Jako koles ktory byl wielkim fanem Korna do czasow Issues, robil rozpjerdol na koncercie w Spodku w 2000 czy 2001... to nie spodziewalem sie duzo... biorac pod uwage, ze nastepne albumy olalem cieplym moczem. Jednak magia tego, ze Brian wraca do zespolu zrobila swoje i pomimo absolutnie zalosnego Never Never to plytke kupilem. Na poczatku milo sie zaskoczylem... pierwsze tracki naprawde calkiem niezle. Prey for Me spoko, tak samo Love & Meth... potem coraz gorzej, itd... i tak niby w miare nie rozczarowany, ale puscilem sobie clown, good god, faget i chi... i koniec koncow to nowa plyta jest slaba