-
Postów
399 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Jukka Sarasti
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 15
-
Chodzi za mną, żeby odświeżyć sobie Final Fantasy VII, tudzież zabrać się za remake. Tak się jednak złożyło, że dostałem kiedyś w prezencie Crisis Core Reunion, a że chciałem kiedyś zagrać w oryginał i w sumie powinienem po tym może lepiej wychwycić różne smaczki w "pełnoprawnej" siódemce, to uznałem, że sobie przejdę. No i po 13,5h zamknąłem wątek główny i 30% misji pobocznych. Na więcej nie miałem siły. Dlaczego? Głównie temu, że gra jest aż za wierna swojemu przenośnemu oryginałowi. Poza technikaliami i pewnymi aspektami systemu walki mało w niej ruszano, co boleśnie niestety chwilami czuć. Chociażby po kretyńsko małych lokacjach, gdzie wystarczy przebiec 10 kroków, aby doładowywała się kolejna. Albo po tym, że praktycznie każda misja poboczna to korytarz z jednym lub dwoma killroomami. W dodatku opartymi zazwyczaj o przeciwników, których ubija się też w trakcie kampanii. No ale po kolei, bo tylko narzekam i narzekam, a nie było jakoś strasznie. Zarys historyjki zna chyba każdy - gramy sobie Zackiem, a więc ziomkiem Clouda z FFVII, od którego blondyn pożycza stanowczo zbyt wiele i obserwujemy jego zmagania w jednostce SOLDIER, gdzie jego kumplami są Sephiroth, Angael i Genesis. Ten ostatni zresztą praktycznie od początku jest antagonistą. I to jakim! Tzn. potwornie pretensjonalnym i do porzygu cytującym patetyczny dramat. Zack zresztą do pewnej walki jakoś w połowie gry też wkurza swoją dziecinnością, a designów Nomury - który już dumnie na ekranie tytułowym podkreśla, że za nie odpowiada - nie da się pomylić z niczym innym i nie jest niestety komplement. Tak czy siak na pewno historyjkę doceniłbym bardziej, gdybym nie grał ostatnio w FFVII kilkanaście lat temu i był jakimś szalikowcem tej gry, ale w sumie nie było jakiejś tragedii pomimo wskazanych wad. Zakończenie mi się nawet podobało, choć los Zacka to żadna tajemnica dla osób znających przygody Clouda i spółki. A jak w to się gra? Ano jak w bardzo korytarzowe, ale przyjemne action RPG. Zack ma do dyspozycji kombosa klepanego kwadratem, unik, blok, a także czary i ciosy specjalne. Nie ma ich jakiejś wielkiej puli i gra nie wymaga na normalu taktycznego nimi żonglowania, ale grając tak jak ja - chapter-dwa raz na kilka dni - znudzenie nie występuje. Wręcz przeciwnie, to miły odmóżdżacz jest. Aha, pod trójkątem (tudzież pod wduszeniem obu analogów dla summonów) mamy limit breaki. A muszą się one wylosować z "kasyna" w lewym górnym rogu, które kręci się w rytm naszych ciosów i poza dostępem do speciali pozwala odzyskać HP czy np. zyskać chwilowo nielimitowaną manę. Czy to mądre rozwiązanie? Oczywiście, że nie. Ale czy to przeszkadza w tej prostej formule? Nie, skądże znowu. Hazard i mashowanie dwóch przycisków położy każdego bossa i zrelaksuje po ciężkim dniu w pracy. Na pewno bardzo dobrze wypada sfera audiowizualna. Graficznie tytuł mi się podobał, choć cutscenki niebędące na silniku gry (zakładam, że pochodzące z PSP) wyraźnie odstają rozdzielczością. Za to muzyka jest REWELACYJNA i sporo tytułów mogłoby pozazdrościć takiego przekroju kawałków wpadających w ucho. Mogę chyba powiedzieć, że była ona jednym z większych czynników relaksu przy tym tytule. Nobuo Uematsu to jest gość, nie ma co. No i jak ja to mam w zasadzie ocenić... Pewnie fani uniwersum FFVII i osoby, które katowały tytuł na PSP będą znacznie łaskawsze, niż ja. Miałem też nieco głupiej frajdy z kolejnych misji. Z drugiej jednak strony jest to gra boleśnie ograniczona tam, gdzie nie ma ku temu powodów (np. wspomniane ładujące się obszary co 20 kroków) czy mogąca sobie pozwolić jednak na pewną ingerencję w materiał źródłowy (np. dodając jakieś ciekawsze misje poboczne). Czasu nie żałuję, ale też to żaden banger, którego bym szczególnie polecał. Tak czy siak, po przejściu w tym roku Crisis Core Reunion, szóstki i ósemki, mam Finali na jakiś czas dość. Czytaj pewnie za tydzień sobie nagle kupię szesnastkę albo siądę do leżącego na Steam Type-0. Trudno.
-
Bardzo mnie te recenzje cieszą, dogram, co mam do dogrania (labirynt w SH2 Remake i 9 chapter w Crisis Core Reunion) i wjeżdżam w przygody mojego ulubionego archeologa.
-
Xbox Series - komentarze i inne rozmowy
Jukka Sarasti odpowiedział(a) na ASX temat w Xbox Series X|S
Nie ukrywam, że mit PC jako sprzętu wymagającego jakichś fikołków jest mocno przestarzały - od 2021 komp to mój główny sprzęt do gierek, od tego czasu cała jedna gra (Elden Ring) wymagała jakiegoś kombinowania, bo okazało się, że nie lubi mojej zewnętrznej karty dźwiękowej i musiałem przepinać jeden kabel, żeby komfortowo grać. -
Podpiąłem Xpudło do telewizora w nowym mieszkaniu i na pierwszy ogień poszło: Zawsze chciałem to ograć, a nie było nigdy okazji. No i sobie pograłem z dwie godziny, trudno więcej powiedzieć o tytule, ale budzą się sentymenty, przypominają czasy, kiedy Microsoft wyciągnął (z miernym raczej skutkiem) potężne działa na japoński rynek, a niezły budżet w jRPG było widać nie tylko we flagowcach, jak Final Fantasy. Historyjka i system zapowiadają się fajnie, zresztą zawsze lubiłem "aktywne" tury w jRPG, których niedoścignionym wzorem jest dla mnie Shadow Hearts (tutaj z kolei muszę w końcu kiedyś ruszyć dwójkę i trójkę).
-
Ja z kolei, chociaż przez większość czasu bawiłem się dobrze, to ostatecznie byłem nieco wymęczony Eldenem i recyklingiem pobocznych bossów. "Główne" lokacje-dungeony to dalej topka i poziom z poprzednich gier, sporo zabawy do pewnego momentu daje eksploracja i zdobywanie dodatkowych prochów/sprzętu (Moonveil ), natomiast całość ostatecznie zrushowałem w "marne" 75h, bo już czułem totalny przesyt. Zresztą dla mnie idealny czas soulslike'a to mniej, niż 30h. Ogólnie to wyżej stawiam Bloodborne, Sekiro i DS 1 oraz 3, ale ERto kawał giery.
- 7 604 odpowiedzi
-
- 1
-
- from software
- miyazaki
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Oddam Moonscars
-
Po Baldurze wziąłem się za dokończenie Silent Hilla 2 i krótkie gierki, tak aby zróżnicować dietę po RPGowym kolosie. No i poszło na ruszt króciutkie (ale nie do końca, o czym za chwilę) I Am Your Beast studia odpowiedzialnego między innymi za bardzo chwalone przeze mnie El Paso Elsewhere (swoją drogą jestem w szoku, ile tworzą gierek i jak zróżnicowanych, a co więcej, jakościowych). Choć gra jest diametralnie różna w założeniach i gameplayu, to czuć tę samą rękę - fabuła, choć znacznie mniej istotna, to też podana w interesujący sposób (no i ten sam aktor głosowy w głównej roli, który wcielał się w bohatera El Paso...), soundtrack jest świetny (pompująca elektronika, ale znajdzie się też przy ostatniej misji kozacki raps, do tego jeden całkiem śmieszny żarcik związany z muzyką w El Paso...), a grafika ponownie uderza w mocną stylizację, tym razem uproszczony kreskówkowy styl. No dobra, ale o co chodzi i jak w to się gra? Wcielamy się w Alphonse'a Hardinga. Ów jegomość żyje sobie w lesie i kontempluje naturę, w której znajduje ukojenie. Sęk w tym, że zanim podjął decyzję o zostaniu druidem, to był elitarnym zabójcą na usługach rządu USA, który wykańczał ludzi na całym świecie. No ale chłopu się znudziło. Jego byli mocodawcy jednak nie przyjmują przeczącej odpowiedzi i w celu zmuszenia go do podjęcia kolejnej misji wysyłają za nim w pościg armię. No i owa armia ma totalnie przejebane, bo Harding to zabijaka jakich mało. Z tego punktu gra w swojej narracji zajmuje się - jednocześnie nie unikając humoru i nie wpadając w patetyczne tony - między innymi kwestią brudzenia sobie rąk w imię "wyższego dobra" czy tym, gdzie prywatna obsesja niesie katastrofę (były przełożony Hardinga wysyłający hordy żołnierzy na śmierć). To pewnie jakaś skradanka czy inny realistyczny shooter? Ale gdzie tam. To jest Hotline Miami kontra speedrun kontra FPS. Harding może śmigać po drzewach, biega bardzo szybko, ma wślizg i do tego nie potrzebuje wiele, aby zabić przeciwnika. Funduje zabójcze kopnięcia, rozwala łby gałęziami, w locie przechwytuje spluwy, z których pruje (i prawie każda ma bardzo limitowany magazynek) i ogólnie funduje totalne inferno swoim ofiarom. Cele misji są jednak zróżnicowane - gra pomimo swojej krótkości potrafi ładnie zmodyfikować schemat czy wprowadzać nowe elementy. Ta gra pulsuje. Każdy kolejny bit, każde przebiegnięte w krótkim czasie metry i wreszcie każde kolejne zabójstwo sprawiają, że gra się w jakimś transie podyktowanym dynamiką gry oraz tym, co znacząco przedłuża jej żywotność - szlifowaniem swoich czasów na levelach. Choć nie sądzę, abym pokonał wszystkie wyzwania w stylu zdobycia najwyższej rangi na każdym poziomie, to wciągnąłem się nieco w tę zabawę. Rozmaite punktowanie różnych typów zabójstw pozwala odzyskać nieco czasu, od którego zależy ranga. Nie mija chwila, a człowiek zaczyna obliczać na każdej z małych map, jak najlepiej pobiec, jakimi sposobami zabić przeciwników, a potem jak to w praktyce zrealizować. To tytuł bardzo krótki (jeśli nie będziecie się bawić w szlifowanie wyników i odblokowywanie wyzwań, to skończycie go w mniej, niż dwie godziny), ale za to bardzo sycący. Trudno mi mówić, żebyście wydali na niego już teraz 60 złotych, jeśli nie lubicie bawić się w speedruny, ale na jakiejś promocji zdecydowanie warto. Kozak giera.
-
Blade of Darkness na GOG, oddam na PW.
-
Można już ściągać preload, chyba, że mnie wzrok wczoraj zawiódł, jak mi się ekran GP na PC wyświetlał.
-
Ostatnie materiały i wrażenia z zamkniętych pokazów sprawiły, że znacznie zwiększyło się moje zainteresowanie tym tytułem - pewnie od początku bym kibicował, gdyby w promowaniu gry wskazywano na komponent immersive sima. Walka wręcz mnie jakoś super nie przekonuje, ale raz, że sporo tu miejsca na skradanie, a dwa, że podobno gra nie zabrania chwycenia za karabin i przeprowadzenia małej denazyfikacji. Będzie grane.
-
Skończyłem Baldur's Gate 3, więc ostrzegam, będzie długo. Już abstrahując od całkiem solidnych rozmiarów gry (w której ostatecznie i tak nie miałem siły i ochoty zrobić absolutnie wszystkiego, o czym później), to dawno gra nie zostawiła mnie z tak mieszanymi uczuciami. Zresztą "mieszane uczucia" to zwrot, który niekoniecznie pasuje, w końcu przy najkrytyczniejszym spojrzeniu z mojej perspektywy ta gra zasługuje i tak co najmniej na 8/10. Sęk w tym, że nie miała lekko i prawdopodobnie część z moich przesadzonych oczekiwań wynika z faktu, że Baldur's Gate 2 i Original Sin 2 to moja absolutna topka gier (top 20 na pewno), a tytuły te przechodziłem nie tak dawno temu, więc mam je na świeżo - odpowiednio 3 i 2 lata temu. Część zarzutów z kolei wynika z pewnych elementów już typowo strukturalnych. Żeby nie było, zdecydowanie więcej rzeczy jest do pochwalenia, niż skrytykowania. Zacznijmy od fabuły - punkt wyjścia jest doskonały. Czuć wysoką stawkę, widać efekty działania potężnych sił, są zwroty akcji. Do tego łatwo wczuć się w sytuację herosa - ja akurat stworzyłem swojego - który nagle zostaje rzucony w ekstremalną sytuację wymagającą zdecydowanych działań. Ogólnie to historia mi się podobała, jest odpowiednio epicka jak na setting, sporo rzeczy dobrze też zaciąga z poprzednich odsłon serii. Nie podobał mi się jednak w pełni fanserwis z pewnymi postaciami powracającymi z poprzedniczek. Jaheira i Minsc pojawiali się w trailerach, więc tutaj nie ma potrzeby dodawania informacji w spoiler. Ta pierwsza jest oddana idealnie i jest tak samo irytującą babą jak w poprzedniczkach, a tym samym nie gościła w mojej drużynie. Wątek Minsca wydawał mi się już z kolei dodany na siłę i tak po prawdzie nie wnosił nic poza próbą zagrania na sentymencie i wolałbym, żeby go w tej grze zwyczajnie nie było. A mówię to z perspektywy osoby, która miała Minsca przez całą pierwszą i drugą część w drużynie, dopiero w Tronie Bhaala podmieniając go na Sarevoka. Jeżeli chodzi o dwie inne postacie to: Sama drużyna, którą można zebrać jest udana, choć bawi fakt, że każda z nich poza najlepszą waifu Shadowheart (szanuje się dziewczyna) chce cimci rimci z główną postacią jakoś godzinę po dołączeniu do drużyny. Do tego mają swoje dobre questy, więc tu element na plus. Sam grę przeszedłem w zestawie: mój elfi czarownik o znamiennym imieniu Guts, Shadowheart, wąpierz i git baba żaba, jak to ktoś trafnie nazwał na jednej z baldurowych grupek na FB Lae'zel. Na kolejne przejście (o tym też dalej) pewnie wezmę do drużyny druida, bo wydaje się być dosyć ciekawy mechanicznie. Pewnie też grałbym wcześniej z Halsinem w składzie, ale no właśnie - nie jest to wada gry jako taka, tylko element w RPG, którego nie lubię - staje się on dostępny w drużynie bardzo późno, a ja nie lubię zmieniać swojego składu daleko w grze. By daleko nie szukać, w takim Pillars of Eternity 2 też mnie bardzo drażniło, jak późno zyskujemy kolejnych członków składu - wolę, kiedy można pozbierać postacie szybko i kombinować sobie z ustawieniami i taktykami od początku. Szkoda jedynie, że zabrakło postaci w stylu Jana Jansena, która rozładowywałaby nieco poziom powagi w naszej loch ekipie. Przechodząc z historii w rejony już nieco bardziej gameplayowe, to jednak nie w pełni leżał mi pacing. Nie jest to BG 2 z paroma bardzo odmiennymi chapterami pod kątem odwiedzanych miejsc (najbliżej BG 3 w sumie do BG 1 - mniejsze lokacje aż na końcu uderzamy do Wrót Baldura), ani świetnie mieszające bardziej otwarte i bardziej zamknięte rozdziały Original Sin 2. Pierwszy akt to przyjemna mniejsza skala, aby "nauczyć się" gry i przy okazji dokonać paru wyborów. Drugi akt mnie wymęczył i w jego trakcie zrobiłem sobie przerwę - z jednej strony dużo tu biegania po mocno opustoszałej z fabularnych względów lokacji i konieczność dogrzebywania się do pobocznych elementów (sprawdź, czy na końcu tej zupełnie opcjonalnej ścieżki w rogu mapy czeka na Ciebie jakaś ciekawa walka lub duch zlecający questa), a z drugiej jakościowy dysonans między bardzo fajnym "dungeonem" w postaci pewnej świątyni i taką sobie "otwartą" mapą. Trzeci akt to mój ulubiony wariant na RPG, czyli dużo questów i największe otwarcie gry, a z drugiej miałem wrażenie, że gra miała mieć jeszcze z 2 chaptery, ale trzeba było zbijać całość w jedno. I tak brakuje np. z jednej strony górnej części miasta (jego resztki są zakopane w plikach gry), a z drugiej nagle gra wprowadza antagonistów na kopy. Tu też widać pewną słabość - w pierwszym akcie mamy mocno bezosobowych kultystów, ale dobrze działają na start. W drugim akcie jest Thorm, którym to gra straszy i którego historię ciekawie uzupełniają wątki obok, ale sam wskakuje na 5 minut gry, przez co nie robi wrażenia jako antagonista. A potem nagle mamy jednocześnie Gortasha (ten jest fajnie napisany), Orin (ta jest słabo napisana) i do tego przekopujemy masę pomniejszych złoli, którzy nie mają czasu się wykazać. Najlepiej zapamiętam z opcjonalnych walk który ma też najlepszy motyw muzyczny. Ogólnie to najlepsza walka w grze. Właśnie, eksploracja eksploracją, rzuty kośćmi (miła mechanika) rzutami kośćmi przy argumentowaniu i "checkach", bardzo dobre dialogi, ale dużo tutaj powalczymy. Gra ogólnie jest na normalu dosyć łatwa, na pewno dużo prostsza od Original Sin 2. Specyfika też jest tutaj nieco inna pomimo tego samego silnika silnika - ze względu na zastosowanie zasad DnD mamy sporo opcji ofensywnych, nieco zabawy z buffami (ale gra tutaj nie jest nawet w połowie tak wymagająca jak stare Baldury, gdzie czasem pod konkretne walki się starannie optymalizowało dobierane czary, zwoje i mikstury) i bardzo ograniczone efekty terenowe. Ograniczone w porównaniu do OS 2, gdzie od początku pola bitwy zamieniały się w zgliszcza chłostane nekroogniem, wodą tuningowaną błyskawicami i milionem innych efektów. Wolę tutaj OS 2, ale to nie znaczy, że walka w BG 3 wypada przeciętnie - wręcz przeciwnie, daje masę frajdy. Pewnym minusem natomiast jest to, że przy starciach na większą skalę, chociaż gra stara się to rozładować pozwalając równocześnie realizować wrogom tury i biegać "naraz", człowiek może książkę poczytać, zanim wszyscy się ruszą. Końcowe walki już mnie męczyły z tego powodu. Walory produkcyjne prezentują się bardzo dobrze, z aktorstwem głosowym na czele. Po drodze jednak irytowało mnie czasem działanie kamery, a przede wszystkim to, że gra często miała problem z załapaniem tego, co chcę kliknąć - przykładowo mój kursor był już daleko za drzwiami, ale gra uparcie pokazywała mi, że moje kliknięcie zamknie drzwi. Niby pierdoła, ale drażniło przy tych 70h. Do tego zwłaszcza pod koniec postać lubiła np. przestać się ruszać, więc często latało kombo F5 i F8. Właśnie, "tylko" 70h. Skąd ten wynik w grze z taką ilością contentu? Ponieważ w pewnym momencie zacząłem jednak czuć się trochę zmęczony - tutaj uczciwie jednak mówię, że to prawdopodobnie kwestia tego, że w życiu mam też niezwykle dużo do roboty i wizja dalszego robienia wszystkiego, co się da w BG 3 zaczęła mnie nieco przerażać. Swoją rolę odgrywa też fakt, że spokojnie już początkiem 3. i zarazem ostatniego rozdziału można mieć maksymalny poziom - niby ma to sens po wyjaśnieniach ze strony twórców (postacie na wyższych poziomach w DnD zaczynają zyskiwać półboskie moce i niszczyłoby to całkiem balans), ale gdzieś tam spadała motywacja do robienia wszystkiego, gdy masakrowałem każdego. Na brak questów pobocznych narzekać nie można, ale też nie wszystkie są wybitne - w zasadzie poza wątkami postaci i wątkiem głównym, a także paroma chlubnymi wyjątkami (quest z Carrionem, "chirurg" możliwy do przegadania w drugim chapterze) reszta to solidny standard, do którego nie można się przyczepić, ale też nie zmusza jakością pisarstwa do robienia każdego questa jak gry CDP. Ostatecznie więc nie żałuję ani złotówki, bawiłem się bardzo dobrze, ale też nie jest to mój prywatny mesjasz RPG. To godne ożywienie mojej kochanej marki, kolejna wartościowa pozycja spod ręki Larianów i kierunkowskaz dla wielu tytułów, który będzie się przywoływało jeszcze przez kolejną dekadę. Co więcej, pewnie przejdę kiedyś tę grę ponownie, tym razem Mroczną Żądzą, z modami przywracającymi ucięty content i dodającymi nowe lokacje i towarzyszy. Po prostu to znakomita gra, a w umyśle niesprawiedliwie oczekiwałem arcydzieła.
-
-
Dishonored: Definitve Edition: Ponownie, odbiorcę proszę o danie znać, że odebrał, a jak jakiś anon bez informacji podbierze kod, to niech mu komp się dławi ogniem piekielnym.
-
Drakengard to jest taki specyficzny twór, że gameplayowo syf nad syfy, ale rzecz chwilami tak popierdzielona, że mimo wszystko nie żałuję, że skończyłem. Ot, na przykład: Ale musiałbym dostawać gruby hajs za każdą minutę gry, aby do tego wrócić. Już lepiej sobie całość na YT chyba obejrzeć.
-
Fabuła nie jest jakimś clue, ale są konkretne wątki czy sam start opowieści zwiastuje tajemnicę i jak na jRPG z tamtego okresu jest zaskakująco brutalny dla postaci. Ogólnie to powiedziałbym, że to gra dla lubiących dobrze zrobione okołootwarte światy i mechaniki z przyzwoitą oprawą fabularna.
-
Grałem w oryginał, którego nie ruszyłem porządnie przez natłok spraw życiowych w tamtym okresie. Natomiast te jakieś 10h bardzo mi się podobało - całkiem ciekawy pomysł na historię i granie kolejnymi pokoleniami. Generalnie każde pokolenie może - o ile wcześniej nie zdechnie - zrobić pewne questy, które coś zmienią w świecie gry, na przykład odblokują dalsze części mapy, zapewnią nowe technologie do tworzenia wyposażenia, pozwolą mieć nowe klasy postaci itp. Kolejne pokolenia dziedziczą statystyki, przez co hodujemy sobie króla skurczybyka, aż będzie tak wszechstronny i napakowany, że zmiecie z planszy wszystkich złowrogich Siedmiu. Walka działa tak, że postacie mogą robić w używanym aktualnie sprzęcie/magii specjalizację, przez co też uczą się nowych technik, a te z kolei mogą być wybierane w nowym pokoleniu. Poziom trudności walk skaluje się do ilości stoczonych, więc gra NIE ZACHĘCA do grindu - walcz tyle, ile potrzebujesz, aby zrobić kolejnego questa, ale nie biegaj głupio po mapie obijając wróżki zębuszki, bo od tego rośnie power level przeciwników. Ogólnie niesamowicie ambitna jak na swoje czasy gra i z przyjemnością kupię remake, mimo, że mam porty na PC RS 2 i 3.
-
Miłej gry!
-
Jestem w trzecim akcie BG3 na normalu i mam podobne wnioski - gra jest dosyć łatwa (jedyne walki jakie powtarzałem więcej niż 1-2 razy to była ochrona pewnego portalu w drugim akcie i jedna walka w świątyni Shar), Divinity: OS2 było dużo bardziej wymagającą pod kątem starć grą.
-
Planuję to wziąć w grudniu na wyprzedaży, podobno kawał pojebaństwa.
-
Pumpkin Jack (GOG): Jeśli jakiś złodziejaszek odbierze bez śladu, to życzę mu, żeby wspomniany indyk spalił mu kompa.
-
-
Brak protagonisty akurat mi nie przeszkadzał, natomiast Kefkę dalej lubiłem, choć to żadna fenomenalna postać - wypada jednak lepiej od takiej Ultimencii i jej totumfackiego rycerzyka czy złych księżycan z czwórki. Nawiasem mówiąc szkoda, że pokazane kiedyś tech demo na N64 z postaciami z FF VI nie zmaterializowało się w pełną grę - takie FF VI-2 mogłoby choć odrobinę odkupić honor jRPG na ten system. Brak protagonisty akurat mi nie przeszkadzał, natomiast Kefkę dalej lubiłem, choć to żadna fenomenalna postać - wypada jednak lepiej od takiej Ultimencii i jej totumfackiego rycerzyka czy złych księżycan z czwórki. Nawiasem mówiąc szkoda, że pokazane kiedyś tech demo na N64 z postaciami z FF VI nie zmaterializowało się w pełną grę - takie FF VI-2 mogłoby choć odrobinę odkupić honor jRPG na ten system.
-
Wczoraj też zmotywowałem się, żeby w końcu rozpracować do końca ostatni dungeon w remasterze Final Fantasy VI. FF VI było moim ulubionym fajnalem i grą, którą jako dzieciak absolutnie kochałem i uwielbiałem, tłukąc w nią na emulatorze SNES. Jakiś czas temu, robiąc sobie listę 25 ulubionych gier, bez wahania ją na nią wrzuciłem. Przyszedł jednak czas na odświeżenie sobie tego tytułu przy okazji Pixel Remastera. Siadałem do gry pełen dobrych przeczuć - rok temu ukończyłem Chrono Trigger z taką samą frajdą jak 15 lat temu, a choć wówczas z tytułu braku czasu ledwo ten tytuł liznąłem, to przyjemnie bawiłem się też w Romancing Saga 2 (w ogóle chciałbym więcej takich staroci portowanych na współczesne systemy - to marzenie ściętej głowy, ale chętnie bym pograł inaczej niż na emulatorze w Treasures of Rudra czy inne Bahamut Lagoon). Początkiem tego roku z kolei po latach skończyłem FF VIII i podobało mi się nawet bardziej, niż kiedyś. Nie przedłużając zbytecznie - to jest dalej kawał dobrej gry, ale przez te lata zacząłem gry postrzegać pewnie ciut inaczej, niż za dzieciaka i sobie mocno szóstkę wyidealizowałem we wspomnieniach. Zacznę od pozytywów, bo jest ich jednak sporo. Gra ma uroczy klimat, bardzo dobrą muzykę, a sam pomysł na granie wieloma postaciami, z których każda ma jakąś swoją historyjkę do opcjonalnego odkrycia przypadł mi do gustu. Do tego bardzo lubię ten, mniej więcej, otwarty świat z drugiej połowy gry i klimat włóczenia się w świecie po katastrofie i zupełnie dowolnego zbierania ekipy czy artefaktów mających pomóc w finalnej konfrontacji. Niemniej jednak pierwsza połowa gry potrafi trochę zamulić, historia nie jest aż taka super, jak mi się wydawało (ale dalej ją lubię), a gra ma bardzo niezbalansowane postacie - niektóre to maszyny śmierci jak Sabin, a niektóre są totalnie bezużyteczne (Relm). Dodać do tego trzeba też absolutnie kretyński patent na ostatni dungeon, gdzie gra się trzema ekipami, więc przynajmniej część drużyny trzeba mocno przypakować, co jest żmudne nawet znając najlepsze expowisko na mapie świata. Sam system levelowania też nie działa tak, że dając do ekipy mocnych gości szybko się przypakowuje cieniasów - niestety, ale to nie Trailsy, gdzie w sekwencjach, gdzie gra wrzuca do drużyny niedolevelowaną postać, ta szybko wyrównuje się poziomem z resztą po odbyciu paru walk. Dość powiedzieć, że moja najsłabsza ekipa walczyła cały czas o przeżycie, a najmocniejsza była w stanie zadać na totalnym luzie 20-30k obrażeń w turę. Czas spędziłem ogólnie rzecz ujmując miło, ale grałem z przerwami. Czy żałuję, że zniszczyłem sobie wspomnienia o moim, zdawałoby się, idealnym jRPG? Nie. Ot, nie zawsze próba czasu wychodzi tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, ale przynajmniej odświeżyłem sobie ważny dla mnie tytuł i mogłem zobaczyć jak zmieniła się moja perspektywa na gry. Pewnie dalej będę tak sobie odświeżał gierki, bo sporo jednak przechodzi test po latach tak samo dobrze.
-
Niestety. Nie oczekiwałem od tego jakichś cudów, ale to było po prostu bardzo kiepskie. Zapomniałem też dodać w poście powyżej, że nie ma opcji włączenia japońskiego audio, jest tylko dosyć kiepski angielski dubbing. Pierwszy odcinek niby trwa tylko 45 minut, a i tak czułem się nim zmęczony.
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 15