*Bump*
Dziś, po bodaj trzech tygodniach zmagań, przeszedłem Revenant Wings. Zostało mi jeszcze do zrobienia kilka questów (Gilgamesh ;>) i przejście Midlight Deep. Na razie darowałem sobie z dwóch powodów: przez procentowy poziom zaliczenia gry nabijane są chyba levele przeciwników (a ja nie chciałem drogi krzyżowej z ostatnim bossem) i kurzącą się na półce Zelde.
Początkowo miałem wrażenie chaosu potęgowane zapewne przez ukończone niewiele wcześniej FFT: TWotL na PSP (rządzi nawiasem mówiąc). Zmiana klimatu była mocno przeze mnie odczuwana, nie wspominając o tym, że z RTS-ami nie miałem styczności dobre kilka lat.
Pamiętając wypowiedzi o banalnym stopniu trudności w japońskiej wersji zaskoczyło mnie, że gra stawia pewien opór. Wprawdzie twórcy już to zapowiadali, ale mimo wszystko nie spodziewałem się zbyt daleko idących kroków w tym kierunku. Mało doświadczeni gracze, casuale do których skierowane miało być ponoć RW, mogą w pewnych momentach się zirytować (misje 6-4, 6-5, 8-4 przychodzą mi na myśl). Są też inne rzeczy które ewidentnie nie pomagają. Ja w trakcie rozgrywki miewałem np. trudności ze wskazaniem konkretnej osoby -- lub espera -- (gdy zebrała się duża grupa), choć byłem absolutnie przekonany, że wskazuję stylusem właśnie na nią. Bywa, że 'jednostki' stają sobie na drodze i za nic nie mogą się obejść, co stało się dla mnie irytujące szczególnie w ostatniej walce.
W RW nie ma jednak niczego, czego nie dałoby się przejść. Kilka leveli robi piorunującą różnicę (
). Taktyczne planowanie rzadko kiedy było mi tutaj potrzebne. Zarządzanie postaciami jest banalne (każda z nich ma własny ekwipunek, w dodatku nie ma go zbyt wiele) a umiejętności wyuczane są wraz z nabytymi poziomami doświadczenia. Niektóre elementy systemu mogłyby wprowadzać pewne wyzwanie jak np. pakty z esperami. Można by było np. umiejętnie dysponować auracite, ale w późniejszej fazie gry da się je zdobywać w hurtowych ilościach.
Wymieniłem chyba więcej wad niż zalet w tym elemencie rozgrywki, ale nie powiedziałbym, żeby mi się źle grało.
Fabuła ujdzie jakoś w tłoku. Nawet dość podobało mi się przy wieńczeniu historii (od 9 chaptera), chociaż kilka walk było tam zwykłymi zapchajdziurami wydłużającymi czas.
Oprawa A/V raczej solidna. Grafika bez rewelacji, ale nie da jej się chyba nic zarzucić. Taki mały szczegół: podobało mi się Skysea widziane z 'mapy świata' (umownie określając). Ścieżka dźwiękowa składa się z kolei głównie z kawałków słyszanych już przy okazji w FFXII i może kilku nowych, które można zliczyć na palcach jednej ręki. Bez wątpienia lenistwo developerów, ale dla mnie OST FFXII trzymał przyzwoity poziom, więc wolę takie rozwiązanie zamiast czegoś nowego i słabego. Ci, którzy muzyki Sakimoto z 'dwunastki' nie trawią nie będą więc usatysfakcjonowani.
Jako ortodoks Ivalice wspomnę też przy okazji o świecie gry. Z jednej strony odniosłem wrażenie, że twórcy chcieli trzymać się wytyczonych wcześniej torów, ale z drugiej trzeba powiedzieć, że dobre chęci nie zawsze wystarczają. Istnieją sprzeczności między Ivalice wykreowanym w FFXII i Ivalice z RW. Mapa to najbardziej oczywisty przykład. Zasugerowano nam między innymi, że rejony z FFT i z FFXII/FFXII:RW sąsiadują ze sobą a jest to rzecz daleka od prawdy. Matsuno przyznawał co prawda, że regiony z FFXII (Ordalia+Valendia+Kerwon), Vagrant Story i FFT znajdują się w swoim sąsiedztwie, ale najwyraźniej twórcy omawianego tu spin-off'a nie dostrzegli, że przez przypadek znaczna część Ordalii została 'zjedzona' i teraz całość nie współgra z kanonem.
Podobnie jest z innymi kwestiami, ale nie sądzę, aby duża cześć osób zwracała uwagę na "kanony Ivalice".
Anyłej, źle czasu nie spędziłem i nie żałuję straconych godzin. Jak dla mnie 8.0/10 (albo okolice tego). Wolałbym jednak RPG niż krzyżówkę RPG z RTS-em. Widać chłopcy chcieli sobie zrobić eksperyment.