger musiałoby N wrzucić, abym podjął decyzję (może jakby ogłosili Astral Chain 2, ale w Platinum ludzie odpowiedzialni między innymi za AC poodchodzili) o szybkim zakupie.
-
Gram sobie na PC, jestem w drugim akcie i jest bardzo dobrze. Nie wiem czemu wydawało mi się, że jest to jakiś wymagający od początku tytuł, ale na razie idę jak przecinak - jedyne większe problemy zrobili mi w pierwszym akcie typ z kamienną głową, z którego wypada special odpalany pod R2+L2 i tygrysek w drugim. Trochę drażnią niewidzialne ściany, uwzględniając fakt, jak mocno gra kładzie nacisk na eksplorację poza główną ścieżką, natomiast bawię się ogólnie wyśmienicie.
-
Pierwszą rozpykaną grą w 2025 jest Timespinner, a wynika to z faktu, że z przyczyn różnych zasiedziałem się w rodzinnym domu mając pod ręką jedynie Steam Decka i brak humoru na dłuższe posiadówy przy grach. Tak się bowiem składa, że omawianą metroidvanię można rozpykać spokojnie w 6h (tyle mi zajęło z wyczyszczeniem zdecydowanej większości mapy i wbiciem true endingu), a rzecz należy raczej do prostych. Historyjka może i próbuje być bardziej złożona, niż "Ty jesteś tu, główny zły jest tam, wyjaśnij go", ale to nic szczególnie angażującego. Ot, nasza protagonistka została wyszkolona do pełnienia roli podróżniczki w czasie, złe imperium dojeżdża jej wioskę, a ona musi ruszyć w wędrówkę, aby nie doszło do tragicznych wydarzeń. W teorii mechaniki związane z czasem powinny być tutaj głównym haczykiem - w końcu wokół niego krąży historyjka, pierwsza zdobywana zdolność to zamrażanie czasu, a mapy w grze, które eksplorujemy to tak naprawdę jedno miejsce przedzielone tysiącem lat. W praktyce jednak szału nie ma. Zatrzymywanie czasu jest użyteczne może z 5 razy do platformingu (możemy wspinać się na zamrożonych przeciwników i ewentualnie miotane głazy) i ułatwia walki z bossami, więcej mocy związanych z czasem nie zdobędziemy. Podróże w czasie po mapie nie służą bynajmniej także temu, aby np. zamiast naciąć się na mur wybudowany w "przyszłości", przejść przez pustostan w "przeszłości" (tudzież zapobiec budowie muru) i znowu wrócić do "przyszłości". Tak naprawdę to dwie oddzielne mapy z tym samym designem pomieszczeń, ale nie ma między nimi głębszej relacji. Ot, brakuje nam zdolności na mapie A, więc skaczemy do mapy B i tam szukamy szczęścia. Mapa też nie jest szczególnie ciekawie zaprojektowana, spora część pomieszczeń jest bezużyteczna (pusty korytarz, pokoik, gdzie na końcu czeka skrzynia z jakąś miksturą). Problem Timespinnera to właśnie niezłe pomysły, które nie zostają należycie rozwinięte. Próżno tu szukać zabaw z czasem rodem z piaskowej trylogii PoP. Walka opiera się na (topornym początkowo) odskoku i młóceniu "orbami", które działają jako bronie. Teoretycznie możemy je rozwijać i różni przeciwnicy mają różne słabości, ale w praktyce gra nie wymusza żadnej żonglerki typami obrażeń. Mamy poza standardowym atakiem czar zżerający manę i krążące wokół nas miniorby i chowańce (które zadają np. obrażenia lub blokują pociski), ale jest ich mało. Umiejętności to też totalny standard w gatunku. I mimo tej generyczności, widocznej także w grafice (ładny i tylko ładny pixel art, coś jak bezjajeczna inspiracja SotN) i muzyce (fajny jest tylko kawałek przy zwiedzaniu różnych zapomnianych podziemi), to nie mogę narzekać na czas spędzony z Timespinnerem. To gra, która marnuje potencjał, ponieważ boi się odejść od najbardziej standardowej możliwej formuły metroidvanii. Są na rynku lepsze pozycje z tego gatunku. Tyle, że ja ten gatunek cholernie lubię, a ten tytuł zasługuje po prostu na miano rzetelnego. Działa. Człowiek pomarudzi, ale z przyjemnością biega po mapie tam i z powrotem, aby odblokować przejścia i znaleźć niedostępne wcześniej dopałki postaci. Dodatkowo czas rozgrywki, uwzględniając niski poziom skomplikowania, idealnie działa, aby nie zacząć się nudzić. To gra niezła, lepsza niż wynika z mojego marudnego opisu. Po prostu mogłaby być bardzo dobra, gdyby twórcy wykazali przy niej trochę więcej odwagi czy kreatywności.
-
Dzięki, w takim razie pewnie wleci jako kolejna "duża" gra na PC.
-
Akurat piątkę zamierzam wkrótce ruszyć. Zastanawia mnie jako osobę, która ostatnio to grała w jedynkę 15 lat temu - Resistance to "pełnoprawna" odsłona czy coś w stylu samodzielnego dużego dodatku?
-
Akurat w tym roku po dłuższej przerwie wrócił do kontynuowania "Real", więc może jeszcze 5 lat i dokończy też "Vagabond"
-
Indywidualne podsumowanie roku w grach.
Jukka Sarasti odpowiedział(a) na Kmiot temat w Graczpospolita
W tym roku grałem całkiem sporo - wynikało to z kilku kwestii. Po pierwsze, przy okazji zmiany pracy zrobiłem sobie 3 miesiące przerwy, co stanowiło najdłuższy okres bez pracy w moim życiu chyba od wakacji po liceum. Po drugie, obecna praca pozwala mi szpilać całkiem skoro w jej godzinach - w spokojniejsze dni zamykam swoje obowiązki w 4-5h i resztę czasu mam dla siebie. Po trzecie, to ze względu na kończenie mojej walki o stopień naukowy czytałem sporo różnych rzeczy, skutkiem czego chciało mi się mniej czytać dla przyjemności (książek "dla siebie", a nie na potrzeby rozprawy przeczytałem 40). Po czwarte, to mam kryzys muzyczny i słucham mało muzyki w skupieniu, czym się wcześniej zajmowałem poza pracą. Po piąte, to miałem duże problemy zdrowotne, przez które mało trenowałem. Tym samym grałem jak zły. Skończyłem rekordowe dla siebie 47 gierek - liczę tylko te ukończone, a nie porzucone: 1. Final Fantasy 8 2. RE4 Remake 3. Yakuza Black Panther 4. Onimusha: Dawn of Dreams 5. Yakuza Infinite Wealth 6. Vengeance of Mr. Peppermint 7. Crash Bandicoot 8. Wo Long 9. Wanted: Dead 10. Eternal Darkness 11. Crystal Project 12. Evil West 13. killer7 14. Tekken 8 15. Bayonetta 3 16. 9 Years of Shadows 17. Axiom of Maria 18. Astlibra 19. No More Heroes 2 20. Ryse 21. DMC2 22. Asuras Wrath 23. Death's Door 24. No More Heroes 3 25. kill.switch 26. En Garde! 27. Children of Morta 28. Robocop: Rogue City 29. Trails to Azure 30. Excavation of Hob's Barrow 31. Darksiders: Genesis 32. El Paso, Elsewhere 33. Grime 34. Hand of Fate 35. Sanabi 36. Lies of P 37. Blasphemous 38. Skyrim 39. Final Fantasy 6 40. Baldurs Gate 3 41. I Am Your Beast 42. Crisis Core Reunion 43. Silent Hill 2 Remake 44. Anger Foot 45. Overcooked 46. Eldest Souls 47. Mouthwashing Tegoroczne GOTY to Silent Hill 2, bardzo dobrze bawiłem się przy Anger Foot, Yakuzie I Am Your Beast i Mouthwashing, Tekken 8 spełniał swoją funkcję podobnie do siódemki (to jest stanowi tło do rozmów z moim bardzo dobrym kumplem, którego życie rzuciło gdzie indziej - pierzemy się po wirtualnych ryjach i wspominamy, że kiedyśto było). Pod kątem retro głównie siedziałem w szóstej generacji konsol, z której najbardziej cieszy, że nadrobiłem w końcu killer7 i Eternal Darkness. Gdybym miał wskazać 3 absolutnie ulubione gry ograne w tym roku, to byłoby to RE4 Remake, Death's Door i chyba właśnie SH2. Plany na przyszły rok: - nie kupować gierek - mam gigantyczny backlog na różne sprzęty, jest GP, pora zatrzymać ten obłęd; - pewnie więcej wycieczek w siódmą generację - po przeprowadzce do nowego mieszkania do TV mam podpiętego Xboxa 360 i PS3, a także powoli kończę uzupełniać na te sprzęty gry, których nie ogram nigdzie nie indziej, a które mnie interesują; - kilka wstępnych pomysłów, co w końcu nadrobić z kupki wstydu (Prey 2017), parę rzeczy do których chcę w końcu porządnie przysiąść (Arcanum, Pathfindery, Age of Decadence) i parę rzeczy, do których chcę wrócić (Thief 1-3, trochę starych jRPG z ery SNES/PSX). -
A jednak, w związku z całkiem sporą ilością gierkowych prezentów, które dostałem, wjechała w tym roku jeszcze jedna gra, to jest cieszące się pewnym hype Mouthwashing. Ciekawa to rzecz - nie do końca z mojej parafii, bo walking simy raczej mnie nie kręcą. Tytuł jednak miałem na wishliście ze względu na zachwyty nad rzekomą chorobą wylewającą się z ekranu. No i w sumie nie żałuję, że Mikołaj przyniósł. Od razu zaznaczę, że to krótkie doświadczenie jest idealnie skrojone pod kątem tego, aby się nie zacząć nudzić - niecałe 3h wystarczą na przejście, a poziom "zagadek" i zręcznościowych elementów jest na tyle niski, że nawet szympans rozgryzie tę grę bez solucji. Nie jest to jednak wada. Mouthwashing opowiada historię dosyć pechowej załogi. Kosmiczny dostawczak na skutek działań kapitana przyjął kurs kolizyjny z pobliską asteroidą. Kapitan dogorywa, a my wraz z kilkoma dobrze nakreślonymi nieszczęśnikami wegetujemy i próbujemy zrobić cokolwiek, chociaż sytuacja temu mocno nie sprzyja. Nie chcę wchodzić w fabułę dalej, bo jest ona jedynym powodem (ale za to jakim) dla którego warto ten tytuł w ogóle odpalić. Dosyć powiedzieć, że gra zalicza sporo skoków w czasie, ma zwroty akcji, a także równie dobrze mogłaby być świetnym opowiadaniem SF (niekoniecznie zaś moim zdaniem taki styl narracji sprawdził by się po przełożeniu na język filmowy). Tak, Mouthwashing nie jest "dobre jak na grę". To po prostu świetna i ponura historia, która w drugiej połowie dostaje strasznego kopa. PSXowa stylizacja kryje tak naprawdę dwa rodzaje dyskomfortu. Wizje mające symbolizować zjazd w szaleństwo (a może to nie wizje? zagrajcie sami) wypadają tak sobie, dopiero w końcówce gry powodują wrażenie z gatunku "ja pierdzielę, w co ja gram" - powiedzmy, że nabierają masy krytycznej dopiero po: i w sumie wcześniej mogłyby nie występować, bo są raczej oklepane. Natomiast interakcje na statku, konsekwencje działań i wszystko inne są naprawdę wyśmienite. Nie jest to tytuł "straszny", ale za to bardzo nieprzyjemny, gdy odkrywamy kolejne elementy układanki. Cieszę się, że ograłem Mouthwashing pomimo tego, że prezentuje dla mnie dosyć odległy biegun od zwyczajowych giereczkowych preferencji. Będę śledził dalsze losy twórców z zainteresowaniem, a jeżeli przy kolejnej swojej grze połączą siły np. z ekipą, która potrafi zrobić dobry gameplay, to może wyjść gra do wspominania latami. A tymczasem zachęcam do poświęcenia tych paru złotych i godzin na bohatera tej krótkiej recenzji. Nie będzie miękkiej gry.
-
Tak, ale Genma Onimusha to była wersja jedynki na pierwszego Xboxa, dosyć dokokszona, miała nawet swojego Nemesisa.
-
Szkoda, że Genma Onimusha nie doczekała się wersji na nowsze platformy, zawsze chciałem pyknąć w tę wersję.
-
Ostatnią ukończoną grą w tym w roku - opatrzoną numerem 46. - jest Eldest Souls. Raczej nie chce mi się rozgrzebywać niczego nowego i krótkiego, a w Wukongu i Lost Odyssey mam może z 20% gry za sobą póki co. Nie znaczy to, że zamknięcie tego świetnego dla mnie pod kątem gierek roku - nie wiem kiedy ostatnio tak giercowałem - było rozczarowujące. Co to, to nie. Eldest Souls to gra, która skupia się na jedynie kilku elementach, ale wszystkie je realizuje wzorcowo. To po prostu dobra indie wariacja na temat formuły Soulsów. Mamy więc pretekstową fabułę - biedne ludzie, źli bogowie, nasz heros z mieczem wielkim jak u Gutsa - i notatki, na podstawie których możemy poszerzyć wiedzę o tym smutnym świecie. Na szczęście na fabule się nie kończy. Eldest Souls to tytuł o tyle nietypowy, że mamy tu nieco eksploracji, ale lwią część czasu spędzamy walcząc z bossami. Tylko bossami - nie ma jakichkolwiek pomniejszych mobów do bicia czy expienia. Tradycyjnego expa też tutaj nie ma, ale o tym za chwilę. Wychodząc do takiego bossa nasz widziany z lotu ptaka heros musi pogodzić się z faktem, że bydlaki nie potrzebują wiele, żeby go zabić, w trakcie walki po otrzymaniu dostatecznej ilości obrażeń zaczyna im się zmierzać moveset - zdecydowanie na naszą niekorzyść - a nieliczne ektusy... zaraz, tu nie ma ektusów. Jest coś lepszego. Gra opiera się na systemie "Bloodthirst" - bez tego stanu zadajemy małe obrażenia. Po naładowaniu ataku i trafieniu zaczyna się jednak prawdziwa zabawa. Przez chwilę nasze ciosy ważą znacznie więcej lub możemy uderzyć jednym silniejszym ciosem, który rozładowuje pasek (a najlepiej po prostu rzucić kilka lekkich ciosów i mocny przy końcu ataku),a także każdy trafiony cios przywraca nam nieco HP. Nawet więc z najgorszej sytuacji można wyjść, jeżeli kolejny fragment rozegramy perfekcyjnie. Staminy tutaj nie ma poza unikami - mamy trzy bloki, które wymagają regeneracji, ale bijemy tyle, ile chcemy. Z bossów wypadają nam odłamki i punkty umiejętności - to za ich pomocą odblokowujemy ataki specjalne czy efekty. Możemy dowolnie je zmieniać - mamy trzy style walki ("szybki", "berserk" i "kontra"), poszczególne ruchy mają swoje miejsca na odłamki i w zasadzie mocno można scustomizować naszego fajtera. Wpierw trzeba jednak rozłożyć bossów, a nie ma z nimi miękkiej gry. Gra jest jednak bardzo uczciwa i wszystkie porażki to wyłącznie nasza wina. Co więcej, jeżeli perfekcyjnie rozgrywamy starcie, to każdego bydlaka można zarąbać w 2-4 minuty. Tylko, że nie jest to łatwe zadanie. Tak, Eldest Souls to gra dla tych, którzy lubią się zmęczyć. Sama w sobie oferuje 9 bossów, a darmowe DLC 4 kolejnych (a DLC można zacząć z poziomu mapy w grze w zupełnie nieświadomy sposób - sam zasiekałem 2 dodatkowych bossów zanim odkryłem, że mam jeszcze 3 walki w głównej fabule). Całość oprawiona jest w prześliczny pixel art, a rzeczy przygrywają standardowe, ale pasujące orkiestracje. Grę można obecnie wyrwać za grosze, więc jak chcecie miłą siekaninę z samym mięsem - to jest bossami - to nie ma się co zastanawiać. Ale jak się będziecie wkurwiać w trakcie grania, to nie moja wina jak coś.
-
Ja z całej serii najbardziej lubię właśnie inkarnację z jedynki - ironiczny zabijaka na robocie, a nie wyszczekany żartowniś z trójki i dalszych części.
-
Narzeczona kupiła mi na święta Wukonga, więc nie ma innej opcji niż rozpoczęcie dzisiaj przygód małpy.
-
Wczoraj padł Anger Foot. Albo i nie padł - zależy jak na to spojrzeć. Skończyłem kampanię, ale pozostawało mi jeszcze sporo gwiazdek do zdobycia - tak się bowiem składa, że Anger Foot to FPS ukierunkowany na robienie wyzwań, bicie rekordów poziomów i i ogólnie zapierdalanie. Ale po kolei. Nasz bezimienny heros z dziurawymi zębami i jednym okiem, ale za to całkiem sporą masą mięśniową żyje sobie w mieście Shit City, którego mieszkańcy wyglądają tak, jakby przez pięć lat muppety i innych pomyleńców z Ulicy Sezamkowej żywić tylko crackiem. Miejsce to kontrolowane jest przez gangi, które wpadły na głupi pomysł kradzieży naszemu herosowi jego butów - a tak się składa, że jest on ich kolekcjonerem. Rusza więc w pościg, w trakcie którego będzie masowo mordował coraz dziwniejsze kreatury i kilku bardzo dobrze zaprojektowanych bossów. Loop rozgrywki jest dosyć prosty - można powiedzieć, że to takie Hotline Miami, ale w wersji szybki FPS z poziomami na 1-3 minuty. Klawiszologia nie jest skomplikowana - WSAD, strzał, rzucenie pustą bronią (bohater nie chomikuje magazynków, tylko automatycznie podnosi gnata po którym przebiegnie, gdy nie ma niczego w ręce), skok i kopniak. Kopniak, który odgrywa gigantyczną rolę - często to najlepsze rozwiązanie na spacyfikowanie niektórych przeciwników, jest szybki, konieczny na niektórych bossów i służy do wyłamywania kolejnych drzwi (a te jak w HM są mordercze dla stojących po drugiej stronie). Dodać do tego należy, że gra cały czas dodaje nowych przeciwników, dobrze ogarnia zróżnicowanie poziomów (w tym ma najprzyjemniejszy level samochodowy jaki kojarzę w gierkach, które samochodówkami nie są) i ogólnie przez te 4-5 godzin potrzebne na przejście ani przez chwilę nie zamula. Do tego za kończenie poziomów i pokonywanie wyzwań odblokowujemy kolejne buty, które mają swoje właściwości. Ja całą grę przeszedłem z tymi, które za każdego wypłaconego kopniaka dodają jeden nabój do dzierżonej broni. Wizualnie rzecz prezentuje się przyjemnie dzięki swojemu stylu z gatunku "kreskówka dla dorosłych z klozetowym humorem, ale wrzucona w FPS w trójwymiarze" i obecnie gra działa całkiem dobrze (po premierze potrafiła podobno zamulać nawet mocne kompy). Do tego każdej misji towarzyszy prymitywna i przez to bardzo pasująca do eksterminacji kolejnych lamusów techniawa. Na pewno jest to rzecz godna polecenia i spędziłem przy niej świetnie czas, zwłaszcza jako osoba lubiąca szybkie strzelanki. Warto dać szansę tej szalonej eskapadzie i zabić kilka tysięcy lamusów, którzy byli na tyle głupi, że ukradli buty naszemu zakapiorowi. Czy może bardziej podsumowując językiem pasującym do stylistyki gry - zajebiste w chuj.