taka hybryda co po mieście jedzie cichutko na bateriach a jak masz chętkę deptasz w pedał, przepustnica się otwiera, paliwo się leje, ogień na tłoki i bulgot co najmniej 6 cylindrów jak by się pod maską gotowało jest imo niezłą opcją w tej nieszczęsnej elektrycznej wizji przyszłości.
ew. może jakiś napęd atomowy? pomyślcie jak by to brzmiało - idziecie na jakiś tam zjazd rodziny czy znajomych i jakiś tam wujek kupił sobie hybryde elektryczno-benzynową i opowiada jaka to ekstra sprawa a tu nagle mówicie nono spoko spoko ja mam napęd atomowy (to nic, że energie przenosi do turbin gazowych albo generatorów elektrycznych).
ale jak to brzmi