W latach 90 miałem kiosk pod blokiem, jakieś 10 metrów od okien na pierwszym piętrze. Pomiędzy klatką, a kioskiem były gęste choinki, od strony ulicy nie było przez nie nic widać, ale od strony klatki już tak. Często widziałem z okna swojego pokoju jak pani kioskarka (MILF), wychodzi z kiosku, przedziera się przez te choinki, wypina tyłek i oddaje mocz pod świerkiem, a jej mąż czasem stawiał klocki, z tego powodu klatkowe mohery nawet jakieś skargi składały do spółdzielni czy gdzieś, że kioskarze szczą i srają im pod oknami. Potem się to plenerowe wc skończyło, więc chyba skargi podziałały, a kioski działał jeszcze wiele lat, chyba jakoś w okolicach 2020 go zlikwidowali. Był jednym z najdłużej działających w mieście, zintegrowany z przystankiem przy głównej ulicy. Na zawsze w moim sercu, kupiłem tam pierwszego i ostatniego Szmatławca i wiele innych growych gazetek przez wiele lat. Wspomnień czar.
Ps. Przyznaję się bez bicia, czasem wypatrywałem w oknie przez długo czas kiedy pani pójdzie na siku i pokaże pupę, a potem się tasowałem. Miałem 13 lat.
Edycja - Przypomniało mi się, że szedłem tamtędy w 2019 roku i kiosku już nie było, tylko sam przystanek, więc musieli go zamknąć wcześniej, ale kiedy to nie wiem i nie mam od kogo się dowiedzieć, bo byłem za granicą długi czas. Z sentymentem spojrzałem na te choinki, nie są już tak gęste jak kiedyś, kilka z nich wycięli, ale nadal cieszą oko. Przypomniało mi się teraz, że w tych świerkach po raz pierwszy w życiu wymiotowałem po upiciu się z kolegą z klatki obok.