-
Postów
350 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Jukka Sarasti
-
Ostatnio rozpykałem sobie Asura's Wrath. Najlepszym podsumowaniem tej ciekawostki byłoby coś w stylu "fajna zabawa, kiepska gra". Rzecz zresztą jak wyszła te bodajże 12 lat temu, to budziła kontrowersje. Przede wszystkim tym, że większość czasu gry spędza się oglądając cutscenki i klepiąc QTE za QTE. Były bowiem takie czasy, kiedy ta mechanika szczególnie spopularyzowana przez RE4, a znana wcześniej np. z Shenmue, pojawiała się w co drugiej grze, nawet jeżeli szczególnie dużo tam nie wnosiła. No to w przygodach wściekłego koleżki mamy jej pod dostatkiem. Design świata i pomysł na niego jest całkiem fajny - cyberindyjskie pseudobóstwa bronią świata przed Ghomami (do tych leszczy zaraz przejdziemy) ze stacji kosmicznej - na samej Ziemi przebywa się już niezbyt przyjemnie ze względu na ich masową obecność. Jednym z ośmiu generałów kierujących walkami z nimi jest tytułowy Ashura, wyróżniający się tym, że jest dosyć, no... poirytowany przez cały czas. A potem bardziej i bardziej. Po pierwszym chapterze w grze zostaje zdradzony i jak się może początkowo zdawać, unicestwiony w imię spisku. Tak się jednak składa, że nasz dzielny zabijaka wyglądający jak bękart Goku, Raiana Kure i nanomaszyn (synu) jest dosłownie zbyt wkurwiony, żeby umrzeć i po 12 tysiącach lat wraca, żeby się zemścić i przede wszystkim uratować swoją córkę używaną przez pozostałych generałów (obecnie bóstw) jako wielki zasilacz. W trakcie swojej przygody będzie płonął, tracił kończyny, ostrzelają go laserami z orbity, bił się będzie ze skurczybykami wielkości planety, zdarzy mu się zostać przebitym ostrzem dłuższym, niż średnica planety, a to nie jest nawet połowa gry. No ale będzie na tylko coraz bardziej rozeźlony. Gdybym miał wybierać najbardziej wkurzonego bohatera w grach, to pewnie byłby to poczciwy Asura. Kratos wygrzebujący się Hadesu to pikuś przy złym humorku naszego przyjstoniaka. Gra jest mocno stylizowana na anime - nie chodzi jedynie o wygląd postaci (te mają fajny cellshadingowy sznyt i wielkie oczy, ale nie wygląda to przesadnie japońsko), ale też o to, że w poszczególne chaptery mają swoje super podniosłe intra, które krótko przedstawiają wydarzenia, gra dzieli się na 3 serie, a jakoś w połowie każdej misji mamy przerwę z dwoma planszami, tudzież "to be continued" po szczególnie dramatycznych wydarzeniach. I do tego momentu można powiedzieć, że jest spoko. Tyle, że poza tonami QTE (dosyć prostymi, więc raczej nie da się na nich zaciąć) wpakowano tutaj jeszcze potwornie dennego brawlera. Obijamy ryje jakichś randomów, tudzież bossa, czasem klikamy unik, spamujemy lekkim atakiem bez większych wariacji i czasem odpalamy silny atak, który musi się załadować. Poza tym czasem pojawia się prompt kontry lub dobicia przeciwnika na ziemi, a do tego można wbić w stan super saiyana, w którym szybciej napełnia się pasek burst. a burst to tutejszy "cel misji" - czy to walcząc z przeciwnikami, czy to tłukąc się z bossem zazwyczaj musimy go napełnić zadając obrażenia, aby w ramach krótkiego QTE zakończyć walkę lub zacząć jej kolejny etap. Do tego jeszcze są prościutkie misje, kiedy leci się w kosmosie i strzela. No i tyle w sumie. Zdecydowanie lepiej jest, kiedy ma się wrażenie, że uczestniczy się w zajebiście kretyńskim i przyjemnym anime. A, gra się też przez chwilę inną postacią, ale nic się praktycznie nie zmienia w gameplayu. Gra prezentuje się okej - styl graficzny zabezpieczył nieco postacie przed upływem czasu, ale tekstury czasem sprawiają wrażenie, jakby gra swój development zaczęła gdzieś w połowie PS2 i twórcom nie chciało się dorobić nowych grafik. Muzyka nie zapada w pamięć poza "smutnym" motywem przewodnim, który dla odmiany jest bardzo ładny. Jeżeli miałbym się czepiać, to design samych Gohm (z którymi się też sporo walczy) budzi raczej śmiech, niż jakieś wrażenie - weźcie sobie goryla, słonia albo żółwia, powiększcie go, dodajcie mu czerwony filtr i oto macie przerażającą Gohmę. Z rzeczy lekko mnie bawiących, temu, że chwilę temu skończyłem NHM2 i kończę NHM3, to rozweseliło mnie, że jedna z głównych postaci mówi głosem Travisa. No i rysuje się obraz ciekawostki, którą można sobie nawet odpalić i nie jest to źle spędzony czas pomimo kiepskiej mechaniki walki. Tyle, że gra odpala jeszcze motyw z gatunku "prącie ci w rectum". Po przejściu standardowych 18 chapterów gra informuje, że można odblokować po spełnieniu paru warunków chapter wieńczący historię. Tyle, że ten chapter kończy się plot twistem, który w domyśle ma wymusić na graczu dokupienie DLC z prawdziwym zakończeniem (jak swego czasu np. PoP, który wyszedł po piaskowej trylogii). Już pomijając ten frajerski motyw, to jeśli mam znowu męczyć się z tą nudnawą walką, to po prostu sobie obejrzę ostatnie 3 chaptery na jutubie. Trudno mi jednoznacznie ocenić. W sumie to mi się podobało, ale też za cholerę nie potrafię obronić Asura's Wrath jako dobrej gry.
-
-
Wygląda całkiem spoko - tak jak po revealu nie czułem jakiegoś dużego hype, tak teraz jestem wstępnie zaintrygowany.
-
Da się, ale lepiej nie.
-
Z tym wiążę pewne nadzieje: https://store.steampowered.com/app/1963690/ENENRA_DEMON_CORE No i Lost Soul Aside wyjdzie może w połowie kolejnej generacji.
-
NG to dla najlepszy slasher, a DMC3 zajmuje zaszczytne drugie miejsce. Ze sterowaniem nie miałem problemów (no, jak grałem w Sigmę to mi trochę przeszkadzał pad z PS3, którego nie cierpię, ale poza tym nie mam jakichś dużych problemów z tą wersją, co innego Sigma 2), natomiast walka to perfekcyjny balet śmierci z masą możliwości ofensywnych i wymuszaniem na graczu opanowania systemu. Jakbym miał wybrać 10 gier do grania do końca życia, to przygody Ryu na pewno by się w tym gronie znalazły. Sianie rozpierdolu kosą albo szponami
-
Jedyna ekranizacja Yakuzy jaka miała sens, to była wersja Takashiego Miike - chujowy film, zajebista zabawa. Zabrakło tylko tego, żeby pojawił się prompt z trójkątem
-
Ja milion lat temu grałem w Headhuntera i choć nie skończyłem, to mi się podobało. Wróciłem do niego rok temu i niestety się odbiłem.
-
Jestem dumny, że kupiłem EA Ultrakill pierwszego dnia.
-
Dawne (i dzisiejsze) pisma o grach poza PE (PSX Fan, P+, OPSM, i inne)
Jukka Sarasti odpowiedział(a) na metalcoola temat w Graczpospolita
Za coś musieli opłacić tak wartościowego gościa jak Kasia Babis. -
Ciekawe czy im zrobią review bombing za to, że studio obraziło wielkiego chińskiego Kubusia Puchatka w Devotion. A sama gra wygląda bardzo miło.
-
Wygląda elegancko, będzie brane za niedługo.
-
Chętniej bym zobaczył jakieś ładne zbiorcze wydanie Resistance z remasterem, niż Killzone - doceniam do pewnego momentu tę serię, ale średnio lubię. A Shadow Fall to mnie w ogóle totalnie odrzuciło po dwóch godzinach.
-
Jestem fanem atomowej bestii, ale obejrzałem jedną część tej trylogii i to była o jedna część za dużo.
-
-
Czasem wpadam na przeraźliwie głupie pomysły. Mam rok z serią DMC - w styczniu jedna po drugiej przeszedłem pierwszą i trzecią część, czwarta i piąta też obowiązkowo padną w tym roku po raz kolejny. Coś mnie jednak podkusiło, żeby zweryfikować, czy DMC2 faktycznie byłą tak złą grą jak ją zapamiętałem. Cóż, nie warto ulegać pokusom. Jestem przekonany, że szef projektu oddając finalną wersję tego fascynującego na swój specyficzny sposób tworu jednocześnie postawił na biurku przekazywane w rodzinie z pokolenia na pokolenie tanto i przygotował się do rytualnego bukkake. Ale po kolei. Jeżeli podchodzi się do tej gry jak do części serii, to nietrudno zauważyć, że coś tu jest nie tak. Gdzie zabrali kombosy mieczem? Czemu dostajemy jedynie kolejne miecze, którymi walczy się praktycznie tak samo? Dlaczego, choć gra potrafi czasem wrzucić fajną lokację (jak miasto z początku i późniejsza koszmarna wersja), to biegam głównie po jakichś fabrykach i walczę ze zmutowanymi czołgami i helikopterami? I dlaczego antagonista to Heihachi Mishima z wisha? Pytania narastają, ale brak jest satysfakcjonujących odpowiedzi. Klimat wyparował. Walka w zwarciu wyparowała. Proste zagadki i platforming z jedynki wyparował. Ale za to mamy rakietnicę i Ebony&Ivory, żeby dać radę zamknąć całość w 5-6 godzin. W sensie całość kampanii Dantego, bo na kampanię Lucii już nie miałem siły - zresztą z tego, co pamiętam, to głównie różni się tym, że zwiedza się lokacje Dantego "na odwrót" i chyba ma inną walkę na koniec. Nie pamiętam, nie wiem, nie zamierzam sprawdzać. Największy problem DMC 2 to jednak nie fakt, tego, że próbuje zrobić coś innego od wybitnej poprzedniczki. Po prostu jest słaby jako gra. Opcje w walce są bardzo ograniczone, a jakieś 90% walk w grze, włączając w to bossów, przechodzi się po prostu ciągle do nich strzelając i czasem robiąc unik. Ta gra nie wymaga niczego więcej. Nie motywuje specjalnie do robienia kombosów, bo ich niemalże nie ma, nie wymusza choć minimalnego skupienia, a kolejne kill roomy są przykrym obowiązkiem. Nuda. Nuda. Nuda. Naprawdę, patrząc na cios, jaki ta gra zadała marce DMC (niemalże ją zabiła), dziwię się, że ktoś w Capcomie nie wpadł na to, żeby podmienić na szybko bohatera i wydać to pod innym tytułem. Czy są zalety? Muzyka jest okej, Dante ma całkiem dobre animacje, zwłaszcza fajnie wygląda ta, kiedy biegnie po ścianie i strzela jednocześnie. No i jest to krótka gra. Irytująca, każąca mi kwestionować poszanowanie własnego czasu, ale i napawająca obecnie mnie pewną radością. W końcu zainstalowałem już DMC4, i choć jest ono dla mnie najsłabszą odsłoną serii zaraz po dwójce, to wiem, że będę się elegancko bawił. A jakbym za 10 lat wspomniał, że może przy kolejnym maratonie z serią odpalę znowu dwójkę, to po prostu dajcie mi w pysk na opamiętanie.
-
Walnąłem sobie netflixowy Garuouden i w sumie okej. Fabuła mocno pretekstowa, a z czasem jest jej jedynie tyle, żeby połączyć ze sobą kolejne bijatyki, ale lepsze to już, nic przesadne ekspozycje w tej ostatecznie płytkiej historyjce. A same mordobicia wyglądają bardzo miło dla oka - pomagano tu sobie mocapem i rzecz wygląda fachowo. Szczególnie dobrze widać to w stylu walki boksera czy kiedy postacie wchodzą w wymiany grapplerskie mając na celu uduszenie się, połamanie łapy czy inne zerwanie ścięgna. Jakość animacji świetnie oddaje tę choreografię, a więc można te osiem odcinków wciągnąć z przyjemnością. Z tego, co wiem, to całość dosyć luźno adaptuje oryginał - jego główny bohater tutaj jest, choć istotną, postacią poboczną, a z kolei zabijaka z drugiego planu przejmuje tutaj pałeczkę i to jemu poświęcony został pierwszy sezon.
-
Jeśli ktoś się zainteresował podczas zapowiedzi, to jest długi gameplay sprzed paru miesięcy: Wygląda okej. Hype żadnego nie mam, ale kiedyś się pewnie sprawdzi.
-
Jako gierkę odpalaną na pół godziny, ograłem sobie Ryse: Son of Rome. Pamiętam, że raczej nie wzbudziła przesadnego entuzjazmu, kiedy wyszła na X1. Ja nie podchodziłem do niej z jakimikolwiek oczekiwaniami i przy takim podejściu nie było źle, zwłaszcza, że całość kończy się, zanim zdąży znużyć. Zarys historyjki jest prosty - wcielamy się w dobrego ziomka Mariusa, który na początku gry opowiada cezarowi swoją ponurą życiową historię. Tak się bowiem składa, że zaraz po rozpoczęciu kariery legionisty barbarzyńcy zabili jego ojca, a on sam spędził kawał życia walcząc na terenach współczesnej Wielkiej Brytanii, gdzie lokalsi nie przywykli do tak zwanej miękkiej gry. Więc trzeba było mordować ich na tony. Ryse to gra, którą należałoby zakwalifikować jako slasher, ale mam przed tym pewne opory. Po prostu system jest bardzo prosty. Ot, atak mieczem, atak tarczą, parowanie, przewrót, rzut włócznią i berserk po naładowaniu paska. Kombinacje tutaj nie występują, potyczki nie wymagają niczego więcej, niż mashowania przycisków (czasem trzeba dobrać na start odpowiedni rodzaj ataku) i zachowania czujności w temacie blokowania i turlania. Przez całą grę nie zginąłem na normalu. Jakąś tam atrakcją są efekciarskie egzekucje na zranionych wrogach, gdzie naciskanie odpowiednich przycisków dodaje nam punkty zdrowia czy doświadczenia. Tak po prawdzie to można dowolnie się spóźniać z naciskaniem przycisków czy je mylić i nie ponosi się z tego tytułu żadnych negatywnych konsekwencji. Samograj. Całość prezentuje się ładnie nawet dzisiaj i ma dobre audio. To, co piszę nie brzmi zachęcająco, ale o dziwo grało mi się dosyć przyjemnie mimo gorejących słabości. Wynika to z całkiem sprawnej narracji, niezłej różnorodności lokacji (nocna lokacja i goście w maskach ze zwierzęcych łbów to zdecydowanie mój faworyt) i tego, że gra czasem jednak przełamuje swój typowy schemat. A to się gdzieś chwilę połazi i posłucha ludzi wokół, a to poprowadzi się w prostej minigierce oddział czy wydaje się w trakcie walki komendy, ewentualnie można też postrzelać z balisty czy np. odpierać atak na zamek odkopując drabiny szturmujących. Grę ukończyłem w niecałe 6h i gdybym to kupił na premierę, to bym strasznie pluł sobie w brodę. Na szczęście grę kiedyś zgarnąłem z jakiegoś bundla za grosze. To mimo wszystko jednak taki odpowiednik niezłego burgera - żaden wykwintny smak, nie warto jeść tego ponad miarę, ale daje pewien komfort jako szybka przekąska, a taką dla mnie była między tytułami, do których podchodziłem z faktycznym zaangażowaniem. Nawiasem mówiąc szkoda, że Crytek ze względu na Hunt: Showdown praktycznie olał robienie innych gierek, bo choć Far Cry, Crysis czy Ryse nie są żadnymi moimi faworytami, to potrafili zrobić świetnie wyglądające rzeczy z różnych gatunków.
-
Jedynka też dostała japoński dubbing - przy pierwszym odpaleniu przypadkiem włączyłem zamiast czeskiego i coś mi nie pasowało, że brzmi jakby znajomo, ale raczej nie jak u sąsiadów.
-
Tak jak w ogóle w ten projekt nie wierzyłem, tak teraz muszę odszczekać. Co więcej, daje też nadzieję na to, że "własne" gry Bloobera powinny wykonać krok w dobrym kierunku - na Silencie siłą rzeczy musieli się nauczyć bardziej rozbudowanej eksploracji czy systemu walki. Nie twierdzę, że te elementy będą jakieś super w kolejnym ich tytule, ale wreszcie jest szansa na coś, co nie będzie mnie nużyło.
-
Xbox Series - komentarze i inne rozmowy
Jukka Sarasti odpowiedział(a) na ASX temat w Xbox Series X|S
Ja po cichu na to liczyłem po masowym wykupie studiów - to marzenie ściętej głowy, ale marzę ponownie o czasach na miarę siódmej generacji, kiedy MS NAPIERDALAŁ bangerami po starcie X360 i jednocześnie tak wywarł presję na Sony, żeby wyjęło głowę z tyłka. Na ten moment jednak zwyczajnie trochę smutno mi się na to patrzy - nawet mimo tego, że mając jakiś tam znośny PC i tak mogę ograć, czasem trochę jedynie czekając, wszystko z current genów - jak PS5 ma parę fajnych, raczej czasowych, exów, a MS nie wypluł jakichś mocnych swoich IP od czasów właśnie X360. Nie mam jakiegoś przywiązania do konkretnej marki, chcę po prostu znowu silnej konkurencji na jakość gierek. -
Oj tak, Shigurui potężna rzecz, szkoda tylko, że kończy się jakoś właśnie w jednej trzeciej mangi.
-
Ja ograłem serię Sky, potem Zero, które z kolei póki co podobało mi się najbardziej (miło ogląda się wydarzenia w mniejszej skali i bohatera, który nie ma za sobą super mocy czy treningu, a po prostu rozwiązuje sprawy mózgiem i determinacją), a do Azure siadam jak tylko domęczę ogrywane właśnie FFX.
-
Coś z tego, co wymieniłeś pewnie będzie warte uwagi, ale najciekawsze dla mnie Trailsy to nie AAA, a poza tym mam jeszcze z 6 części do ogrania zanim do nich dojdę