-
Postów
4 448 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
7
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Yap
-
Mowiac z angielska po seansie Avatar 2 - „wynudzilem sie po same cyce”. Tak jak wizualia byly/sa oblednie oczojebne, tak historyjka fhui wycisnieta z nosorozcowej dupy. Ten caly Spider doprowadzal mnie do szalu swoimi warczeniami i syczeniem jak to N’avi maja w zwyczaju. Co za glupi pomysl, zeby tak bezsensowna postac wprowadzac do fabuly. I jak on niby wciaz uzupelnial tlen w tej swojej smiesznej butli? Druga glupota to podsmiechujki wodnej gowniazerii z anatomii ich lesnych pobratymcow. Sa tam jakies drzewa za plaza? Niech pojda z miotem ŻejkaSully na drzewo i sie z niego zjebia. Moze wtedy skrocilibysmy film o 1h zamiast bawic sie w spory i przepychanki miedzy nimi. A tak mamy teen drama w wydaniu pandorskim. Myslalem, ze opuszcze ten ziemski padol i wzniose sie na lono Swaroga wysluchujac tych nedznych dialogow. W kolejnej czesci beda sie mierzyc na pisiory z lawa-N’avi. To tez bedzie mega wyrzyg. A na koncu zatopili lodz rybacka.
-
Nosferatu - Eggers to zrobil. Wszystko w tym filmie cuchnie zlem wcielonym. Gra aktorska wszystkich zaangazowanych w ten projekt stoi na najwyzszym poziomie. Dopiero napisy koncowe wyjawily nazwisko aktora, ktory stworzyl kreacje hrabiego Orloka. Bylem zupelnie w szoku, ze Bill Skarsgard, ktory wystapil w gownie zwanym The Crow zaliczyl genialny w kazdym calu wystep w Nosferatu wlasnie. Jest przerazajacy, nieslychanie sugestywny, emanuje zlem od pierwszej sceny, a glos i akcent (nad ktorymi Bill pracowal ponoc przez 6 miesiecy) przyprawiaja o dreszcz. Sa glosy mowiace, ze Lilly-Rose Depp rozkreca sie i dopiero pod koniec uwalnia swoj potencjal. Ja mialem wrazenie, ze od samego poczatku daje z siebie wszystko i tylko intensyfikuje doznania swojej bohaterki im bardziej brniemy w ten koszmar. Willem Defoe jest klasa sam dla siebie. Mozna doczepic sie do niektorych przydlugich scen lecz mi taki model prowadzenia naracji (szczegolnie w gotyckim horrorze) bardzo odpowiada. Poza tym to Eggers. Nie unikniemy tego. Swietna adaptacja. Polecam goraco.
-
Control Ultimate Edition - lubie Remedy, nawet bardzo. Czytajac opinie tu na forum czy kilka gdzie indziej zapomnialem, ze mnie bardzo latwo zadowolic. Majac ciekawszy pomysl na gre, sklejony solidnie gameplay i setting, ktory moze wydawac sie nudny na pierwszy rzut oka, ale pozniej sprawa zaczyna nabierac dziwnych obrotow, mozna zmontowac cos takiego wlasnie jak Control, w ktorej to grze mamy za zadanie sledzenie…”opetanych” przedmiotow. Eksploracja jest ciekawa bo musimy rozkminiac lokacje horyzontalnie, jak i wertykalnie. Nasza bohaterka lewituje, a jej lewitacja jest latwa do kontrolowania i bardzo intuicyjna. Do tego cos w rodzaju stamina bar, bron zmieniająca funkcjonalnosc w locie, tluste mody usprawniajace rozwalke i mozna sie naprawde dobrze bawic. Fabula? Nie pytajcie mnie. Pogubilem sie po kilku godzinach i zapomnialem zupelnie o sluchaniu o chuj im tam chodzi. Po prostu czytalem opis misji i odnajdywalem sie swietnie. Bywa ciezko. Nie przejdzie sie gry bez zgonu, ale to dobrze. Trzeba sobie wyrobic styl, ulubione giwerki i okielznac dynamike. Niektorzy bossowie bywaja dosc wymagajacy, ale to dobrze. Do jakiegos zdeformowanego doktorka podchodzilem z 10 razy bo nalezalo sie poruszac szybko i czytac co nastepuje po sobie w szybkim i skoordynowanym szyku. Nawet tarcza nie pomagala zniwelowac damage’u tak by przezywalnosc byla bezpieczniejsa do opanowania. Trzeba zonglowac modami, a o tym czasem zapominalem w kontekscie przeciwnikow napotykanych na drodze. Pozniej jest jeszcze bardzo fajne rozwiniecie podstawki zwane The Foundation. Eksploracja jest tam jeszcze bardziej wertykalno-horyzontalna niz w glownej osi fabularnej. Wyobraznia i ciekawosc sa nagradzane wiec to tez robilem - rylem po katach i saczylem gameplay cieszac sie smakiem. Wpadl nawet calak (gralem na XSX), ale to taka wisienka na torcie tej bardzo udanej gry. Nawet niejaki imc pan AW zostal wpleciony w historyjke. Fajnie. 8+/10
-
Wynik niewiele znaczy. Ludzie teraz na byle szajs pojda i nawet takie kupsztale jak ostatnia trylogia SW czy kurwa Aquaman zarabiaja krocie. Słupek ma racje - Gladiator II to taki syf, ze jaja sie do rowu sciagaja.
-
-
No to czas nadrobic. Brak resetu playthrough, ale mozna sie dobrze bawic. Wybierz Brick’a lub Mordecai’a.
-
Hmm, w bundlowym i Elitce II poszly LBki w ciagu dwoch dni. Jakim kierwa cudem? Nowy zakup pod backlog.
-
O łał, tak poproszę. B3 udalo im sie bardzo dobrze, choc po wszystkich patchach i DLCkach dopiero gra stala sie kompletna, ale przyjemnosc z grania byla ogromna. Wystarczy trzymac sie tego co zaprezentowali w B3 i bedzie ok.
-
Star Wars: Jedi Survivor - swietna platynka, ktora nawet specjalnie grindu nie wymaga. Niemal wszystko znajduje sie samo jesli lubisz bawic sie w gornika ryjac po katach i wskakujac w kazda szczeline. Osobiscie musialem zaczac NG+ dla jednego trofka bo nie czytalem wymagan, a to jest jedyne, ktore mozna przegapic. Pokladam duze nadzieje w kontynuacji, zeby zamknac to jako trylogie. Wypadaloby. Platyna 6/10
-
Star Wars: Jedi Survivor - obie gry z rudzielcem przewyzszaja jakoscia narracji trylogie disnejowska o lata swietlne. Niemal wszystko zagralo za pierwszym razem i NIEMAL wszystko gra i za drugim. Bohaterowie swietnie kleja watki, sa diametralnie od siebie rozni co dodaje cholernie duzo kolorytu. Mamy tu dobrze rozpisane i unotywowane ludzkie rozterki, sa chwile wytchnienia, radosci, gorzkie momenty bolu po stracie, chec zemsty, wewnetrzna walke i pogodzenie sie z faktami. Cal jest kapitalnie napisany. Czuc jego sile Jedi. Rzecz jasna jest to spotegowane przez mistrzowskie zaimplemetnowanie starłorsowej otoczki i wszystkiego co sie z nia wiaze. Jest wszystko czego moze chciec fan Wojennych Gwiazd. Miecze swietlne i blastery maja swietne czucie. Metody, z pomoca ktorych szlachtujemy przeciwnikow, zdziebko przypominaja mi Bloodborne. Czekasz na okno wystrzalu, stunnujesz delikwenta, a nastepnie machasz mieczem swietlnym. Timing w SW JS jest najwazniejszy. Podoba mi sie system rozwoju postaci. Po pierwsze trzeba ryc po katach ile wlezie, po drugie wywazono system progresji gdzie to metroidvaniowe odczucie nie prowadzi mnie do nieznosnego zniecierpliwienia. Mapy sa sliczne, zaprojektowane z finezja i pomyslowym jajem. Lawirowanie po zakamarkach kazdej z nich to czysta przyjemnosc, a frajda z rozkminki jest przednia. Bestii, droidow i ludzkich adwersarzy jest bez liku. W kilku momentach mozna sie niezle zaklinowac na walce, ale na The Force nie ma mocnych (sic!). Tance z mieczem swietlnym i blasterem wypelniaja cala gre. Dlaczego jest to atut? Wiedzieliscie, ze w takim gownie marynowanym zwanym The Last Jedi nie skrzyzowano ich nawet raz? Tworcy filmowi ze stajni SW kurwa jego mac. Gry musza nadganiac. Smaczki z uniwerum sa wszedobylskie, ale TEN JEDEN MOMENT bije na glowe wszystko inne. Przy TEJ walce serce walilo mi jakbym od jakiejs kurwy do zony wrocil. Ciezar i moc uderzen imc pana V dal mi do zrozumienia kto jest najpotezniejszym kolesiem w galaktyce. Sa tez checheszki w stylu „pojedynku” z Rick The Door Engineer, ale reszta bossow (i nie tylko) to klasyczne szefowe napierdalanki. Jest solidnie. Jedyna rzecza do ktorej sie przyczepie, a ktora to niekoniecznie jest wada dla innych, jest wkurwiajace recovery. Nie zawsze. W wiekszosci przypadkow timing i umiejetny kontratak zdaja egzamin, ale sa walki, ktore powodowaly u mnie ataki furii kiedy Cal zamiast unikow blokowal sie na combo zakapiora, albo czekal wiecznosc na reakcje na unik. Pierwszy Oggdo Boggdo walczyl z dwoma ziomkami z mlotami elektrycznymi (pull z gory) zanim go wykonczylem blasterem, ale dwa na niewielkiej arenie doprowadzily mnie do bialej goraczki. Podobnie bylo z innymi kombinacjami wiekszych bestii. Wychodzilem z siebie, zeby przed nimi uciec, a co dopiero zadac jakies obrazenia. Kurwica mnie strzelala gdy po dashu jakims cudem Cal konczyl w paszczy jako pozywka. Koniec koncow Jedi Survivor to gra swietna. Filmy i seriale ssa pale nosorozca w dzisiejszych czasach, ale przynajmniej gierki stanowia o jakosci uniwersum. Oby to byla trylogia.
-
Dzis juz stracilem cierpliwosc do tego calego Daily Run. Cwiczylem na Grounded iles tam sekwencji. Wlaczalem sobie twarde mody i jakos to szlo. Nie zawsze konczylem, ale przynajmniej moglem sobie powtorzyc podejscie i miec poczucie z tylu glowy, ze nie wszystko stracone jesli dam dupy. w przypadku Daily Runow tak nie jest. Dostane Mel, hunted mode na poczatek i pozamiatane. Dzis jest Ellie i szedlem jak przecinak przez wszystkie starcia. Ostatnie jednak bylo przejebane. Nie dosc, ze mialem zainfekowanych, to jeszcze mialo ono miejsce w biurze pokrytym grzybem. Nic nie widac, kliker mnie capnal i pozamiatane. Garazowego Bloater’a bym zajebal. Kilka bomb, min i molotowow na bossa, maluchy MP5 by scielo z nog i pozamiatane, ale ten tryb Hunted psuje mi wszystko. Nawet nie mialem zbytnio gdzie uciec bo ciasnota i wszedzie biurka porozstawiane. Sam fakt, ze raz na dzien mozna do tego podejsc tez jest jebniety. Daily Run nie musi przeciez znaczyc One Try Daily Run. Edit: Dina przelamala moja zgryzote. Dobrze miec czasem Zydowke do pomocy.
-
-
Hogwart’s Legacy: Revelio - gra na tyle potrafi urzec klimatem, ze platyna nie byla meczaca mimo wiadomego trofeum. Natomiast koniecznosc dojscia reprezentantami poszczegolnych domow Hogwartu do komnaty z obrazami juz mnie solidnie podkurwila. Zrobilem, ale niech pieklo pochlonie takie durne pomysly. Dobrze, ze zabawa z gra jest przednia.
-
The Last of Us PtII - znow na Grounded, lecz tym razem z opcja Permadeath. Wybralem najlzesze rozwiazanie, czyli Per Chapter. Pochlastałbym sie gdybym musial powtarzac pol lub cala gre przez chwile slabosci. Doswiadczenie jednak w duzej mierze bardzo pozytywne. Nie postrzelalem sobie zbytnio, jako ze skradanie stanowilo z 90% calego przejscia. To i uniki byly najistotniejsze przy bardziej intensywnych zwarciach jak te zaraz po zapoznaniu sie z Yara i Levem, chwile pozniej kiedy jestesmy od nich odcieci czy przy spotkaniu z RatKingiem. Dobrze bylo wrocic do tej gry. Pomijajac glupotki scenariuszowe, bratanie sie ze Scarsami, ciezarne alpinistki czy te nieprzyjemnie wielkie lapska Abby gra miala rowniez bardzo mocno nakreslone emocjami momenty. Retrospekcje Ellie i jej relacje z Joel’em byly rzecz jasna ich glownym elementem, ale rowniez zalamanie Owen’a i jego zmeczenie walka mialy niezly odczyt emocjonalny. Ostatnia wspominka o Joelu gdzie Ellie wyraza chec przebaczenia mu klamstw potrafi zakrecic lezke w oku. Swietna gierka. Dywagowalismy juz nie raz co mogloby byc i jak bysmy odbierali TLoU II gdyby historia poszla w nieco innym kierunku. Caly czas uwazam, ze marnotrawstwo fabularne napedzilo tej grze niepotrzebnej krytyki. Bylo wiele ścieżek. Szkoda, ze obrano ta najmniej ciekawa.
-
Pomalutku zapelniam moja poleczke GaCkowych przebojow. Zakupilem nawet bezprzewodowy padzior i (zdaniem internetu) najlepszy HDMI adapter na rynku. Mam zamiar pograc i uplynnic za dobra kase.
-
Hogwart’s Legacy - 78h na liczniku. Jakim cudem? A takim, ze zbieractwo w grze (mierze w platyne) jest uber przesadzone. Trofeum za skompletowanie kolekcji wymaga by gracz zwiedzil wszystkie zakamarki, wydlubal wszystkie znajdzki, pokonal wszystkich zloli, ukonczyl wszystkie wyzwania i opanowal latanie na miotle na poziomie eksperckim. Ot, grind jakich malo. Teraz o gierce. Nie jestem jakims psychofanem uniwersum H. Pottera. Obejrzalem filmy, ktore jak na popoludniowe kino Polsatu mozna obejrzec bez zarywania krtani z zachwytu. Natomiast swiat…ten ma potencjal. Swietne jest to, ze slowo “magia” nie tylko jest tematem przewodnim, ale jej wszedobylstwo jest mega-namacalne na kazdym kroku. Doslownie. Wszystko sie wokol niej kreci. Kazdy aspekt zycia studenta jest formowany albo przez sama magie, przedmiot sluzacy do jej egzekwowania lub ludzi, ktorych spotykamy na swojej drodze. Swiat jest niesamowicie plynny, zmienia sie, transformuje, wszedzie lataja, stukaja, skrzypia magiczne przedmioty, a cos co wydaje sie niepozorne ma niesamowicie bogata wartosc uzytkowo-wizualna. Jest w Hogsmeade sklep z trzema wejsciami. Wchodzac po kolei przez kazde z nich znajdziemy sie w zupelnie innym pomieszczeniu (!). Po swiecie rozsiane sa liczne lochy, groty, zamki i grobowce. W kazdej z tych lokacji wykorzystamy nasze magiczne inwokacje, przywalimy wrogom z magicznego “bacika” i rozwiazemy zagadke, do rozwiklania ktorej potzrebna jest - badabam badabam badabam - magia, rzecz jasna. Swiat Hogwart’s Legacy jest ogromny, a wyzwan czekajacych na bohatera/erke jest bez liku. Kolejna rzecz, ktora mnie urzekla to Room of Requirement. Widzialem w grach rozrastajace sie bazy czy obozy (MGSV, RDR2), ale tak pieknej lokacji jak ta mozna szukac w grach ze swieczka. Przemieszczanie sie scian, tworzenie drzwi do otwartych przestrzeni czy dodatkowych pomieszczen widzimy na wlasne oczy. Dzieja sie tam rzeczy wazne dla ewolucji naszego magika. Uprawiamy rosliny, ktore albo sluza jako narzedzie walki (Mandrake), albo jako skladnik eliksirow. Wszystko sie przydaje jesli chce sie skosztowac jeszcze wiecej smaczkow z nutka magii. Przeciwnikow jest masa, ale mam z nimi jeden z niewielu zgrzytow jakie w grze wystepuja. Mianowicie jesli ogarnie sie juz wszystkie eliksiry, roslinki, zaklecia i narzedzia obrony niewielu jest typkow, ktorzy beda w stanie nam zagrozic. Grajac na hardzie spotkalem sie z zaledwie kilkoma starciami gdzie musialem troche sie wysilic. Ginie sie nieslychanie rzadko. Do tego stopnia, ze ryzyko zgonu zniknelo mi przed oczu na dwa tygodnie. Dopiero areny postawily przede mna wieksze wyzwanie. Moze tak mialo byc. W koncu jest to gra dla mlodszych odbiorcow. Moje zadowolenie z gry jest rowniez lekkim zaskoczeniem. Po raczej nudnawej sadze Harrego P. nie spodziewalem sie, ze jakiekolwiek medium spowoduje, ze wruce do Hogwartu. A tu prosze: swietny setting, wycisniecie z tematu magii ostatnich sokow, ogrom aktywnosci, calkiem udana fabulka z jeszcze lepszym tematem pobocznym (Sebastian i Anne) i mamy bardzo udana gre. Nawet taki stary pierdziel jak ja potrafi to docenic.
-
Smiechlem kilka razy. Oczywiscie koncowka z dupy i nie ma nic wspolnego z krytyka jako taka, ale zabawnie to przedstawili.
-
Smieszna scena z Davisem niemal stratowanym przez graczy Nuggets po buzzerze Murraya.
-
I tak tez powinienes. Jesli chcesz zaatakowac wyzsze poziomy trudnosci (a powinienes, bo gra jest stworzona by grac na Hardcore/Professional) to dobrze wiedziec gdzie co jest, jak walczyc z niektorymi przeciwnikami oraz nauczyc sie jak uzywac i stosowac nowe mechaniki vide blok czy odbijanie projectile’i.
-
-
Maly update, ktory sie tutaj nie liczy bo platyna jest jedna, ale ciezko mi sie rozstac z ta gierka.
-
Kierwa, zaczalem Seperate Ways na Professional i jest o wiele ciezej niz w glownej osi fabularnej. Siedzialem z godzine nad druga walka z mackoryjem. Teraz jestem juz po jego ubiciu w misji piatej (2h na liczniku), ale kilka starc, jak pokoj z rycerzami czy loch z dwoma zmutowanymi Edwardami Nozycorekimi, byly przepierdolone jak na moje starcze trzesace sie lapska. Podchodzilem iles tam razy zanim dostrzeglem mini luki czasowe gdzie mozna bylo zdjac kusznikow ze snajpy i rzucic flasha na plagoglowych. Dopiero w 3ej misji zorientowalem sie, ze pistolet jest o-dupe-rozbic i wyjebalem go w odmety zapomnienia inwestujac troche wiecej e TMP. Moze uda mi sie zejsc ponizej 4h, ale watpie. Misja z regeneratorami przede mna. Dostane tam rozstroju nerwowego.
-
Na Professionalu pakowalem w snajpe i ten DLCkowy pistolet bo najbardziej mi pasowal. Pozniej inwestowalem w riot gun. To bylo 3ie przejscie na nowym slocie gdzie HC nie nadawal sie w ogole na bossow (procz barona Rosiczki), a niewiele bylo starc gdzie brakowalo mi ammo do RG. Na regeneratory czy rycerzy w ogole jej nie uzywalem. W zamku przy czwartm przejsciu na Standardzie musialem skompletowac brakujacy przedmiot bo jakims cudem dwa razy go pominalem. I wtedy wlasnie mialem juz HC, ktore poniekad nalezy uzywac jak shotgun bo celnosc tego ustrojstwa jest co najmniej niska. na Ptofessionalu stawialem glownie na strzaly z dystansu, przebieganie lokacji na flash granatach oraz uzywaniu kontr melee jak najczescie, jak najwiecej. Parry w tej grze tak mna zawladnelo, ze nawet Krauser nie byl tak trudny jak sie tego spodziewalem.
-
Resident Evil 4 Remake - za niedlugo zabieram sie za Seperate Way, zeby zcalakowac to cudo. Najlepszy etap platynowania to bez dwoch zdan przejscie Professionala. Paradoksalnie najwiekszy problem mialem z megaryba. Moja celnosc byla do chuja niepodobna co zaowocowalo osmioma podrjsciami. Natomiast reszta latala po scianach i ginela jak lewe szmaty. Trofki fajnie przemyslane bo zmusily mnie nawet to trybu Mercenaries. Nie moja bajka, ale te 25 minut, ktore poswiecilem na zgarniecie Handcannona oplacilo sie bo giwerka ta bajecznie rozpolowila setki zarazonych. Fajna platynka. Nietrudna. Takie 5/10 bo troche czasu zajela.