Nomen dubium
Nowy Użytkownik-
Postów
19 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Reputacja
10 NeutralnaInformacje o profilu
-
Płeć:
mężczyzna
Ostatnie wizyty
Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.
-
So you say... OK, you're asking for it, to zapinamy pasy i jedziemy z pomysłami na retro wspominki z szóstej (mojej ulubionej, i podejrzewam że nie jestem w tym odosobniony) gen. gier, i obym nie produkował się nadaremno; poniższa lista nie uwzględnia horrorów, thrillerów ani horrorów komediowych (Haunting Ground/Demento, Ghosthunter, Primal, dylogia ObsCure, Echo: Night Beyond, dylogia The Suffering, Kuon, Eternal Darkness: SR, Call of Cthulhu: DCotE) o nich skrobnąłem już bowiem co nieco w sekcji komentów pod tematem dot. poprzedniego numeru PE. 1. Canis Canem Edit/Bully: bez dwóch zdań najlepszy (pomijając kulejący aspekt wizualny) sandbox tamtych czasów, zostawiający w tyle całą konkurencję łącznie z ówczesnymi pięcioma częściami GTA; rewelacyjna (i co istotne oryginalna, nagrana specjalnie dla gry, a nie jakieś tam gotowe licencjonowane kawałki) muzyka, niesamowity oldskulowo - nostalgiczno - chillout'owy klimat, jedyna w swoim rodzaju możliwość wcielenia się w szkolnego łobuza (no może nie do końca łobuza, bo summa summarum okazał się nawet całkiem poczciwy) nieskończona kopalnia fun'u za sprawą możliwości kombinowania z rozmaitymi bugami (np. grapple glitch pozwala odwalać numery domyślnie "zablokowane", jak choćby opluwać przewróconych prefektów czy robić dziewczynom spłuczkę lub zamykać je w szafkach, albo np. umiejętne korzystanie z ichting powder'a pozwala "skłócać" ze sobą dowolnych NPC'ów prowadząc do wieloosobowych napierniczanek, z których jest kupa śmiechu gdy na ulicy zaczynają prać się dosłownie wszyscy ze wszystkimi, gliniarze, stare dziady, damulki w spódnicach, eleganccy "dżentelmeni" w garniakach i uczniowie, ba można nawet wciągnąć do bójek nauczycieli z czego zawsze mam największy ubaw, da się też nasyłać zrekrutowanych pomocników na dowolnych NPC'ów, choćby na prefektów, a ci będą bezkarnie pozwalać się tłuc - najlepiej sprawdzi się tu zdecydowanie Russel ze swoimi power slam'ami, wiadomo - jeśli tylko Jimmy ma w tym momencie niski lub zerowy trouble meter, można również bić dziewczyny i małe dzieci nie otrzymując przy tym czerwonego "poziomu poszukiwań", trzeba jedynie na chwilę przed zadaniem serii ciosów rzucić w upatrzony cel jajkiem lub książką po czym błyskawicznie wyprowadzić combos'a, jest też sprytny trik pozwalający bez wszczynania alarmu nokautować ścigających Jimmy'ego prefektów, otóż wystarczy tylko natychmiast po wyrwaniu się z uchwytu strzelić kanalii w czerep z procy/spud gun'a - jeśli zrobi się to odpowiednio szybko, "miernik kłopotów" pozostanie żółty zamiast zrobić się czerwony - a następnie znów dać się chwycić i powtórzyć zabieg, a prefekt zostanie bez konsekwencji znokautowany; działa to zresztą nie tylko na prefektów ale i na wszystkie inne "autorytety", z tym że z innymi "autorytetami" jest znacznie trudniej, potrzeba bowiem aż pięciu trafień procą/spud gun'em w palnik do nokautu a nie tylko dwóch) ba nawet bez wykorzystywania bugów można pokładać się w niektórych sytuacjach ze śmiechu (polecam np. wskoczyć na dach dowolnego auta uciekając przed bagietami; niebiescy otaczają wówczas samochód i zaczynają rzucać w Jimmy'ego cegłami - SIC!!! - zanosząc się triumfalnym śmiechem po każdym trafieniu, zawsze mam przy tym ubaw po pachy, tak jak i przy rozpętywaniu "kulinarnych" zadym na stołówce - gdy już nadbiegną prefekci, najlepiej na do widzenia pieprznąć któremuś z nich jabłkiem/talerzem w ryj zwieńczając w ten sposób rozróbę i dać dyla - albo przy wszczynaniu zimą wojen na śnieżki, a już w ogóle można turlać się ze śmiechu po "wywabieniu" dyrektora lub któregoś z nauczycieli na tyły kampusu, żeby znokautować go tam pokrywą od kubła na śmieci, lub też po odebraniu szkolnemu sprzątaczowi miotły a następnie rozwaleniu mu jej na łepetynie paroma celnymi uderzeniami) ogólnie system walki, skoro już o nim mowa, jest o niebo lepszy niż w innych ówczesnych piaskownicach (pomijając już większe rozbudowanie, czuć po prostu power ciosów i rzutów czego brakowało m.in. w GTA, łącznie z powszechnie wielbionym San Andreas) i spokojnie nadawałby się do jakiegoś beat'em up'a, ponadto NPC'ki w Bully'm nie są tylko anonimowymi i bezużytecznymi statystami jak w GTA (gdzie jedyne co można to ich skatować/zastrzelić/przejechać i niczemu innemu nie służą) czy innych sandbox'ach, tam KAŻDA występująca w grze postać ma jakąś osobowość i KAŻDA ma dużo do powiedzenia (polecam wpisać na YT "bully quotes" i przesłuchać playlistę zawierającą wszystkie linie dialogowe przypisane do poszczególnych NPC'ków - WSZYSCY mają dosłownie SETKI sytuacyjnych odzywek wypowiadanych we free roaming'u) i nie mam tu na myśli wcale oskryptowanych dialogów pojawiających się w filmikach, tylko sytuacyjne gadki wypowiadane przezeń podczas swobodnego szwendania się po mieście/kampusie... Dobra, starczy już o CCE bo nie będziecie mieli o czym pisać biorąc ten tytuł na warsztat przy okazji ew. felietonu (mam nadzieję, że udało mi się Was zachęcić) na łamach Szmatławca, teraz parę słów o innych perełkach. 2. Burnout Dominator: totalnie nie ogarniam, jak najlepsza część tej kozackiej serii (i zarazem jedna z topowych samochodówek tamtej ery) mogła zostać praktycznie pominięta przez stacjonarnych graczy (tak, wiem - to schyłkowe czasy epoki PS2 i większość się już wówczas pomału przesiadała na next geny, ale to żadne usprawiedliwienie skoro jakoś równie wspaniały GoWII został należycie doceniony, ukazując się w tym samym miesiącu co właśnie piąty Burnout) i skąd ta dziwna moda na hołubienie o klasę słabszej trójki, która nie ma nawet w połowie takiego powera, jak właśnie piątka... W Dominatorze znacznie lepiej czuć jest ciężar kontrolowanej furki (jak i wrogich aut przy zderzaniu się z nimi) podczas gdy w przecenianym Takedownie ma się wrażenie sterowania zabawkowymi samochodzikami, o wiele bardziej się też w Dominatorze trzeba napocić nad każdym takedown'em (w trójce nabija się je z dziecinną łatwością każdym byle muśnięciem, co niezbyt mi przypadło do gustu) poza tym piątka jest ZNACZNIE szybsza za sprawą szalonego niebieskiego dopalacza, na którym zapierdziela się z dużo większą prędkością, niż na standardowym koloru żółtego/pomarańczowego (nie mówiąc już o tym, że w Takedownie mnóstwo czasu spędza się jadąc bez boost'a, a w Dominatorze można na nim popylać - i to na tym lepszym, błękitnym! - niemal bez przerwy, wystarczy "tylko" umiejętnie nabijać punkty łącząc burnout'y w łańcuchy, co tak nawiasem mówiąc wymaga skill'a i pompuje adrenalinę w sposób wręcz nieprawdopodobny) a co do braku trybu crash w piątce, cóż... Ja tam mam na to wywalone jajca, skoro i tak zdecydowanie bardziej rajcujące jest zasuwanie z niewiarygodną wprost prędkością na niebieskim dopalaczu i przepychanki ze znacznie twardszymi niż wcześniej przeciwnikami, w dodatku z o wiele lepszym poczuciem ciężaru kierowanego "odrzutowca" i wyższym poziomem trudności - POWER tej produkcji jest trudny do opisania słowami (tu nie ma co gadać, tego trzeba po prostu DOŚWIADCZYĆ!) a średnią ocen 76% na Meta odbieram w ramach mało taktownego żartu... Toż to jedno ze szczytowych osiągnięć ery PS2 i zasługuje na 9+ (przereklamowany Takedown jak dla mnie na 8+, średnia 94% zbyt wysoka) nawet bez żadnych crash'ów. 3. Darkwatch: obok popularniejszego Black'a jeden z dwóch najlepszych FPS'ów, jakie ukazały się na Czarnulę (choć preferowana wersja na X'a z uwagi na wyraźnie lepszą płynność; inaczej niż w Black'u, xbox'owe wydanie Darkwatch'a wyciąga 50/60 frapsów a nie tylko 25/30) z nieznanych mi przyczyn petarda ta przeszła bez większego echa, a wielka szkoda ponieważ naprawdę jest się czym tutaj jarać - wykonanie pierwsza klasa (jakość oprawy na tym samym poziomie co w Black'u, choć niestety brakuje destrukcji środowiska na taką skalę; inna sprawa, że Darkwatch może się za to poszczycić bardziej oryginalnym design'em) wyśmienita muzyka, niepowtarzalny steampunk'owo - gotycko - westernowy klimat, wymiany ognia dające konkretnego kopa (POWER nieustępujący Black'owi, po prostu CZAD!) bardzo dobre efekty dźwiękowe strzałów i wybuchów, niesamowicie atrakcyjna laska (pomijając już fantastyczną figurę i urodę Indianeczki Taluni - notabene, przypomina mi równie zarąbistą Nataslę z Champions: Return to Arms - ten uwodzicielski voice acting w wykonaniu młodej wówczas Rose McGowan trafiony w dziesiątkę, brzmi wręcz jak z jakiegoś sekstelefonu; co do Cassidy natomiast, to ta może się wprawdzie pochwalić sylwetką równie perfekcyjną jak Tala, ustępuje jej jednak znacząco urodą ani nie ma tak czarującego głosu, niestety) towarzysząca nam w niektórych rozdziałach, hardkorowy poziom trudności (ten podstawowy shootist to nie, ale wybierzcie sobie deadeye!) ogólnie same ochy i achy, lecz niestety skazą na tym diamencie jest (analogicznie jak w Black'u) krótki czas gry, zmuszający mnie do obniżenia noty z 9+ na 8+ (przydałoby się także więcej walk z bossami, choć z drugiej strony taki Black nie miał ich wcale) stąd też te 74% na Meta nie razi mnie tak mocno, jak 76% dla piątego Burnout'a. 4. Grand Prix Challenge: prawie nikt tego nie zna, a tak realnie patrząc to dzieło magików z Melbourne House należy do ścisłej czołówki racer'ów tamtych czasów - model jazdy, poczucie speed'u, imponująca grafa (śmiem twierdzić, że po włączeniu deszczu to najładniejsze wyścigi szóstej gen. bowiem tak pięknie wykonanych opadów nie ma w żadnym konkurencyjnym tytule ani w ogóle w żadnej grze tamtej ery - co prawda takie Gran Turismo 3/4, Enthusia: Professional Racing, Forza Motorsport, Project Gotham Racing 1/2 czy RalliSport Challenge 1/2 prezentują się lepiej przy normalnej pogodzie, ale pod względem "deszczowym" nie mają startu do GPC, nie mówiąc już o tym że w GPC mamy na ekranie aż 22 ruchome i szczegółowo wykonane bolidy przy stałych 50/60 klatkach, bez żadnych spadków framerate'u nawet w gęstej ulewie, a GT3/4, Enthusia, Forza i PGR ograniczone są do bodajże tylko ośmiu aut) możliwość "custom'owania" sobie rozgrywki albo w stronę symulacji, albo w kierunku arcade'u (w zależności od wybranych ustawień) implementacja zniszczeń, porządne AI oponentów (żadnego grzecznego jeżdżenia po sznurku jak u konkurencji, trzeba tylko ustawić SI adwersarzy na hard i otrzymujemy realną walkę na torze) ogólnie po przyzwyczajeniu się do jakości, dynamiki, poziomu trudności, mocy i intensywności tej gierki, wszelkie Forzy i inne Gran Turisma wydają się nieco nudne, powolne, toporne, sterylne i bezjajeczne, czego natomiast brakuje GPC to dobrej muzyki, anti aliasingu, bardziej efektownej destrukcji bolidów i zaawansowanej zabawy oświetleniem (aż się prosi o jakieś malownicze wschody i zachody Słońca, niestety nic z tych rzeczy) stąd oceniam to na 9- a nie 10-, wyrażając przy tym ponownie dezaprobatę wobec MetaCritic'a, na którym GPC ma średnią 76%... Dobra, o następnych gierkach będzie już krótko, bo trochę mnie zmęczyła ta obszerna pisanina. 5. Urban Reign: ukłony dla pana HIV'a za te jego 9- dla tego klejnotu; metacritic'owa średnia 60% (na szczęście, gracze stanęli na wysokości zadania przyznając 86) dla tak grywalnej, klimatycznej, solidnie wykonanej, hardkorowo trudnej, dynamicznej i mającej takiego POWER'a młócki (najlepszy beat'em up tamtych czasów, ot co) to po prostu SKANDAL, wypaczenie na poziomie 81% dla pozbawionej gameplay'u, nudziarskiej dylogii Hellblade. 6. Shadow of Rome: kolejna obok Haunting Ground'a niedoceniona produkcja Capcom'u (sprzedaż 4x lepsza niż w przypadku HG, co i tak nie było zbyt dużo) również bardzo mocna pod kątem oprawy A/V i klimatu, również wyróżniająca się niespotykanym praktycznie nigdzie indziej gameplay'em (w przeciwieństwie jednak do Demento, tutaj mamy dwa rodzaje rozgrywki w jednej grze, analogiczny zabieg jak przykładowo w Peter Jackson's King Kong) i również interesująca fabularnie, poza tym to jeden z najostrzejszych i najbardziej krwawych tytułów na drugiego Soniaka. 7. True Crime New York City: edycje na Xbox'a i PS2 (gorzej wypadają te na PC'ta i GC'a) znacząco przewyższają technologicznie ówczesne GTA (łącznie z przesadnie wychwalanym SA) co jest o tyle niespodziewane, że poprzednik (True Crime: Streets of LA) odstawał pod tym względem ale na minus; poza wizualiami, TC:NYC przebija tamte stare odsłony GTA również m.in. realizmem, dosadnością i systemem walki (z kolei bardziej mroczny klimat TC nie każdemu musi przypasić) nie warto się zatem oglądać na średnią 60% na MC; tak realnie to pozycja z pogranicza dobrej i bardzo dobrej, czyli na 8=. 8. The Getaway Black Monday: w sumie to bliźniaczo podobny przypadek (w sensie, że z podobnymi przewagami nad ówczesnymi odsłonami GTA, i z podobnie zaniżoną średnią na MC) co ww. True Crime: NYC przeto nie będę się powtarzał, wspomnę tylko że w TG:BM także i fizyka robi wrażenie, no i generalnie wbrew MetaCritic'owi tak trzeźwo patrząc to właśnie sequel jest w dylogii The Getaway lepszy od poprzednika, a nie odwrotnie. 9. Mercenaries Playground of Destruction: o ile np. Driv3r i Parallel Lines górują nad starymi częściami GTA modelem jazdy, fizyką stłuczek i pościgami policyjnymi (ogólnie wszystkimi elementami związanymi z prowadzeniem fury) tak ta piaskownica ma z kolei przewagę we wszystkim, co wiąże się ze strzelaniem i poziomem widowiskowości rozpętywanych rozpierduch. 10. Transformers (2004): następny po Grand Prix Challenge popis czarodziejów z Melbourne House (na szczęście, tym razem sprzedaż była już 10x lepsza) i choć w tym przypadku rozgrywka nie musi się podobać (bardziej ma się wrażenie zabawy plastikowymi robocikami, niż operowania potężnymi mechami) to należy się twórcom szacunek za tak umiejętne wykorzystanie architektury Czarnuli - plansze są nie tylko ślicznie wykonane ale i bardzo rozległe, pozwalając na dostanie się w każde widoczne z daleka miejsce, no i mamy tu nawet normalną ładną trawę w przeciwieństwie do Mafii II na PS3, szacun. 11. Just Cause: pierwsza część tej sagi w wydaniu na Czarnulkę do pominięcia (brzydkie kaczątko, ot co) ale już na maszynie Bill'a udała się bardzo dobrze, nie ustępując zanadto edycji blaszakowej; warta uwagi choćby dlatego, że podobnie jak inne piaskownice ze sporządzonej przeze mnie listy przeważała nad ówczesnymi GTA w niektórych elementach, jak choćby w efekciarstwie czy wymianach ognia. 12. The Matrix Path of Neo: tu z kolei to wersja na drugiego Soniaka góruje nad pozostałymi, błyszcząc bonusowymi efektami graficznymi których z jakiegoś powodu brakuje na Xbox'ie i PieCu; w ogóle, jeśli się nie mylę to jedna z naprawdę niewielu (innym przykładem Hitman: Blood Money, także bardzo udany w edycji na Czarnulę) gierek na PS2 oferujących bump mapping (i choćby za to należą się twórcom ukłony, podobnie jak za np. możliwość przepychania różnych obiektów ciałem kierowanej postaci i inne bajery związane z fizyką, należące wówczas do rzadkości) atrakcyjność samej rozgrywki jest oczywiście dyskusyjna (udane pomysły i mechaniki wymieszane z głupimi i kiepskimi, ciężko powiedzieć których jest więcej) jednak bez wątpienia TM:PoN jest całościowo o klasę lepszym tytułem od swej poprzedniczki, choć jak pamiętam Zg[red]akcja była odwrotnego zdania. 13. Richard Burns Rally: może niekoniecznie pod kątem grywalności, ale pod względem realizmu to chyba najlepsza rajdówka tamtej epoki; wtedy nie zdobyła żadnego rozgłosu i mało kto ją w ogóle kojarzył, teraz ma status kultowej i społeczność fanowska co i rusz tworzy doń kolejne mody poprawiające grafikę i fizykę (podnoszące jeszcze bardziej poziom realizmu) no i dorobili też mnóstwo bonusowych pojazdów czy tras; i znowuż mamy do czynienia ze zbyt niską średnią na MC (74) a przecież produkcja ta bez żadnych modów dorównuje najlepszym (z tamtych czasów) odsłonom WRC i Colin'a, zasługując tak jak one na bardzo wysokie noty rzędu 8+ czy 9-. 14. Scarface The World is Yours: i jeszcze jeden sandbox przebijający w wielu aspektach 5 ówczesnych odsłon GTA (także i nadmiernie czczone SA) m.in. jeśli chodzi o oprawę wizualną, poziom brutalności czy jakość strzelanin, plus na dokładkę szurnięty charakterek Tony'ego też robi swoje, wiadomo. 15. MotorStorm Arctic Edge: podobnież jak Burnout: Dominator, niesłusznie olana przez posiadaczy PS2 petarda ze schyłkowej ery Czarnulki, zbliżona poziomem do trylogii z PS3, jedyne braki względem "dużych" odsłon mająca w zakresie stanowczo zbyt mało efektownych wypadków, bez rozdupczania pojazdów na czynniki pierwsze; moja ocena 8+, zatem o stopień wyższa niż 72 widniejące na Meta. Ufff... Dobra, na razie tyle wystarczy bo z wycieńczenia opadam już mordą na klawiaturę, innym razem dopiszę tego więcej w sekcji komentów pod którymś z następnych numerów Extreme'a. Gdyby takowy miał powstać, apeluję o umieszczenie weń Ico - wczesna gierka na PS2, a po dziś dzień daje radę w tej materii. Tak to jest, jeśli zamiast grzecznie do sprawdzianów/klasówek zakuwać jak na rozsądnego młodzieńca przystało, czyta się po 1000 500 100 900 razy każdą zdobytą gazetkę o grach - wprawdzie życiowo nie wyszedłem na tym zbyt dobrze (ci co się pilnie uczyli ustawili się bez porównania lepiej) ale wcale nie żałuję i nie zamieniłbym tego na nic innego, nawet gdybym mógł cofnąć się w czasie i zrobić wszystko inaczej. Przyznam, że kompletnie nie rozumiem takiej idei wsparcia dla samego wsparcia - tak jak nie przelewam kasy przykładowo producentom pijanych przeze mnie herbat (ot po prostu uważam, że powinien im wystarczyć zarobek ze sprzedaży swoich produktów, które jakoś tam sobie po swojemu wycenili, a ja nabywając ich produkty wyrażam swoją akceptację dla ceny danego towaru) wychodzę z założenia, że i redaktorom czytanego przeze mnie czasopisma również nie należy się ode mnie żadna darmowa forsa (tylko ta konkretna kwota 25 zł widniejąca na okładce ich magazynu) bo niby czemu oni mieliby ją dostawać, a np. producenci past do zębów których używam już nie? Nie mam zielonego pojęcia, co tutaj wytykać... Przecież te obawy były jak najbardziej uzasadnione i wiele z nich się potwierdziło (a przynajmniej te moje okazały się w większości słuszne, niestety) no chyba, że dla Zająca sam fakt znakomitej średniej ocen na Meta stanowi niepodważalny dowód, że dana pozycja jest arcydziełem bez skazy - wolę nie zgadywać, póki co tego najnowszego numeru jeszcze nie kupiłem (i co za tym idzie nie zapoznałem się dotąd z komentarzem Zająca, wybieram się do salonu prasowego po nowy nr dopiero dzisiaj) ale to "wytykanie graczom ich obaw co do remake'u SH2" jakoś nieprzyjemnie mi brzmi. Gwoli ścisłości: nie ma czegoś takiego, jak "60 ramek" - 60 (tudzież 50) to może być kl. na sek./fps'ów/frapsów (jak zwał tak zwał) co oznacza właśnie animację śmigającą w rameczce (w przeciwieństwie do "filmowych" 25/30 fps'ów) ale coś takiego jak "50/60 ramek" to nie istnieje. Ja też chcę jedynkę (przede wszystkim, bo w moich oczach oryginał zasługiwał - uwzględniając oczywiście fakt, że wyszedł na PS1 a więc hardware z 1994 r. - na 9+ i był lepszy nawet od dwójki) i trójkę, oraz dodatkowo jeszcze czwórkę i Shattered Memories (w mojej opinii ostatnia warta reaktywowania część cyklu) ale nie od Bloober'ów - w ich remake'u SH2 zobaczyłem już wystarczająco dużo (moja "recka" w komentarzach pod tematem o poprzednim numerze PE, jakby co) i następne odświeżenia wolałbym od innych twórców, takich którzy byliby artystami jak KCET a nie tylko biegłymi rzemieślnikami jak BT. Nie kojarzę akurat tej książki, ale jak widzę zamieścili tam niezły bullshit; triceratops o długości 9 m (a tak dużego jeszcze nie odnaleziono, największe miały po ok. 8.5 metra i dochodziły do 11 ton wagi) to ważyłby blisko 12 t a nie tylko 6.5, z kolei saltriovenator tę 1 tonę to by owszem ważył, ale przy dł. 7 m a nie 10 (nic mi nie wiadomo o tak dużych osobnikach, dostępne mi źródła mówią o długości 7 - 8 m i wadze 1 - 1.5 t) przy 10 metrach to on miałby wagę pewnie w okolicach 2.5 tony.
-
A jak Ci się Adolfo podobała recka Shivy, o ile oczywiście numery z 2003 r. posiadasz? Dawno to było w związku z czym niewiele szczegółów pamiętam, pochwalił chyba m.in. czas rozgrywki i animację Lary (czyli podobnie jak ja, pominął jednak kilka istotnych atutów wymienionych przeze mnie na poprzedniej stronie) ganiąc za to różne niedoróby (wynikające rzecz jasna z przedwczesnego wydania gry) przyznając finalnie ocenę 7=, i w sumie to nie wiem czy mam propsować czy skrytykować tę notę, bo z jednej strony sam cenię sobie TAoD o oczko wyżej, a z drugiej to jednak i tak dał o stopień więcej niż wynosi średnia na Meta, niech więc będzie że szanuję te jego 7 "na szynach" połowicznie... A, no i jaką ocenę sam byś Aniołkowi Ciemności wystawił oraz jak widzisz pozostałe części, bo moimi ulubionymi są trójka i czwórka (piątka była za krótka, a jedynka i dwójka miały fatalną jakość dźwięku, stąd stawiam je nieco niżej) którym dałbym po 9? Na zbyt wiele w tej kwestii to bym nie liczył, a "recenzja" pewnie znów zajmie 1/3 strony - za to jak za parę lat wyjdzie remaster remastera The Last of Us II (GTA 5 już za sobą ma taki podwójny remaster wypuszczony w kilkuletnich odstępach, pora więc na innych równie kreatywnych twórców) można się spodziewać recki na dwie strony, jakżeby inaczej.
-
Pewnie nie czepiałbym się Zg[red]akcji o te szczątkowe recki Worms'ów i TR'ów 1 - 3, gdyby po pierwsze równie olewawczo traktowali też inne tego typu reedycje (a taki dajmy na to remaster TLoU - wychodzący na PS4 zaledwie ROK po oryginale na PS3, co czyni go skrajnym przykładem skoku na kasę - dostał u nich bodajże 2 strony, czyli 6x większą powierzchnię niż odkurzone po 26 latach Dżdżownice i równie wiekowe TR'y I - III; z całym szacunkiem do TLoU bo bardzo sobie cenię ten tytuł, ale jaki ma sens odświeżanie czegokolwiek po ROKU a tym bardziej recenzowanie tego na nowo po upływie tak krótkiego czasu?) i po drugie gdyby faktycznie w piśmie brakowało na to miejsca, a przecież tak nie jest - skoro wystarcza im stron nawet na pisanie chociażby o swojej wizycie w siedzibie Bloobersów (czyli na artykuł, który nie dotyczy ściśle gier samych w sobie, tylko twórców gier i dziennikarzy gamingowych, a co za tym idzie jest w magazynie O GRACH wg mnie zbędny) to oznacza, że powierzchni w gazecie jest aż nadto. Jak dla mnie to niesłusznie kontrowersyjna i uważam ją od zawsze za ostatniego udanego Tomb'a, żadna z późniejszych części od innych twórców mnie nie przekonała, i ile by nie narzekać na rozmaite bugi i błędy związane z przedwczesną premierą TAoD, to jednak łabędzi śpiew magików z Core Design pomimo swych licznych skaz to i tak kawał dobrego Tomb Raider'a z krwi i kości, znacznie przewyższającego każdą z późniejszych odsłon. Trylogia od Crystal Dynamics z lat 2006 - 2008 nie podeszła mi, głównie ze względu na drastyczne obniżenie poziomu trudności (w ramach przypomnienia, chłodno przyjęta Anielica Ciemności była hardkorową zręcznościówką w której zaliczało się wiele zgonów, tak jak było w 5 poprzednikach z ery PS1) w zasadzie cała akrobatyka Lary odbywała się w "dziełkach" Crystalsów półautomatycznie i ciężko było o jakieś fail'e, ponadto ta nazwijmy to "twarda" mechanika z The Angel of Darkness (obecna również w poprzednich odsłonach z epoki PSX'a) została strasznie "zmiękczona", tzn. zmieniono fizykę i animację Laruni na mniej ludzkie a bardziej pasujące do małpy (brak czucia ciężaru postaci, nienaturalnie szybkie i zwinne ruchy, nadmiernie responsywne sterowanie, błyskawiczne przechodzenie z jednej akrobacji do drugiej, brak siły bezwładności, wbieganie po drabinach zamiast wchodzenia etc. - no po prostu małpa a nie człowiek, plus na dokładkę praktycznie każda akrobacja protagonistki wyglądała tak, jakby znaczna część animacji każdego jej ruchu była dosłownie wycięta, a przecież w części szóstej było dokładnie odwrotnie, nasza bohaterka poruszała się powoli i realistycznie, a każdy jej ruch był dokładnie i płynnie animowany co czyniło fizykę i mechanikę tej postaci dalece bardziej naturalną i ludzką; porównajcie sobie chociażby jak wygląda i ile trwa akrobacja taka jak np. podskok z rozbiegu, chwycenie się rękoma krawędzi jakiejś platformy, a następnie podciągnięcie się na rękach i wspięcie się na ową platformę w TAoD, i zestawcie to z analogiczną sekwencją ruchów w dowolnej części trylogii od Crystal Dynamics, gdzie zamiast trwać to wszystko dobrych kilka sekund tak jak powinno, trwa to chyba z ułamek sekundy jakby robiła to właśnie małpa a nie człowiek) co gorsza zabrakło też w kontynuacjach tej przejmującej muzyki autorstwa niezastąpionego Petera Connelly'ego (w Anielicy Ciemności jego melodie dodawały taki niepowtarzalny pierwiastek artyzmu, w trylogii Crystalsów zaś brak kompozycji jego autorstwa zmienił klimat na zbyt beztroski, taki wręcz wakacyjny) niepotrzebnie stonowano także brutalność rezygnując z rozbryzgów krwi (te snopy iskier - czy co to tam jest - sypiące się z przeciwników przy trafieniach z broni palnej, WTF??) nadając przez to całości bardziej infantylnego wydźwięku (to samo z ewidentnie bardziej komiksową niż w The Angel of Darkness oprawą graficzną, nie pasuje mi to do tej sagi) jeśli chodzi o długość rozgrywki to szóstka również i pod tym względem biła na łeb każdą część trylogii Crystal Dynamics (chyba była podobnie długa, co wszystkie tamte 3 razem wzięte!) nie spodobała mi się też rezygnacja z częstych i głośnych stęknięć panny Croft (za sprawą których granie w Anielicę Ciemności było specyficzną, fetyszystyczną przyjemnością) towarzyszących jej akrobatycznym popisom, polecam też zwrócić uwagę na różne detale związane z realizmem (np. taki, że w TAoD wbiegając na ścianę Croftówna wpada na nią i się nań zatrzymuje, a w trylogii z lat 2006 - 2008 w analogicznej sytuacji biegnie w miejscu co wygląda komicznie, albo fakt że w szóstce nie można było nieskończenie długo zwisać na rękach bo trzeba było uważać na pasek wytrzymałości, z którego to wynalazku w następnych odsłonach bezsensownie zrezygnowano) w sumie to jedyne co mi się w trylogii z 2006 - 2008 r. (a raczej tylko w Legend i Anniversary, bo już w Underworldzie spieprzyli nawet i to) podobało bardziej niż w szóstce to sekcje podwodne, gdzie jakimś cudem Larunia miała o niebo naturalniejszą i bardziej ludzką mechanikę, niż nad powierzchnią wody (podczas gdy w TAoD jakość fizyki i animacji pod wodą była po prostu równie dobra co na powietrzu, nie stanowiąc tym samym dodatkowego atutu) aha no i jeszcze model głównej bohaterki był lepszy u Crystalsów niż w szóstce, to w sumie tyle. Przechodząc zaś do trylogii Tomb Raider'ów (czy raczej Uncharted Raider'ów) samograjów z lat 2013 - 2018, to tutaj znów poziom trudności był dramatycznie niski (ponownie ta uproszczona, mocno zautomatyzowana akrobatyka, wzbogacona tym razem jeszcze festiwalem równie banalnych do zaliczania QTE) i to nawet nie jest tak, że ja w ogóle nie trawię łatwych gier, bo uwielbiam przykładowo Bully'ego/Canis Canem Edit (źródło nieskończonego fun'u jak dla mnie) który też jest łatwiutki, ale sęk w tym że markę Tomb Raider pokochałem jako hardkorową zręcznościówkę a nie zabaweczkę która przechodzi się sama, stąd tej łatwości w tym przypadku nie akceptuję. Poza tym, łatwość tych nowych TR'ów odbiera cały potencjalny dramatyzm wszystkim karkołomnie wyglądającym scenom, bo jak tu się stresować przykładowo przechodzeniem nad przepaścią po konarze powalonego drzewa, skoro i tak wiadomo że się zeń nie spadnie, chyba że celowo?... O zgrozo, w tych najnowszych Tomb'ach odebrano Laruni również jej dawny charakter (ongiś nonszalancka, sarkastyczna, zdystansowana, rezolutna i zwykle wyzywająco ubrana, teraz ugrzeczniona, wiecznie przestraszona, niepewna siebie, emocjonalna i ciągle wszystkim przejęta) w sensie, że przestała już być "cool" (może i w trochę przerysowany sposób, ale właśnie taką ją przecież pokochaliśmy w latach 90' - nieco karykaturalną, a nie zwykłą normalną kobietę) i stała się jakąś taką płaczliwą piszczką... No, może z tą płaczliwą piszczką to lekko przesadziłem, powiedzmy że przeobraziła się charakterologicznie w przeciętną dziewczynę z sąsiedztwa, która zachowuje się po prostu tak, jak na jej miejscu zachowywałaby się właśnie pierwsza z brzegu dziewczyna z sąsiedztwa, co do tej postaci nijak mi nie pasuje - gdzie się podziała ta urokliwa badass'ka, rzucająca np. tekstem "Anyway, busy girl got to go!" do wiszącego nad przepaścią wroga na moment nim ten spadnie i się roztrzaska, albo która na słowa przeciwnika "You've killed my men!" odpowiada "I've simplified your payroll." ja się pytam?... Prawdziwa Croftówna to nie jest taka, która rozpaczliwie krzyczy "Puść mnie, ty draniu!" do chwytającego ją i próbującego ją skrzywdzić oponenta, prawdziwa Croftówna w takiej sytuacji (z braku broni pod ręką) to powinna wydłubać mu oczy niczym panna młoda z Kill Bill'a, i na odchodne rzucić jakimś one liner'em w stylu "Nie przejmuj się że jesteś ślepy, świat i tak jest brzydki." i nie w tym rzecz, że ja ogólnie nie lubię takich postaci jak nowa Lara z ostatnich trzech TR'ów, bo przecież uwielbiam np. Fionusię z Haunting Ground'a, która także jest taką trochę rozhisteryzowaną laleczką, no ale właśnie miejsce Fioniusi jest w Demento a nie w Tomb Raider'ach, i analogicznie gdyby ktoś w hipotetycznej kontynuacji Haunting'a zrobił z Fiony charakterną i zuchwałą "kozaczkę" w typie dawnej Lary ze starszych Tomb'ów, to tak samo mózg by mi się zlasował (z podobnych przyczyn nie przypadła mi też do gustu metamorfoza Kratosa, który z kiczowatego bezmózgiego badass'a w stylu kina dla samców alfa z lat 80' - 90' jakim był wcześniej, stał się ostatnio filozofującym tatuśkiem prowadzącym nudne i nic nie wnoszące rozmowy ze swoim synem). Zbierając wszystko powyższe do kupy, nie szanuję TR'ów od Legendy wzwyż, jak dla mnie seria skończyła się na Anielicy Ciemności i oceniłbym ją na jakieś 7+ czy 8- (z zastrzeżeniem, że mogłoby to być nawet 9 gdyby deweloperzy mieli czas ją dokończyć, eliminując wszelkie niedoróby i implementując dodatkowe elementy, które musieli z braku czasu porzucić) późniejszym odsłonom porozdawałbym coś koło 5 jako profanacjom cyklu. A tak przy okazji: średnie oceny na Meta zarówno dla The Angel of Darkness jak i obydwu wyżej omówionych trylogii uważam za kabaret, nie sądzę też by ta saga kiedykolwiek mogła jeszcze wrócić na właściwe tory, niestety. I właśnie dlatego, że powracają po bardzo długiej przerwie, powinny dostać przynajmniej te 2 strony, szczególnie że tak zbędne (wypuszczone po ledwie 3,5 roku od premiery oryginału) wznowienia jak remaster TLoU part II (z całym szacunkiem do tej perełki, gdyż jestem fanem zarówno kontynuacji jak i poprzedniczki) otrzymują miejsca w PE 6x więcej niż 1/3 strony, i tym bardziej że pod kątem grywalności to chyba nic z bieżącej generacji nie dorównuje starym dobrym Glizdom, nie mówiąc już o przebiciu ich... No, może nieśmiertelne GTA V będące tak swoją drogą już trzecim wydaniem (zremasterowany remaster, nowy wymiar skoku na kasę) tej samej gierki na przestrzeni niecałej dekady.
-
Hmmm, no przykładowo remake SH2 (temat z poprzedniej okładki) dostał reckę nawet nie na 4 a na 2 strony, ale to i tak nic w porównaniu z tym, jak potraktowano w zeszłym miesiącu Worms'y ("recenzja" na 1/3 strony, jakby to była jakaś niewarta większej uwagi popierdółka; tak samo się zresztą obeszli z remasterem trzech pierwszych Tomb'ów) bo nic nie ujmując remake'owi SH2 czy Astro Bot'owi, ale grywalnościowo (a czyż to nie właśnie miodność jest najważniejszym aspektem gier?) numerem jeden z października były zdecydowanie Robale... A o PS5 Pro to akurat szkoda się dłużej rozpisywać, bo i w sumie o czym?
-
Sprawdziłem to przed momentem w spisie treści na ich portalu, i ponoć mają w tym swoim specjalu kilkanaście recek (mało, ale zawsze coś - oczywiście to recenzje starych gier, nie nowości) nie wiedziałem o tym od razu i dopisuję to dopiero teraz, bo przestałem ich kupować już prawie 3 lata temu (tj. odkąd tylko zaczęli spamować nadmiarem publicystyki odstawiając recki na boczny tor) przez co nie znam dokładnie zawartości tego co od tamtej pory wydają.
-
No ja za megareckę takiej perełki, jak choćby odświeżona edycja Worms Armageddon z poprzedniego numeru, to bym nerkę oddał - recenzowanie takiej legendy na 1/3 strony to świętokradztwo jak dla mnie (to samo zresztą z recką remastera trzech pierwszych Tomb'ów, istna profanacja) zdecydowanie wolałbym recenzję na 6 (no, w zasadzie 5) stron zamiast felietonu o Królu Lwie; nie to, żebym miał cokolwiek do Króla Lwa tudzież do samego artykułu (przeciwnie, jestem od małego fanem tej bajki, a tekst Ostasza czytało się bardzo fajnie) uważam po prostu, że magazyn o grach to nie miejsce na pisanie o kreskówkach (czy w ogóle o czymkolwiek innym niż gry) i tak, wiem że trzecia odsłona Robaków była już recenzowana w PE ćwierć wieku temu, ale po pierwsze zacząłem kupować Szmatławca dopiero parę lat później (a używanych wymemłanych gazet z ogłoszeń w necie nie kupuję, uznaję tylko nówki a takowych sprzed 26 lat dostać nie sposób) a po drugie tamta PSX'owa wersja była mocno okrojona względem PC'towej, ta nowa jest natomiast wzbogacona więc byłoby o czym pisać.
-
Nie musisz przepraszać, każdy ma prawo do własnej opinii. Z tym, że to co napisałem nie było adresowane akurat personalnie do Adamusa (zauważ, że nie wskazałem palcem ani jego ani w ogóle nikogo konkretnego, ba nawet tytułu żadnej konkretnej gazetki) chodziło mi o wytknięcie ogólnego trendu wygaszania recek i brnięcia coraz mocniej w publicystykę (a ta choćby nawet była najwyższych możliwych lotów to, jak już wspominałem, nigdy periodyków gamingowych nie sprzedawała; wszystkie popularne pisma ZAWSZE I WSZĘDZIE opierały się na recenzjach i płytach z grywalną zawartością) często nawet niezwiązaną w ogóle z grami, choć akurat ze Szmatławcem na szczęście nie jest pod tym względem aż tak źle - znacznie gorzej wypada tu "konkurencja" od kwartalnika publicystycznego, gdzie w sumie jedyne czego jeszcze brakuje to listy ulubionych przekąsek zabieranych przez redaktorów do pracy na drugie śniadanie. P.S. Żeby nie było, że umiem tylko zrzędzić i nic mi się nie podoba - mocno szanuję np. charakternego Edge'a, to chyba jedyna już aktualnie print'owa redakcja, która ma jaja do tego by takie buble, jak choćby śmiertelnie nudną i pretensjonalną do bólu a przy tym pozbawioną praktycznie gameplay'u dylogię Hellblade, z należytą surowością traktować. Recki są potrzebne i za nic zdania nie zmienię, bo niby jak bez recenzji można by inaczej takie wydmuszki z super grafiką "uhonorować" zasłużonym 4/10?
-
No i to jest właśnie największa zmora współczesnego dziennikarstwa growego; jak na mój gust, stopniowe odchodzenie od recenzji na rzecz publicystyki w prasie o grach to zwyczajnie przejaw coraz mniejszej chęci wysilania się dziennikarzy gamingowych (wszak łatwiej lać wodę na jakieś wydumane tematy w stylu "w jaki sposób wyniki wyborów prezydenckich odbiły się na psychice producentów gier z którejś tam firmy i jakie ma to odzwierciedlenie w ich twórczości", zamiast wycisnąć 100% w jakiejś grze zaglądając do każdego kąta i później rzetelnie ją zrecenzować) co jest z kolei wynikiem coraz słabszej sprzedaży czasopism - mało komu chce się po prostu starać, jeżeli podjęte wysiłki nie owocują sowitym wynagrodzeniem. Tym co sprzedaje wszelkie treści o starszych grach jest moim zdaniem głównie nostalgia, zatem w przypadku retro wspominek o tytułach z poprzednich generacji to już niezależnie od tego, czy będą miały one formę recenzji czy publicystyki, autorzy tych tekstów zarobią po prostu na sentymencie graczy. Poza tym, tego typu publicystyka (ściśle dotycząca gier samych w sobie, a nie jakichś okołogrowych pierdół) akurat jest nieszkodliwa a wręcz wartościowa, w przeciwieństwie do jakichś wodolejskich zapychaczy stron typu "czy twórca horroru takiego a takiego mógł uczestniczyć za młodu w czarnych mszach", które marnotrawią tylko cenny papier i pieniądze czytelników. Pytanie tylko, czy zwiększyło im to obroty czy wręcz przeciwnie, bo dawniej chyba kładli?
-
I tak kuźwa, moi drodzy, trzymajcie - solą magazynów o grach od zawsze były recki (i to one zawsze je sprzedawały, plus oczywiście pełniaki i dema na płytach) nigdy publicystyka. Ta druga jest dobra ale wyłącznie w charakterze dodatku, nie jako rdzeń pisma; jeśli ktoś się nie zgadza to proszę mi przypomnieć chociaż jeden stawiający na publicystykę (a nie recenzje i płyty) periodyk o grach, który odniósł sprzedażowy sukces (niekoniecznie polski, może być zagraniczny).
-
To ptak? To samolot? Nie, to Super... Tfu! To zdrowo zwariowany tirex! No i skończyło się rumako... Tfu! Łapuszowanie.
-
Jeśli to było do mnie (?) to czuję się wręcz uhonorowany takim wyróżnieniem; wprawdzie jeszcze bardziej kontent bym był, gdyby mnie ktoś z takim np. Robertem Szmidtem pomylił, ale w sumie Łapusz to też kawał erudyty, więc tak czy owak to dla mnie zaszczyt.
-
Yasuke?... Łeee tam, już lepiej by było o Samanosuke (Jubei Yagyu również mile widziany) coś skrobnąć, wszak to postać - legenda przypominająca o czasach złotej ery Capcom'u.
-
Głosuję na PC Extreme! Pardon, miało być Zg[red]aktor; postaram się już więcej nie przejęzyczać na przyszłość, liczę przy tym na wyrozumiałość - lata lecą, mózgownica już nie ta, pora zacząć jakąś lecytynę zażywać... A teraz już bez wygłupów, włączam tryb pełnej powagi: już dam Wam te 3 kafle za custom'owego specjala, tyle że musi to być Xbox 360 Extreme z okładką z Rumble Roses XX - po gruntownym namyśle doszedłem do wniosku, że żadne Fioniusie ani inne Nariczki nie są warte aż tyle, za to Reiko lub Dixie szczególnie w ich bonusowych strojach... Ho ho ho!
-
Dobra, wyczuwam pismo nosem - w takich okolicznościach podbijam pulę do 3000, tylko uprzedzam że moja oferta może już za kilka godzin wygasnąć, udaję się bowiem do świątyni hazardu i możliwe że wkrótce te 3 patole przehulam. A tak na serio - redaktor Komodo wydaje mi się załapał, że to był tylko żart (czyli dało się poprawnie zinterpretować moją "propozycję") Tobie jak widać niestety się nie udało, w związku z czym mała wskazówka na przyszłość: brak emotikon w czyimś komentarzu (jakoś nigdy nie czułem potrzeby korzystania z nich, wolę się zdać na same litery) nie musi od razu oznaczać, że daną wypowiedź należy traktować poważnie.
-
O, to taka propozycja ode mnie na podreperowanie Waszego budżetu: zróbcie specjalnie na moje zamówienie takie dwie custom'owe okładki, z Nariczko do PS3 Extreme i z Fionusią (Haunting Ground/Demento) do PS2 Extreme (tamtego specjala jeszcze nie kupiłem - chciałem z tamtym artystycznym cover'em z Okami, lecz nie zdążyłem się załapać i jakoś tak entuzjazm mi opadł) wystawcie obydwa te custom'y na sprzedaż osobno po 300 (zamiast standardowej ceny 30 zł) i biorę w ciemno, heroicznie wyciągając Zg[red]akcję z dziury budżetowej. I uroczyście przysięgam nigdy nie sprzedawać ich (jako unikatów w kosmicznej cenie) odstawiając januszostwo biznesu, zachowam je po wsze czasy na własny użytek. P.S. Ojejku, to był żart! Już mnie musiał jakiś brutal "beką z typa" potraktować, przecież wiadomo że nie dałbym po 3 stówy za te custom'y tylko po 299 i ani zeta więcej! No, i wysyłki też bym się darmowej domagał, wiadomo nie? Także nie tak ostro na następny raz, świeżak tu jestem i trzeba ze mną delikatnie jak z jajkiem, bo jeszcze się pobeczę i skasuję tu konto! Wprawdzie twardziel ze mnie nie lada (nie płakałem nawet na Titanic'u, a na MGS3 to nie dość że nie uroniłem ani łzy to wręcz jeszcze się śmiałem, taki ze mnie zimny drań!) twardszy nawet niż spiżowy pomnik Horacego, no ale bez przesadyzmu, tej "beki z typa" mogę mentalnie nie dźwignąć...